Postanowiłem nie wyjeżdżać nigdzie, tylko solidnie popracować przez cały weekend, coś poczytać w święto i napisać sporo w dni powszednie. Muszę możliwie szybko skończyć tę książkę, która rozrasta się niebezpiecznie, pełno w niej śmiałych hipotez, a ja już dziś wiem, że na pewno trzeba będzie napisać tom III. Dziś zaś muszę odwieźć do warsztatu auto, któremu wysiadła skrzynia biegów i nikt nie wie jak to naprawić. Jeden pan się podjął i zaraz wyruszam z misją. Tak więc mam sporo pretekstów do różnych przemyśleń związanych z narracjami zamieszczonymi w książkach, które czytam, żeby napisać potem swoją. Jestem już całkowicie i na 100 procent przekonany, że mediewistyka nie ma innego sensu, jak strzeżenie hagad, które zostały sprokurowane dawno temu, na podstawie ograniczonej liczby źródeł, w sposób, który nie ma nic wspólnego z logiką ani ludzkimi odruchami. Tymi bowiem da się wyjaśnić sporo kwestii, ale nie w historii średniowiecza. Tam wszyscy zachowują się jak postaci z comedia del arte, tak to jest opisane w mądrych książkach, powstałych na bazie niczego, albowiem większość źródeł zaginęła. Niektórzy autorzy, jak na przykład pan, który napisał tę książkę
umieszczają w niej niesamowite i wstrząsające informacje. Wiele z nich dotyczy samej publikacji. To jest, na przykład, pierwsza w języku angielskim praca dotycząca hrabstwa Trypolisu napisana w XX wieku. Niezwykłe prawda? Tyle się pisze w tym języku o różnych sprawach, Ryszard Lwie serce jest ulubionym bohaterem średniowiecznych, filmowych hagad, krucjaty są przedmiotem badań, ekscytacji, na podstawie ich historii pisze się scenariusze do gier. A tu jakoś cicho. Żadnych anglojęzycznych autorów to nie interesuje. Teraz jeden postanowił to zmienić, a na samym początku napisał coś takiego – jeśli chodzi o historię Południa, hrabstwa Tuluzy i Sait Gilles, ze źródeł pozostały nam tylko pieśni trubadurów. To jest naprawdę piękne. To jest jeszcze lepsze niż wstęp do jedynej biografii Albrechta Hohenzollerna, jaka została wydana po polsku, gdzie napisane jest, że do tej pory – a biografia ukazała się w 2010 – postać pierwszego księcia w Prusiech nie interesowała polskich historyków. Nie interesowała historyków!!!!! Mamy najsławniejszy obraz Matejki, zaraz po Bitwie pod Grunwaldem, mamy tony podręczników wydanych przed wojną i po wojnie, gdzie znajduje się reprodukcja tego obrazu, a także dumę narodową, wynikającą z upokorzenia Niemca, a polscy historycy nie interesują się postacią taką jak Albrecht Hohenzollern!? Ta jedyna biografia, z obawy przed zainteresowaniem czytelnika, została wydana w ilości 300 egzemplarzy i jest w zasadzie nie do zdobycia. Polacy bowiem, jak twierdzą wydawcy Olgi Tokarczuk, nie czytają książek. Nie mają cholera zacięcia to tego czytania, interesuje ich tylko wódka i ogórki.
No, ale wracajmy do naszych baranów.
Zaopatrzyłem się w bardzo wiele książek na temat historii Europy XII i XIII wieku. Okazało się, niestety, że niektóre ważne postaci, a także niektóre ważne miasta nie mają ani swoich monografii, ani nawet uczciwych biogramów w języku angielskim. Poza jakimiś standardowymi kilkulinijkowymi wzmiankami. Trzeba było więc sięgnąć do pism historyków regionalistów, całe szczęście są tacy we Francji, ale ich książki nie były łatwe do zdobycia. Szukanie czegokolwiek po bibliotekach nie ma sensu i zaprzecza w ogóle idei efektywnej pracy nad książką. Tak się mogą zachowywać ludzie, którzy zajmują się dementowaniem newsów sprzed 1000 lat, czyli zawodowi historycy średniowiecza, uprawiający polemiki ze swoimi poprzednikami, które nie są umotywowane niczym poza mądrością etapu. Jedną pracę ściągaliśmy aż z USA, a kiedy przyszła okazało się, że w tym pięknym bardzo wydaniu, nie ma spisu treści. Niesamowite.
– Nie zostało nic, prócz pieśni trubadurów – tej myśli się czepiłem i ona mnie prowadziła. Jeden z rozdziałów nazwałem Dyskretny urok powierzchownych podobieństw i myślę, że właściwie cała książka mogłaby się nazywać w ten sposób, albowiem o ile w zakresach dotyczących historii poszczególnych regionów, tak ważnych jak Okcytania panuje zmowa milczenia i nikt nie wychodzi poza standardowe, zabetonowane interpretacje, o tyle historia obszarów sąsiednich, a szczególnie historia daleka z pozoru od polityki jest już traktowana inaczej. W końcu ktoś musi te hagady pisać, ktoś musi robić te kariery na uczelniach i całą tę ściemę firmować. Jeśli powiąże się jedno z drugim, a do tego służą przecież postaci, których ukryć się nie da i za bardzo zafałszować ich życiorysów także nie, wychodzi z tego coś niesłychanie ciekawego. Najważniejsza jednak jest historia portów. I tu powstał problem prawdziwy, ale jakoś sobie poradziliśmy. Dziękuję wszystkim współpracującym ze mną reasercherom i tłumaczom. W zasadzie powinienem ich nazwać trubadurami, albowiem istotne znaczenie słowa trobar, to odkrywać, znajdować.
Jak zawsze, przy pisaniu takich książek, można było liczyć na pełne anachronicznych interpretacji piśmiennictwo XIX wieku, szczególnie w języku francuskim. Ilość cytatów pochodzących ze źródeł, do których dziś już nikt nie dotrze, jest niesamowita. Same źródła zostały zniszczone, albo zaginęły, albo dostęp do nich kosztuje 1300 euro, a jeśli ktoś nawet zapłaci, może się okazać, że pokażą mu nie to co chciał. W dobie digitalizacji i powszechnego dostępu do wszystkiego, powszechny dostęp w zasadzie nie istnieje, albo okazuje się, że tym, a tym tematem nikt jakoś się przez 300 lat nie interesował.
W zasadzie można by zacząć wydawać tych XIX wiecznych historyków i nie byłoby to wcale dziwne, ani anachroniczne, zważywszy na idiotyzmy jakie publikowane są dzisiaj w portalach i w książkach. Wczoraj otrzymałem kolejną porcję linków do różnych popularyzatorskich artykułów umieszczanych na najbardziej poczytnych serwisach. Myślałem, kurcze, że redaktor Kamil Janicki się zreflektował, postanowił zamilknąć i nie kompromitować ani siebie, ani miasta Krakowa, z którego pochodzi. Myliłem się. Napisał i opublikował on na Onecie tekst poświęcony manuskryptowi Voynicha, a w nim umieścił zdanie – nikt do tej pory nie udowodnił że manuskrypt to fałszerstwo. I to jest tak zwane bingo. Żeby nazwać coś oszustwem trzeba udowodnić, że oszust miał złe intencje, wskazać go i przekonująco wykazać jak proces oszustwa przebiegał. Nie wystarczy sam Voynich, prowizor aptekarski z Lidy, kolega Ludwika Waryńskiego, jego życiorys, intencje i uwikłania. Hagada jest zbyt atrakcyjna i daje chleb zbyt wielu popularyzatorom, żeby pochopnie z niej rezygnować. Całkiem inaczej jest ze średniowiecznymi dokumentami. Nie mówię o tych dotyczących Okcytanii, bo tam zostały tylko pieśni trubadurów, ale o innych. Kwestionowanie autentyczności tych dokumentów, jak również interpretowanie ich treści już nie w sposób anachroniczny, ale po prostu dowolny, propagandowy, pasujący do czasów, w których żył interpretator jest nagminne. Jeszcze lepiej jest z polemikami. Kwestionuje się jakąś oczywistą egzegezę, opisaną już dawno, dostęp do tego kwestionującego tekstu w praktyce zostaje utajniony, bo kosztuje zbyt drogo, nawet dla takiego wariata, jak ja, a potem można już, powołując się na ten „utajniony” tekst zwalczać wcześniej opublikowane treści. Super zabawa. Na dziś to tyle. Postaram się to jak najszybciej skończyć, bo sam nie mogę się doczekać.
Przypominam, że lekkomyślnie dałem się namówić Ojcu Antoniemu Rachmajdzie na wyjazd do Wrocławia, będę tam 10 czerwca, przy Ołbińskiej 1, po mszy, o 18. 45, opowiadał o św. Idzim.
Czy trzeba sie zapisywac na spotkanie we Wroclawiu 10 czerwca?
Uzywana skrzynie zamowic na allegro i wymienic w calosci.
Aktualnie musimy odklamywac historie po 1945 roku, bo II wojna jest nudna i w zasadzie dobrze rozpoznana.
Hagady sa wszedzie.
Dobrym przykladem jest hagada Jedwabnego. Otoz Niemcy naprawde uwierzyli w wieloletnie skargi zydow, ze Polacy sa antysemitami i mysleli, ze jak wiejscy chlopcy z Prus poprzebierani za Polakow zaczna robic prowokacje w czerwcu 1941 roku na Podlasiu (zeby Polacy mieli zajecie i nie przychodzily im do glowy inne pomysly w czasie wojny Niemiec z ZSRR), to chwyca za widly i chetnie pozabijaja z nienawisci wszystkich okolicznych zydow. Tak sie nie stalo, bo Polacy nie sa antysemitami, ale Niemcy w to wierzyli tak samo, jak teraz wiekszosc Europy zachodniej i Ameryki Pln. wierzy w to, ze Polacy sa antysemitami, ale nie sa, dlatego Niemcy musieli sami tych zydow w Jedwabnem pozabijac.
W 1948 partyzanci z bojowek antykomunistycznych rozbili posterunek UB w Jedwabnem i wymyslono wtedy, ze oskarzy sie miejscowych chlopow o mord na zydach i w ten sposob spacyfikuje sie ruch antykomunistyczny na tym terenie. Na torturach w ramach toczacego sie procesu w 1949 roku kilku mieszkancow przyznalo sie, ze rzekomo mordowali zydow. Jednego oskarzonego potem powieszono, a kilku czy kikunastu dostalo kary dlugoletniego wiezienia.
Zydzi postanowili wykorzystac dokumenty procesu z 1949 roku i zeznania oskarzonych.
Jako chetni na uzyskanie odszkodowania od panstwa polskiego zglosili sie potomkowie, spadkobiercy i inne osoby nie bedace spadkobiercami i podali 1642 osoby, ktore wg wnioskodawcow zginely w Jedwabnem w lipcu 1941 roku. Ogloszono, ze sa latwe pieniadze do uzyskania od III RP i ze kazdy, kto ma tam jakiegos przodka z okolic Jedwabnego i Podlasia, kto zaginal w czasie wojny moze to zglosic i starac sie o odszkodowanie na podstawie dokumentow procesu z 1949 roku, co zostalo opisane w ksiazce Grossa. Prokurator Ignatiew uzyskal w 2000 roku zezwolenie na przeprowadzenie ekshumacji w Jedwabnem. Ekshumacji nie przeprowadzono, poniewaz natychmiast przylecial z Ameryki rabin Schudrich, pozyskal informacje oo Ignatiewa, jakie ma zamiary i udal sie do ministra sprawiedliwosci Kaczynskiego, zeby anulowac zezwolenie na ekshumacje.
Schudrich umowil sie z Kaczynskim, ze prace w Jedwabnem beda obejmowaly wylacznie ustalenie zasiegu miejsc pochowku oraz stwierdzenie faktu istnienia tam mogil poprzez zdjecie wierzchniej warstwy tylko do pierwszych szczatkow kostnych.
Od poczatku bylo wiadomo, jaki bedzie zakres prac, wiec zakonczenie badan w momencie odkrycia pierszej warstwy szczatkow nie bylo dla nikogo zaskoczeniem.
Do obecnosci na miejscu podczas prac zaproszono kilku rabinow, Dawida Warszawskiego, uczniow szkol zydowskich, operatora filmowego. Zrobiono to w tym celu, ze osoby zaangazowane na miejscu w te akcje przezywaly to i mogly dokonac przemyslen na tyle glebokich, ze ich wyobraznia wytwarzala rozne wizje i w ten sposob dodatkowa grupa luzdi stala sie niejako swiadkami tej zbrodni. Wiele zeznan przytoczonych w ksiazce Grossa zostalo zlozonych przez osoby, ktorych nie bylo w czasie zdarzenia w lipcu 1941 roku, ale mieli swoje wyobrazenia na ten temat i powiedzieli to, co im sie wydawalo, ze bylo prawda. Wiele z tych wizji w oczywisty sposob bylo sprzecznych z wynikami pozniejszych badan.
Jako swiadkowie potwierdzili wersje rabinow m. in. prezydenci Kwasniewski, Komorowski, jakis przedstawiciel Kosciola. Potwierdzili to, co im sie wydawalo na temat zdarzenia i zostali uznani przez autorow hagady za wiarygodnych swiadkow z tytulu autorytetu piastowanyh stanowisk.
Gra toczy sie o duze pieniadze.
Informacje historyczne, ktorych autorami sa zydzi sa wytworem ich wyobrazni – mniej lub bardziej bliskim prawdy lub calkowicie zmyslonym. W kulturze zydowskiej za fakt uznaje sie sen, wyobrazenie, omamy, objawienie, bo w ten sposob powstal przeciez Stary Testament, wiec nie mozemy im zarzucac, ze wyobraznia podpowiada nieprawde. Sen rabina jest faktem par excellence. Michnik to potwierdza i kolejni prezydenci Stanow Zjednoczonych tez to potwierdzaja.
Obawiam sie, ze pani dr Kurek zechce bronic stanowiska zydow w sprawie Jedwabnego i trzeba bedzie zwrocic uwage tej pani, ze jej prace (np. ostatnia ksiazka wydana wspolnie z innymi autorami) nie maja charakteru naukowego i jako doktor nauk powinna rozdzielic, kiedy wypowiada sie jako naukowiec, a kiedy jako eseistka puszczajaca wodze fantazji, co w mniej powaznych formach literackich jest dopuszczalne.
Być może coś trzeba będzie zapłacić za wjazd, nie wiem na jakiej zasadzie jest to teraz organizowane, bo wskoczyłem na czyjeś miejsce
na marginesie
dziś u O.O. Dominikanów pamięć zamordowanego przez katarów, zakonnika , dominikanina św Piotra , katar morderca w efekcie tego przeżycia nawrócił się
wie Pan, kiedy mowa o pisaninie noblistki, to sobie pomyślałam, że ona może pod wpływem pracy jako psycholog w jakimś szpitalu dla nerwowo chorych mając z chorymi do czynienia, wysłuchiwała ich zwierzeń , może bajdurzyli, czyli zmyślali, może im się wydawało, że to co opowiadają pani psycholog to prawda a może mówili też o faktach co im się rzeczywiście przytrafiły, no nie wiem, ale coś w tej jej literaturze jest takiego niedookreślonego, nierzeczywistego , takie legendowane bez miary
Legendowanie w sprawie Jedwabnego jest bardzo proste. Żydzi do 2000 nie wiedzieli nawet, gdzie znajdują się mogiły, a książki Grossa już się ukazały. Dopiero Polacy określili lokalizację i zasięg mogił, co było uzgodnione w zakresie robót. Nie było pozwolenia na ekshumację od momentu spotkania Kaczyńskiego z Schudrichem.
W obydwu mogiłach jest dużo złota w ilościach kolekcjonerskich, nie żeby zbić majątek.
Ale żydzi chcieli zrobić na Jedwabnem duuużo większy interes, niż wartość tego złota. Mogiły zastawiono blokami betonowymi, żeby tam nikt nie grzebał i tylko po to była potrzebna lokalizacja.
Można oskarżyć państwo i wyciągnąć miliardowe odszkodowania. Na tym polega ten biznes i wokół tego rozwija się literatura, film, działalność muzeum Polin itp.
Książki pani Tokarczuk tworzą podglebie do kwestionowania pozycji gojów w bardzo radykalnym stopniu, ale docelowo chodzi o duże pieniądze. Myślę, że pani Tokarczuk docelowo będzie odsunięta od interesu.
Syryjskie/libańskie Tripoli. Zamek Kraka i inne.
Trójmiasto?
no ktoś tam wykopał w Jedwabnem koło tejże stodoły spłonkę od rakiety zapalającej wyprodukowanej w niemczech w 1935 roku, w 1941 roku była to już broń przeterminowana i oddawano ją do użycia na tzw tyły i usuwano z wyposażenia wojsk frontowych, no więc podpalenie stodoły na wsi polskiej przy użyciu w niemieckiej rakietnicy …………. , a robili to wieśniacy zza granicy, einsatzkommando przyjechali na furmankach i ubrudzili się krwią niewinnych –
taka jest prawda ale winni są Polacy
itd, itd
Są winni, bo przyznali się na torturach podczas procesu w 1949 roku. Prokurator z Łomży pozyskał donosy i wytypował grupę kilkunastu chłopów, którym przedstawiono zarzuty.
Schudrich nie wiedział, gdzie jest Jedwabne ani co tam się wydarzyło, jak przyjechał z Nowego Jorku. W 2000 roku podpuszczono Polaków z IPN, żeby przeprowadzili jeszcze raz dochodzenie, skoro w archiwach były zeznania, w których Polacy (polscy rolnicy) się przyznali, bo za tym stała możliwość ubiegania się o odszkodowanie od państwa polskiego (zgłoszono 1642 poszkodowanych, którzy mogli ale nie musieli zginąć w Jedwabnem i tyleż wniosków o odszkodowania) prokurator Ignatiew chciał przeprowadzić rzetelną ekshumację w celu ustalenia grupy poszkodowanych. Ignatiew nie ustalił, kto był sprawcą mordu w Jedwabnem.
Schudrich zmienił z Kaczyńskim zakres robót archeologicznych na odkrywkę do pierwszych kości.
Schudrich jest Polakiem od 2005 roku. W czasie prowadzenia odkrywek archeologicznych w Jedwabnem Schudrich nie był Polakiem. Do kontroli był na miejscu drugi rabin – Eckstein. Schudrich mógł teoretycznie być naiwnym i nie wiedzieć, o co chodzi w tych pracach w ramach postępowania prokuratorskiego IPN, ale Eckstein na pewno wiedział.
Żydzi nie wiedzieli nawet, gdzie są groby. Dopiero Polacy to ustalili. Gross przedstawił w swojej książce koszmary senne osób, które nie były świadkami zdarzenia, jako wiarygodne zeznania.
Krak des Chevaliers czyli Twierdza Rycerzy
W ramach postępowania prokuratorskiego IPN toczącego się od 2000 roku NIE USTALONO, KTO DOKONAŁ ZBRODNI w Jedwabnem i tak jest to zapisane w uzasadnieniu postanowienia o zakończeniu postępowania. Na podstawie dokumentów śledztwa IPN nie wiemy, czy byli to Niemcy, Polacy a może UFO. Każdy może sobie sam wyrobić zdanie na ten temat, ale orzeczenia prokuratora IPN odnośnie tego, kto był sprawcą, NIE MA. Prokurator jedynie nie zakwestionował wyników śledztwa z 1949 roku.
Niemcy sfilmowali zdarzenie, ale nagranie gdzieś wsiąkło. Nie wiemy, co się z nim stało.
A jak znaleziono tam łuski od nabojów z karabinka Mauser 98k – to zaraz sobie przypomniano, że tam był teren walk i te łuski nie świadczą, że w czasie wiadomych wydarzeń byli tam Niemcy a tym bardziej, że strzelali, do żydów próbujących uciekać z płonącej stodoły. A w ogóle to była bardzo dużo stodoła, sokoro zmieściło się tam tak dużo ludzi.
Padł ciekawy argument, że żaden chłop, nawet najbardziej chory z nienawiści, nie poświęciłby własnej stodoły, żeby zrealizować taki „genialny” pomysł, natomiast rozmyślania pani dr Kurek na temat, ilu żydów zmieściłoby się do stodoły, aczkolwiek zabawne (stwierdzenie o krasnoludkach) jest po prostu żenujące.
To nie był teren walk, jedni weszli a potem się wycofali kiedy nadeszli ci drudzy.
Wycofali to eufemizm, ci pierwsi po prostu uciekli .
Pani dr.Kurek zawodzi?
Słuchałem jej paru wypowiedzi i odnosiłem wrażenie, że strasznie buksuje.
A teraz jeszcze jakieś bardziej zaawansowane aberracje?
Sprawy są proste, potem przychodzą specjaliści i produkują watę cukrową. Proste sprawy stają się słodkim kłębkiem ściemy.
Przepiękny zamek!
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.