Co jakiś czas różne osoby, szczerze oburzone tym, co się tu ostatnio wyprawia, dzwonią do mnie lub piszą składając następująca propozycję – załatwcie to między sobą, bo czujemy się skrępowani tą sytuacją. Wierzcie mi, że najszczerszym moim pragnieniem jest załatwianie różnych spraw dyskretnie i po cichu. Tak się jednak nie da, albowiem pragnienie to demonstrowane zbyt nachalnie powoduje, że człowiek z którym owe sprawy próbujemy załatwić macha ręką, przekonany, że ono właśnie gwarantuje mu całkowite bezpieczeństwo. Tak się składa, że z wyjątkiem kilku może osób dla których ta platforma jest jakąś tam odskocznią od codzienności, ja sam jestem jedynym szczerze zainteresowanym w jej dalszej prosperity i istnieniu na zasadach i warunkach dotychczasowych. Mam nadzieję, że to widać, choć wywoływane przeze mnie raz na 5 lat awantury, powodują, że czasem słyszę iż przesadzam, bo ciągle coś się tu dzieje zaskakującego i tego nie można wytrzymać. Z drugiej strony zaś mamy reakcje takie – widząc, że ktoś tu za bardzo kopytkuje i rozstawia gości po kątach użytkownicy piszą, że ten goryllus powinien wreszcie załatwić sprawę po męsku. No, a on nie załatwia, tylko pisze jakiś kolejny zawoalowany tekst, który ludziom daje wprost do zrozumienia, że żadnych konsekwencji nie będzie. A jeszcze wszyscy się przy tym świetnie bawią i domagają się więcej, jak to było ostatnio. Najsubtelniejsi zaś z użytkowników spieszą z dodatkowymi wyjaśnieniami i różnymi ciekawymi wykładniami, jak to ta, na przykład, że toyah to jest taki generator emocji, czy coś w podobie, a ja to znowu czysta dialektyka. I że się znakomicie uzupełniamy. To są fantastyczne rzeczy i bardzo ciekawe, ale ja, niestety z różnych przyczyn bardzo ciężko to znoszę. Toyah zaś, kiedy już przeminie pierwszy huragan, zachowuje się tak, jakby kierowane tu od wielu miesięcy uwagi nie były do niego. Wczoraj na przykład napisał taki oto komentarz
Rozumiem, że w tak zwanym towarzystwie poruszasz się lepiej ode mnie. Czemu wreszcie nie uruchomisz własnego bloga? Zwłaszcza tu, na ziemi której poskąpiono kropli deszczu.
Postaram się nie denerwować, choć kiedy przeczytałem to z rana, zalała mnie nagła krew. Bardzo się staram, żeby w SN było ciekawie, próbuję ściągać nowych autorów, co idzie mi opornie, sam piszę, do tego nagrywam filmy, mamy różne plany związane z organizowaniem konferencji. Ludzie odbierają to różnie, jedni się aktywizują, inni odchodzą, bo coś im się nie podoba i uznają, że to miejsce nie jest dla nich. Mam do tego na głowie całą administracyjną robotę w firmie, moja żona robi korektę i wypełnia faktury, ale także pracuje więc za wiele czasu nie ma. Jeśli więc ktoś pisze, że to jest ziemia, której poskąpiono kropli deszczu, czuję się trochę nie halo, szczególnie jeśli dzień wcześniej przewaliłem na własnym grzbiecie dwie tony książek, z czego przynajmniej 500 kg, to książki naszego kolegi Toyaha, które leżą w magazynie od wielu lat.
Jak my się rozliczamy za te książki? Ano tak, że toyah pisze do mnie co miesiąc – Gabriel, czy możesz sprawdzić, co się tam mojego sprzedało…Mnie to pytanie doprowadza do białej gorączki, albowiem od wielu miesięcy nie sprzedaje się nic lub prawie nic. Jedyną książką, która się sprzedaje jest Listonosz i ja go co jakiś czas dodrukowuję. Zamawiam druk w cyfrze, który jest cholernie drogi, bo nie mogę zawalić sobie magazynu pół tysiącem egzemplarzy Listonosza, który będzie się sprzedawał przez dwa lata. Teoretycznie powinienem odliczać ten nowy druk od honorarium naszego kolegi. No, ale tego nie czynię, bo wtedy on by nic nie dostał i byłby to stan chroniczny. Tak więc wysyłam mu co jakiś czas niewielką część moich własnych pieniędzy. Rzekomo przez niego zarobionych w mojej księgarni. Ponieważ książki zalegają mi magazyn wysyłam mu również książki, żeby je sobie mógł sprzedać z tak zwanej ręki i miał z tego jakiś grosz. Ten stan trwa już długo i ja go cierpliwie znoszę. To się jednak nie bardzo podoba mojej żonie. Wiedziemy więc co jakiś czas o tę kwestię gwałtowny spór. Ja uważam, że lojalność wobec toyaha jest ważniejsza niż te parę groszy, a jego obecność w SN i w ogóle w ofercie, to jakość sama w sobie. Mimo tego, że książki leżą. Moja żona zaś uważa, że jest na odwrót, że im szybciej się tych książek pozbędziemy tym lepiej. Najlepiej zaś byłoby gdybyśmy się pozbyli samego toyaha. Każdy mniej więcej może sobie wyobrazić jak wyglądają rodzinne kłótnie o takie kwestie.
Ponieważ dla mnie priorytetem najważniejszym jest czytelnik i to czytelnik aktywny, nie daję się przekonać, że trzeba po prostu toyaha usunąć z oferty. Nie chcę tego robić dopóki jego czytelnicy robią tu jakiś ruch i on jest rozpoznawalnym autorem. Jest mi jednak coraz trudniej trzymać tę linię, albowiem nasz kolega toyah, zachowuje się tak, jakby jemu samemu na tym nie zależało, albo jakby ni diabła nie rozumiał z tego co ja mu w listach prywatnych i tu na blogu piszę. Być może tak jest w istocie i to by była, mam na myśli fakt, że mu nie zależy, okoliczność sprzyjająca.
Wczoraj dla przykładu, po tej całej awanturze i wymianie myśli, napisał mi list, którego sens streszczają słowa – dobra, dobra Gabriel, czy możesz mi wysłać obiecane książki, bo jak ich już nie mam, a ty tam sobie odliczaj co chcesz od czego chcesz. Proszę Państwa, wobec tak głębokiego niezrozumienia problemu, ja mogę się tylko zwrócić z apelem do wiernych czytelników toyaha, żeby wykupili jego książki, a nie dość tego – żeby wykupili je ode mnie, a nie od niego, zacierając przy tym ze szczęścia ręce, że udało im się ominąć pośrednika. Naprawdę byłbym wdzięczny. Wtedy mógłbym spełnić zawarty we wczorajszym liście postulat naszego kolegi i wreszcie odliczyć sobie ten dodruk Listonosza w cyfrze, po 17 zeta za egzemplarz i poczułbym się lepiej. Lepiej, to znaczy nie jak frajer, który daje się wykorzystywać na wszystkie strony, a kiedy usiłuje coś powiedzieć na swoją obronę, to wszyscy się na niego obrażają i uniesieni honorem wychodzą trzaskając drzwiami. Szczególnie zaś byłbym wdzięczny gdyby wszyscy miłośnicy rock and rolla zebrali się w sobie i wreszcie wykupili nakład książki o zespołach. Zamiast dyskutować o nich na blogu, trzeba po prostu kupić tę książki i rozpropagować wśród znajomych tę jakże ważną, potrzebną i uwrażliwiającą ludzi na piękno wiedzę. Licho się już na szczęście sprzedało, po czterech latach co prawda, ale jednak. Zostały jeszcze Marki, dolary i biustonosz, trochę listów Zyty Gilowskiej oraz z pięć paczek 30 wypraw na dziewiąty krąg.
Toyah, lekko oburzony, napisał mi też, że nie tylko jego książki się nie sprzedają. To prawda, nie idą też książki kilku nieboszczyków oraz ten nieszczęsny Sebastian z Abruzzo. Leży też trochę moich książek, ale umówmy się, że to nie jest problem, bo ja nie piszę każdego pierwszego miesiąca sam do siebie listu o treści – Gabriel weź sprawdź czy coś mi się nie sprzedało. Tamte zaś książki mogę przecenić i w końcu zejdą. Tu jest kłopot, bo trzeba wypłacić autorowi honorarium, trzeba też odprowadzić podatek od sprzedaży, także od tych książek, które Toyah ode mnie dostaje.
I nie piszcie mi, że powinienem te sprawy załatwiać dyskretniej, albowiem wszystkie możliwości dyskretniejszego ich załatwienia już przećwiczyłem. Ta z przedwczoraj była ostatnia. Uważam, że wykazałem się nadludzką wręcz cierpliwością i zrozumieniem sytuacji. I pojąć nie mogę, jak po czymś takim można napisać taki komentarz jak ten powyżej. To jest niesamowite i niezrozumiałe, ale cieszę się, że dobry humor nie opuszcza naszego kolegi toyaha. Teraz pointa, jeśli Wy mili czytelnicy, już wykupicie te książki, obiecuję, że wydam toyahowi kolejną, pod następującymi jednak warunkami – nie będzie to zbiór felietonów z bloga, nie będą to historie o zespołach, nie będą to przemyślenia o PiS i Jarosławie Kaczyńskim. No i Toyah musi sam wpaść na to co ma napisać. Ja mu w tym nie pomogę. A teraz ci, którzy poczuli się obrażeni i dotknięci mogą wyjść.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
Masz bardzo mądrą żonę. Skarb.
Handel polega na tym, by przy transakcji sprzedaży – przerzucić koszty na kupującego. Ale transakcje musza mieć miejsce. No i kiedy nie ma kupującego, to koszty oczekiwania na transakcję ponosi ten co magazynuje.
No ale tyle trudu (500 kg na plecach + podatki), w sytuacji nie rokującej sprzedaży, to rzeczywiście smutne. Mam wszystkie książki Toyaha poza tym rokendrollem, zaraz to zamówię.
Nie w temacie, przypomniała mi się scena dość brutalna z dzisiejszego społecznego punktu widzenia, przerzucaniu kosztów utrzymania biura na pracownika. Otóż w filmie „Ziemia obiecana” jest taka scena, kiedy pryncypał obciąża kancelistów kosztem gazu, wskazując im fakt, że oni będą się lepiej czuli ponosząc koszty gazu zużywanego do gotowania kipiatoku na ich urzędniczą herbatę i jeszcze wrzątkiem podzielą się z nim (pryncypałem) i to będzie dla nich nawet zaszczyt.
U mnie jest trochę inaczej…ale im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że ten stary Żyd miał rację
1. Skończ Pan z tym toyhem, wstydu oszczędź! Sprzedaj pan wreszcie mu te kozy, po 1 gr za egzemplarz. Zdejmiesz ze stanu magazynowego – będziesz pan zadowolony.
2. Zarządzić, aby wszyscy czytający i mądrujący się występowali na blogu i SN pod krawatem, gdyż „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”.
3. Jeśli krawatka nie utemperuje, to mąciwody za wszarz.
Gratisy są przyjmowane chętnie i niezbyt szanowane, jak samochody służbowe.
Ponoć przedwojenni oficerowie, przy niewielkim żołdzie, musieli się okredytowywać na zakup pistoletu czy szabli. I czynili to, bo kariera wojskowa warta była tego kredytu.
A odliczenie kosztów gazu było nie tylko majstersztykiem socjologicznym, ale posiadało wydźwięk najwyższego troskliwego pracowniczego humanitaryzmu.
Może kolega powinien okredytować się na choć częściowe pokrycie kosztów magazynowania i oczywiście na podtrzymanie prestiżu?
Te „listy Gilowskiej” i „30 wypraw na dziewiąty krąg „to jest rewelacja , no i jeszcze „Kto się boi angielskiego listonosza” .Całkiem ciekawe pozycje . Sebastiana Polonusa nabyłem po prostu ze względu na zainteresowanie kwestią realizacji artystycznych ,czyli jak to zostało zrobione . Problem odbioru ,czyli kalkulacji czy zniszczyć dawne dzieła sztuki dla zaistnienia bohomazów picassowych czy pollocowych dla dobrych zarobków szubrawców galeryjnych ,jest dla mnie mniej ważny .
Świetny tekst. Dziękuję. Czekałem na niego z pięć lat. I wreszcie stało się! Świat powinien być poznawalny. Do czego nam bajery o ruskich śmierdzących skarpetach jeżeli nasze, własne nie zdejmowane przez tydzień będą śmierdziały podobnie.
To mi się podoba – niektóre kobiety też posługują się umysłem:
„Najlepiej zaś byłoby gdybyśmy się pozbyli samego toyaha. Każdy mniej więcej może sobie wyobrazić jak wyglądają rodzinne kłótnie o takie kwestie.”
Albo:
„Wtedy mógłbym spełnić zawarty we wczorajszym liście postulat naszego kolegi i wreszcie odliczyć sobie ten dodruk Listonosza w cyfrze, po 17 zeta za egzemplarz i poczułbym się lepiej. Lepiej, to znaczy nie jak frajer, który daje się wykorzystywać na wszystkie strony, a kiedy usiłuje coś powiedzieć na swoją obronę, to wszyscy się na niego obrażają i uniesieni honorem wychodzą trzaskając drzwiami.”
Tak trzymać, pozdrawiam i życzę najlepszego.
Toyah pisze dla gospodyń domowych aspirujących do grona inteligencji pierwszego kręgu – ćwierć.
„30 Wypraw” mam, przeczytałem, podobało mi się. Kupilem jeszcze z rozpędu rock & roll i Listonosza. Nigdy Toyha nie lubiłem – niestety tak już bywa, że książka to jak bilet do kina – kupujemy kota w worku bez możliwości zwrotu. Moja antypatia do szanownego autora zaczęła się gdy zobaczyłem co wyprawiał x lat temu na spotkaniu, na którym był Gabriel Braun i parę innych osób.Ta fascynacja PIS Kaczyńskim i egzaltacja emocji wyrażona płaczem ?!? Wg mnie normalni ludzie się tak nie zachowują. Po tym co dziś napisał GM mój obraz tylko się dopełnił. Ahh kobiety są praktyczne – pozdrowienia dla małżonki.
Szkoda, że się Panowie pokłócili. Macie mocne charaktery, ale portal i Panów Czytelnicy na pewno na tym nie zyskali. Z Bogiem.
Kupiłem 3x 39wypraw, Listonosza i 1xp.Gilowską.
Bardzo żałuję, że pan Krzysztof nie chce pociągnąć tematu Listonosza w jakiejś formie. Z czego miałby i korzyść prywatną, i dołożyłby się do życia Kliniki… Za grosz w nim żydowskiego zmysłu do interesu, a w tym przypadku to niedobrze.
Poza tematem – „słynny” pan Jacek „geostrateg” Bartosiak prezesem Centralnego Portu Komunikacyjnego:
„W środę 12 września powołana została (…) spółka celowa, która wybuduje gigantyczne lotnisko (…) Centralny Port Komunikacyjny. Jej szefem został dr Jacek Bartosiak, dotychczasowy członek zespołu doradczego Mikołaja Wilda, pełnomocnika rządu ds. CPK.
Dr Jacek Bartosiak ukończył Wydział Prawa (…) zajmuje się (…) bezpieczeństwem, geostrategią i planowaniem pola walki. „
Właściwy człowiek na właściwym miejscu
Zapasy magazynowe i obowiązek każdego mężczyzny
kropla->Jimmy
Majstersztyk socjologiczny …….gdy sprzataczkę motywuje sie tym, ze jest managerem czystości
takie chwyty latają…..inżynieria się rozwija
kropla
Normal
0
21
false
false
false
DA
X-NONE
X-NONE
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:”Tabel – Normal”;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”,serif;}
Słow kilka od stałego czytelnika.
Jestem zwolennikiem prostowania ścieżek, oczyszczania atosfery i przecinania spraw nabrzmiałych = słowem HIGIENY pracy. A ta, zwiększając swój zasięg (podziwiam !) nie zostawia miejsca na bezproduktywne karczowanie, wiecznie odrastających, emocjonalnych krzaczorów.
Z poznanych faktów (bo na nich się skupiamy) wynika, że Krzysztof potrzebuje dodatkowego zajęcia by móc dopiąć swój rodzinny budżet. Zwłaszcza latem. Z racji choćby oddalenia geograficznego Gabriel takiej propozycji złożyć mu nie może, zatem pozostają ewentualni czytelnicy/sympatycy Krzysztofa mieszkający w pobliżu, bądź mający w jego okolicy kontakty. Wszystko jest do zrobienia, naprawdę.
Tak to widzę. Konstruktywnie.
Aby nie wprowadzić Czytelników w błąd muszę wyjaśnić, że klęczący blond prezydent Stanów Zjednoczonych nie modli się w sprawie tej blondynki z następnej ilustracji. On prosi o pokój i dobrą wolę dla ludzi. Tak było w roku 1913. Ludzkość nie posłuchała.
Czytelnicy nie stracili…
… powiedzialabym, ze nawet zyskali… zycie to nie je bajka, a biznes tym bardziej. Takie klotnie czy problemy sa w conajmniej polowie polskiego spoleczenstwa… niestety, ale taka jest prawda o nas samych, azeby byl sukces to wszyscy, a przynajmniej wiekszosc musi od siebie bardzo duzo wymagac… tak jak to mowil do nas ladnych parenascie lat temu nasz Papiez…
… np. w mojej rodzinie takim „kolem zamachowym” jest moja ukochana juz 80-letnia mama… tytan pracy… przeraza mnie mysl, ze byc moze mnie jej w kazdej chwili zabraknac… czy ja znajde w sobie tyle samozaparcia co ona ??? Mam nadzieje, ze tak.
Tak wiec ta klotnia w naszym srodowisku Coryllus’owym wcale nie jest taka zla… jest naprawde bardzo pouczajaca… ale wszyscy, kazdy na swoim odcinku musi sie starac… zeby nie bylo tak jak w piosence niezyjacej juz Krystyny Sienkiewicz o rybach… ktore spiewaly tylko na niby, zaby na aby aby, a rak byle jak…
… tak wiec klotnie naprawde nie sa zle, a zycie bez nich jest zwyczajnie niemozliwe… trzeba sie klocic, ale po nich takze trzeba umiec sie pogodzic.
Czy jest jakaś duża inwestycja w planie, bo w odwodzie pozostaje p. Karoń, którego też od pewnego czasu sporo, tak jak Bartosiaka, na YT?
Czytałem tę książkę o Sebastianie Polonusie mistrzu z Abruzzo . Ten reportaż ze śledztwa nad zapomnianym polskim malarzem jest jednocześnie fascynujący i bijący na alarm . Bo czas ucieka a tu znajdzie się niejeden talent ,któremu nie dane będzie przetrwać w naszej pamięci . Polscy historycy sztuki, jak się okazuje nie znają tego artysty a badania jakie się nad nim odbywają są mocno ograniczone w czasie i finansach . To zakrawa na skandal . Oddać grubą kasę jakiemuś arystokracie ,co polskiego nie zna pewnie ni w ząb ,na dzieła sztuki ,których z Polski nie wywiezie a nie mieć na badanie i popularyzację naszych artystów. Glińskiemu i rządowi sporo się pokiełbasiło . Azymut jak zawsze skierowany jest na służbę obcemu i branie jurgieltu przy jednoczesnym pokrzykiwaniu patriotycznym w czapeczce rogatywce z piórkami . No jeśli takich jak Sebastian Polonus nie będzie się pamiętać ,to co nam zostanie ? Pokrzykiwanie narodowców niezrozumiałych dla nich samych haseł ?
Bardzo dobrze ,że wyszła ta książka . To pozycja rewelacyjna ,jedna z odkrywczych pereł w historii sztuki .Wydawnictwo Klinika Języka mogłoby by więcej wypuszczać takich pozycji . Nie rozumiem czemu Coryllus pisze o problemach z jej sprzedażą ,sam ją kupowałem w obawie ,że jej zabraknie wkrótce ,bo to historia sztuki .
Trudno uwierzyć ,że oszustwo w tej dziedzinie tak dalece zabrnęło ,że znużyło i zniechęciło odbiorców do sięgania po dzieła z historii sztuki .Trzeba sięgać po każdą taką propozycję gdzie jednak fakty badawcze są ważniejsze niż filozoficzne interpretacje wskazujące na jedyną miłościwie nam panującą sprawiedliwość społeczną i estetyczną . Tylko ile takich jest na naszym rynku i gdzie ich szukać ?
Życzę zadowolonej żony
Życzę zadowolonej żony.
Goryllus 😛
Nie dziwię się Coryllusowi, który to płaci najpierw innym, promuje najpierw innych, robi czarną robotę za wydawców i widzi jak taki Toyah marnuje czas na jałowe komentarze siedząc w ciepłym fotelu gdy ten nosi jego książki ale zaangażować się i wyjść ze swojej strefy komfortu by zrobić coś pożytecznego nie chce.
Toyah masz talent, nie marnuj go na pierdoły.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.