kw. 032024
 

Co jakiś czas powraca w przestrzeni publicznej kwestia taka: w Polsce istnieją dwa narody, jeden to naród patriotów, a drugi zdrajców. Formuła ta występuje w kilku wariantach i może być modyfikowana. Moim zdaniem jest ona całkowicie fałszywa. Nie ma żadnych dwóch narodów, są tylko okupanci, którzy objęli w posiadanie sektor edukacji i dzierżąc go ręką pewną i twardą kształtują świadomość pokoleń podbitego kraju. Proces ten jest dynamiczny, a zasady jego wdrażania ulegają stale zmianom. Jedna tylko kwestia pozostaje niezmienna – żadne autentyczne, niezmitologizowane relacje pomiędzy organizacjami i jednostkami, które dokonały się w przeszłości, nie mogą ujrzeć światła dziennego i nie mogą być przedmiotem dyskusji. Podstawą schematu edukacji obywatelskiej, politycznej, jak zwał tak zwał, zawsze są podmieniane w każdym pokoleniu, nowe zasady. Ludzie to niby dostrzegają, wskazując, że dawny aparat opresji zamienił się dziś w ekologów, ale nie widzą jak głębokie jest to zjawisko. Właśnie na naszych oczach dokonała się kolejna przemiana systemu, w którym przestało się liczyć to, co było wczoraj, a zaczęło się liczyć coś innego. Co? Patusiarnia, z grubsza rzecz ujmując. Od pół roku mniej więcej, czyli od wyborów mamy do czynienia z totalną patologizacją komunikacji. Na czym to polega? Na coraz bardziej widocznej nieszczerości wszystkich deklarowanych intencji. Szczególnie jest to widoczne w momentach, kiedy wydarzenia drastycznie odbiegają swoją wymową od tychże intencji i deklaracji. O jakich dwóch narodach mówimy, kiedy po wczorajszym ostrzale samochodów z wolontariuszami w Gazie, zarówno Sikorski jak i prezydent Duda wyemitowali komunikaty identycznie beznadziejne? O jakich dwóch narodach mówimy, kiedy ambasador Izraela, urodzony w Moskwie, poucza naszych polityków, a oni nie są w stanie – bardzo grzecznie, ale stanowczo – zwrócić mu uwagi, że jego zachowanie jest cokolwiek niestosowne? Mamy jeden naród i mamy okupantów, którzy żyją tu w najlepsze od roku 1945, przepoczwarzając się co dwie dekady w coś innego. Jesteśmy ofiarami całkowicie fałszywego i spatologizowanego formatu, z którego nie potrafimy wyjść, albowiem cały czas potykamy się o, pardon, odchody świętych krów, które są tak samo święte jak te krowy, które je pozostawiły na środku drogi. I nadal są uświęcane. Nie można nic powiedzieć prezydentowi, bo jest nasz. Nie można zwrócić uwagi na absurdalną bezskuteczność „naszych” mediów i ich beznadziejny koniunkturalizm udający bezkompromisowość. Nie można wskazać, że w zasadzie cała prawica zajmuje się kokietowaniem patusów, albowiem uważa, że taki lans spowoduje iż redaktorzy najświętszych, patriotycznych mediów zyskają władzę absolutną nad szurią. Nawet w sprawach najprostszych nie można powiedzieć prawdy, albowiem od razu uderzać trzeba w tony wzniosłe i dramatyczne. Spojrzałem dziś na to studio, w którym Mazurek przepytywał tego żołnierza, co wrócił z Ukrainy. Mazurek sięga mi do ramienia, a przy nim ten żołnierz z brodą wyglądał jak kurczak. No i pyta się go najbardziej demaskatorski redaktor w kraju – jakie motywy kierowały panem, kiedy jechał pan na Ukrainę? Nie wiadomo co powiedzieć widząc tę sytuację, bo chłop wpakował się w najgorszy kocioł, jaki można sobie wyobrazić, a jego motywacje są widoczne na pierwszy rzut oka. No, ale należy je zmitologizować gawędą o człowieczeństwie. Super, ale to jest właśnie kłamliwa patologizacja, która w dodatku odbiera wojnie znaczenie istotne i staje się defetyzmem. Do tego szalenie atrakcyjnym dla wszystkich młodzieńców realizujących się emocjonalnie w sieci. Z jakiegoś powodu, średnio dziś rozpoznawalnego, cały medialny przekaz zwraca się frontem ku nierozgarniętym, wsobnym środowiskom patologicznych szurów. Mnoży się postawy dwuznaczne, rozbudowuje rzekome, nieistniejące w chwili próby dylematy i skłania widzów do absorbowania nimi umysłu. Przy jednoczesnym, bardzo silnym wskazywaniu, że wojna musi wybuchnąć. Stoją za tym pobudki bardzo egoistyczne, które mam nadzieję zemszczą się na tych, którzy chcą całą tę sytuację wykorzystać. Jeśli dodamy do tego postawy polityków wobec wczorajszych zdarzeń w Gazie, okaże się, że nie sposób w tym galimatiasie odróżnić agenta wpływu od pożytecznego idioty. I to jest chyba cel główny tych zbiegów.

Mam wrażenie, że tak zwane „nasze media” widząc jaka była reakcja na wybryk Grzegorza Brauna w sejmie, postanowiły – na swoją miarę – realizować jego program. Bez takich szaleństw, ale jednak trochę zbliżony. Tymczasem na YT trwa coś w rodzaju kampanii pana Grzegorza, w której uczestniczy cała chyba jego rodzina. Nie ma bowiem dnia, żeby nie wyświetliła mi się albo pogadanka jego ojca Kazimierza na jakieś poważne tematy, albo wspominkowe nagranie Zofii Reklewskiej-Braun – jego matki. Wcześniej tego nie było. Dochodzi do tego, że jakiś dziennikarz z USA przepytuje Kazimierza Brauna czy jego syn jest Żydem. Ten zaś przez dobrą godzinę wskazuje, wymieniając wszystkich chyba przodków, jakich imiona zapamiętał, że o czymś takim nie może być nawet mowy. Jeśli Sakiewicz w sojuszu z Rolą, chcą skorzystać z tej metody, to mogą się srodze zawieść. Nie tylko z powodu swoich własnych przodków, ale także dlatego, że w razie krytyki założeń takiego programu, nie mają ani narzędzi ani osobowości, żeby się tej krytyce przeciwstawić. Poza chęcią przejęcia targetu wpatrzonego w Brauna i innych środowisk, które są, łagodnie rzecz ujmując, bezrefleksyjne, nie ma w ich demonstracjach niczego więcej.

Powtórzę – nie ma żadnych dwóch narodów. I poznajemy to po tym, że nie ma dziś żadnej oferty dla Polaków, którzy wchodzą w życie. Nie było jej także wczoraj. Tak jest z każdym w zasadzie rocznikiem. Nie ma też wtajemniczeń, które łączyłyby pokolenia. Są fałszywe zasługi, dziwaczni kombatanci, jakieś erzatze emocji patriotycznych i hierarchia wartości oparta na emocjonalnych stymulacjach – fajne i ważne jest to, co mocniej kopie w łeb. Żeby te wszystkie horrenda uprawdopodobnić i nadać im jeszcze większe znaczenie, powiela się je w sztuce. Żeby przekonać ludzi do Twardocha realizuje się spektakl operowy z librettem na podstawie jego prozy. Żeby zarobić na zasięgach wariata, ktoś robi musical o Gracjanie Roztockim. Za moment weteran, który był u Mazurka napisze książkę, a następnie będzie ona zekranizowana. A jeśli nie on tego dokona, to ktoś po nim, w czasie przewidywalnym i łatwym do przewidzenia. Ani książka, ani film nie będą nic warte, bo najważniejszym elementem ich treści będzie wskazanie – to nie nasza wojna. Powiedzcie Szwajcarom, że jakaś wojna nie jest ich. Oczywiście, że to nasza wojna. I jasne jest, że musimy być do niej przygotowani. Nie tak jednak, jak to się zdaje promotorom wrażliwości i człowieczeństwa za pięć groszy. Nie tak, jak to się wydaje geostrategom ze zlasowanym mózgiem, którzy zastanawiają się, jaki to kawałek ziemi można oddać i gdzie się wycofać, żeby zyskać lepszą pozycję do kontrataku. Jeśli cokolwiek oddamy jest już po nas. Dlatego żaden z proponowanych dziś opisów wojny i reakcji na nią nie jest, moim zdaniem, adekwatny. A jaki jest?

Wielokrotnie powracaliśmy tu w naszych teoretycznych i niedojrzałych dyskusjach do filmu „Ojciec chrzestny”. Bo tam, w całkowitej przecież fikcji, szukaliśmy odpowiedzi na pewne nurtujące nas pytania. Dotyczyły one głównie zachowań w sytuacjach ekstremalnych. I dziś proponuję, byśmy raz jeszcze wrócili do tego obrazu. Konkretnie zaś do sceny, kiedy Michael Corleone grany przez Ala Pacino, zabija bandytę nazwiskiem Solozzo. Pan ten, niesłychanie bezczelny, przygotował zamach na najważniejszego człowieka w całej powieści i filmie, na Vita Corleone. Należało go zlikwidować, a do tego zadania zgłosił się Michael, uważany przez wszystkich za dzieciaka, który nie ma doświadczenia. Dlaczego? Bo zamiast zajmować się poważnymi sprawami walczył z Japończykami na Pacyfiku. Był na wojnie, która dla wszystkich bohaterów tej historii stanowiła jakiejś miejsce zesłania dla frajerów i gamoni. No i teraz właśnie okazało się, że to Michael, człowiek, który powrócił z tego dziwnego miejsca musi rozwiązać problem naprawdę poważny. I to jest, w mojej skromnej ocenie, właściwie opisana relacja pomiędzy wojną a Polakami anno domini 2024. Można się tym oczywiście nie przejmować i czekać na atak białoruskich czołgów, albo słuchać pogadanek o minach przeciwpiechotnych. Wierzę jednak, że nikt z tu obecnych nie będzie się tym zajmował.

Od wczoraj mamy w sprzedaży nowy numer „Szkoły nawigatorów”. Nie umieściłem wczoraj ceny, więc były trudności z zamówieniem. Dziś, mam nadzieję, wszystko będzie w porządku https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/szkola-nawigatorow-nr-39-poswiecony-szermierce-i-pojedynkom-na-bron-biala/

  4 komentarze do “Dwa Narody?”

  1. Od trzech dni w SN trwa w najlepsze saga OD o tym, jak to dobrze by było, aby Polska pomagając Ukrainie otworzyła drugi front atakując Калининград, tfu Królewiec 😉

  2. Dzień dobry. Niewątpliwie słuszne jest rekapitalizowanie naszych (powiedzmy) zbiorowych doświadczeń wojennych. Ja z opowieści rodzinnych pamiętam najbardziej napis, który był w każdym angielskim wojskowym pojeździe, nad szybą; „nie daj się zabić!”. To, zważywszy na tak zwane „polskie standardy” w tej kwestii rzecz dziwna a nawet niestosowna. Przypominam zatem; to Wielka Brytania (z pomocą pewnych swoich podwykonawców…) ustalała powojenne granice Polski, a nie odwrotnie. Co zaś do ilości narodów, to ja sam mam mieszane uczucia, bo widząc co się dzieje dookoła mnie trudno mi nazwać niektórych „rodakami”, choć użytkowane dokumenty na to wskazują. No ale o etnicznym pojmowaniu narodu już było, także samo o politycznym, więc nie warto się powtarzać. Wojny, narody i takie sprawy mają wielkie znaczenie dla ludzi wolnych. My takimi nie jesteśmy i choć lubimy się karmić iluzjami – twarde fakty mówią co innego. Wojny oczywiście są nasze i powinniśmy być na nie przygotowani, jak na powódź, podwyżkę VAT’u i inne rzeczy, na które nie mamy wpływu a które zdarzyć się mogą, jeśli tylko wielkim tego świata będą na rękę. Zwykła ludzka zapobiegliwość, która pozwoliła nam nie wyginąć ze szczętem, co wcale nie jest niemożliwe…

  3. tak, te użytkowane dokumenty wszystkich mylą, niby miejsce urodzenia na ziemi rdzennie naszej, niby szkoły polskie ukończył, niby z językiem polskim za pan brat, no ale na codzień /bardzo często/ wystarcza łacina kuchenna  … szczególnie w definiowaniu poglądów przeciwnika , który też niby takie samo ma miejsce urodzenia i taki sam język ojczysty ale nie wiedzieć czemu ma być wyłącznie wrażym osobnikiem … zaaresztować, skazać, nie wolno go słuchać … bo co ????  Dlaczego ????? Jest gorszy??? Inny???

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.