sie 232023
 

Niestety nie może być za dobrze, bo zaraz się wszystko spieprzy. Porobiłem wielkie plany na ten rok, które nie z mojej winy, przesunęły się na jesień. No i nie wiem co teraz zrobić, albowiem wczoraj właścicielka domu, gdzie mamy biuro podniosła nam czynsz. Z 4500 na 8000 zł. Nie powiem, zdziwiłem się. Wszystko podrożało, to jasne, książki też podrożały, ale nie na tyle. Poza tym z książkami jest tak, że jeśli są za drogie nikt ich nie kupi, lokal zaś zawsze znajdzie najemcę, nawet jeśli jest to byłe przedszkole i gniazdka są tam na wysokości 1,60.

Magazyn jest największym problemem w pracy wydawcy. I ja w swojej nieopisanej głupocie sądziłem, że mam ten problem rozwiązany, albowiem wynajmuję wielki dom, gdzie wszystko się mieści. Jeszcze pięć lat temu, książki po prostu stały u mnie w domu, po różnych drewutniach i garażach. No, ale tak się nie dało żyć. Dzieci musiały mieć jakąś przestrzeń dla siebie i my także.

No, ale do rzeczy – sprzedaż jest taka, jaka jest. Mimo tego, że mamy książki ciekawe, ładne, dość istotne dla ludzi zainteresowanych historią. No, ale mamy też ograniczone możliwości promocyjne, no i nie możemy sprzedawać tych książek poniżej kosztów wyprodukowania, a te ciągle rosną, podobnie jak czynsze. W Grodzisku czynsze są horrendalne. To już łatwiej byłoby mi znaleźć coś w Warszawie, a na pewno w Dęblinie. No, ale nie mogę przenieść biznesu gdzieś daleko, bo kto to będzie obsługiwał? Muszę mieć wszystko pod ręką. Tak więc mamy kłopot. Ktoś może powiedzieć, że osiem tysięcy miesięcznie to nie jest dużo. Dla kogoś, kto ma produkcję sprzedającą się z automatu niejako, pewnie nie. Ja handluję książkami i to rodzi pewne problemy. Jakoś sobie jednak radziliśmy, bo mieliśmy zabezpieczenie w postaci dużej powierzchni magazynowej. Nawet nakład „Stefana Batorego”, którego wydał Hubert, trzymaliśmy u siebie. Na szczęście już się sprzedał i została tylko jedna paczka. Na przyszły rok zaplanowałem przebudowę oferty i stworzenie serii tytułów bardziej skierowanych do czytelnika konsumującego treść popularną i znaną z mediów. Nasze dociekania bowiem nie interesują tak dużej grupy osób, by wyłożyła ona te osiem tysięcy miesięcznie, żeby można było z tego zapłacić czynsz. Trzeba więc coś wymyślić. Jeszcze nie wiem co. Dziś będę oglądał dwa lokale, niestety dużo mniejsze, ale wcale nie dużo tańsze od tego co płaciłem do tej pory. Można by jeszcze od biedy zaryzykować te osiem tysięcy, gdyby nie teściowa z alzheimerem, które siedzi w bidulu, co kosztuje nas miesiąc w miesiąc pięć kawałków. Jak magazyn kosztował cztery i pół to dawało 9,5 miesięcznie, do tego opłaty, podatki, konieczne wydatki na życie i dzieci i jakiś grosik jeszcze zostawał, żeby na wakacje krajowe pojechać. No, ale przy ośmiu tysiącach ta sztuka się nie uda. Nie mamy takich obrotów po prostu. Może one wzrosną w przyszłym roku, ale pewności takiej nie ma, bo wszystkie przedsięwzięcia, które podejmuję są obarczone pewnym ryzykiem. Istniejemy zaś dzięki jakiejś tam dyscyplinie wydatków. Najgorzej, że nie ma gdzie położyć zaplanowanych na jesień nakładów. To znaczy na razie nie ma, bo może się okazać, że coś znajdziemy. Ostatecznie można wynająć mały lokal i książki upchnąć gdzieś po garażach wynajętych na mieście.

Do tego dochodzi myśl o przeprowadzce, czyli ładowaniu i wyładowywaniu tych setek książek, a do tego mebli, które ściągnęliśmy do biura, kiedy się tam wprowadzaliśmy. Na razie jednak trzeba znaleźć nowy lokal. Niech wszyscy się modlą, żeby się udało.

Na tym tle ciekawie wyglądają toczące się tu dyskusje o książkach, w tym o książkach akademickich. Szczególnie zaś tych, które Polska Akademia Umiejętności i strona o nazwie Pro Sciencia usiłują dystrybuować. Jak się zapewne domyślacie, od wczoraj nikt się do mnie nie odezwał z tej ostatniej instytucji, której strona wygląda tak, jakby ją robił pijany Papuas po tygodniowym kursie z projektowania. PAU zaś deklaruje, że przyjmuje zamówienia na książki listownie i telefonicznie. Tylko takie bowiem umiejętności posiedli członkowie tej sławnej instytucji – potrafią czytać i słuchać. Zakładam, że potrafią też pisać, bo trzeba wszak zaadresować kopertę i wysłać zamówienie pod wskazany adres.

Książki, które chciałem tam zamówić robione są na obstalunek, co w dzisiejszych czasach jest możliwe. Nie wiadomo tylko dlaczego, skoro obie instytucje to rozumieją, nie potrafią poprawić swojej dystrybucji w taki sposób, by nie chciało się womitować patrząc na ich strony. Nie mogę tego dociec. Wróćmy jednak do książek. Skoro drukuje się je w cyfrze, nie potrzebują one magazynu. I ja w zasadzie mógłbym robić to samo. I robię, bo magazyn mi się kurczył, a teraz nie mam go już wcale, a zamówiłem dodruk „Dziejów górnictwa”, „Komisarza Zdanowicza”, a teraz „Bitwy o Warszawę” i „Wołów”. Nie mogę jednak tych książek sprzedawać systemem takim, jak czyni to PAU i to całe Pro Sciencia. Oni bowiem nie potrzebują czytelnika. On im wręcz przeszkadza, dlatego są tam takie, a nie inne okoliczności dystrybucyjne – żeby zniechęcić klientów. Ja zaś z czytelnika żyję.

Książka, według standardów akademickich nie potrzebuje czytelnika. Jest pretekstem do wynagradzania lojalnych propagandystów, którym się wydaje książki i wmawia im, że osiągnęli sukces. Oni dostają jakieś grosze i idą spać szczęśliwi, a ich publikacja, wydana w śladowej liczbie egzemplarzy ląduje na pawlaczu, albo idzie na przemiał. Innych pretekstów dla istnienia książki akademickiej nie ma. Omówiony zaś wczoraj casus wskazuje, że mogą one być, ale muszą wtedy stanowić część politycznego planu służb wielu krajów. Najmniej książka akademicka potrzebna jest studentom, których zmusza się do jej czytania. Studenci zrobią wszystko, żeby nie czytać naukowych książek z dziedziny humanistyki. Będą chlać, bawić się, brać narkotyki, ściągać na kolokwiach, przedłużać studia, byle tylko nie dać uczelni pretekstu do produkowania książek o tematyce naukowej. I za to trzeba studentów pochwalić. Nie marnują oni czasu na głupstwa i starają się, na ile to możliwe, uprzyjemnić sobie życie. Pozostają jednak w przymusowej relacji z kadrą produkującą te książki i coś z tym trzeba zrobić. Studenci więc udają, że coś czytają, a tamci udają, że w to wierzą. Książka akademicka może więc, przy takich milczących założeniach, spełniać swoje najważniejsze funkcje, czyli deprawować ambitnych pracowników naukowych, którzy za obietnicę wydania książki sprzedaliby własną matkę, a co dopiero żonę. Kiedy mamy do czynienia z tym całym systemem bolońskim, patologia ta jeszcze bardziej się uwypukla. Za rzecz całkowicie bez wartości, która nie przenosi najmniejszych korzyści, czyli za te punkty, ludzie uważający się za inteligentnych i wykształconych, sprzedają duszę. Mogliby napisać coś ciekawego, jak na przykład Agnieszka Kidzińska-Król autorka książki „Sprawa Macocha”, ale nie. Takich książek pisać nie można, bo one są zbyt interesujące i ktoś mógłby zechcieć je kupić tak po prostu. Trzeba wydawać książki, nad którymi czytelnik zasypia, albo wręcz rzyga, jak wszystkie te wykwity gender. Najlepiej zaś wydawać książki w Polsce po niemiecku, albo po angielsku. Wtedy można jeszcze wmówić tym nieszczęśnikom autorom, że oto zostali dopuszczeni do pewnej konfidencji z kręgami naprawdę wtajemniczonymi, bo mają publikacje w obcym języku, które są lepiej punktowane. To jest taka sama konfidencja, jak porozumienie, pardon, dupy z kijem. I nie trzeba doprawdy wielkiego rozumu, żeby się w tym połapać. No, ale potrzeba trochę odwagi, by się przyznać, że coś się jednak z tego rozumie.

Ponieważ czeka mnie przeprowadzka postanowiłem urządzić jeszcze raz promocję na najstarsze tytuły, które zalegają magazyn, tak żebym ich nie musiał rozwozić po mieście. Poza tym, na początku przyszłego roku muszę zapłacić podatek od tego co leży w magazynie. I w zeszłym roku był on horrendalny. Chcąc nie chcąc muszę sprzedawać. Czynsz rośnie, a ja muszę obniżać ceny. Książka bowiem jest towarem ostatniej potrzeby, a mało kto się przyczynia tak silnie do jej degradacji, jak środowiska akademickie. Będę wdzięczny jeśli coś kupicie.

Pamiętajcie też o Saszy i Ani, którzy zrządzeniem losu znaleźli się pod moją opieką. Muszą gdzieś mieszkać i chcieliby żeby mogiła Julii, mamy Ani wyglądała jakoś godniej niż teraz.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/narodziny-swiata-w-20-obrazach-1864-1914/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swiat-w-ciemnosciach/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zamah-komiks-polemiczny/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czy-krolobojstwo-krytyczne-studium-o-smierci-krola-stefana-wielkiego-batorego/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/i-co-kiedys-bylo-fajniej/

  4 komentarze do “Czy książka potrzebuje czytelnika? Czyli trochę prywaty”

  1. Niech Pan zacznie pisać po niemiecku albo Brailem książki o kolorach dla niewidomych.

    W Gorzowie Wlkp. odbywa się festiwal orkiestr dętych, na który zaprasza się gości z Bawarii i Frankonii.

    Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Dom Kultury w Gorzowie wyprodukował film dla głuchoniemych, którzy byliby zainteresowani festiwalem muzycznym

    https://altekameraden.mckgorzow.pl/pl/home/o-festiwalu

    https://youtu.be/RnnVBLIxRfA?si=PKwDEg7RHb2v2I_V

    Film ten ma 8 wyświetleń, ale dzięki temu, że Dom Kultury robi coś dla niepełnosprawnych, to dostali dotację z Unii na ten festiwal.

    Pieniądze są, tylko trzeba umieć się zakręcić!

  2. A jakiej powierzchni Pan potrzebuje i czy musi to być w Grodzisku?

  3. Rozważyć kontenery morskie przy tanim biurze.

    W kontenerach jest zimno, ale dzięki uszczelkom nie ma kurzu, pyłu itd. Nie ma gryzoni i insektów i bez problemu można przechowywać papier. Do tego tanie biuro.

    Lub kontener biurowy, nowy, 6×2,5, ca 30 tysięcy.

    Porównując roczny czynsz za dom, ca 60 tysięcy, wg starej ceny, jest co oszczędzić. Zwłaszcza w perspektywie paru lat.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.