Każdy, kto był na ostatniej konferencji mógł dowiedzieć się, jaki dokładnie jest źródłosłów wyrazu „szubrawcy”. Wyjaśniła to pani profesor Anna Filipczak-Kocur w czasie swojego wykładu dotyczącego skarbowości Rzeczypospolitej. Rzecz bowiem dotyczy spraw skarbowych, a konkretnie kwarty, czyli podatku z królewszczyzn zwożonego każdego roku w okolicach Zielonych Świątek do Rawy Mazowieckiej. Wozy z całego kraju ciągnęły na Mazowsze, żeby zdeponować całe skrzynie srebrnych monet w rawskiej wieży. Monety te musiałby być kilka razy przeliczone, a wynik tych rachunków był z pewnością gdzieś zapisywany. Wozy jadące do Rawy miały swoją obstawę, ale często je napadano. W źródłach ludzie, którzy czynili te szkody, bez lęku atakując własność królewską, nazywani byli sub Rawa viventes – ci co mieszkają pod Rawą. W skrócie – subrawcy. Ponieważ jednak wiele osób miało predylekcje do mazurzenia, a trend ten zaznaczał się także wśród bogatej szlachty i magnaterii, z subrawców zrobili się szubrawcy. Pyszna ta anegdota wyczerpuje możliwości dalszych dociekań w przypadku historii akademickiej. Ja tu absolutnie nie zamierzam atakować autorów z uniwersytetu, którzy tkwiąc w pewnym systemie nie mają ani możliwości, ani chęci zeń wychodzić. Nie mają też narzędzi, by słysząc o szubrawcach, zadać jakieś dodatkowo pytania. Te jednak mogą zadać autorzy, którzy uprawiają historię zwaną szyderczo alternatywną. Pierwsze z tych pytań brzmi: z Rawy do Piotrkowa, gdzie sprawowano sądy jest przysłowiowy rzut beretem. Napady zaś na wozy z podatkiem kwarcianym miały charakter pewnego folkloru. Cóż to był za problem wyłapać szubrawców, zawieźć na sąd do Piotrkowa, zamknąć w wieży po wyroku, albo wręcz odrąbać im głowy? Państwo było niewydolne – padnie taka odpowiedź. Chyba jednak nie do końca niewydolne, bo sąd w Piotrkowie działał. Kogoś tam skazywano, kogoś zamykano, a szubrawcy działali w najlepsze. Autor zajmujący się historią alternatywną zada kolejne pytanie. Takie oto: rabunek, na co są liczne dowody, jest zawsze zorganizowany. Odnalezienie śladów tej organizacji w źródłach jest trudne, jeśli nie całkiem niemożliwe. To nie znaczy jednak, że zorganizowany rabunek nie istnieje, albo, że są to przypadki sporadyczne, a en masse złodzieje, kradnący precjoza i duże sumy działają pod wpływem impulsu. Wielu autorów próbuje nas o tym przekonać, ale w nas, miłośnikach historii alternatywnej wywołuje to tylko jedną, odruchową reakcję – podejrzenie, że są oni w zmowie ze złodziejami. Tym sprawniejsza jest organizacja rabunku, im więcej chce się zrabować lub im poważniejszą funkcję pełni okradany. W przypadku szubrawców chodziło o okradanie samego króla. Złodzieje zaś, z tego co zdążyłem się zorientować, uważani byli za miejscową, zubożałą szlachtę. Czy tak było w rzeczywistości? Trzeba by może policzyć ilość napadów na wozy z kwartą, a także zorientować się, kim byli napadający z imienia i nazwiska. Być może takie informacje są dostępne, ale nie zdążyłem spytać pani profesor, albowiem program był bardzo napięty. Trzeba by się też zorientować, czy pojmano kiedyś jakichś szubrawców i czy w śledztwie zadano im pytanie kogo reprezentują wyskakując na gościniec z pistoletem w dłoni, szablą w drugiej i nożem w zębach? Czy siebie jedynie, czy też może jakieś konkurencyjne wobec króla organizacje, które nie życzą wcale dobrze Najjaśniejszemu Panu, ani całemu państwu polsko-litewskiemu? No, ale tu wkraczamy już na teren bardzo niebezpieczny i dla wielu osób, którzy szczerze się pośmieją z anegdoty o szubrawcach, stajemy się po prostu szurami.
Musimy się jednak bronić i wskazać wyraźnie, że historia zwana czasem prawdziwą, a czasem akademicką, czyli taka, która bazuje na dostępnych tekstach źródłowych ( a co z niedostępnymi tekstami, których nie chce się historykom czytać?) nie daje nam innej możliwości.
Oto, o czym pamiętają wszyscy zwolennicy idei oświeceniowych i zwolennicy szerzenia ich wśród prostego, niewiele rozumiejącego ludu, w roku 1817 w Wilnie powstało Towarzystwo Szubrawców. Czy ludzie ci rozumieli znaczenie słowa szubrawiec? Oczywiście, że nie, ale uzurpowali sobie prawo do orzekania o tym znaczeniu, choć nie zadali sobie najmniejszego nawet trudu, by kwestię tę zgłębić. Po prostu uznali, że skoro są spadkobiercami idei oświecenia wiedzą lepiej. Szubrawiec był dla nich synonimem wyrazu szaławiła, czyli był takim żartownisiem, który w swoich żartach, przemyca jednak ważkie dla całego społeczeństwa treści i czemuś się ostro przeciwstawia. Możemy wprost powiedzieć czemu – Kościołowi, kojarzonemu z ciemnotą i zabobonem.
Widzimy jasno, że członkowie Towarzystwa Szubrawców nie wiedzieli wszystkiego lepiej, wiedzieli gorzej, ale ich pycha i emocjonalny komfort, jaki dawało im obcowanie ze sobą nawzajem oraz poparcie osób takich jak Lelewel i Śniadecki, utwierdzały ich w błędach. Nie rozumieli swoich błędów i nie zrozumieli ich do samego końca, czyli do likwidacji Towarzystwa. O ich postulatach, wynikających z całkowitego niezrozumienia okoliczności możecie sobie poczytać w wiki. Mnie interesuje coś innego. Historia, której uczymy się z podręczników, jest przychylna Towarzystwu Szubrawców, a o prawdziwych szubrawcach nie wspomina w ogóle. Piśmiennictwo współczesne akceptuje jednym słowem błąd i nadużycie w nazwie, nie czyniąc z tego żadnej afery, czy nawet cienia afery. Czemu? Bo piszący ją autorzy czują się spadkobiercami wileńskich szubrawców i uważają, że ich wzajemne relacje, dające im całkowity komfort emocjonalny, a także przewagę nad całą resztą, dają im też prawo do orzekania za kogo powinni być uważani. To nie jest do końca prawda, albowiem nie można zabronić ludziom stawiania pytań. Te zaś muszą się pojawić, jeśli okaże się, że prócz szubrawców w stylu wileńskim istnieją także w Polsce i na Litwie inne środowiska, które – jak to zostało wskazane na początku – zadają pytania spoza obszarów, na których skupieni są szubrawcy. Czyli spoza tej całej walki z obskurantyzmem, ciemnotą i zabobonem. Weźmy taki przykład – jednym z wileńskich szubrawców był człowiek nazwiskiem Konstanty Porcyanko. Był on lekarzem, pionierem w wielu dziedzinach, także w urologii. Opisał pierwszy w całej Litwie przypadek złamania prącia, Stało się to wiele lat po likwidacji Towarzystwa Szubrawców, w roku 1838. Historia medycyny informuje nas o tym opisie z powagą i na tej wzmiance kończy swoje dociekania. Miłośnik historii alternatywnej, zainspirowany tą wzmianką, otworzy szeroko usta w zdumieniu, a potem zapyta: okay, złamanie prącia, ale u kogo? Miłośnik historii alternatywnej o pogłębionej wrażliwości nie poprzestanie na tak trywialnym pytaniu. On je rozbuduje i powie tak – czy ów pan, ze złamanym prąciem nie należał czasem do sławnego wileńskiego Towarzystwa Szubrawców? Przyznacie, że to pytanie jest całkiem zasadne, zahacza ono już jednak o sprawy tak dręczące i mało popularne, jak interdyscyplinarność w naukach ścisłych i naukach humanistycznych. No i z daleka już zalatuje szurią, a także teoriami spiskowymi. Cóż ma złamanie prącia i jego opis – tak istotny dla rozwoju polskiej medycyny – z historią wileńskich szubrawców? No ma, bo Porcyanko był szubrawcem! Trzeba więc koniecznie wyjaśnić u kogo i w jakich okolicznościach doszło do tego złamania, co je potem Porcyanko opisał. Przyznacie, że otwiera to przed dociekliwymi umysłami niezmierzone zupełnie przestrzenie. Odkrycie okoliczności w jakich doszło do opisanego przez Porcyankę nieszczęścia mogłyby nas poprowadzić dalej. Moglibyśmy się, na przykład, dowiedzieć wiele o ówczesnej obyczajowości i ocenie różnych zachowań przez środowiska konserwatywne Litwy. Porcyanko bowiem z całą pewnością swój opis ogłosił, był wszak uczonym. Ten zaś musiał wywołać jakieś środowiskowe reakcje. Historyk związany z akademią, otworzy szampana słysząc o pierwszym na Litwie opisie złamanego prącia, ale amator historii alternatywnej zapyta – to znaczy, że wcześniej nie było na Litwie takich przypadków? Były, ale nie interesowały Porcyanki. Z pewnością były, ich istnienia nie można kwestionować i nie zrobi tego żaden poważny autor. No, jak to – zapyta miłośnik alternatywnych narracji – nie można kwestionować lokalnego charakteru napadów na wozy z podatkiem kwarcianym, a można kwestionować przypadki złamania prącia na Litwie przed rokiem 1838? Czemu? Bo do złamań prącia dochodzi przypadkowo – odpowie historyk akademicki – a bandę trzeba zorganizować i wyszkolić. Utrzymywanie zaś, że ktoś to czynił celowo jest poza zainteresowaniami historii uchodzącej za jedyną i prawdziwą. Czy to znaczy, że nie szkolono i nie organizowano band rabunkowych? Nie. To znaczy, że lepiej o tym nie mówić.
Historia akademicka ma niezdrową moim zdaniem predylekcję do ilościowego oceniania źródeł. To znaczy jeśli coś jest wzmiankowane raz, to znaczy, że ma mniejsze znaczenie niż coś, co jest wzmiankowane sześć razy. Takie jest założenie metodologiczne i mowy nie ma, żeby komukolwiek wyjaśnić iż kolportaż informacji uznawanych za wiążące i oporne krytyce, odbywa się przez opłacane i zhierarchizowane ośrodki. Pamiętam jak kiedy przeczytałem w pewnym poważnym tekście, poważnego profesora, że w XVI wieku namnożyło się w Europie drukarczyków, którzy kolportowali często nieprawdziwe lub cuchnące propagandą informacje. Trudno by je było kolportować biednym drukarczykom – pomyślałem – kiedy w około sami prawie analfabeci. Takie bowiem założenie także przyjął ów profesor. Musimy się na coś zdecydować i to niestety jest kwestia wiary, a nie nauki – albo wierzymy w istnienie biednych drukarczyków, albo w powszechny analfabetyzm. Połączyć się tego nijak nie da. Takie rzeczy jednak nie przeszkadzają promotorom jedynej prawdziwej historii i jedynej prawdziwej metody.
Ilość dostępnych źródeł nie zależy do historyków. To jest z kolei podstawowe założenie autorów wielbiących historię alternatywną. Od kogoś jednak zależy? Może od szubrawców? Jest to jakiś pomysł. No, ale ogłosić go nie można, bo nazwą człowieka szurem. Nawet jeśli wskaże, że przy tych szubrawcach kręcił się Joachim Lelewel, ojciec założyciel nowoczesnej historiografii i wybitny badacz źródeł, co do którego intencji narastają od wielu już lat różne wątpliwości. Na pewno ilość ta nie zależy od drukarczyków usiłujących zarobić pół talara na kolportowaniu kłamstw. Oni pełnią taką samą funkcję jak wyskakujący na gościniec pod Rawą ludzie zwani dawno temu sub Rawa viventes. Mamy więc moment kluczowy – najważniejsza zależność jest poza zasięgiem badaczy, nie mają oni na nią wpływu, a jednak czynią ją oni najważniejszym elementem swojej metody. To już całkiem przypomina tę wileńską walkę z obskurantyzmem za pomocą żartobliwych i lekkich materiałów dziennikarskich. Wszyscy dobrze wiemy, co się dzieje kiedy ktoś ogłasza, że będzie pisał lekko, dowcipnie i ze swadą. Następuje w tym momencie seria katastrof i kompromitacji, które wywołują jedną tylko reakcję – chęć natychmiastowego powstrzymania tego człowieka. Także poprzez denuncjacje na policji. I taka też mogłaby być rzeczywista przyczyna likwidacji Towarzystwa Szubrawców w Wilnie. No, ale to jest wyjaśnienie z zakresu historii alternatywnej. W podręczniku o tym nie przeczytamy, bo tam szubrawcy wileńscy są opisani niemal jako praojcowie niepodległości.
Wróćmy do złamań prącia. One na pewno się zdarzały na Litwie przed rokiem 1838. Nie były jednak dyskutowane. – To wszystko przed obskurantyzm, ciemnotę i zabobon – zawoła w tym momencie miłośnik idei krzewionych przez wileńskich szubrawców. Niekoniecznie, ja bym na przykład obstawiał inną opcję. Początek XIX wieku przyniósł duże zmiany w niewieściej garderobie. Panie ubierały się w długie suknie, pod nimi miały pantalony do kostek z falbanką i jeszcze jakieś inne barchany. W zasadzie należałoby zadać pytanie – jak to się udawało, bez narażania prącia na złamanie? Nie wiem. Musielibyśmy tu, ad hoc, wymyślić jakąś interdyscyplinarną metodę łączącą zachowania behawioralne mężczyzn z historią mody. To ciekawy obszar badań, na którym nie działa jeszcze żaden akademik. Może po jej zastosowaniu udałoby nam się znaleźć jakąś odpowiedź. No, ale nie liczcie, że pomogą Wam w stworzeniu tej metodologii badacze uniwersyteccy. Oni powiedzą – Porcyanko to zasłużony lekarz, opisał pierwszy złamanie prącia na Litwie. I na tym skończą. My nie możemy. Podążajmy więc śmiało i bez lęku ku nowym obszarom wiedzy.
Chyba mozna sie domyslic, kto okradal kwarte przeznaczona na obronnosc. Byli to pacyfisci, czyli ci sami ludzie, ktorzy dzisiaj gardluja przeciw stanowi wyjatkowemu i dyskredytuja dzialania Strazy Granicznej. Przewiezienie busem 8-osobowym migrantow ze wschodu na zachod Polski daje dochod 8 x 2000 USD/glowe = 16.000 USD. Widocznie byli ludzie w dawnej Polsce, ktorzy byli zainteresowani oslabianiem regularnych formacji obronnych i porzadkowych, a wiec byli to zwolennicy tzw. spoleczenstwa otwartego.
https://www.youtube.com/watch?v=QOILjJjX4Bk
Dzień dobry. Słusznie Pan robi, Panie Gabrielu wskazując ten kierunek badań naszym – oby żyli wiecznie – Akademikom. Znając ich dokonania pewien jestem, że połkną ten haczyk. Czekam na wyniki badań, szczególnie empirycznych. Co zaś do szubrawców – to wrażliwość ukształtowana na lekturze Pańskiego bloga każe mi uważać, że nazwa ta nie jest przypadkiem, których wszak nie ma. To znak – który znaczy. Sami biedni badacze uszkodzonych genitaliów mogli nawet nie wiedzieć – co, ale ich inspiratorzy wybrali tę nazwę nie przypadkiem. Należała już do nich, od dawna, jak dziś imiona bohaterów do wytwórni Marvela. Mogą robić sequele do końca świata. Wrażliwość na kolportowanie kłamstw to miałem już wykształconą wcześniej, dzięki telewizji Szczepańskiego.
Organizowanie konferencji w zaścianku intelektualnym, jakim jest Kazimierz Dolny naraża na niebezpieczeństwo ataku przez tłum, gdyby ktoś powiedział ludziom, że są odprawiane czary i szerzy się zabobon.
Wieść o konferencji dotarła do miejscowej loży i zrobiono wszystko, żeby zakłócić jej przebieg.
Wystarczy poczytać trochę o Kazimierzu Dln.
Szubrawcy – interesujący źródłosłów.
Garderoba damska i kontuzje panów – niespodziewane połączenie.
Weźcież się do myślenia, „naukowcy”!
Dowiodłeś zatem że dwóstuletnia, skuteczna ochrona legendy i wizerunku wileńskichw złamasów Szubrawców jest ostatecznym dowodem na istnienie i skuteczność masonerii. Strażników akademickiej narracji i jej monopolu w świadomości mas czy jak tam oni tę ludność nazywają.
Jasne – i narazac sie na pozew od mieszkancow Rawy.
Dokonałem tego w imię prawdy i wolności
Niby mamy rozumieć, że Coryllus nie takie nogą z łóżka wypychał, a konkurencja z akademii to złamasy?… Dowody proszę, dowody…! Same anegdotki, poszlaki bez wniosków i szerszego kontekstu to jednak mało. Ja tego nie kupuję!
https://images.app.goo.gl/u5Ue11bErdnMR9Pp9
No właśnie!
Słusznie, ale bez przekonania o skuteczności
No, powiedzmy, że z konferencji wyrzucał – wg narracji nam zaprezentowanej.
A gdzie był kamerzysta?…
– ależ dlaczego…? Uleciało mi z głowy jak się nazywał ten wybitny naukowiec, co to pisał o tureckich kurtyzanach. Toż to przecież idealny kandydat na kontynuatora dzieła doktora Porcyanki, z uszanowaniem wszelkich różnic.
O matko! Zapomniałem o nim!
Nawet w leciwym „Słownik języka polskiego” Doroszewskiego podają, że szubrawiec to zapożyczenie z czeskiego.
Ale jaja…
I to oznaczającego brudasa. No cóż rabusie napadający na gościńcach zapewne zbytnio higieną nie grzeszyli więc nawet pasuje.
Przygody w Kazimierzu, czyli szubrawcy i natrętne pianistki
https://m.youtube.com/watch?v=XA6WSrazyRs
https://m.youtube.com/watch?v=7FdDLvED_4E
i nieoczekiwany, bolesny finał…
https://m.youtube.com/watch?v=9tnNeZpUFNc
Problem polega na tym, ze pan cyklicznie odwoluje sie do fragmentow przemyslen autorow, nie podajac ani tytulow, ani nazwisk autorow. W ten sposob moze pan pomstowac na osoby, ktore nie maja maja nic wspolnego z praca badawcza lub istnieja jedynie w panskiej imaginacyi.
garderoba damska – jako zagrożenie /kontuzja panów/ , to mógł być chyba tzw fiszbin a raczej fiszbiny bo było ich kilka w tzw gorsecie
Tajemniczo opowiada się o pierwszej żonie J.J. Sękowskiego. Nie wypada powtarzać, tak piszą, co owa dama zwykła czynić…
Moje dwie nauczycielki gry na pianinie były niezłe. Pierwsza nawet bardzo niezła. Wysoka i kształtna brunetka z buzią, jak uśmiechnięty księżyc w pełni. Zawsze długie paznokcie (trochę wbrew zasadom, ale to było ognisko muzyczne) intensywnie czerwone, takie same usta, a na każdym palcu złoty pierścionek. Fajnie było grać z panią na cztery ręce. To był jakiś chiński utwór (mały Chińczyk) i tarantella.
W szkole muzycznej była blondi z rozkosznymi dołeczkami w policzkach i niezwykle subtelnymi dłońmi, które wydobywały potężne forte, kiedy było trzeba. Pan od skrzypiec, taki drobny facet z bujnym zarostem, podchodził na przerwie i głośno mówił: tyle pięknych kobiet i żadna w ciąży! Jak to możliwe?
Sam nie wiem, jak to było możliwe…
https://m.youtube.com/watch?v=6nHNYOWJU00
Ja nie miałem jakiejś wybitnej techniki, dłonie zupełnie niepasujące do instrumentów klawiszowych, ale potrafiłem w subtelny sposób wydobyć z fortepianu takie wibracje, że po każdym egzaminie panie z komisji tak dziwnie się na mnie patrzyły świecącymi oczkami i zawsze otrzymywałem dobre stopnie i dopiero wiele, wiele lat później zrozumiałem, o co chodziło… Ech…
wiecie ja nie wiem jaka jest geneza wyrazu -szubrawiec- , ale pamiętam, że kiedyś na obozie przy ognisku coś opowiadałam o pochodzeniu/legendzie nazwy miasta Lembork, opowiadałam tak, jak mówiła germanistka na lekcjach, odezwały się dwie osoby, każda z inną narracją w temacie, czyli razem z moją to były trzy – każda inna
Szubrawiec Porcianko wolał się wyrażać po łacinie
wtedy /po łacinie/
'co robimy – uciekamy’,
a dziś /wg anegdot/
'błędy lekarzy kryje ziemia’
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.