mar 282024
 

Patrząc na wyniki sprzedaży z mijającego miesiąca zacząłem się zastanawiać czy nie zostać czasem standuperem. Praca łatwa, przyjemna, krótka, bo wstęp nie trwa nigdy więcej niż półtorej godziny, a ja przecież, jak mam jakiś wieczorek to gadam przynajmniej przez dwie godziny. A jak są pytania to jeszcze muszę się tłumaczyć, że pomyliłem ten czy inny szczegół. No, a jakie są różnice w wynagrodzeniu! Taki stand uper, jak się wczoraj dowiedziałem pobiera około stówki za bilet na swój występ. To znaczy pośrednicy pobierają, a w zamian załatwiają publiczność, która wierzy, że standuper jest śmieszny. Musi wierzyć, bo nie ma wyjścia. Jak ktoś zapłacił stówkę za nic na świecie nie przyzna się do tego, że przepłacił. Ja wczoraj puściłem sobie występy kilku polskich stand uperów gromadzących tysiące ludzi na widowni. I nie wytrzymałem przy żadnym z tych występów ani minuty. A bilet kosztował stówkę…Ten mały gruby, co go wszyscy kojarzą, a ja zapominam nazwiska, albo taki Syrek-Dąbrowski, potrafią występować na Torwarze, gdzie widownia liczy sobie 11 tysięcy miejsc. Łatwo policzyć ile to będzie w pieniądzu, jeśli zapełni się cała sala, a przeważnie się zapełnia. Jak wczoraj przeczytałem w Internecie – nawet jeśli 90 procent z tego to prowizje, to zostaje jeszcze sto tysięcy na czysto. Za jeden występ gościa, który opowiada o swoich deficytach i wymusza na publiczności śmiech. Niesamowite.

Doczytałem też wczoraj ile zarabiają kabareciarze. Być może są to dane już nieaktualne, bo nie sprawdzałem daty, ale Ani Mru, Mru, mieliby brać za występ 30 tysięcy. To samo Hrabi. Najdroższy miałby być ulubiony kabaret valsera czyli Paranienormalni – 44 koła za występ. No, ale to i tak się nie umywa do standuperów, którym ktoś załatwia całą salę publiczności. A ta siedzi w ciemnościach i słucha, jak jakiś dureń drwi z Morawieckiego, choć pewnie połowa obecnych nie kojarzy kto to jest ten Morawiecki.

Co w tym czasie robi wydawca i autor w jednej osobie? Ponieważ należy on do tej grupy osób, które wierzą, że zwiększone wysiłki powodują lepsze efekty, a w rezultacie większe zarobki jego wydawnictwa, jest przegrany już na starcie. Jest bowiem dokładnie na odwrót. Mniejsze wysiłki, ale czynione z fałszywą intencją, w którą publiczność jest zmuszona wierzyć, przynoszą pieniądze. Nie na odwrót. Wczoraj wręcz jeden z kolegów oświecił mnie, że nie ma sensu sprzedawać dobrych produktów za normalną cenę, bo nikogo to nie interesuje. Trzeba sprzedawać gówniane produkty za wysoką cenę, bo tylko wtedy klient czuje się naprawdę związany z produktem i jest wobec niego lojalny. Został oszukany, zgodził się na układ, którego efektem było siedzenie przez półtorej godziny w ciemnościach i słuchanie co jakiś nieogolony gamoń ma do powiedzenia na temat teściowej. Wszystko ponad ten standard powinno być wyrzucone do kosza. Ja to niby wiedziałem, ale jakoś tak słabo sobie uświadamiałem, a ponieważ jestem maniakiem i o swojej pracy myślę obsesyjnie, nie mogę się jakoś zdecydować, by wybrać tę drugą drogę. No, ale wróćmy do działań wydawcy, które porównujemy do działań stand upera i opiszmy je. Wydawca wpada na pomysł, żeby zrobić drogi, ale bardzo ciekawy produkt. Drogi to znaczy w twardej oprawie z ilustracjami. Czyni to pod wpływem wizyty na zamku Gniew, który jest fantastycznym zupełnie miejscem. Produkt taki, opisujący bitwę pod Gniewem, którą co roku upamiętania się festynem gromadzącym wielotysięczną publiczność, nie istniał do tej pory, a sama bitwa, podobnie jak wojna, której była częścią nie interesowała szerszej publiczności. Ta bowiem reaguje wyłącznie na przymus wywierany nań przez promocję i reklamę masową. No, a w przypadku naszego wydawcy nie może być o tym mowy, albowiem treść, którą on sprzedaje jest oczywiście ciekawa, jej nośniki znacznie przekraczają jakością to, co dostępne bywa na rynku, ale jest także demaskatorska w zakresach niedopuszczalnych. To znaczy kieruje uwagę publiczności w rejony, które z punktu widzenia standuperów i ich promotorów są szkodliwe dla dystrybucji ich produktu. Więcej, one są nawet szkodliwe jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy deklarujących chęć oświecania publiczności przemądrych profesorów. Produkt ten bowiem próbuje położyć kres infantylnym popularyzacjom, którymi wspomniani profesorowie pragną zauroczyć publiczność i studentów. No, ale idźmy dalej. Wydawca jest ostrożny i nie wypuszcza na rynek dużej ilości swojego produktu. Ledwie 500 egzemplarzy, będąc świadomym, że tylko niewielka cześć z odwiedzających jego blog osób jest gotowa wydać pieniądze na taką książkę. Kwota nie jest wygórowana, ledwie 65 zł, a książka jest naprawdę fajna i można ją komuś dać w prezencie. Z występu stand upera, po wyjściu z Torwaru, nie zostaje człowiekowi nic. Co najwyżej kac i uzależnienie towarzyskie, które każe wydać kolejną stówkę na kolejny występ. I tak w koło Macieju. I co się okazuje? Nie można sprzedać nawet tych pięciuset egzemplarzy! A wydawca zaplanował, wierząc w swoją misję, jeszcze trzy takie książki z ilustracjami i okładkami autorskimi. I wierzcie mi, że każda z tych ilustracji i każda z okładek to wydatek rzędu kilku biletów na występ stand upera. I nie można zrezygnować w połowie, mówiąc kolegom grafikom – wiesz, Tomek powiedział, że lepiej wypuszczać tanie produkty i sprzedawać je za wysoką cenę, tak że sorry…Nie można, bo gdzie nobile verbum i pacta sunt servanda?

Wydawca więc, patrząc na sukcesy stand uperów, świadom przy tym, że na jego blog zagląda około 6 tysięcy ludzi, którzy inspirując się obecnymi tu treściami znacznie silniej niż ci, co chodzą na standup kawałami Syrka-Dąbrowskiego, wpada na pomysł następujący – a może by napisać książkę, gdzie w tytule będzie nazwisko prezesa Kaczyńskiego? Wszak tylko takie rzeczy mają szansę na masową dystrybucję. No, ale to jest strata czasu i gwarancji na zwiększenie sprzedaży żadnych nie ma. Wypadałoby więc rozejrzeć się za nową publicznością. I w tym właśnie celu pojedziemy z Hubertem latem do Gniewu. Nie mamy jednak pewności, czy czasem nie okaże się, że odbywający się tam festyn, gromadzący tysiące ludzi, nie jest tylko imprezą dla fetyszystów analfabetów. To znaczy takich, co przebierają się w dziwne ubrania i usiłują, na podstawie dostępnych, mocno niedokładnych źródeł, rekonstruować całe zajście. Książek zaś nie czytają i nie kupują, bo one im przeszkadzają w lansie. Czy tak jest, dopiero się okaże. Trochę ryzykujemy. Liczymy jednak na to, że wszyscy, którzy zjawiają się w Gniewie są naprawdę zainteresowani historią.

Jakie jeszcze pomysły wpadają do głowy naszego wydawcy, kiedy widzi, jak drastycznie różnią się jego dochody od dochodów standuperów. I wielkie zaangażowanie i wysiłek wkłada on w realizację swoich projektów. Na przykład takie, żeby wprowadzić abonament na treści publikowane na blogu. Ci, co są tu stale i chcą być stale, zapłacą niewielkie abonament miesięczny, a reszta, która i tak niczego nie kupuje, nie wyda 65 zł. na miesiąc i nie będzie tu zaglądać, strata żadna. A jak się oczyści atmosfera! Ci, co są zawsze kupią tyle ile się zaplanuje i wyda. Nie ma ryzyka. Potem zaś powoli zaczniemy rozbudowywać segment standuperów, czyli produkować rzeczy tanie, sprzedawane za wysoką cenę i dystrybuowane masowo, poprzez allegro. Z chwytliwymi tytułami i projekcjami a la Bartosiak, oraz nazwiskami ważnych polityków na okładce. Każdy będzie zadowolony, bo dostanie to na czym się najlepiej zna – wojnę, politykę i sensację. Ponieważ uważa, że jego własne przemyślenia są w tych zakresach najcenniejsze, a w środku będzie tylko to, co potwierdzi jego szajby, nie będzie się wzdragał przed wydanie stówki. Nie dość, że nie będzie musiał siedzieć w ciemności i gapić się na jakiegoś bęcwała, to jeszcze będzie miał co zabrać do domu. Trochę ucierpią graficy, bo nie będzie ilustracji, a okładkę zrobię sam metodą kopiuj wklej, ale jakie to ma znaczenie? Zwrócimy się po prostu do nowej publiczności i damy jej to czego oczekuje. Klient nasz pan, jak mówi stare przysłowie.

I nie ma się tu z czego śmiać, ani też zżymać. Toyah umieścił na swoim profilu, na fejsie taką oto fotografię: https://www.facebook.com/photo/?fbid=1119422415846840&set=gm.1446933102697076&idorvanity=1331722814218106

To jest osiemnastowieczna rzeźba, wykonana z jednej bryły marmuru. Praca nad nią trwała siedem lat. I co? I jajco. Stoi sobie i pokrywa się kurzem, albowiem znawcy uznają, że jest ona wtórna, mało odkrywcza i nie pasuje do trendów. No i każdy by tak potrafił. Widzimy na tym przykładzie, że tak zwane dzieło doskonałe nie ma sensu. Nie budzi bowiem niczyjego zainteresowania. Bo i cóż tu powiedzieć – ciekawe jak on to zrobił? Nie słyszałem, żeby ktoś, jakiś historyk, rekonstruktor, nie mówiąc już o tych durniach historykach sztuki, zajął się odtworzeniem warsztatu rzeźbiarskiego, w którym powstawały takie dzieła. Praca ta miała znaczenie tylko dla twórcy, pewnie nawet zleceniodawca się nią nie przejął. A gdzie jeszcze mówić o publiczności. Jak ona może zareagować na coś takiego w muzeum? – Stary – zrobiłbyś coś takiego? Zapyta grubsza kobitka ciągnąca się z tyłu wycieczki. A stary tylko wzruszy ramionami, bo wiadomo, że by nie zrobił. Po co się więc podniecać? Stand up jest lepszy, bo jak się go człowiek naogląda, to potem może, po pijaku, na imieninach, próbować tego samego. A uczestnictwo jest ważne w odbiorze sztuki, dlatego właśnie, trochę ryzykując, jedziemy do Gniewu. Po możliwości uczestnictwa lub tylko po jego pozorach, najważniejsza jest możliwość spekulacji. Jeśli na jakimś przedmiocie można spekulować to jest on ważny i potrzebny, jeśli nie można, to jest tylko śmieciem, który zalega magazyn, nawet jeśli wykonano go z jednej bryły marmuru w nieznanej technologii. Bo ona jest nieznana prawda? Nikt jej jeszcze nie odtworzył. Do naśladownictwa nadaje się bowiem co najwyżej malarstwo impresjonistyczne, gdzie każdy może pokazać, jakim jest Monetem. Jaki jest więc sens produkowania drogich książek w przystępnych cenach? Zwłaszcza, że może coś się stanie i wydawca ogłosi promocję. W końcu mamy wolny rynek. Otóż nie mamy. Nie istnieje żaden wolny rynek wydawnictw. Są tylko wymuszenia. Te najbardziej prymitywne i odwołujące się do najniższych instynktów nazywane są wolnością. Stąd tyle wymazanych nieznanego pochodzenia gównem płócien w najsławniejszych galeriach. To jest właśnie przymus nazwany wolnością. Jakikolwiek ruch w drugą stronę jest niemożliwy dla większej grupy ludzi, bo oni z miejsca czują się zdegradowani kiedy patrzą na taką rzeźbę, jak ta opisana wyżej. Są gorsi. Patrząc zaś na rozsmarowane po płótnie lub desce odchody, czują się częścią wspólnoty istot wolnych i równych. A na dodatek jeszcze wybranych, bo nie każdy rozumie, po co chodzi się do galerii, żeby oglądać taki szajs. To jest dostępne wyłącznie istotom o szczególnej wrażliwości. I na dziś to tyle. Życzę wszystkim miłego dnia. Wkrótce, będą w naszym sklepie nowe tytuły. Myślę, że w drugiej połowie kwietnia.

Teraz ogłoszenia. Ludzie mnie pytają czy spotkanie z Piotrem Naimskim 12 kwietnia to konferencja? Nie, to wieczorek. Spotykamy się, gadamy i wyjeżdżamy, no chyba, że ktoś sobie wykupił pobyt w hotelu. No, ale to jest już indywidualny wybór. Jedzenia też nie będzie tylko kawa. Impreza, jak wielokrotnie pisałem, ma charakter prywatny, wchodzą na nią ludzie z listy.

IX konferencja LUL Odbędzie się, zgodnie z zapowiedzią, w hotelu Polonia w Krakowie. Termin 8 czerwca tego roku. Ilość miejsc ograniczona do 50, bo sala jest mała. Wpłata – 380 zł od osoby. Na pewno wystąpi prof. Andrzej Nowak. Tytuł wykładu poda nam później. Zostało już tylko 27 miejsc.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-9-konferencji-lul/

Prócz prof. Nowaka potwierdzili swój udział: Piotr Kalinowski, czyli nasz kolega Pioter, który wygłosi wykład pod tytułem „Zaginione imperia”, kolejnym wykładowcą będzie Piotr Grudziecki, czyli nasz kolega Grudeq, który wygłosi wykład pod tytułem „Prawo spadkowe”. Sorry querty, ale z nimi o tym rozmawiałem już rok temu. Kolejnym wykładowcą na konferencji w Krakowie będzie prof. Ewa Luchter-Wasylewska, która wygłosi wykład „Enzymy – niezwykle biokatalizatory”. Wczoraj swój udział potwierdził dr Adam Witek, który wygłosi wykład pod tytułem „Kto się boi CO2 ? Albo co ma laser (molekularny ) do wiatraka”. Ostatnim wykładowcą będzie pan Michał Chlipała z Collegium Medicum UJ, który wystąpi z prelekcją zatytułowaną „Historia ewakuacji medycznej z pola walki”. Zostało już tylko 13 miejsc.

W dniach 6-7 lipca 2024 odbędą się Targi Książki i Sztuki. Tym razem w pałacu w Ojrzanowie.

Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, w dniach 10-11 sierpnia będziemy z Hubertem na festiwalu Vivat Waza w Gniewie. To duża impreza a my będziemy mieć tam spotkania autorskie w związku z książką „Gniew. Bitwa Wazów” oraz kolejną – „Porwanie królewicza Jana Kazimierza”. Dostaniemy też stragan w rynku, gdzie wystawimy nasz towar – książki i ilustracje, a także koszulki.

Wizyta we Wrocławiu zaowocowała tym, że znalazło się tam trochę egzemplarzy Wspomnień księdza Bliźnińskiego. Ja zaś odnalazłem jeszcze 6 egz. III tomu Baśni polskich. Sprzedaję drogo. Nie ma przymusu kupowania, to tylko oferta.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/waclaw-blizinski-wspomnienia-mojego-zycia-i-pracy/

  15 komentarzy do “Czym standuper różni się od wydawcy?”

  1. Od stand uperów bardziej dochodowi są kopacze, tego co wiesz 😉

  2. No, ale kopacz musi coś umieć, a standuper nie musi umieć nic

  3. Dzień dobry. Muszę przyznać, że w ogóle nie rozumiem czemuż to ma nie być ilustracji w literaturze masowej, rynek której ma Pan zamiar zdobywać w najbliższej przyszłości. Cóż, ja o niej wiem niewiele, coś tam pamiętam z wczesnej młodości, właściwie jedno – ilustracje były, jak najbardziej. Pisał Pan sam o nich całkiem niedawno. Otóż muszą być, obraz jest bowiem wart tysiąca słów, że do porzygu będę się powtarzał. Wprawny zaś grafik jest w stanie produkować je na zamówienie telefoniczne, w czasie rzeczywistym, nie przerywając konsumpcji drugiego śniadania. A jeśli dodamy do tego celny pomysł abonamentu – wcale nie musi to Pana zrujnować. Ja poszedłbym w stronę serii. Jak niegdysiejsze „żółte tygrysy”. „Pińcet” ich miałem w swoim czasie, niektóre nawet przeczytałem. Podpieprzyli mi je jednak w trakcie którejś przeprowadzki. Dzisiaj już raczej nie tygrys, ale pozostałbym przy sztuce figuratywnej. Może zostać żółta. Signum temporis. No i komunikacja z czytelnikiem; „już w następnym odcinku zobaczycie… jeszcze więcej!

  4. Nie, no seria będzie…to chyba jasne…o ile będzie sprzedaż rzecz oczywista

  5. To jest słabe, gdy kobieta w domu jest standuperem, a mężczyzna tylko jakimś pisarzem, ale tylko pozornie, bo z tego standupowania nie zostaje nic trwałego.

  6. Kobieta oferuje zasadniczo najlepszy produkt: przeważnie monopolowy, odnawialny, ekologiczny, uzależniający, nie dający się zmagazynować ani zastąpić, do tego ona sama nie musi niczego umieć oraz jest praktycznie niezniszczalny pod warunkiem właściwego użytkowania, przeglądów i konserwacji, o co jednak troszczy się użytkownik.

    Oto gimnastyczka halowa, nomen omen z Halle w DDR, która nadal występuje w wieku 98 lat, Johanna Quaas, absolwentka uniwersytetu Marcina Lutra w Halle i Wittenberdze.

    Występowała już za Hitlera i robi to z powodzeniem do dzisiaj.

    https://images.app.goo.gl/eKzWxCddfxQziRvM7

  7. Stand uper  – nie miałam pojęcia, że istnieje takie coś. Przecież to jest beznadziejnie prymitywne. Dno. 

  8. Zastanawiam się, czy ma to związek z Kartą Warszawiaka?

  9. Ja bym się nie nadawał na stan dupera, ale mogę być Pani impresario za kartę warszawiaka.

  10. Standupy (oops stojanki) wyodza sie z anglosaskiego obszaru kulturowego, oznacza to sporo przeklenstw humor seksulano-fizjologiczny, ale przy tym bywaja nawet smieszne miejscami, jesli zna sie jezyk, small talk, kulture. W zasadzie bezposrednio nie dotykaja polityki

    Na naszym podworku pozbawionym od dawna prawdziwych komkikow i kabaretu, wymyslonao wiec hybryde – niby standup, ale tresc jest typowa do nedznych wapolczwenych „kabaretow”, ktore bez „kaczynskiego”, „pisu”, „kleru”. No i przeklenstwa tez stosuja, tyle.

  11. chyba nie , są  tacy co rozśmieszają bez przekleństw, lubię Hrabi , oni nie klną

  12. wg marketingowych zasad musi być dobry towar, dobre miejsce dla dystrybucji, cena satysfakcjonująca i promocja

    wygląda na to że wszystkie te elementy sa spełnione, a w Gniewie mieszka prawie 7 tys, ludzi dodajmy 2 tysiące przyjezdnych, no to będą liczni nabywcy, przy tej promocji to skorzystałabym z takiego wspomagania, które zatrzymuje turystów na dłuższą chwilę tj z ustawienia tekturowej postaci króla i możliwości sfotografowania się z królem, a król trzyma  w ręku książkę pt …. a na dole , lub na górze tego tekturowego ustrojstwa wstęga z wystylizowanym napisem, czyli litery z epoki  -klinika języka- /żeby wydawnictwo nie uciekło z pamięci turystów, a na fotce w komórce nazwa wydawnictwa na zawsze zostanie /,

  13. w  ostatnie wakacje widziałam na pl. Grzybowskim plansze o powstaniu w Getcie były świetne, ludzie się zatrzymywali, poświęcali swój czas,

    dlatego doradzam wykorzystanie rysunkowego talentu p Huberta, dla wzmocnienia Waszego marketingu na rynku w Gniewie planszą, instalacją /lub coś w podobie/ bo ładny historyczny podmiot –  działa na zmysł wzroku, dopamina itd  opisane w podstawach marketingu ….

  14. Czarnowidz Jackowski też ma wysokie gaże na poziomie dobrego chirurga i to pomimo, że nikt się nie śmieje.

    https://www.youtube.com/live/lC6MU7rHzGM?si=F4T67cV2_5cqip67

  15. Też uważam, że sekundanci są najważniejsi i niedoceniani. Oni powiedzieli obydwu stronom co i jak (ma być), żaden Kukliński nie jest potrzebny. Klasnęli pięściami o siebie zachęcając zawodników do walki i to już się zaczęło.

    Wojny prowadzą ludzie (niezdarnie), więc nie wszystko można przewidzieć, ale to są tylko te nieistotne szczegóły, o których uczymy się w szkołach.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.