Nie mniej za bardzo się może pospieszyliśmy, mówiąc, że Polska dojrzała do reakcji…
Emanuel Małyński „Nowa Polska”
Wielu z nas pamięta serial „Polskie drogi”, a w nim scenę, kiedy niemiecki profesor, zaprzyjaźniony z rodziną głównego bohatera, zostaje zaproszony – już po wkroczeniu Wermachtu – na obiad do Niwińskich. I on tam wygłasza sławną hipotezę, która do dziś dźwięczy mi w uszach – otóż górale podhalańscy to Markomani, germańskie plemię, które przeżyło tysiąc lat słowiańszczyzny i wreszcie doczekało się wyzwolenia. Na co pani domu woła zgorszona – No co też pan mówi?! Nasi górale? Narkomani?! I wszyscy siedzący przed telewizorem się śmieją.
Reżyser dobrze jednak wiedział co robi, chcąc pokazać w jaki sposób siła próbuje kokietować ludzi, którzy jej nie ufają – poprzez narracje akademickie. I można to oczywiście nazywać obłędem, ale przymusu nie ma, bo wyraz metoda tak samo dobrze pasuje do tej sytuacji. Wszyscy doskonale wiedzą, co stało się z ludźmi, którzy nie uwierzyli w markomańskie pochodzenie górali, a nam wypada dziś rozejrzeć się czy owa metoda, czy jak kto woli obłęd, nie rozkwitają gdzieś wokół nas. I zanim przejdę do kwestii antysemityzmu króla Ludwika IX, wskażę może takie miejsca, gdzie jawnie kultywuje się pogląd o markomańskim pochodzeniu Janosika.
Oto zajrzałem wczoraj na stronę wydawnictwa uniwersytetu Gdańskiego. Ponieważ regularnie przeglądam strony innych uniwersyteckich wydawnictw, powiem wprost – to jest najgorzej zaprezentowana oferta jaka istnieje. Po prostu najgorzej. I nie jest to wynikiem obłędu, ale metody. Wiem o tym na pewno. Metoda zaś jaką się tam stosuje, rozumiem, że także w procesie kształcenia, żywo przypomina popisy tego niemieckiego profesora z serialu „Polskie drogi”. Oto przykłady.
Sprzedają w tym Gdańsku serię książek zatytułowaną „Estetyka prawa”. Początkowo nie uwierzyłem w to, co widzę, ale w końcu musiałem się przekonać, że mam do czynienia z faktem namacalnym. Oto w serii tej wydano książkę zatytułowaną „Cyceron dla prawników”, a w jej opisie czytamy:
Wielowiekowe i głęboko humanistyczne tradycje prawnicze sprawiają, że prawnicy to nie tylko zwykli rzemieślnicy na usługach państwa, ale często też artyści na usługach samej Iustitii. Uniwersytety zaś, na których od średniowiecza prawo było jednym z czterech fakultetów, to nie szkoły zawodowe, a universitas, czyli wspólnoty nauczających i uczących się – ku chwale dobra, sprawiedliwości, równości i piękna. Ta ostania idea i wartość, w połączeniu ze studiami nad prawem, jest motywem przewodnim „Studiów z Estetyki Prawa”.
Nie lękajcie się! – może tak zacznę – nie wezmę tego do sklepu, nie przywalę ceny 120 zyli i nie zmuszę Was do kupowania! Spokojnie. Możecie odetchnąć. Podkreślmy te słowa – artyści na usługach Iustitii. Niech nam się one głęboko wyryją w pamięć. Ja oczywiście wiem, że można by napisać całą księgę zawierającą casusy, które wskazywałyby, że tak, to prawda, prawnicy są artystami, ale nie miała by ona ani jednego stycznego punktu z narracją proponowaną przez uniwersytet gdański. Idźmy dalej.
Oto książka „Estetyka prawa” i fragmenty recenzji
„Przygotowywana przez wiele lat książka Kamila Zeidlera stanie się wkrótce wydarzeniem naukowym w skali interdyscyplinarnej, nie tylko w Polsce. Jej doniosłe walory wynikają z szerokich horyzontów badawczych autora, jego ogromnej erudycji w zakresie filozofii prawa, estetyki czy dziejów sztuki europejskiej. Zdumiała mnie obfitość i jakość ilustracji skutecznie dopełniających rozważania autora”.
z recenzji prof. Juliusza A. Chrościckiego
„Książka pozwala czytelnikowi nie tylko dowiedzieć się bardzo wiele o relacji prawa do rozmaitych wymiarów kultury i sztuki, lecz przede wszystkim stwarza rzadką okazję, aby towarzyszyć autorowi w przecieraniu nowych, fascynujących ścieżek filozofii prawa”.
z recenzji prof. Tomasza Pietrzykowskiego
Jeśli idzie o prof. Juliusza Chrościckiego, to zdawałem u niego egzamin ze sześć razy. I teraz już wiem dlaczego. Recenzja tej książki mnie przekonała, że ze mną wszystko jest w porządku, profesor zaś ma nielichy kłopot. Jeśli zaś idzie o nadzieje, jakie wiązał on z wydaniem tej pracy, to zdaje się, że całkiem to nie wypaliło. Nie słychać, by „Estetyka prawa” stała się wydarzeniem w skali interdyscyplinarnej, w dodatku nie tylko w Polsce. Ciekawe kto za to odpowiada? Pewnie prawnicy z warszawskiego ratusza, którzy nie rozumieją, że powinni utrzymywać nie tylko wysokie standardy etyczne, ale także estetyczne.
Mamy też w tym wydawnictwie inną serię. Nazywa się ona „Światło i ciemność”. I tu w zasadzie nic dodawać nie trzeba, poza może kilkoma najsilniej błyszczącymi nazwiskami, które uświetniają wszystkie trzy tomy artykułów poświęconych tej frapującej tematyce – światła i ciemności. Wymieniam po kolei: Rafał T. Prinke, Karolina Maria Hess, Jerzy Prokopiuk, Tadeusz Cegielski…i inni….
Na koniec wrzucę jeszcze fragment opisu pracy Martina Nodla zatytułowanej „Średniowiecze w nas”. Nie wiem w zasadzie jak to skomentować, sami popatrzcie:
Pierwsze wydanie książki ukazało się w Pradze w 2016 r. Autor stawia i rozwija śmiałą tezę, że średniowiecze w rzeczywistości przetrwało do naszych czasów i stanowi codzienny, nieodłączny element naszego życia. Pomimo upływu sześciu czy siedmiu wieków kształtowania się nowoczesnych państw i ekonomii w zachowaniu oraz sposobie myślenia współczesnego człowieka pozostało wiele cech średniowiecznego przodka. Nodl w dziesięciu rozdziałach porusza fascynujące tematy, takie jak m.in.: postrzeganie dziecka w średniowiecznej rodzinie, kwestie nieuchronnej starości i śmierci, relacje między małżonkami czy zagadnienia dotyczące ekonomii zbawienia, nie stroni przy tym od stawiania trudnych pytań i nie wskazuje łatwych odpowiedzi, a wszystkie tezy znajdują wnikliwe oparcie w analizie źródeł.
Średniowiecze jest w nas…hmmm…a ja znałem kiedyś taką panią, która twierdziła, że jej się ekologia w genach odkłada. Całe szczęście straciłem z nią kontakt. Zwróćcie też uwagę, że o ile badaczom, szczególnie niemieckim, z wielką łatwością przychodzi postawienie takiej tezy – średniowiecze jest w nas, o tyle odwrócenie tego w drugą stronę spotkałoby się już z gwałtownymi protestami. Bo cóż to znaczy – my jesteśmy w średniowieczu? Przecież to nieprawda, nie jesteśmy w żadnym średniowieczu, jesteśmy w UE, która dba, by nic złego nam się nie stało, a już na pewno dba o to, by nikt nie zaciągnął nas na stos za nasze poglądy. Ciekawe, prawda?
Widzimy wyraźnie, że książki papierowe, wydawane w formatach, które znajdują się wprost na kolizyjnym kursie z dobrem, prawdą i pięknem, bo reprezentują kłamstwo, manipulację i obłęd, mają się dobrze i nikt nie zamierza rezygnować z ich dystrybucji. Cóż by to bowiem było, gdyby nagle okazało się, że wszyscy ci ważni ludzie, z prof. Cegielskim na czele, muszą być obecni w sieci i mieć identyczne prawa i możliwości, jak każdy publikujący tam gamoń? To są sprawy nie do wyobrażenia. No, ale może jednak…Ktoś wczoraj umieścił na stronie coryllus.pl taki cytat:
-Książka papierowa stanie się reliktem, bo aktywne grono czytelników będzie częściej sięgało po e-booki. Informacje w postaci tradycyjnej będą zepchnięte do niszy, praktycznie nieobecne w świadomości społecznej.
-Wydaje mi się, że rozwój archiwistyki cyfrowej będzie szedł w kierunku, w którym maszyny będą samodzielnie przetwarzały informacje. Z bardzo prostego powodu – liczba informacji jest tak wielka, że bez automatyzacji nie będziemy w żaden sposób w stanie nimi zarządzać. Myślę, że to jest wyzwanie dla przyszłej archiwistyki cyfrowej czy w ogóle dla cyfrowego przetwarzania informacji – stworzyć mechanizmy, w których informacja sama siebie przetwarza
-Obroniłem doktorat w 2005 roku, a cały czas korzystałem z materiałów w sposób tradycyjny – najnowocześniejszym dostępnym nośnikiem był mikrofilm, z którego interesujące mnie cytaty przepisy-wałem do notebooka. Razem z kolegami historykami mieliśmy poczucie, że to jest już zupełnie archaiczne i wymaga zmian. Jako historyk mogę powiedzieć, że rozwijając NAC, tworzę sobie warsztat pracy
Słowa te napisał Nikodem Bończa Tomaszewski, twórca i dyrektor Narodowego Archiwum Cyfrowego. Nie wiem co powiedzieć w zasadzie. Maszyny będą same przetwarzały informacje? A jak się będą nazywały prototypy tych maszyn? Proponuję nazwę roboczą „Cyfrowy Goebbels”. Zawsze mnie zdumiewali ludzie, którzy twierdzili, że liczba informacji jest wielka i ciągle rośnie. Liczba informacji jest ciągle taka sama, ale my nie znamy jej po prostu. Rośnie lub maleje jedynie liczba tajemnic i kwestii, które się z premedytacją ukrywa, odwracając uwagę ludzi od istotnych funkcji – na przykład funkcji prawa – i kierując ją ku kwestiom propagandowym i terapeutycznym, takim jak estetyka prawa. Dlaczego terapeutycznym? Otóż dlatego, że służą one temu, by starzy profesorowie nie zwariowali ze szczętem i nie próbowali popełnić samobójstwa, kiedy w końcu do nich dotrze, że zmarnowali lata całe na produkcję kłamstw. Muszą wymyślić coś takiego jak estetyka prawa, bo to jest ta najważniejsza frajda i ostateczny koniec ich udręk, ogród rozkoszy ziemskich dla tetryków i gwarancja całkowitego bezpieczeństwa.
Ciekawe, że nikt nie próbuje zorganizować telewizyjnej debaty pomiędzy Bończą Tomaszewskim a tymi co wydają w Gdańsku książki z serii „Światło i ciemność”. To byłoby wstrząsające wydarzenie, w skali krajowej i międzynarodowej, jak sądzę. Znacznie bardziej doniosłe niż wydanie książki Kamila Zeidlera „Estetyka prawa”.
Przejdźmy teraz do Świętego Ludwika, którego biografia, wydana w Polsce po raz drugi w ciągu 20 lat, powinna być chociaż odnotowane przez środowiska naukowe. Napisał ją wszak Jacques Le Goff, postać nie byle jaka, do której wielu polskich humanistów się modli. Dlaczego to nasze wydanie nie jest, póki co, zauważane? Odpowiedź jest prosta – nie było rozkazu panie komisarzu. A jak nie było rozkazu trzeba trzymać gębę na kłódkę. Okazji zaś, by pomówić o Ludwiku Świętym jest wiele, bo oto w amerykańskim mieście St. Louis, nazwanym tam na cześć króla, obalono niedawno jego pomnik. Motywy były czytelne – król był znanym antysemitą i nienawidził Arabów. Inaczej niż niemiecki cesarz Fryderyk II Hohenstauf, jego przeciwnik, którego biografię wydało wydawnictwo „Napoleon V”, a napisał znany amerykański historyk niemiecko-żydowskiego pochodzenia, Ernst Kantorowicz. Nie ma więc dla króla miejsca w tolerancyjnym i wolnym świecie. Koniec z propagowaniem fałszywych wartości, które wpędzają całe rzesze ludzi w ciemność i nieszczęścia!
Pewien ksiądz bronił pomnika króla i próbował tym przestępcom tłumaczyć, jak było rzeczywiście. Nie zrozumiał on jednak, że kiedy tłum wychodzi na ulice, nie ma już miejsca na tłumaczenia. Tłum bowiem ma gwarancje i pewność, że nie zostanie zaatakowany. Ma także pozwolenie na dewastacje, wydane przez ludzi, którzy zawodowo zajmują się oświecaniem mas i tłumaczeniem im, że górale to Markomani, germańskie plemię, które wytrzymało tysiąc lat słowiańszczyzny.
I żaden ksiądz takiego tłumu nie powstrzyma. Przeciwnie, sam może oberwać. Jakakolwiek dyskusja na temat króla Ludwika, jego czasów, epoki i wyzwań przed którymi stał, nie ma sensu. Każdy zaś, kto jej spróbuje zostanie pobity, albo wyszydzony, bo nie rozumie biedaczek o co chodzi. A chodzi o to, by stanąć po stronie silniejszych batalionów i wraz z nimi dokonać ostatecznego oświecenia ludzkości. Powiem krótko – ja z wami ludkowie dyskutował nie będę, bo nie po to się zabrałem za tę robotę. Ja mogę – bo mam taki kaprys – poświęcić rok cały, albo i więcej, na omawianie tu ze szczegółami książki Zeidlera i recenzji prof. Chrościckiego, która ją poprzedza. I będzie to cały rok ciężkich szyderstw z komentarzami, o których potem jakiś naukowiec z Gdańska może napisać rozprawę doktorską. I może nawet dzięki tej działalności wpędzę kogoś do grobu, bo w zasadzie czemu nie i kto mi zabroni? I to samo mogę zrobić z każdym autorem, akademickim czy nie. Jasne jest bowiem dla każdego, że Bończa Tomaszewski to idiota i on niczego nie zdigitalizuje, a nawet jeśli jakąś część druków wepchnie do internetu, to nie będzie miał ów fakt żadnego znaczenia polemicznego. A tylko o to chodzi. Gdyby zaś ktoś chciał wysuwać wobec nas jakieś pretensje czy roszczenia, załatwimy go estetyką prawa. A tu macie piękny jej przykład. Oto człowiek, który widząc demonstracje w mieście St. Louis zmierzające do obalenia pomnika króla Ludwika, pokazał demonstrantom na czym w istocie owa estetyka polega. Dziękuję za uwagę.
https://twitter.com/DickandSharon/status/1277582418346741765
Końca czasu w niedzielę nie będzie. Otóż statystyka pokazuje, że czym więcej wyborców innych kandydatów zostanie w domu, tym trudniej będzie Trzaskowskiemu dociągnąć do 50%. W skrajnym przypadku, gdyby wszyscy zostali w domu, oprócz wyborców PAD i RT, to ten pierwszy wygrywa 59:41. Gdyby wszyscy poszli na drugą turę i zagłosowali na RT, to ten wygrałby 57:43. Tak jednak na pewno nie będzie. Ale wyciągnięcie średniej arytmetycznej z obu skrajnych oszacowań daje jak najbardziej realny wynik.
PAD =(59+43)/2 = 51
RT =(57+41)/2 = 49
Różnic tylko 2pp. Dodatkowo Duda z każdego miliona nowych wyborców dostaje 1pp a Trzaskowski na milionie wyborców pozostałych kandydatów, którzy pozostali w domu (20%), traci 1 pp .
Czyli wynik końcowy 52% : 48% dla Dudy plus/minus błąd statystyczny; +/- 1pp.
Pięć paluszków do policzenia starczy ☺
Morał z tej wyliczanki jest taki, będziemy mieli nowego, starego prezydenta dzięki tym, którzy głosowali w pierwszej a nie poszli głosować w drugiej turze i dzięki tym, którzy nie głosowali w pierwszej a poszli głosować w drugiej. Punkty procentowe zdobyte na konkurencji liczą się podwójnie ☺
Żebyś się nie zdziwił
Mechanizmy, w których informacja sama się przetwarza już zostały stworzone. Jeden z blogerów na S24 wrzucił do tłumacza Google „lgbt szkodzi” i uzyskał tłumaczenie „lgbt is okay”. Szukającym wiedzy historycznej w przyszłych archiwach cyfrowych, w których informacja będzie się sama przetwarzała (zgodnie jednak z napisanym przez kogoś algorytmem), życzę wszystkiego najlepszego.
estetyka i etyka to Matczak z synem raperem (ładni, mądrzy, recytujący)
Cyfrowy Goebbels rulez!
„Pewien ksiądz bronił pomnika króla i próbował tym przestępcom tłumaczyć, jak było rzeczywiście.”
Zaryzykuję stwierdzenie, że ten ksiądz to trochę heretyk irenista i pacyfista. Naczytał się humanistów … i co mu zrobisz? Tam powinien pójść dobry egzortysta z dobrą asystą.
James Bond powiedział:
Słowa mogą mniej niż… pistolet
Bardzo stara, ze starożytności. Za patrona wzięli sobie Cycerona, takiego estetę, z imieniem którego na ustach sztyletnicy chodzą…
Mnóstwo ludzi myli ilość danych (która rzeczywiście rośnie wykładniczo) z informacją – ale czego oczekiwać od „humanistów”, dla których nieogarnięcie matematyki na poziomie szkoły podstawowej jest poziomem do dumy?
To raz, a co cyfrowego Goebbelsa: takie algorytmy już są, dostępne dla wszystkich i właściwie jedyną barierą do ich korzystania w języku innym niż angielski są koszta – w domenie open source jest dość tekstów żeby algorytm generował treści spójne logicznie i poprawne gramatycznie, ale to trwa (więc trzeba mieć dostęp do naprawdę mocnych komputerów żeby wytrenować taki model w rozsądnym czasie). Kto ciekaw, może się pobawić pod linkiem poniżej:
https://demos.pragnakalp.com/gpt2-text-generation
„Poziomem do dumy” -> „powodem do dumy” oczywiście 🙂
Sprawdziłem, faktycznie – ale już na przykład „lgbt jest szkodliwe” Google Translate tłumaczy poprawnie i na angielski, i na holenderski. Google jest firmą z ostrym ideologicznym przechyłem, ale akurat w tym konkretnym przypadku to może naprawdę być błąd algorytmu: jeżeli nie mają dedykowanego modelu do tłumaczenia PL -> ENG (a prawdopodobnie nie mają tylko pod spodem chodzi model wielojęzykowy), takie kwiatki mogą się zdarzyć.
link do całego wywiadu z owym Bończą:
https://www.nac.gov.pl/wp-content/uploads/2015/05/NAC_wizja_projekt_ludzie_WWW.pdf
Tutaj jeszcze ciekawe opracowanie:
„Polskie biblioteki cyfrowe w kontekście kryteriów wiarygodności archiwów cyfrowych – próba ewaluacji”
„Archiwum cyfrowe chroni autentyczność obiektu cyfrowego pojmowaną jako możliwość potwierdzenia autorstwa oraz prawdziwości treści w nim zawartych. Obiekt cyfrowy jest autentyczny wówczas, gdy przedstawia dokładnie to, co jego autor zamierzał w nim przedstawić. Archiwum zabezpiecza autentyczność obiektów cyfrowych na etapie przyjęcia, przechowywania oraz udostępniania. Archiwum starannie dokumentuje przypadki, w których stwierdzono wątpliwość odnośnie do autentyczności obiektu oraz takie, w których autentyczność ewidentnie nie potwierdza się.[…]
Małopolska Biblioteka Cyfrowa nie stosuje zabezpieczeń autentyczności obiektów cyfrowych i problematyka ta nie została uwzględniona w dotychczasowych rozmowach i planach przedstawicieli instytucji.”
https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/32005/januszko-szakiel_kowalewski_szafranski_polskie_biblioteki_cyfrowe_w_kontekscie_kryteriow_wiarygodnosci.pdf?sequence=1&isAllowed=y
Powstaje pytanie czy ktoś stosuje? Ten Bończa mówi też, że w IPN otrzymamy jedynie PDF-y dokumentów.
Oczywiście, że mogą. Pytanie czemu zawsze w „tę stronę” tzn. marksistowsko poprawną?
No właśnie nie zawsze. Jakieś półtora roku temu była straszna chryja, bo po wpisaniu w google „black gorillas” i wybraniu wyszukiwania obrazów wyświetlała się grupa Murzynów.
Piękne prawo i piękna płeć skomentowane przez nieestetyczne sztuki piękne.
Bukmacherzy i ich klienci dają większą szansę na wygraną w niedzielnych wyborach prezydenckich Andrzejowi Dudzie.
Mój własny cyfrowy symulator w Excelu też ☺
Sweet, sweet irony
Kilka lat temu bawiliśmy się tym tematem na blogu Coryllusa i wydawało się, że od tamtego czasu każdy rozumie, że Google polega w tłumaczeniu zwrotów na tym, co wpiszą użytkownicy i nie jest to żaden algorytm albo „sztuczna inteligencja”. Owszem, Google może łatwo wyłapać wulgaryzmy i zmienić lub usunąć wpis pod warunkiem, że polskie kierownictwo przeznaczy kilkaset tysięcy euro na taki cel, a nie na finansowanie portalu „Na temat”, którego cel jest znany wszystkim oprócz Google.
PS. Tłumaczenia Google są kompromitacją idei „sztucznej inteligencji”, a więc przyszłości autopilotów. Już czas by Elon Musk zajął się tym śmieciem tłumaczeniowym, jeśli chce, by ludzie normalni powierzyli swe życie jego samochodom.
PS2. Programy tłumaczeniowe oparte na zbiorze zwrotów wypracowanych przez zespoły zawodowych tłumaczy w instytucjach takich jak np. UE do użytku w ograniczonym zakresie są bliższe bazom danych niż sztucznej inteligencji, chyba że za taką uznamy algorytmy układów logicznych windy lub świateł drogowych (pralki nawet nie zaczepię, bo to przecież organizm powalający każdego humanistę na kolana).
Właśnie wpisałam w wyszukiwarkę yahoo: Hilary Clinton i. Otrzymałam podpowiedzi:hilary clinton is evil, hilary clinton illness
analogiczne wyszukiwanie w google daje podpowiedź: hilary clinton instagram
To też nie algorytm?
Mylisz wyszukiwarkę z tłumaczeniem języka. To kompletnie różne rzeczy. Na dodatek błędnie wpisujesz do wyszukiwarki imię. Jeśli wpiszesz Hilllary lub Hiary to otrzymasz jeszcze inne wyniki, bo czego innego szukasz niż myślisz i komputer nie jest nic winien (choć Google podpowiada, że najbardziej prawdopodobne jest Hillary, a ta funkcja wyszukiwarki to rzeczywiście jest pewien algorytm).
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.