sie 222023
 

Pamiętam takie dyskusje – po 1918 państwo poradziło sobie z różnicami pomiędzy trzema rozbiorami, choć było to trudne. Nikt nie ścigał agentów państw obcych, bo byli potrzebni krajowi. Nie to, co po roku 1989, kiedy rozpoczęło się polowanie na czarownice, a przecież ci ludzie – agenci SB – też chcieli służyć ojczyźnie.

Być może rzeczywiście chcieli służyć jakiejś ojczyźnie, ale jestem przekonany, że nie potrafiliby jej wskazać na mapach. Poza tym istotą ich misji była służba, a nie ojczyzna. Dziś ta postawa także jest znana, ale się jej nie piętnuje. Mam na myśli deklarowaną w wielu prywatnych dyskusjach przemożną chęć pracy „na państwowym”. Przy czym nie widzimy w tym nic złego, bo istnieje państwo polskie. Tyle, że ta przemożna chęć będzie istnieć nadal, nawet jeśli państwa nie będzie.

Dyskusja o agenturze prowadzona od trzydziestu lat jest moim zdaniem skazana na klęskę, podobnie jak lustracja – jej najbardziej widoczny efekt. I chyba nikt już się dziś nie łudzi, że dojdzie do jakiegoś oczyszczenia środowisk. Żeby tak się stało, należałoby się najpierw rozprawić z kwestią starej, carskiej agentury w służbach II RP i komunistycznych, bo i takie przykłady były. No, ale postawienie takiej kwestii wywołać może tylko śmiech, bo każdy przecież wie, że ten jakiś car to taki gatunek dinozaura, dawno wymarły. Po roku 1918 zaś wszyscy agenci jego tajnych służb myśleli już tylko o tym, by wiernie służyć Polsce. A potem poszli do konspiracji i ginęli w Powstaniu. Do spraw tych wrócimy niebawem, a ja zacząłem dzisiejszy tekst od nich, albowiem najgłupszą pułapką w jaką wpadamy, jest przekonanie, że coś jest nieważne, bo było dawno. Najistotniejsze zaś są te kwestie, z którymi borykamy się obecnie, albowiem każdy, nawet najtępszy gamoń w typie Warzechy, może się na ich temat wypowiedzieć, a publika będzie rezonować i stworzy się środowisko. Do tego dojdą eksperci, których największym osiągnięciem będzie jakieś powierzchowne, żeby nie powiedzieć gówniane, zestawienie sytuacji współczesnej z historyczną. Przeważnie całkowicie przypadkowe. To nas cieszy najbardziej i najbardziej nakręca. Stajemy się jednak przez to całkowicie bezbronni. Pozycje zaś osiągają ludzie, którzy podsuną tłumowi najwięcej barwnych skojarzeń. To się nawet zinstytucjonalizowało i są całe, dobrze zorganizowane grupy ludzi, które zajmują się wyłącznie produkcją takich skojarzeń, czyli memów.

Kwestia agentur, ich rozpoznania i likwidacji jest największym problemem w dziejach Polski nowożytnej. Dopóki istniało państwo krzyżackie, agentury te były likwidowane i istniał kontrwywiad. Myślę, że działał on przy udziale budżetów z miast Italii. Potem wszystko szlag trafił, a ja wczoraj stanąłem wobec problemu – czy oddziały elearów, czyli Lisowczyków nie zostały zlikwidowane z inicjatywy francuskich agentów? I czy czasem cała nagonka na tych żołnierzy, walczących przecież w zachodnich Niemczech przeciwko Francuzom, nie była spreparowana? Myślę, że była, a jej głównym ośrodkiem był dwór królewicza Władysława. Ostateczny koniec elearów to rok 1635 i wymuszony przez Francję rozejm w Sztumskiej Wsi.

Dlaczego nagle sięgam do tak dawnych czasów? Bo one przede wszystkim są ważne. Chciałem Wam bowiem dzisiaj powiedzieć, że wszyscy myliliśmy się co do istnienia bądź nie istnienia biografii króla Zygmunta III. Otóż ona jest, została napisana i wydana w roku 2009, w tym samym roku, w którym zacząłem prowadzić bloga. Wczoraj odnalazł ją, całkiem przypadkiem, kolega Bolek. Nie jest to biografia z nazwy, bo praca określana jest jako monografia dworu Zygmunta III. Dlaczego nic o niej nie wiemy? I dlaczego nie wiedzą o niej nic ci wszyscy, którzy tu przychodzili tłumaczyć mi, że się niepotrzebnie ciskam, bo mamy przecież książkę Wisnera o Zygmuncie III? Otóż dlatego, że cztery tomy, w sumie prawie 7 tysięcy stron (słownie: siedem tysięcy stron!!!!!) napisane zostało po niemiecku i wydane w Wiedniu za pieniądze Polskiej Akademii Nauk. Nie do uwierzenia prawda? To monumentalne dzieło doczekało się po polsku jednej recenzji (słownie: jednej!), napisanej przez profesora Edwarda Opalińskiego z Instytutu Historii PAN, wykładowcę filii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, mającej siedzibę w Piotrkowie Trybunalskim. Nie wiem czy jest to potężne dzieło wymienione w jakiejkolwiek polskiej bibliografii, trzeba by sprawdzić, ale nie sądzę. Podejrzewam jednak skąd mogą się brać szczegółowe opracowania różnych momentów panowania Zygmunta III, drukowane w ostatnich latach po polsku. Z tej samej metody, z której brały się książki Małowista o niewolnictwie, bazujące na jednej olbrzymiej pracy Verlindena.

Wczoraj dostałem taki oto fragment recenzji do recenzji:

Jego czterotomowe opus magnum Życie na dworze Zygmunta III RP ukazało się kilka lat przed jego śmiercią. Jest to owoc ponad dwudziestoletnich badań. Prof. Edward Opaliński z Instytutu Historii PAN w Warszawie podkreślił, że książka ta zasadniczo zmieniła historiograficzną recepcję pierwszego Wazy na polskim tronie, która do tej pory przedstawiana była w bardzo negatywnym świetle.

 

Łał! Naprawdę?! Czy polscy profesorowie już o tym wiedzą? Nikomu nieznana książka licząca prawie 7 tysięcy stron, którą autor, Walter Leitsch, pisał od roku 1970, zmieniła historiograficzną recepcję pierwszego Wazy? Niczego nie zmieniła, bo nikt o niej nie wie i nikt o niej nie rozmawia. Ja zaś przypomnę, że kiedyś przyszedł do mnie jeden z czytelników i opowiedział mi bardzo dziwną historię. Oto prof. Jan Surydyka zebrał wszystko co było potrzebne do napisania biografii Zygmunta III, i już, już  miał ją zacząć pisać, ale umarł. Dokumenty zaś zostały rozproszone. A może nie zostały? Może przekazano je panu Leitschowi?

Proszę Państwa, zaczyna się dekada Gierka, a austriacki profesor rozpoczyna badania i kwerendę służącą napisaniu monografii najważniejszego polskiego króla. W dodatku monografii, która zmienić ma postrzeganie tego władcy. Kim był Walter Leitsch? Oto jego biogram z wiki. Istnieje on tylko w dwóch językach, po polsku i po niemiecku.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Walter_Leitsch

Zwracam uwagę na dwa momenty. Leitsch ucieka z zajętego przez Niemców Wiednia, albowiem jest Żydem. Dokąd? Do Estonii. To jest kierunek dość ekstrawagancki. Żydzi uciekali do Francji, do Portugalii, do Londynu, ale nie do Estonii. No chyba, że byli wyjątkowo nierozsądni, albo mieli jakieś misje do wykonania. W 1938 ktoś mógł się co prawda jeszcze łudzić, że Estonia się utrzyma i sowieci jej nie zajmą, ale taki ktoś z pewnością nie należał do dobrze poinformowanej społeczności żydowskiej.

Potem piszą, że rodzina Leitscha została zesłana do Kazachstanu, tam zmarł jego ojciec, a on, z matką wrócił do Wiednia. Był rok 1947. Austria była pod okupacją sowiecką, Wiedeń był miastem spenetrowanym przez KGB, porwano tam Wilhelma Habsburga zwanego Wasylem Wyszywanym. Słuch po nim zaginął. Miasto na długie lata stało się siedzibą wszelkich możliwych agentur, z sowiecką na czele.

Do tego miasta wraca młody zesłaniec Water Leitsch i zaczyna studia, a kiedy robi karierę naukową przychodzi mu do głowy, by zająć się historią Polski. Choć – oddajmy mu to – zajmuje się także historią Moskwy. Od roku 1970 do roku 2009 – pisze olbrzymią pracę na temat dworu Zygmunta III. W tym czasie w Polsce, odbudowuje się Warszawę, śpiewa piosenki o królu Zygmuncie, opowiada o nim żarty i pisze powierzchowne i głupkowate książki. I nikt z polskich historyków nie wpadnie na pomysł, żeby napisać biografię króla. Dlaczego? Bo mamy przecież biografię Henryka Wisnera!

Wiecie co to jest? To jest wyraz poddaństwa. Dokładnie takiego samego, w jakim nurzali się krakowscy historycy w początkach XX wieku, pieprzący o wadach narodowych i podobnych idiotyzmach. Tylko, że ci z epoki Gierka, Jaruzelskiego i czasów nowych, po prostu siedzieli cicho i nie przeszkadzali.

Dlaczego? Albowiem – jak przypuszczam – funkcja tej pracy była inna niż deklarowana. Po czym to możemy wnosić. Po tym mianowicie, że współpracował on z Józefem Buszko, znanym krakowskim historykiem. Opis tej współpracy dostałem wczoraj w mailu:

Według informacji zawartych w informatorze o konferencji ku jego pamięci, wraz z Józefem Buszko zainicjował pięciotomową serię wydawniczą Studia Austro – Polonica, która powstała w ścisłej współpracy badaczy austriackich i polskich. W ramach tego wspólnego austriacko-polskiego projektu wydawniczego Walter Leitsch umożliwił także wielu polskim naukowcom prowadzenie badań w Wiedniu.

 

Ktoś widział jeden choćby tom z tej edycji? Jeśli tak, to w jakim języku jest on napisany? Kwestia języka, degradowanego przez polskich historyków, znacznie bardziej niż to miało miejsce w czasach zaborów, jest w tym momencie drugorzędna, moim zdaniem. Choć oczywiście jest ważna.

Oto Buszko montuje z Leitschem jakaś siatkę, której przykrywką jest monografia dworu Zygmunta III. Tu mamy biogram prof. Buszko

https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Buszko

Mądrej głowie dość dwie słowie, jak to się mawiało za czasów Zygmunta III. Umożliwia wielu polskim naukowcom prowadzenie badań w Wiedniu? Co to znaczy? Bez niego nie poprowadziliby tych badań? Czy nie dostaliby paszportu i lojalki do podpisania, a z nią różnych zobowiązań? Trzeba by o to podpytać Bogusława Wołoszańskiego.

Cztery tomy napisane przez Leitscha są teoretycznie do kupienia. Tyle, że na zamówienie. To znaczy – tak to rozumiem – składamy zamówienie, a pośrednik kontaktuje się z nami i zleca w cyfrze dodruk jednego egzemplarza. Coś nieprawdopodobnego. I nikt nie myśli o tym, by to przetłumaczyć na polski. Państwo nasze zaś bawi się w Lolka Skarpetczaka i narodowe czytanie zaborczej propagandy dla idiotów.

Strona, przez którą możemy to zamówić jest gorzej niż zła i prawdopodobnie nie działa w ogóle. Na wszelki wypadek złożyłem tam jednak zamówienie.

https://www.dlanauki.pl/item.php?id=6570_Das%2520Leben%2520am%2520Hof%2520K%25F6nig%2520Sigismunds%2520III.%2520von%2520Polen.%2520Kr%25F3l%2520Zygmunt%2520III%2520i%2520jego%2520polski%2520dw%25F3r%2520(tomy%2520I%2520%25F7%2520IV)&fbclid=IwAR34XFOa6TKhC_zJeF-wnz5AV5LdeBPAX-lIsdsKZ9Nyjv9-3tSSREmeMrw

 

Nazywa się ta strona – Pro sciencia, promocja książki naukowej. Jak widzimy jest to jedna kpina. Nie wiadomo właściwie co powiedzieć. Od czasów profesora prawa piszącego książki o wycieczkach Jana Zamoyskiego do japońskich burdeli, nic mną tak nie wstrząsnęło. Nie można w najśmielszych snach wyobrazić sobie nawet, co to są za mendy. Mam na myśli polskie środowiska naukowe. Miłego dnia.

  60 komentarzy do “Czy zabory w ogóle się skończyły?”

  1. Jestem wstrząśnięty ale nie zmieszany.

    Polski naukowiec, taki który ma coś do zaoferowania, jest zapraszany do znanej zagranicznej uczelni, gdzie dostaje stosowny grant i w zamian za to pozbywa się swoich praw majątkowych do publikacji, odkrycia czy też patentu. Tak to w skrócie działa 😉

  2. Jestem wstrząśnięty.

  3. To jest ten japoński burdel do którego tak tęskni pewien profesor z Lublina

  4. Coś może być na rzeczy, znam bowiem profesora informatyki, który po powrocie ze stypendium w Japonii to tylko o gejszach pogadanki robił 😉

  5. Profesor Leitsch uzywa jezyka niemieckiego, jakby niemiecki nie byl jego Muttersprache, ale dzieki temu mozna czytac bez problemow. W Polsce pomagal mu profesor Wladyslaw Czaplinski, ktory w czasie okupacji pracowal jako urzednik w krakowskiej firmie Solvay (dzieki znajomosci niemieckiego), gdzie zapewne poznal niejakiego Karola Wojtyle.

    Pytanie jest: czego szukamy w tej biografii i czy to znajdziemy?

  6. Dzień dobry. Oczywiście, że zabory się nie skończyły, tylko zmieniono ich formę, z dwóch powodów. Po pierwsze – zmiana taka to dobra okazja do eksterminacji kolejnego pokolenia Polaków jako tako identyfikujących się z Polską, a w każdym razie deklarujących przywiązanie do niej i chcących posiadać polskie (choćby powierzchownie) państwo. Po drugie – wygodniej jest zarządzać dominium oficjalnie niepodległym, łatwiej jest zmotywować mieszkańców do ponoszenia kosztów administracji, a ponadto – łatwo jest dokonywać przesunięć w strukturze terytoriów zamorskich, przełączając tak zwaną Polskę spod dominium moskiewskiego pod dominium niemieckie, a teraz – amerykańskie, co budzi ten skowyt w Reichu, gdzie takoż żyje się mirażem niepodległości. Z nią jest dokładnie tak samo jak z tak zwaną demokracją; gdyby dać tak zwanemu demosowi tyle praw ile się deklaruje, świat implodowałby jak stary telewizor. Musi ten demos ktoś trzymać za mordę, także dla naszego dobra, niestety…

  7. Zygmunt 3. Waza byl zdominowany przez kobiety. Jego zona Anna byla wychowana przez matke po bawarsku. Jezykiem urzedowym na dworze byl niemiecki, a pruscy agenci byli wowczas glownymi informatorami (w obie strony). Ostatecznie sprawy dworu Zygmunta przejela w swoje rece Urszula Meyerowa (z Bawarii lub Frankonii, Meyer oznacza zarzadce), ktora kierowala wszystkim, rowniez krolem i zdobyla sie na wysilek nauczeniasie jezyka polskiego. Byla posrednikiem w kontaktach dworu krolewskiego (zwlaszcza krolowej i Frauenzimmeru) ze spoleczenstwem polskim i szlachta.

    Konflikt z bratem Gustawem Adolfem Zygmunt rozpoczal od zajecia Estonii. Brat byl wychowywany od dziecka na dowodce wojskowego i poliglote.

  8. Szwedzi zajeli w zasadzie tylko ziemie niemieckojezyczne: Prusy, Inflanty, Pomorze, Zmudz, Wielkopolske, Mazowsze i Malopolske, a ruscy pozostala czesc, wiec cezura jezykowa obowiazywala wtedy i obowiazuje dzisiaj, tylko trzeba jeszcze raz przemyslec pomysl Jana Pietrzaka, zeby czesc Polski przylaczyc do RFN a druga zostawic na wschodzie i zobaczymy, ktora lepiej sobie poradzi.

    No i pomysl Czarnka, zeby wszystkie dzieci w Polsce uczyly sie obowiazkowo niemieckiego jest bez sensu. Na wschodzie niech bedzie to jakis jezyk orientalny.

  9. Ja tu zadnej sensacji nie widze poza tym, ze materialy zrodlowe do biografii Z3 sa glownie po niemiecku.

    Zagadka rozwiazana. Mozna sie rozejsc!

  10. Profesor Leitsch wyjasnia, ze to nie jest wspolczesny niemiecki i musial korzystac z pomocy germanisty przy pisaniu pracy.

  11. Ale o tym, co był w Japonii i napisał o japońskim prawie nigdzie ani słowa?

  12. Uczta się języków. Proponuję zacząć od węgierskiego. A tu coś na rozluźnienie:

     

    https://youtu.be/9OwNYvDSLcY?si=cRy0ZUZPt6qJm_kZ

     

    https://youtu.be/QseION7SZ00?si=zzaB3ozOGu5l-0K_

  13. A gdzie można znaleźć biografię profesora Jana  Surydyka? 

  14. Moim zdaniem to jest lipa z tym profesorem. Nie mozna „zebrac, a nastepnie rozproszyc” materialow do biografii Z3, poniewaz materialy te znajduja sie w Dreznie, Merseburgu, Sztokholmie, Petersburgu, Wiedniu itp. Trzeba wiec tam pojechac i czytac po niemiecku albo kopiowac. Poza tym kto w Polsce po 1945 roku albo przed mogl sobie jezdzic ot tak sobie na Zachod i do Leningradu i robic jakies badania?

    Profesor Leitsch pisze, ze korzystal z roznych znajomosci, mieszkal w wymienionych miastach katem u znajomych, mial jakies skromne dotacje i dzieki temu przezyl, bo zwlaszcza w Sztokholmie bylo dla niego bardzo drogo.

    Ja tez moge powiedziec, ze jestem profesorem Latoschkiem z Tybingi i Polacy beda sie ekscytowac.

    Przy okazji zbieznosc nazwisk: Leitsch, Latoschek, Janoszek (Natalia) – i biznes sze krenczi! A co ma sze nie krenczicz?

    https://youtu.be/5VCiU1osa3w

  15. A wzgledem tego, co i owszem, to sie samo rozumie.

    https://youtu.be/ui-jN9Ivmlc

  16. Ja sie zblizam do orgazmu, jak slysze jezyk wegierski. Cesarzowa Sissy podobno tez tak miala.

    A Pani?

     

    https://youtu.be/YJxs4nFiQN4

    https://youtu.be/N6QUFqiJx9k

  17. Nie ma jej, nie została napisana – Jana Surydyki

  18. Ale Pan wie, że epoka polihistorów się skończyła? Zaawansowanie badań naukowych jest na tym etapie, że historyk musi się dość wąsko specjalizować, nie tylko chronologicznie, ale i zagadnieniowo. Zwyczajnie nikt nie może się znać na wszystkim. Ja jestem nowożytnikiem, ale i tak nawet nie próbuję odgrywać eksperta od całej epoki porozbiorowej i całej la belle epoque. Natomiast o okresie schyłku Wielkiego Wieku XIX mogę się wypowiadać dość erudycyjnie, choć też z zachowaniem ostrożności. Nie ma jak zdrowy samokrytycyzm.

    Nie musiałam więc wiedzieć o aktualnym stanie opracowania biografii Zygmunta III, bo to nie moja specjalność. Natomiast historycy epoki wczesnonowożytnej chyba jednak doskonale o niej wiedzą, skoro katalogi BN odsyłają do co najmniej kilku recenzji autorstwa całkiem niezłych specjalistów (w tym Pana „ulubionego” Wisnera). A I tom „Zygmunta III i jego polskiego dworu” (tak tytuł roboczo przetłumaczyli) jest dostępny w kilku polskich bibliotekach uniwersyteckich, w tym mojego macierzystego UMCS (KUL też, ale konkurencja, więc nie reklamuję).

    A tego nieszczęsnego Wisnera, którego się tu odmienia przez wszystkie przypadki, też bym tak w czambuł nie potępiała. Może i jest to biografia co najwyżej popularna, ale jeśli ktokolwiek pisze opracowanie na temat ww. zagadnień i tak nie może jej pominąć w bibliografii. Takie są zasady warsztatowe i kropka. Możemy co najwyżej  we wstępie w bardzo kulturalny sposób napisać, dlaczego uważamy tę pozycję za, jak się Pan był łaskaw wyrazić, „słabą”. Ja np. nie przepadam za tym, co z historią robi niejaki pan Koper, ale ponieważ coś tam naskrobał na temat, którym się zajmowałam, musiałam go uwzględnić.

    Pan ma tendencje do wzgardliwych wypowiedzi na temat całego polskiego środowiska historycznego. Ja już jestem poza systemem, więc po mnie to spływa. Ale mimo wszystko, chyba Pan za bardzo generalizuje. Nie jest łatwo w epoce grantozy i punktozy uprawiać ten zawód. Psychika siada, gdy co pół roku poddają cię ocenie według idiotycznych wytycznych. A żyć z czegoś trzeba. W szkole roboty ze stopniem naukowym wyżej magistra nie znajdziesz, bo żaden dyrektor nie chce sobie hodować pod bokiem konkurencji. W dawniejszych czasach też łatwo nie było, bo swoboda badań naukowych była krępowana przez ideologię. Robiło się, co się mogło. Ale żeby od razu wietrzyć w tym jakiś spisek? Czy to nie przesada?

  19. to już padło na tym blogu czy jeszcze w salonie24, trzeba wiedzieć kto kasę wyłożył na odrodzenie się Polski po zaborach, następnie trzeba zrozumieć że agentury się nie likwiduje tylko przewerbowuje na swoją stronę, nie rozliczona agentury „pozaborowej” i nie rozliczono po „prlowskiej”, pytanie tylko kto je przewerbował ?

  20. A u Pani jak wyglada sprawa z jezykami?

  21. No to, nareszcie wiem, ze najlepsza szkoła gotowania na gazie tego i owego to UMCS 😉 Przy okazji wymieniona „punktoza” tłumaczy dlaczego humaniści w tym historycy publikują w obcych językach, w zagranicznych wydawnictwach. Tylko za takie publikacje dostaje się „godziwe” punkty potrzebne do awansu oraz zachowania etatu naukowo dydaktycznego w szkołach wyższych. Czyli jest to wina systemu a nie tylko naukowców. Nie wszyscy mają tak dobrze jak fizycy eksperymentatorzy, czyli na przykład nasz  @Boson na którego liczne publikacje składają się również liczni koledzy. Uwaga na temat możliwości zatrudnienia nauczyciela akademickiego (z 10 letnim stażem i doktoratem w Akademii zaczyna pracę jako nauczyciel kontraktowy) w szkole też celna. W sumie ocena 100/100 bo nie ma złych pytań 😉

  22. Ale grantoza i punktoza to przepraszam czyją jest winą?  Moją? Szaleństwo, które każe patentowanym profesorom pisać książki o burdelach w Japonii, to też moja wina? Epoka polihistorów minęła? Niech Pani idzie do księgarni i zobaczy ile tam jest opasłych opracowań tłumaczonych z angielskiego. Epoka polihistorów nie minęła, tylko polska nauka została zdegradowana. Żaden polski naukowiec sam nie nie może. I jeszcze nie rozumie dlaczego nie może. To jest dramat.

  23. Nie jestem historykiem , ale na zdrowy rozum, by poznać jakiś fragment historii, trzeba   poświęcić na to mnóstwo czasu. IPN realizuje obecnie bardzo ciekawy projekt dotyczący badania powiatów w okresie II wojny. Zaczęły się ukazywać bardzo ciekawe prace. Jak zakończą, możliwa będzie synteza.

  24. Wina systemu, czyli inaczej mowiac nadreprezentacja.

  25. No dobra, nie ma spisku. Ale dlaczego w Polsce po polsku ukazują biografie Eryka IV, Jana III i Gustawa I? Najmniejsza ma pewnie z 300 stron – Jan III, Eryk IV prawie 700. W tym czasie jakiś Austriak pracuje nad historią Zygmunta III i Polska do tego dopłaca. A wszystko to w epoce przed punktozą i grantozą. Może Pani to jakoś wyjaśnić bez spisku?

  26. Organizacja nauki odziedziczona po Bismarcku i Stalinie, bazująca na kooptacji, nie nadaje się do reformowania tylko do likwidacji, PAN na początek  😉

  27. Najpierw panie. Czarnek vs. Engelking.

  28. Czarnek podklada ladunki wybuchowe pod PAN.

  29. Pod Pałac Staszica.

  30. Eryk XIV oczywiście, klawiatura się sypie

  31. PiS wycofujacy sie z Warszawy nie zdazy za wiele zdzialac. Sondaze sa alarmujace. Moga co najwyzej jeszcze zalatwic kilku zydow (Hartmann, Engelking).

  32. A może to jest tak, że ich żony, córki, kochanki smażyły razem konfitury… u nas tak się wiele rzeczy odbywa.

  33. Monografię na temat dworu Zygmunta 3. zawdzięczamy Urszuli Meyerowej, która zarządzała dworem w ostatnich ośmiu latach życia króla i prowadziła bogatą korespondencję z kurfürstem Maksymilianem bawarskim. Listy w komplecie ocalały w Monachium mimo barbarzyńskich nalotów i nie doczekały się wcześniej żadnego opracowania. Przeczytała te dokumenty tylko jedna osoba na krótko przed wojną.

  34. W tym czasie (lata 1970-te) w archiwach wiedeńskich pracowało WIELU polskich historyków, jednak żaden z nich nie był wystarczająco zainteresowany (zmotywowany) ani przygotowany pod względem fachowym do szukania materiałów w archiwach. Okazało się, że materiały są w dużej ilości.

  35. Profesorowie i historycy z Polski, którzy byli w Wiedniu w poprzednich dziesięcioleciach, przed I i II wojną, narzekali, że „ciężko się czyta listy królowej Anny” (po niemiecku). Ostatecznie tracili zainteresowanie i wymawiali się brakiem czasu.

  36. Ogromną ilość szczegółów w materiałach wiedeńskich zawdzięczamy chorobliwej ciekawości arcyksiężnej Marii (austriackiej) na temat życia polskiego dworu.

    Część materiałów wywiózł do Francji Jan Kazimierz po swojej abdykacji.

    Najwięcej jednak materiałów zabrali Szwedzi – więcej, niż byli w stanie przetransportować, jednakże dzięki temu, że materiały zostały przewiezione do Sztokholmu, przetrwały do dzisiaj. W innym przypadku uległyby zniszczeniu.

  37. Do Polski zawitałem dopiero po 10 latach od rozpoczęcia pracy. Zarówno Dobrowolska jak i Czapliński twierdzili, że w polskich archiwach nie znajdę nic godnego uwagi.

    W Polsce (Poznań, Wrocław, Gdańsk, Szczecin, Kraków) znalazłem mnóstwo raportów agentów pruskich, brandenburskich i agentów Radziwiłła. Prusacy byli traktowani jak swoi, nie wzbudzali obaw u polskiej szlachty, a poza tym mówili dobrze po polsku, więc łatwo pozyskiwali różne informacje.

  38. Opis kraju z 1604 roku jest do tej pory przez historyków pomijany. Wydawca dokumentu był bardzo dobrze poinformowaną osobą. Tekst jest bardzo wartościowy. Pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego nie wydano tego ważnego dokumentu.

  39. (Biblioteka Kórnicka, Biblioteka Raczyńskich)

  40. Kto przekartkuje książkę, ten dostrzeże wiele oryginalnych cytatów z języka włoskiego (dokumenty z archiwów w Rzymie, głównie dotyczące sztuki i ceremonii kościelnych). Zrobiłem tak, żeby nie powiększać objętości książki, poza tym nie ukrywam, że byłem poruszony pięknem sformułowań w języku włoskim. Jeżeli ktoś zna włoski stwierdziłby, że niemieckie tłumaczenie jest dużo mniej przyjemne do czytania.

    https://youtu.be/YJxs4nFiQN4?si=Gb_mWmOR-spYtKe4

  41. Listy w języku włoskim z lat około 1600 roku są równie piękne, jak listy damy dworu Urszuli Meyerowej w oryginalnym języku (niemieckim) o wysokiej jakości literackiej, której nie oddałoby tłumaczenie.

  42. Dużą trudność sprawiło mi rozdzielenie w polskiej historiografii źródeł naukowych i popularno-naukowych, ponieważ nawet profesjonalni historycy biorą się za pisanie książek popularno-naukowych, gdyż istnieje wśród Polaków duże zainteresowanie historią własnego kraju.

  43. Na koniec – obelżywe sformułowania z czasów Zygmunta 3. wobec przedstawicieli innych narodowości zostały pozostawione w tekście, ponieważ było to częścią mentalności ówczesnych ludzi i niestety pozostaje do dzisiaj. W recenzjach zarzucano mi, że w „Historiach z polskiego dworu” obraża się inne narodowości.

  44. Przecież oni sami się załatwili.

  45. Profesor Leitsch konsekwentnie nie używał komputera przez niemal czterdzieści lat swojej pracy tłumacząc, że w czasach, kiedy zaczynał kwerendę, nie było komputerów a teraz nie zamierza zmieniać metod pracy w środku przedsięwzięcia. Na szczęście w Monachium w przepisywaniu dokumentów, a były nimi listy od Ursuli, Schiechela, Ernhofera i innych osób, pomoc zaoferowała emerytowana doktor Emilie Kubaschek, która żwawo (unternehmungslustig) wzięła się do pracy.

     

    A teraz przejdźmy już do samego dzieła pod intrygującym tytułem „Das Leben am Hof König Sigismunds III. von Polen” będzie to odcinek z tomu I „Hans und Helmut trinken Wermut”

    https://youtu.be/Y9cf24UNYkY?si=5jwGqzG-9OCTDF8f

  46. *) tomu wydanego w Erfurcie u Szulca przy Alte Kameraden Strasse.

     

    A tu coś dla miłośników bawarskich orkiestr dętych: Miasto Gorzów Wielkopolski organizuje festiwal ku czci kompozytora Carla Teike, oboisty z pułku grenadierów w Ulm:

    https://altekameraden.mckgorzow.pl/de/home/o-festiwalu/181-altekameraden/1286-alte-kameraden-2

  47. Nie wiem, jak to wygląda dla innych dziedzin humanistycznych, ale w czasach, gdy jeszcze byłam aktywna zawodowo, istniała lista czasopism punktowanych, a właściwie kilka list. Najlepsza i najwyżej punktowana byłą Lista Filadelfijska, zawierająca czasopisma wychodzące za granicą, problem w tym, że nie były to periodyki historyczne. Na gorszych, trochę słabiej punktowanych listach, czasopisma historyczne w ogóle nie brały artykułów dotyczących historii Polski, bo ich to nie interesowało. Dla nich Polska to mały, nic nieznaczący kraik gdzieś na obrzeżach cywilizowanej Europy, ewentualnie jakaś dzielnica Rosji, której państwowość datuje się na 1918 r. Listy polskich czasopism był bardzo nisko punktowane. Nie wiem, jak to wygląda obecnie, bo od paru lat nie interesuję się tym, a moja psychika ma się dzięki temu lepiej. Do największych kuriozów tego systemu można zaliczyć fakt, że za dobrze wydany artykuł (dobrze, czyli w odpowiednio wysoko punktowanym czasopiśmie) można był zdobyć do 20 pkt., przy czym treść ani obszerność nie miała znaczenia, natomiast za monografię, której napisanie zabierało częstokroć parę lat i własnych pieniędzy dostawało się – UWAGA! – 0 pkt. (słownie: zero).

  48. A co to oznacza: „szkołą gotowania na gazie tego i owego”? Pytam z czystej ciekawości, bo jakoś nie znam tego określenia. Wie Pan, ja, bez fałszywej skromności, bardzo dobrze gotuję, a ciasta piekę, że palce lizać, ale nauczyła mnie tego matka, mistrz cukierniczy. Na uczelni człowiek by z głodu padł 🙂

  49. A migowy w rekach?

  50. Nie Pańska wina, ja tylko upominam się po starej znajomości o odrobinę wyrozumiałości dla dawnych kolegów po fachu. Mam prywatną teorię na temat degradacji polskiej nauki, a historii w szczególności, ale trochę się boję ją ogłaszać, bo jeszcze Pan mnie wyśmieje, że uprawiam niemiecką spiskologię, a sama pana przed spiskami ostrzegałam. Ale że współczesnych angielskich polihistorów tłumaczą, czy jakichś klasyków typu Gibbon? Bo widzi Pan, mnie tu na prowincji wszystkie księgarnie stacjonarne pozamykali (ostatnią Domu Książki podczas pandemii 2 lata temu) i dawno nie miałam okazji tak sobie pośród książek pobuszować.

    A z tym tłumaczeniem monografii dworu Zygmunta III to chyba tylko takie wytłumaczenie przychodzi mi do głowy, że albo chodzi o pieniądze, albo o znalezienie tłumacza, który po pierwsze znałby dostatecznie dobrze język (ale nie tylko współczesny niemiecki, także ten XVI-wieczny, plus staropolszczyna, plus łacina), po drugie – miałby dostateczne przygotowanie historyczne, żeby nie popełnić błędów wynikłych z niewiedzy (zdarzyło mi się kiedyś czytać tłumaczenie z pewnej monografii, w której Beda Czcigodny został uznany za kobietę, bo przecież „ta Beda”). Ostatnio muszę czytać teksty dokumentów polskich z początku XVIII w. i powiem tyle: zajęcia z paleografii nie przygotowały mnie dostatecznie do czegoś tak pokręconego, jak ta mieszanka przaśnej łaciny i języka polskiego, który wówczas nie posługiwał się żadnymi zasadami gramatycznymi i ortograficznymi.

  51. No tak, w podobnych przedsięwzięciach tylko praca zespołowa. Ja, niestety, jestem skrajnym introwertykiem, nie umiem współpracować, inni ludzie mi tylko przeszkadzają, dlatego wybieram tematy, które mogę zrealizować samodzielnie.

  52. Migowego profesjonalnego nie znam, ale, jak to Polak, dogadam się z każdym obcokrajowcem przy pomocy rąk i nóg.

  53. Profesor Leitsch radził sobie sam albo konsultował się ze specjalistami. Z językiem polskim mial najmniej problemów, ponieważ miał wielu znajomych z Polski, którzy mu chętnie pomagali.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.