lip 062020
 

Napisałem tu wczoraj dość subtelny żart, ale tylko Mateusz się uśmiechnął. To mnie, nie powiem, trochę zdziwiło. Pomyślałem więc, że może jak zamienię komunikacyjny moduł sprzedażowy i zamiast pisać o cyckach Eliszewy Taylor napiszę coś o dupie Jacka Dehnela, odzew będzie silniejszy. A na pewno ci, którzy przyszli tu poruszać tematy ważkie i poważne, takie jak konieczność utrzymywania państwa z podatków, albo rujnująca gospodarkę polityka 500+ podniosą głowy i oburzeni wypowiedzą swoje zdanie w kwestii, jakże przecież istotnej, czyli nachalnej promocji środowisk LGBT. To jest pewien oczywisty mechanizm, który zawsze zadziała, albowiem nie ma wśród komentujących prawicowy internet człowieka, który nie chciałby mówić wprost – w oczy – jak jest. Zupełnie jak to czynił Mariusz Max Kolonko.

Okazja nadarzyła się sama, albowiem pismo Nowa Fantastyka opublikowało w lipcowym numerze opowiadanie Jacka Komudy, wystylizowane na średniowieczną baśń, w której dzielni heteroseksualni wojowie ścigają uciekających z ich kraju do „lepszego świata” gejów. Odrąbują im głowy i grają nimi w piłkę nożną. A może w koszykówkę? Nie pamiętam. Kraj do którego ci geje uciekają nazywa się Nibylandia, czy jakoś, i tam z kolei morduje się po cichu inwalidów, żeby nie przeszkadzali swoim widokiem w beztroskim spółkowaniu jednopłciowym. Mieszkańcy nazywają to eutanazją. Główny bohater Dorian Grey, ma kochanka, ale obaj zostają schwytani i ten kochanek, marynarz imieniem Wsiewołod, zostaje pozbawiony głowy. Głównego zaś bohatera ćwiartują.

Naczelny Nowej fantastyki to opublikował, a Komuda natychmiast napisał egzegezę, dla mniej uważnych czytelników tego pisma, że ta cała sytuacja to jest po prostu przeniesieniem współczesnych problemów dzisiejszej Polski w dawne czasy. Niezwykłe, prawda? Gdyby nie Komuda nigdy byśmy się tego nie domyślili, tak samo, jak nigdy nie wpadlibyśmy na to, że polityka 500+ rujnuje gospodarkę i uczyni z nas niebawem Kolumbię, gdyby nie życzliwi autorzy naszego portalu oraz co bardziej światli użytkownicy fejsbuka.

Na to wszystko odezwał się najpierw mąż Jacka Dehnela, a potem on sam i obaj oskarżyli Komudę o faszyzm, Nową fantastykę zaś porównali do „Volkischer Beobachter” i „Sturmera”. Na co rozpętała się dyskusja w diapazonach, do których nawet na największym haju nie doleciał nigdy Mariusz Max Kolonko, i redakcja pisma Nowa fantastyka zaczęła się kajać. Po czym zadeklarowała, że przygotuje specjalny numer złożony z tekstów autorów należących do środowiska LGBT. Trudno to w ogóle w jakikolwiek sposób komentować. Można się tylko uśmiechać i czekać na efekty oraz recenzje, które – obstawiam w ciemno – będą entuzjastyczne. Najbardziej zaś entuzjastyczną napisze Jacek Komuda. Dehnel zaś, podejmie rzeczową i głęboką krytykę formalnych aspektów tych, nieznanych nam jeszcze tekstów.

Gdybym miał wskazać kto wyrządził rynkowi książki więcej szkody – Komuda czy Dehnel – wskazałbym na Komudę. Dehnel dostaje te swoje stypendia, jeździ, jak sam napisał pomiędzy Warszawą i rezydencjami stypendialnymi i ogranicza się w zasadzie do zabierania głosu w kwestiach propagandowych. Nie ma obowiązku go słuchać, ani nawet czytać, na allegro były wczoraj dwie jego książki w cenach komicznych. Co innego Komuda. Empik i aukcje są zawalone jego książkami. One wszystkie, jak jedna, są po prostu zbiorem degradujących czytelnika idiotyzmów, a ponieważ autor znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, to znaczy zaczyna mu brakować tematów, więc, jak to mówią – się nie opieprza. Zaczął od dewastacji historii XVII wieku, potem zahaczył o topowe tematy z czasów Batorego, zabrał się za klimaty jak z książki Nienackiego – Dagome iudex, a teraz robi sprzedaż na Hubalu i Westerplatte. Myślę, że Komuda modli się codziennie o to, by Wałęsa wreszcie odwalił kitę, bo wtedy będzie mógł napisać powieść pod tytułem „Lech Wałęsa i krwiożercze modliszki Kiszczaka”. No, ale na to przyjdzie jeszcze trochę poczekać. O czym świadczy owo opublikowane w Nowej fantastyce opowiadanie? Już tłumaczę – do tej pory Komuda pisał wszystko na jedno kopyto, zrzynając fabułę z filmów, które akurat leciały w kinie, takich jak na przykład „Braterstwo wilków”. Koszmarny gniot o tym, że zły Kościół prześladuje dobrych neopogan. Czynił to, albowiem uważał, że podstawowym komunikacyjnym modułem sprzedażowym w jego segmencie jest goła dupa. Nie pomylił się, ale nie wziął pod uwagę jednego – starzeją się jego czytelnicy i on sam. Zwykle kiedy ktoś wychodzi z etapu, pardon, gołej dupy, a nie chce mimo wszystko łatwo z niej zrezygnować, przechodzi do dekonstrukcji świata widzialnego i najważniejszych jego opresji. Tak jak to swego czasu uczynił inny „miszcz” prozy historyczno-fantastycznej Jacek Piekara, pisząc, ze redaktor Wellman jest gruba i głupia. Są dwa rodzaje opresji na jakie napotyka grafoman poszukujący akceptacji, któremu nie przystoi już pisanie o gołej dupie – żydy i pedały. Komuda, za zgodą, jak mniemam, redaktora naczelnego Nowej fantastyki, wybrał opcję, która wydawała mu się mniej groźna i zaatakował – w swoim polemicznym opowiadaniu – środowiska LGBT. Srodze się zawiódł i przypieczętował tym samym moją opinię o nim. Jest to bezwładny umysłowo szkodnik, coś na kształt turkucia podjadka grasującego po polu kartofli – żadnego nie zje w całości, ale wszystkie ponadgryza. O ile bowiem prymitywny antysemityzm był zawsze dobrze odbierany przez wszystkie opcje polityczno-publicystyczne w Polsce, ponieważ wszystkim był do czegoś potrzebny, o tyle ataki na LGBT spotykają się z reakcją gwałtowną i jednoznaczną. Środowisko bowiem, które jest podzielone według nierozpoznawalnego dla nikogo schematu, musi się bez przerwy integrować. I może to robić tylko wokół takich wystąpień, jak to, które zaprezentował Komuda.

Dlaczego ja o tym piszę? Otóż dlatego, że nasz portal niebezpiecznie skręcił w kierunku podobnych tematów i podobnych dyskusji. Zapowiadam więc już dziś, że nie pozwolę, by ktokolwiek tutaj zachowywał się jak Mariusz Max Kolonko, Dehnel czy Komuda. Zachowanie bowiem tych panów, to jest poziom, na którym może się wydarzyć absolutnie wszystko, z lądowaniem kosmitów gejów przebranych za Jerzego Zawieyskiego i zgrzytających zębami, jak termin z kreskówki o psie Huckelberry, włącznie. O czym wkrótce się przekonacie, jak szczegóły tego tekstu zaczną być omawiane w związku z tą całą „Aferą Komudy”.

Chciałbym teraz, żebyśmy powrócili do w stare nasze koleiny, ale żeby to przeprowadzić musiałem napisać najpierw ten przydługi elaborat. Proszę Państwa, pokusa, by dystrybuować masowo idee, poglądy, myśli i książki, nie posiadając realnie dostępu do kanałów masowej dystrybucji jest najgroźniejsza. Nie wiedzą o tym ludzie, którym tu od jakiegoś czasu zwracam uwagę, albowiem oni tu przychodzą tylko po to, by stymulować swoje emocje w jakiejś, sztucznie wywoływanej awanturze. I nic ponadto ich nie interesuje. Masowe kanały dystrybucji są zawalone książkami i wypowiedziami Dehnela, Komudy i innych osób o podobnej mentalności. To są, przy wszystkich różniących ich szczegółach, postaci z jednego wora wyciągnięte. Żeby w ogóle dyskutować trzeba mieć swoje tematy i swoje kanały wymiany. Nie pozwolę ich zaśmiecić. Niech więc każdy kto ma zamiar to zrobić – celowo lub mimowolnie – uważa.

Teraz wstawię tu bardzo malownicze porównanie. Jak wszyscy pamiętają, kończyłem technikum leśne. Nauczycielem w tej szkole był srogi bardzo pan Władysław, który wykładał przedmiot o nazwie hodowla lasu. Myśmy wtedy przeżywali różne wzmożenia, jak to zwykle się zdarza ludziom przed dwudziestką. Mieliśmy poważne problemy, poważne przemyślenia, czytaliśmy poważne książki. A Władek, na przekór temu wszystkiemu próbował nas nauczyć rozpoznawania nasion drzew i krzewów rosnących w lesie. Wielu uważało, że to jest niepoważne i niepotrzebne. Nie pamiętam dziś o czym mówiłem i o czym myślałem w tamtych czasach, ale nasiona gatunków drzew leśnych rozpoznaję do dziś. To ze mną zostało.

Napiszę teraz czego dowiedziałem się z biografii Feliksa Młynarskiego, szefa Banku Emisyjnego w Generalnym Gubernatorstwie, którą sprzedajemy. Zacznę od samych anegdotek, zanim przejdę, w przyszłości, do szerszych omówień opisanych tam problemów. Oto, o czym nie wiedziałem, we wrześniu 1939 roku polskie samoloty, te śmieszne dwupłatowce, rozwaliły cały klucz niemieckich bombowców. Stało się to nad Choszczówką, która dziś leży w granicach Warszawy. Oto – o czym nie wiedziałem – znany wszystkim czytelnikom powyżej 40 lat komunikat – uwaga, uwaga nadchodzi! KO-MA trzy – odczytywał w radio, we wrześniu 1939 roku sam Michał Sumiński. Znany potem z programu „Zwierzyniec”. We wrześniu bowiem 1939 roku rozpoczął pan Sumiński swoją pierwszą pracę, pracę dziennikarza radiowego. Oto – o czym nie wiedziałem – Niemcy zgodzili się na wszystkie stawiane przez Polaków postulaty dotyczące powstania nowego banku emisyjnego, nawet na to, by nazywał się on Bankiem Emisyjnym w Polsce, a nie w GG. Protektorem zaś Młynarskiego na stanowisko prezesa tej instytucji był Hjalmar Schacht. Jak ktoś czytał wspomnienia Speera, ten wie z pewnością czym się ów pan wyróżniał, miał najwyższy iloraz inteligencji spośród tych, którzy zasiedli w ławach oskarżonych podczas Procesu Norymberskiego. Drugim zaś jego promotorem był Fritz Paersch, człowiek z samego środka hitlerowskich finansów, który po wojnie, jak gdyby nigdy nic został wynajęty przez aliantów do sprzątania po nazistach i mowy nie było o tym, by zasiadał w jakichś ławach oskarżonych. Marian Żegota- Januszajtis, którego wspomnienia są dziś sprzedawane drożej niż wszystkie bestsellery Komudy i Dehnela razem wzięte, twierdził zaś wprost, że prezesura Młynarskiego, to efekt zabiegów niemieckich masonów.

Ciekawie było też przed wojną. Młynarski szefował Polskiemu Instytutowi Rozrachunkowemu. I w tym Instytucie – w skrócie PIR – pojawił się dnia pewnego – miesiąc przed wybuchem wojny, nie kto inny jak sam Zygmunt Berling. Pułkownik wywalony z wojska za złe traktowanie żony i afery finansowe. To jest doprawdy niezwykłe. Pułkownik Berling, przemocowiec i sadysta, który tłucze małżonkę, zabiera jej pieniądze i kradnie mienie wojskowe, zostaje – na własną prośbę – przesunięty do instytucji o nazwie Polski Instytut Rozrachunkowy. Nie wiem, jak Wy, ale ja myślę, że to lepsze niż cycki Eliszewy Taylor, bo o tym drugim komunikacyjnym module sprzedażowym, nawet nie ma co wspominać.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/feliks-mlynarski-biografia/

Aha, jeśli pan Dehnel zechce wystosować przeciwko mnie pozew, jak Dorota Wellman przeciwko Jackowi Piekarze, niech nie udaje, że nie zna adresu. On jest dostępny na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl i każdy w miarę rozgarnięty człowiek go tam odnajdzie.

  27 komentarzy do “Cycki Elisabeth Taylor vs dupa Jacka Dehnela czyli – być jak Mariusz Max Kolonko”

  1. Świat schodzi na psy. Po Tusku była „… dupa i kamieni kupa”, po Trzaskowskim zostanie tylko kupa bo kamienie Rafałek opyli w bonusie dając trzaskowianke ☺

  2. W ogóle jakaś nowa metoda na sukces to wulgaryzacja.

    By coś osiągnąć i się przebić, to trzeba zwulgaryzować coś co było.

  3. Obawiam się, że i trzaskowianki nie da

  4. a już myślałam, że kamieni kupa będzie wystarczająco dobra do filtrowania Trzaskowianki, no ale …

    P.Henry

    Rafałek już nas opyla: nie mogę prezydentowi Warszawy aspirującemu do prezydentury kraju, darować tej  śmieciowej jumy przeprowadzanej na mieszkańcach stolicy, gdzie około 800 zł rocznie każde mieszkanie zapłaci  za wywózkę śmieci spółce (jakiej polskiej niemieckiej ? ) … tajemnica ….

  5. Jeśli chodzi o książki historyczne to wydaje mi się nastąpiła znacząca intensyfikacja. Dziś w tym tych rewizyjnych wobec większościowej narracji nt. wydarzeń/procesów hist. wulgaryzacja narracji, poglądów własnych i ukrywanie wtórności jest normą niestety.

  6. Jest recepta na nasze problemy – trzeba żydów odciąć od kasy.

  7. Witamy w królestwie dekonstrukcji … można wszystko.

  8. Wreszcie zrozumiałem co znaczy w dawnych  polskich filmach/serialach odpowiedź na zapytanie

    – „Panie ile to będzie kosztować”

    – „Górala lub dwa” lub „Dasz pan górala i bedzie”

    Za młody jestem by to wiedzieć.

  9. Złoto nazistów, pociąg relacji Swiebodzice – Wałbrzych i te sprawy… znaczy się sezon ogórkowy rozpoczęty!

    Wydawało mi się, że z wyglądu jednak najinteligentniejszy był Goering.

  10. Nigdy nie doczytałem do końca czegokolwiek co wyszło spod ręki Komudy, nawet kiedy to były krótkie formy. To co on tworzy to na pewno nie jest „strawa literacka”, już prędzej kotlet mielony z papieru toaletowego wymoczonego w oleju po dziesiatych frytkach. Poodbno ma on wykształcenie w kierunku historycznym, ale wbrew pozorom, tematyce i użytym postaciom tego kompletnie w jego pisaninie nie widać.

  11. Ja wiem że to jak swary n/t muszki karabinu napoleonskiego ale w1939 r polskie samoloty (nie licząc jakichś szkoleniowych i łącznikowych) były jednoplatowe.

  12. czy góral nie był jakiś taki niebieskawy (jasny navy), a tak w ogóle to krewni jacyś ci Młynarscy , utalentowani i do muzyki i do finansów, tj rachunkowości, czy Pan jest po prostu inteligentny i tak sobie zwizualizował Wojciecha M. z Feliksem M.

  13. Wrzutka wyborcza o dupie Maryny znaczy Jacka a tylu doświadczonych blogerów leci na nią jak ćma do światła ☺

  14. O czym pan mówi? Nie rozumiem. Z wyglądu sowa jest inteligentniejsza od gęsi, a w rzeczywistości jest na odwrót

  15. Nie widać, ale jemu to nie przeszkadza

  16. Niech pan nie opowiada tylko demonstruje.

  17. Nie sądzę, by za Gomułki ktoś płacił klezmerom 500 zł za wykonanie utworu. Temat zostawiam znawcom Młynarskiego i góralskich lasów.

    Pieniądze za okupacji, które długo zachowały swe nazwy to: „świnki” – złote carskie pięciorublówki, „miękkie” – banknoty dolarowe, „koła” złote dolary. „Patyki” – chyba wartości 1000 zł, to późniejszy wynalazek.

    6 V 1940 Dziś zmieniamy pieniądze w banku na „młynarki”. Ogonki koło Banku Polskiego wychodzą na szereg ulic. Adama Czerniakowa dziennik getta warszawskiego

    Po wprowadzeniu do obiegu okupacyjnych banknotów drukowanych w warszawskiej Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, tzw. młynarek, do gry włączyła się AK. W PWPW stworzono konspiracyjną grupę pod kryptonimem PWB-17 (Podziemna Wytwórnia Banknotów), która przemycała do tajnych drukarń w Warszawie składniki niezbędne do druku banknotów: odbitki, rysunki giloszy, papier, farby. W podziemiu drukowano fałszywe młynarki metodą litograficzną. W samej PWPW konspiratorzy wykorzystywali fałszywki nader dowcipnie. Podmieniali paczki falsyfikatów na paczki oryginalnych banknotów, a potem falsy oficjalnie zgłaszali jako druki nieudane, do komisyjnego zniszczenia. Akcja ta trwała do końca 1942 roku. W sumie podziemie zyskało dzięki niej 18 mln okupacyjnych złotych. Lewe bicie, Gaz.Wyb. 31/01/2005

    […] w  czerwcu 1943  r.  na  ul.  Kopernika  przy  Tamce,  w  kawiarence  „Pod  Trumienką”  został zlikwidowany  pracownik  banku.  Oddał  on  w  ręce  gestapo  łączniczkę  batalionu, która  wymieniała  waluty  obce  na  tzw.  młynarki. Benedykt Ziółkowski, Batalion Armii Krajowej „Łukasiński”, 2011

    Fundusze docierające do kraju od lutego 1941 r. do grudnia 1944 r. za pośrednictwem przerzutów lotniczych dla Armii Krajowej – Sfałszowane okupacyjne złote („młynarki”) 40 869 800, Biuletyn IPN, 2010

    Warszawa za okupacji – Miasto, w które wpompowuje się miliony dolarów, funtów i złotych monet. Nie licząc dziesiątków milionów w „młynarkach” i markach niemieckich. Józef Mackiewicz, Nie trzeba głośno mówić

  18. pomyliłam się i swój komentarzyk wysłałam do tradicjona zamiast do Pana, ale pozostaje zapytania, są jakoś spokrewnieni Młynarscy muzycy i Młynarscy od finansów?

    No i tak sobie myślę, finansistów zawsze jakichś sobie wykształcimy, ile banków tyle  finansistów, od księgowych przebitkowych po wizjonerów, dużo różnistych

    ale co do muzyki, to od jej poważnej wersji, do zgrabnych wykonań dla mas, takich jak z kabaretu starszych panów czy piosenki Wojciecha Młynarskiego, to … posucha.

  19. Max Kolonko jako figura utworzona z konfliktu. Konfliktu zachodzącego między kobiecymi piersiami a  męskim siedzeniem….., ale się pan dziennikarz Kolanko „na tytuł załapał”.

    Po za tematem,

    oczywista oczywistość, w  obszarze modowym na pierwszy rzut piersi (także aktorki Elisabeth) to istota uatrakcyjnienia górnej części damskiego ubioru a siedzenie do tego męskie, a jeszcze nieznanego piszącego …  rzeczywiście nie wydaje się ważne.

    Z

  20. Mam tylko jedno pytanie: czy czytałeś opowiadanie Komudy?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.