mar 072021
 

Dziś już dużo lepiej. Bardzo się przestraszyłem, że się rozchoruję i nie dokończę w terminie II tomu Kredytu i wojny, a mam już cztery gotowe rozdziały i dwa rozpoczęte. Czekam jeszcze na kilka tłumaczeń i różne francuskie materiały, które dostanę w drugiej połowie miesiąca. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Podczas wczorajszej lektury naszyły mnie myśli takie oto. Wielokrotnie szydziliśmy tu z ludzi, którzy usiłując syntetyzować różne kwestie i podnosić sobie samoocenę powołują się na myśli Sun Tsy i oczekują za to oklasków. Nie zauważyłem jednak nigdy, by ktoś, choć jedną z tych myśli spróbował przełożyć na praktykę wojny w takim, na przykład, średniowieczu. Oczywiście, wszyscy mędrcy, chcący zwrócić na siebie uwagę taplają się we współczesnych porównaniach – USA, Chiny, Rosja, etc., etc. To nie ma sensu z istoty, albowiem ani ich zdanie nie ma znaczenia, ani współczesna praktyka wojny nie wygląda tak, jak to opisują media, z których mędrcy ci czerpią informację. No, ale można się rozerwać poszukując praktycznych zastosowań myśli chińskiego stratega w czasach dawniejszych, gdzie hierarchia była jawna, wyraźna i zniszczenie jej powodowało klęskę w wojnie, najczęściej nieodwołalną. Co było na samym jej szczycie? Pomazaniec, albo relikwia – mówię o świecie chrześcijańskim. O tym często zapominano, dla tak zwanych zdobyczy nowoczesności, czyli dla pieniędzy po prostu, które ktoś tam komuś obiecał. Strategia zaś wrogów chrześcijaństwa polegała, w myśl zasad sformułowanych przez Sun Tsy, na zniszczeniu artefaktu lub osoby, dla państwa i kultury najważniejszych. I temu była podporządkowana. Nie należy więc szukać przyczyn klęsk na polu bitwy, choć można szukać tam zdrajców. Uważam bowiem, że każda batalia i każda kampania, nawet ta wyglądająca na spontaniczną szarżę poirytowanego bezczynnością rycerstwa, była dobrze zaplanowana wcześniej. Celem zaś zawsze jest to samo – zdjęcie zabezpieczeń z charyzmatu lub osoby, a potem ich zniszczenie. I temu stratedzy wrodzy krajom chrześcijańskim poświęcali swoje nieprzespane noce. Przypomnę teraz wydarzenie, o którym pisałem już kilka razy. Dawno, dawno temu, kiedy wszyscy wierzyliśmy jeszcze w różne niesprawdzone pogłoski, a Anita Czerwińska nie była posłanką, wybrałem się na zorganizowane przez nią spotkanie z Jerzym Robertem Nowakiem i jakimś Węgrem, który miał nam opowiedzieć o Orbanie i jego partii. Igor Janke nie napisał wtedy jeszcze swojej książki Napastnik i wszystko wyglądało inaczej. Nowak pieprzył bez sensu, jak to on, oczekując, że sala będzie podziwiała jego erudycję. Trwało to ze dwie godziny. Potem ten Węgier zaczął coś mówić, ale nie było to wcale lepsze. Na końcu były pytania. Wstałem i zapytałem, kiedy przywrócą królestwo. Skoro korona jest w parlamencie i stanowi najważniejszy charyzmat państwa, nie ma się co, pardon, opierniczać, trzeba przywrócić królestwo. Ten Węgier, o mało nie wlazł pod stół. – Republika! – zaczął wołać, w konstytucji zapisane jest, że Węgry zawsze będą republiką! Jerzy Robert Nowak zaś wyjaśnił mi, że jestem głupi, niczego nie rozumiem, a myśli moje biegną ku manowcom, albowiem Węgrzy nie lubią monarchii, albowiem kojarzy im się ona z Habsburgami. Usiadłem i już się nie odzywałem. Na tronie węgierskim zasiadało siedem dynastii, Węgrzy więc mają z czego wybrać, jeśli nie podobają im się Habsburgowie czy Jagiellonowie, mogą odwołać się do dynastii rodzimej, mogą przypomnieć Luksemburgów, albo Wittelsbachów. Chodzi o to, by istniało przekonanie, bardzo poważne, że charyzmat, jakim jest korona, to nie gadżet z odpustu.

Istotne jest to, gdzie jest ów charyzmat, bo miejsce to jest uświęcone. Jego zniszczenie zaś odejmuje wrogowi poważną ilość punktów w tej strategicznej grze i osłabia jego pozycję, nawet jeśli początkowo wygląda na wielki sukces. Dlatego nie można – to ważne – obawiać się dewastacji otoczenia charyzmatu wraz z nim. Bo odpowiedzialność za to poniesie wróg, który nie działa w próżni, on dewastuje jakiś układ. Żeby to zrobić bezpiecznie musiał wcześniej komuś zapłacić za pozwolenie. Zwykle nie obejmuje ono takich rzeczy jak niszczenie charyzmatów, albowiem mało kto chce naprawdę zniszczenia państwa, które jest częścią systemu stabilizacji. Zwykle chodzi o poważne osłabienie, ale nie starcie z mapy. Owo zniszczenie, bo czasem przecież ono następuje, odbywać się musi zawsze etapami, tak jak rozbiory Polski. Dopiero na jednym z kolejnych etapów przychodzi refleksja, by układ całkowicie zmienić. W Polsce charyzmat władzy i ciągłości państwa nie istnieje, stąd każdy może – za pomocą publicystyki – przekonywać innych, że jest rzeczywistym jej depozytariuszem. Dlatego właśnie w Polsce nie można zachowywać się w taki sposób, by dla publicystyki i wyczynu, którego nikt nie doceni, niszczyć całe miasta, gdzie w dodatku nie ma żadnego charyzmatu władzy, jak to się stało z Warszawą w roku 1944.

Wróćmy na Węgry. W roku 1526 charyzmatem była osoba króla i demaskacja strategii tureckiej wobec Węgier, nie powinna polegać na tym, by analizować posunięcia wojsk sułtana pod Mohaczem, bo to jest głupia zabawa, ale by wskazać człowieka, który doradził królowi Ludwikowi opuszczenie Budy i wyruszenie w pole z niewielką armią. Naprawdę groźne dla kraju, tradycji, kultury i wolności jest rozdzielnie charyzmatu i miejsca gdzie się go przechowuje. Człowiek zaś, który namówił króla Ludwika do wyjścia w pole, to był ten Sun Tsy właśnie, przysłany tam przez Turków i Niemców, którzy – przypominam – wkroczyli na Węgry, by uniemożliwić sułtanowi przekroczenie Dunaju, czyli złamanie postanowień, które były wcześniej ustalone. Osoba króla i zamek budziński, były w tamtym czasie ważniejsze niż wszystko, niż cały kraj wydany na pastwę Turków, były cenniejsze niż wszystkie zasoby. Trzeba było go bronić, tak jak później Zrinsky bronił Szigetvaru. To się zawsze opłaca, nawet w przypadku klęski totalnej. Nie można bowiem później szafować odpowiedzialnością, winny jest tylko jeden.

Poza tym, zwykle jest tak, że gdy ofiara robi unik, kaci wpadają na siebie z toporami i robi się naprawdę ciekawie. No, ale strategia dla Węgier została wymyślona z daleka od pól pod Mohaczem i wprowadzona w życie z dużą bardzo konsekwencją. No i rzecz jasna świadomie. Nie jest bowiem tak, że ja to wszystko wymyślam, a w rzeczywistości sprawy toczyły się jakimiś przypadkowymi torami, bez świadomości i intencji głównych aktorów dramatu.

Przyjrzyjmy się teraz losom relikwii prawdziwych, na przykład drzewu prawdziwego krzyża, które zostało w roku 1187 wyniesione z Jerozolimy i znajdowało się w królewskim namiocie Gwidona Luzyniana, kiedy wraz z niewielką armią maszerował on na Tyberiadę. Zaginęła owa relikwia po bitwie tyberiadzkiej, którą można opisać dokładnie w ten sam sposób w jaki opisałem bitwę pod Mohaczem, to znaczy, jako element czystej, ujętej w niezmienne, niczym prawa fizyki, zasady strategii. Najpierw trzeba oddzielić charyzmat od jego otoczenia, a następnie zniszczyć go, przejmując potem bez walki miasto. Ktoś powie, że to jest obraz wyidealizowany, albowiem do przeprowadzenia tej akcji trzeba mieć jeszcze wysoko postawionych agentów w obozie przeciwnika. No tak, ale to niczego nie zmienia w opisie, żeby poruszyć Ziemię, jak ponoć mówił Archimedes, trzeba mieć punkt podparcia i wystarczająco długi kołek. Żeby zniszczyć Królestwo Jerozolimskie nie wystarczyło zgromadzić armię i wyjść z nią w pole. Trzeba było mieć w Jerozolimie kogoś, kto przekona króla Gwidona, że tylko relikwia wyniesiona z miasta zapewni armii sukces. Wcześniej zaś trzeba było tego Gwidona zrobić królem, na co nikt z baronów nie chciał się zgodzić, a jednak się udało, choć biedny Gwidon miał opinię gwałtownika i durnia nie rozumiejącego absolutnie niczego. Sztuka walki bez walki, jak mawiał Brus Li. Dla Arabów w końcu XII wieku odzyskanie Jerozolimy było absolutnym priorytetem, a umowa jaką zaraz po jej zdobyciu zawarli z cesarzem Bizancjum Izaakiem, dotycząca opieki ortodoksyjnych mnichów nad świętymi miejscami, wskazuje, że Konstantynopol nie pozostawał obojętny wobec tych planów. Była to poważna operacja strategiczna, w której wzięło udział wiele wpływowych osób, a wszyscy zachowywali się, jak zahipnotyzowani. Nikt nie wie, co się stało z drzewem prawdziwego krzyża, a bez niego Jerozolima, była tylko jednym z wielu miast na wschodzie. Przekonanie zaś baronów, że nie muszą jej posiadać, skoro nie ma relikwii, że wystarczą im pieniądze, które zarobią na przeładunku towarów w Tyrze, było już stosunkowo proste, choć oczywiście nie obyło się bez kilku kampanii prowadzonych na palestyńskim wybrzeżu.

  14 komentarzy do “Charyzmat na polu bitwy”

  1. A kiedy przejęto nasze relikwie ?

  2. A kiedy przejęto nasze relikwie ?”

    Czesi,  najazd Brzetysława w 1038.  Relikwie św. Wojciecha, Gaudentego oraz zwłoki Pięciu Braci Męczenników ukradły Pepiki z Gniezna, zawieźli do Pragi i złożyli w katedrze św. Wita na Hradczanach. Są tam do dziś – czy będzie tak zawsze?

  3. Oszustwo i szpiegostwo czyli Uczcie się sztuki wojowania

  4. Retinger chciał unii Polski, Czechosłowacji i Jugosławii. Ciekawe gdzie miała być stolica ?

  5. uwspółcześnione spojrzenie

    sztuka walki bez walki /Bruce Li / najlepiej jest pokazana przez Tarantino w filmie 'Pewnego razu … w Hollywood’   tak jakoś po 40 minucie filmu

    takie tam napinanie mięśni przez Bruce i … finał wykonany rękami żołnierza po przejściach w Wietnamie .

  6. Jeśli o Sun Zi mowa, to polecam inny film,w którym Chińczycy idą za  Clausewitzem raczej : Operacja Morze czerwone. Dużo surrealizmu ale też sporo detali prawdziwych. Chiny mają niezłą marynarkę, piechotę morską, komandosów itp. itd I pokazują to w propagandowych filmach opartych częściowo na faktach.

  7. W Pradze na 100%, co tłumaczy się samo przez się.

  8. Jest pan tęgo pewien. Dziś stroimy przed tym samym pomysłem : międzymorze z jednej, 17 + 1 z drugiej strony. Gdzie będzie stolica ?

  9. Super notka!

    Sytuację w Królestwie Jerozolimskim obstawia tak:

    1. stronnictwo pro-bizantyjskie:

    -Rajmund III z Trypolisu (dynastia tuluzańska! tu pamiętamy o herezjach), pozwalał Saladynowi na wszystko na swoim terenie, nawet na marsze wojsk przeciw Renaldowi z Chatillon.

    -wielki mistrz templariuszy Gerard de Ridefort (wbrew temu co piszą dzisiejsi historycy był człowiekiem Rajmunda III)

    -Balian i Baldwin z Ibelinu

    2. Stronnictwo antybizantyjsko-antysaladynowskie:

    -Renald z Chatillon (jako książę Antiochii pięknie temperował basileusa, choć nominalnie był jego wasalem, później napsuł krwi Saladynowi)

    -reszta templariuszy (bez wielkiego mistrza)

    -asasyni (bardziej nienawidzili Saladyna niż chrześcijan, zamordowali ojca Rajmundowi III z Trypolisu.

    Bardzo ciekawe czasy. Król Gwidon wydaje się być głupkiem wioskowym. Chociaż na odkupionym od Anglików Cyprze rządził podobno mądrze.

  10. Król Gwidon nie był chyba głupkiem, a Gerard nie był z tej samej opcji co Rajmund. Przypomnę, że to Gerard przywiózł do Jerozolimy 30 tysięcy marek w srebrze niby na walkę z Saladynem, a w rzeczywistości na wykreowanie Gwidona. To były pieniądze zebrane przez króla Anglii Henryka II. Jak piszą „mędrcy” wielkim mistrzem został w wyniku intryg. Ciekawe czyich?

  11. … znaczy mija 800 lat i taki film jak „Królestwo Niebieskie” dalej utrwala hagadę.

    Jeśli to nie jest dowód na istnienie nieśmiertelnego Zła, to nie wiem co jest…

  12. Coryllus i BK – kapitalne powiązanie faktów i podsumowanie

  13. Gerard początkowo służył Rajmundowi, do templariuszy wstąpił rzekomo po tym, jak Rajmund nie dotrzymał obietnicy o poparciu Gerarda w konkurach o rękę bogatej panny (wygrał kupiec z Pizy, dał tyle srebra ile kandydatka na żonę ważyła). Byłby to powód przejścia na anty Rajmundowe pozycję?

    Podejrzanie wygląda bitwa pod źródłami Cresson z maja 1187 roku. Zgoda Rajmunda na rekonesans oddziału muzułmańskiego do Akki, delegacja z Jerozolimy do Rajmunda w celu pojednania Gwidona z Rajmundem (w jej składzie Gerard, sprawca nieszczęsnego starcia). Wygląda to na ogromną prowokację.

  14. Zakłamany to mało powiedziane.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.