Jak wiecie mamy z Toyahem wielu zaciekłych i podstępnym wrogów. Jedynym z nich jest bloger podpisujący się nickiem z mordoru, który wielokrotnie dawał już dowody swojego całkowitego pogubienia, oraz agresji wynikającej wprost z niego i narastającej wraz z wiekiem frustracji. Oto bloger ów napisał ostatnio dwa teksty. Jeden z nich dotyczył książki Toyaha, którą z mordoru chciał wyrzucić na śmietnik. Jak się zapewne domyślacie, bez pudła rozpoznając charakter takich ludzi, z mordoru opisał ów akt wandalizmu w formie powiastki filozoficznej. Oto przy śmietniku spotkał żula, a ten spytał go co robi. No więc nasz bohater udzielił mu obszernych wyjaśnień na temat podjętych przez siebie działań. Żul rzekł na to, że nie można wyrzucać książek i poprosił o egzemplarz przeznaczony na zatracenie. Kiedy obaj panowie spotkali się ponownie okazało się, że żul już wie, że niektóre książki można wyrzucać. Takie jak na przykład książka Toyaha o liściu, bo one są tak nędzne, że nie sposób ich trzymać w domu.
Zanim zajmę się kolejnym tekstem blogera z mordoru, wspomnieć pragnę jeszcze tylko, że zajmuje się on zawodowo niejako poszukiwaniem głębi w swojej i innych egzystencjach. To zaś jak wiecie zawsze kończy się katastrofą, śmiesznością i demaskacją. I nigdy nie chce być inaczej, o czym bloger z mordoru, mężczyzna leciwy już i wydawać by się mogło doświadczony, wiedzieć powinien. „Pomnę jak niegdyś szliśmy razem w las by mierzyć w sobie metafizyk głębię” – pisał dawno temu poeta i to właściwie wystarcza by załatwić kwestię głębi egzystencjalnej. Wystarcza ale nie wystarcza, poeta bowiem miał na myśli głębię młodzieńczą, a mierzenie tej nudzi się w końcu wszystkim i młodzież płci obojej przechodzi po tym rozczarowaniu do czynności bardziej konkretnych. Jest jeszcze jednak coś takiego jak pomiary głębi egzystencjalnej w wieku średnim i zaawansowanym i tam dopiero się zaczyna jazda. No i teraz właśnie przejść możemy do kolejnego tekstu blogera z mordoru, dotyczącego tak zwanego prawdziwego pisarza. Oto kolega blogera z mordoru, jego sąsiad nawet, jest właśnie prawdziwym pisarzem, jest do tego jeszcze prawdziwym pisarzem śląskim. Cóż to znaczy „prawdziwy pisarz”. Chodzi o to, że on siedzi całymi dniami w domu i pisze, nie zdejmuje szlafroka, nie goli się, nie uczestniczy w życiu towarzyskim tylko pisze. Pierwsza książka jaką napisał dotyczyła oszust karcianych i była tak fantastyczna, że kolega blogera z mordoru był nawet pokazywany z telewizji, gdzie ostrzegał przed karcianymi oszustami ludzi niewinnych i prawych. Jakby tego było mało wstęp do tej książki napisał mu jakiś, nieznany z imienia i nazwiska inspektor policji.
Rzecz jasna z największą łatwością możemy zlokalizować i zdemaskować tego „prawdziwego pisarza”, nazywa się on Przemysław Słowiński i jego książki, o czym wspomina także z mordoru, leżą w empikach, matrasach i innych księgarniach, a cena ich spada na łeb na szyję z dnia na dzień. Kim jest pan Słowiński? Z mordoru wyjaśnia to obszernie, jest to wieczny student, który imał się wielu zawodów i z niejednego pieca jadł chleb, człowiek wiedzy praktycznej, który swego czasu założył w Katowicach własny biznes o nazwie „wesoły roznosiciel” i próbował zarabiać donosząc ludziom mleko pod drzwi. Niestety interes zakończył się klapą.
Z powyższych informacji, jakże ubogich, ale w zasadzie wystarczających, bystry czytelnik domyślił się już, że pan Słowiński mimo zapewnień blogera z mordoru, nie zajmował się „jedzeniem chleba z wielu pieców”, ale czymś wręcz przeciwnym czyli jedzeniem chleba z jednego pieca, bardzo ściśle określonego. Na trop ten naprowadza nas nazwa firmy – „wesoły roznosiciel”, która po zmianie dwóch jedynie liter nabiera właściwego i istotnego sensu.
Kiedy wpiszemy dziś nazwisko Słowińskiego w gugla możemy dostać oczopląsu od tego co się przed naszymi oczami pojawi. Pisze bowiem Słowiński, zgodnie z zapewnieniami swojego przyjaciela z mordoru mnóstwo książek. Przekrój tematyki jest tak fantastyczny, że w zasadzie nie można w to uwierzyć. Czegóż tam nie ma – słynne agentki, Wyatt Erp i rewolwerowcy, Przemysław Saleta, Lucky Luciano, oszuści karciani, Maryna Mniszchówna oraz…uwaga, uwaga…wspomnienie o Lechu Kaczyńskim…tak, tak, nic nie zmyślam. Pan Słowiński jest autorem kilkudziesięciu książek i prawdziwym pisarzem. Książki te, wprost z wydawnictwa trafiają na półki w empiku i tam straszą czytelnika swoimi coraz niższymi cenami. „Wesoły roznosiciel” zaś pisze i pisze….Obawiam się, że może wkrótce napisać książkę o blogerach i to dopiero będzie hit.
Jak wiemy, nie jest łatwo umieścić swoją książkę w empiku, a z mojego punktu widzenia jest to wręcz szkodliwe i zabójcze. Mamy bowiem 100 procent pewności, że nie dostaniemy za ten towar gotówki. Jeśli więc ktoś wstawia wszystkie swoje książki do empiku, a jest ich kilkadziesiąt, utrzymanych w różnej tematyce, to znaczy, że został wynajęty przez jakichś ludzi do zamarkowania życia literackiego i wydawniczego w Polsce. Pan ów służy do przykrywania swoją twórczością tej klęski jaką na polski rynek książki sprowadziły wielkie sieci i dawaniem pretekstu różnym oszustom do mówienia – o patrzcie, mówicie, że nie można żyć z pisania, a tu proszę – Słowiński.
Gdyby nie bloger z mordoru nigdy nie dowiedziałbym się o istnieniu Słowińskiego i nigdy nie zwróciłbym uwagi na jego książki, które leżą opuszczone na każdych targach, widać je wyraźnie. Mają bowiem zawsze nędzne i pretensjonalne okładki. Teraz jednak już wiemy czym się załatwia autorów w Polsce – „wesołym roznosicielem”.
Okazuje się bowiem, że za niewielką opłatą, ileż bowiem może ten Słowiński dostawać, można zamarkować istnienie rynku i życia literackiego w kraju liczącym 38 milionów obywateli i nikt słowa krytyki nie piśnie. Wszystko jest w najlepszym porządku. Istnienie Słowińskiego wskazuje jasno, że zmierzamy wprost ku czasom wczesnego Bieruta, czasom pisarzy produkcyjniaków, pisarzy z nakazu i podpuszczenia. I blogerzy w salonie24 sekundują temu procederowi. A wszystko po to, by nie lansować książek Toyaha.
Zjawisko, o którym piszę jest najlepiej widoczne na Śląsku właśnie. Tam – niczym w soczewce, jak napisałby redaktor Semka – skupia się cała patologia życia literackiego w Polsce. Mamy bowiem na Śląsku następujących pisarzy i następujące pisarki: Elwirę Watałę z Gliwic, starszą panią po przejściach, Martę Fox z Katowic, starszą panią w trakcie przejść, autorkę książki „Autoportret z lisiczką”, która – jak to pisarka – jeździ po szkołach i bibliotekach opowiadając młodzieży o swoim bogatym życiu, mamy tam na Śląsku pisarza Rekosza, który na co dzień pracuje w muzeum Hansa Klossa w Katowicach i mamy gwiazdę pierwszej wielkości Szczepana Twardocha. Młodzieńca, który nie może się zdecydować, czy pisać o Polsce źle czy dobrze. Ostatnio napisał książkę o śląskich wzorach męskości, które poddał krytyce. Widocznie ostatnia książka słabo schodzi i Twardoch postanowił nieco zmodyfikować treść swoich utworów. Śląsk nie jest już taki fajny, jak jeszcze pół roku temu. Wszyscy ci Śląscy pisarze zawsze zajmują centralne miejsca na targach książki w Katowicach. Marta Fox zaś była swego czasu gwiazdą mutacji salonu24 o nazwie latte24, który to produkt zawalił się pod ciężarem jej niezwykłych przemyśleń. Wypada teraz postawić ważne pytanie, albo nawet kilka pytań. Po pierwsze: czy wszyscy pisarze polscy z wyjątkiem toyaha i mnie są z milicji? Wygląda na to, że tak. To jest smutna konstatacja, ale nie umiem od niej uciec. Może jednak jest jakaś nadzieja? Jak myślicie? Może tylko wszyscy śląscy pisarze są z milicji? To jest w nich bowiem takie charakterystyczne, ta młodzieńcza świeżość kobiet manifestowana na tle dojrzałości i doświadczeń życiowych mężczyzn….sam nie wiem. Musicie to ocenić bez mojej pomocy.
Na koniec chcę jeszcze wyjaśnić jaki jest główny problem wymienionych, a także główny problem nas – ludzi konsumujących kulturę. Otóż oni zostali wyznaczeni do zaprowadzenia porządku w stadzie mówiącym po polsku. W jakim języku sami mówią w domu, tego nie wiemy, ale w pracy muszą mówić i pisać po polsku. Niestety ten, kto ich wyznaczył miał wyraźne kłopoty z redagowaniem instrukcji i dlatego właśnie jeszcze żyjemy. No, ale trzeba się szykować na najgorsze, bo Igor Janke już zapowiedział, że komentarze pod tekstami będą moderowane. Ciekawe kogo do tej roboty wynajmą? Martę Fox, Słowińskiego czy może pisarza Rekosza….A Wy jak myślicie?
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, gdzie można kupić nasze książki i komiksy.
Żeby zostać „patentowanym” literatem trzeba wydać jeden tomik i dwóch kolegów. Ale to już było.
I nadal jest jak widać….
Ceny spadają a on pisze i pisze. Znaczy ma sponsora 😉
Slask to jest dziwne miejsce. Gornicy zjezdzaja pod ziemie, w miejsca gdzie tylko diabla mozna spotkac i zawsze obok siebie mieli sw Barbare i Skarbka. Jak im sie to wszystko zgadzalo to do dzis nie wiem.
Rockowy zespol ze Slaska – SBB, z Jozefem Skrzekiem na czele, latach swojej swietnosci wspolpracowal z Julianem Matejem, ktory pisal im teksty. Jak sie okazalo po latach – pod pseudonimem. W rzeczywistosci facet nazywal sie Romuald Skopowski i byl kapitanem SB, ktory robil to w tajemnicy przed przelozonymi. Prowadzil co najmniej podwojne zycie.
http://www.polskatimes.pl/artykul/81273,esbek-ktory-pisal-piosenki,id,t.html
Zeby ksiazke wyzucic trzeba ja najpierw kupic….. tak jak z piwem ciechan…..
W tajemnicy przed przełożonymi? Dobry Boże… I nie bał się?
to jest ciekawa historia. wyszla na jak stosunkowo niedawno, jak katowicki IPN dokopal sie zupelnie przypadkowo do jego teczki.
jak widac, zycie pisze scenariusze ciekawsze niz macherzy z Hollywood. Ale filmu o tym nikt nie zrobi. Nikt nie chce o tym gadac. Dla wszystkich jest to niewygodny temat – dla Skopowskiego, dla Skrzeka, dla Haliny Frackowiak, ktorej Skopowski tez pisal teksty (jako Matej) i nawet probowal pomagac wyciagac jej meza z wiezienia. Siara straszna.
Bylem na kilku koncertach SBB i „Memento z banalnym tryptykiem” uwazam za ich najlepsza plyte. Poczulem sie dziwnie jak sie dowiedzialem, ze tekst na ta plyte pisal kapitan SB. Nabrany na tzw.artystyczna tworczosc i oszukany. Mysle, ze Skrzek tez sie tak po czesci czuje i chyba dlatego nikt nie chce o tym mowic.
Panie Gabrielu,
żeby potwierdzić Pana tezę o nędzy pisarstwa w Polsce przesyłam link.
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.875912285752248.1073741982.320406187969530&type=1
Spotkanie na wsi niedaleko mnie ze znanym Panem Redaktorem z TV i jakie tłumy!
Tak… zgadli Państwo. To pracownicy szkoły.
Jest jeszcze NWK, czyli Nasz Wielki Kuczok, który może jest z grupy interwencyjnej jeżdżącej do pobić, szałów alkoholowych, burd i robi to tak często, że wydaje mu się iż tak właśnie wygląda świat.
Skopowski? A nie jest to jeszcze jedna przykrywka? Nazwisko nie dość, że dziwnie brzmi to jeszcze ośmiesza.
Ciekawe czy spał z Karpowiczem.
…albo z Duninową .
w tej sytuacji nie da sie niczego wykluczyc. To taki slaski Konrad Wallenrod z nie rozszyfrowana misja.
Zeby spac z Duninowa to najpierw trzeba pozyczyc pieniadze. Kuczok robil rodowe aranzacje z czerwona szlachecka rodzina, ale chyba juz jest po wszystkim. Papa to uznal za mezalians.
Mamy nową dychę
A dlaczego pisanie tekstów które będą w kółko puszczane przez radio nie mogłoby być ważnym, wręcz strategicznym zadaniem służb ? To w XVI i XVII w. przygniatająca większość masowych druków była propagandą a piosenki puszczane w kółko w radio w XX i XXI już nie ? Popkultura i nic więcej. Myślę że nie tylko jeden ale mnóstwo oficerów i współpracowników pisało co należy i było do tego szkolonych i opłacanych. A wyżej opisany paradoks to po prostu dowód wiele szerszego zjawiska. I to jest jedyna przyczyna spadku czytelnictwa. Tego się nie da czytać. Z muzyką jest inaczej, zwłaszcza w języku którego się nie rozumie. N. p. języku polskich tekściarzy. Słuchamy fajnej muzyczki oglądamy jakąś laskę z teledysku … a tekst wierci nam dziurę w mózgu.
Niewiarygodne jak bardzo zaślepiona w opiniach jest Halinka.
Zwłaszcza jeśli prawdą jest komentarz o prześladowaniach ekipy technicznej Skrzeka.
gdzieś w internecie można było trafić na wyimki ze sprawozdań pisanych przez niegramotnych milicjantów, w których to były takie odlotowe zdania: sprawca przestępstwa oddalał się z miejsca zdarzenia otworem okiennym itd. No jeśli taka jest geneza „piszących” milicjantów to i te ich książki są parodią.
Coryllusie,
Ja bym poszedł dalej i zamienił jeszcze kilka liter i będzie wszystko jasne:
„wesoły roznosiciel” = wesoły donosiciel = goły donosiciel…
I niech tak idzie goło i wesoło w świat:)
On wszyscy byli wielce przesladowani i walczyli swoimi piosenkami jak harcerze w malym sabotazu. Co nie przeszkadzalo w Muzie czy w Pronicie tloczyc plyty i z ZPR podpisac trase po demoludach. Rokowa muzyka w Polsce to kolejny dziwny i odrealniony swiat.
dobre! 😉
Marta Fox? Takie pretensjonalne nazwisko i przybrane pewnie. Znowu tesknota za „wielkim swiatem”.
Takich „pisarzy” jak Przemysław Słowiński reklamuje na swoich lamach glownie Gazeta Wyborcza. Tam jest ich cale stado: Orlinski (on tez szuka glebi metafizycznej), ubrany na czarno Kuczok (co chyba ma symbolizowac jego chec odciecia sie od „motlochu”), czy tez wreszcie niezawodny Krzysztof Varga.
Varga ostatnio udzielil chyba wywiadu wyborczej o wymownym tytule: „Predzej pozbedziemy sie Jaroslawa Kaczynskiego niz Sienkiewicza”.
Jednego Kaczynskiego sie juz pozbyli ale to malo. Ten drugi im jeszcze przeszkadza. Wtedy dopiero Polska wedlug Orlinskiego bedzie rosla w sile a Varga I jego koledzy beda zyli dostatniej.
„O siedmiokilogramowym liściu i inne historie” Toyaha to świetna książka. Już przeczytana, leży sobie i miło się do niej wraca.
Zakupię jak dostanę salary. Na razie byle do pierwszego, a tu jeszcze Święta po drodze.
Słowem pitwoczek litercko-śląski. Czy dają ich w lekturach szkolnych? Tylko czekać – razem z Pancerymi, Klossem i Psem. Mieszka na tym śląsku od ponad 20 lat a mam blade pojęcie co się dzieje na tym podwórku. Jeśli filmu o tym się nie da zrobić, to trzeba ich komiksem.
Ostatnio spalił się spory kawałek dachu w zamku Książ.
Nie chcę pisać o tym, ale podczas szukania informacji na ten temat trafiłem na Angoli, którzy byli blisko spraw istotnych dla Polski.
Ostatnią mieszkanką zamku była księżna Daisy, z pochodzenia Angielka.
Jej najstarszy syn Jan mieszkał juz od przedwojnia w Anglii. Po wybuchu wojny został internowany na okres trzech lat, po czym wcielono go do oddziałów samoobrony (w innym miejscu wiki podaje, że służył w lotnictwie).
W trakcie bombardowań stracił majątek i do końca swojego życia żył bardzo skromnie.
Drugi syn Aleksander przeszedł na katolicyzm, przyjął polskie obywatelstwo, wstąpił do polskiego wojska i był przez pewien czas w ochronie osobistej gen. Sikorskiego. Po wojnie zrzekł się polskiego obywatelstwa i próbował odzyskać przynależny majątek.
W zamku tym gościło wiele znanych osób i m.in. Winston Churchill.
Zastanawiające jest, że na YT znalazłem nagranie grupy rekonstrukcyjnej obrazujące zdobywanie zamku Książ przez Anglików. Nic na ten temat nie udało mi się znależć w polskiej i angielskiej wiki, ani na stronie zamku Książ.
Teksty Mateja w zasadzie nie były polityczne. Słynne „Freedom”, które poruszały dziesiątki tysięcy ludzi słuchających SBB na stadionach w demoludach (Czechy, Węgry) napisał ktoś inny.
Jest wątek kontestacyjny w suicie „Ze słowem biegnę do Ciebie”, ale nie na takie kontestacje cenzorzy pozwalali w PRL.
Skrzek i całe otoczenie Skopowskiego-Mateja było pewne, że on pracował w milicji. Wiarygodne, sam niedawno dowiedziałem się o takim przypadku w okolicy.
Dla Skrzeka Skopowski był ponoć starszym literackim mentorem, wypełnił mu przestrzeń po śmierci ojca, który był ratownikiem górniczym i zginął w akcji.
NIe wiem czy znacie z kolei historię stryja Skrzeka, też Józefa. Otóż stryj Józef Skrzek umierał na szubienicy wieszany przez niemieckich zwyrodnialców z okrzykiem „Niech żyje Polska!” na ustach. A Józef Skrzek uczestniczy teraz w różnych uroczystościach poświęconych stryjowi.
Dwa lata temu Józef Skrzek pisał muzykę na uroczystości powstańcze w Warszawie. Pojawiły się jego wypowiedzi o Powstaniu, między innymi zauważyłem, jak w wywiadzie dla Wyborowej(nie obrażając szlachetnego trunku) poparł ideę Powstania i powiedział, że sam by wysłał na taką akcję swoje córki. Dziennikarz Wyborowej prawie sie zachłysnął i zaczął z nim dyskutować w klimacie „o potrzebie patriotyzmu we współczesnym świecie”.
Myślę też, że katolickie inklinacje Skrzeka, ciągłe i szczere odniesienia do wiary, powodują ograniczenie jego promocji. Myślę też, że on o tym nie wie, chociaż może coś zaczyna mu świtać?
Na youtube jest jego wypowiedź o sąsiadce Blidzie, bezradne wrażenia zakręconego i szalonego muzyka.
Wracając do muzyki. Poziom reprezentowany przez SBB i Skrzeka to najwyższa klasa światowa. Muzyka, która w ogóle sie nie zestarzała, więcej, cały czas przybywa jej fanów na całym świecie. A starzy fani z Holandii, Niemiec, Danii, Czech, Węgier z nostalgią wspominają stare czasy w komentarzach na youtube. Są notowani na pierwszych miejscach zestawień światowych dokonań tzw. rocka progresywnego, czyli łączącego w sobie elementy rocka z elementami muzyki klasycznej, także z elementami jazzu, bluesa, rocka elektronicznego. Ich umiejętności były charyzmatyczne i wirtuozerskie. Potrafili np. zagrać 3 godzinny, całkowicie improwizowany koncert. Wydawane teraz na płytach w krótkich seriach pokazują po prostu potęgę.
Słynne były plakaty reklamujące koncerty SBB na zachodzie Europy z podpisem „Najlepsi po Jimi Hendrixie”.
Zespół zresztą cały czas gra, po ponownym przyłączeniu, po 20-latach, perkusisty Jerzego Piotrowskiego, w oryginalnym składzie. A koncerty momentami brzmią jak te ze starych płyt.
Ho, ho, tak, tak jak powiedział klasyk…to wszystko prawda…Winston, Daisy, a pewnie i kilku innych, może sam Alistear Crowley…..
Zdumiała mnie długość hasła w polskiej wiki na temat Aleistera Crowley’a, a zupełnie dobiła takaż w angielskiej wiki. To niewybaczalne, że o tej personie jeszcze nie uczą w szkołach. 😉
Tragiczne losy ludzi z ekipy technicznej SBB (które opisał komentator pod tym artykułem), wskazują, że jednak Skopowski nie miał tajemnic przed przełożonymi.
Byłbym ostrożny z takimi ocenami. W tym środowisku był alkohol, narkotyki, choroby psychiczne, różne artystyczne i hipisowskie klimaty . Raczej tu doszukiwałbym się przyczyn. Ci ludzie nie byli groźni dla systemu.
Na ostatniej płycie SBB, sprzed dwóch lat, nagranej w duecie Skrzek-Apostolis, wspomina się pośmiertnie „całą wspaniałą ekipę”. Przejmująco smutne.
A czytałeś ten artykuł do którego link podał valser (wpis4) i pierwszy komentarz pod nim? Matej cudownie zadebiutował w 1973r.,dostał piękne recenzje, i w tym też roku skończył szkolenie w SB. Łatwo powiedzieć o ludziach w zespole: narkomani itp. Ale trudno uwierzyć, że SB nie kontrolowało pracy Mateja jako autora tekstów dla SBB. Oni takie talenty cenili. Oglądałam film o Panufniku, genialnym muzyku i kompozytorze, który uciekł z Polski, bo nie chciał komponować dla władzy.
Czytałem. Nawet ostatnio z kimś rozmawiałem – jak oni wszyscy stąd się wynieśli …
Nie mam jakiejś tajemnej wiedzy na ten temat, ale uważam, że moja ocena tego środowiska jest realna. Apostolis we wspomnieniach opisuje jak grał po dwadzieścia godzin dziennie na różnych wspomagaczach, wylądował w końcu w szpitalu. Szukalski, geniusz, wylądował w jakimś przytułku, wnioskowałem, że facet był na maxa uzależniony, sam zresztą opowiadał w wywiadach, jakie „praskie” i „swojskie” życie prowadził. Maniecki, twórca pierwszego brzmienia SBB, żyje, ale piszą, że jest chory na schizofrenię i potrzebuje pomocy. Skrzek o bracie mówił gdzieś, że są ciężkie czasy i zdolny muzyk nie ma nawet na fajki.
Natomiast co się stało z resztą, zwłaszcza tych techników i dźwiękowców trudno powiedzieć. Pamiętam jak gdzieś pojawiłą się informacja, że jeden z nich jest w trudnej sytuacji i czeka na pomoc od Skrzeka. Gdzieś indziej pojawiły się informacje o konfliktach z archiwalnymi taśmami. Ktoś komuś pożyczył oryginały, ktoś komuś nie oddał, ktoś potem je wydał, ktoś do kogoś ma straszny żal itd.. I takie echa krążą po „fanklubach”. Raczej mi to wszystko pachnie ludzkimi słabościami, a nie jakąś tajną operacją.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.