cze 262023
 

Smutno się ogląda witryny trzech ostatnich księgarń na Trakcie Królewskim w Warszawie. W zasadzie widać od razu, że nikt tam nie ma pomysłu na sprzedaż czegokolwiek, a właściciele, wzorem właścicieli salonów księgarskich na prowincji wierzą, że media pomogą im w sprzedaży i promowaniu tytułów. Księgarnia Prusa, dla niepoznaki chyba, umieszcza w witrynie książki naukowe, których i tak nikt do ręki nie weźmie, bo mają brzydkie okładki i nic nie znaczące tytuły. W innych witrynach tej księgarni leży jakiś przypadkowy szajs, a w jednej książki zaprzyjaźnionego z nami wydawnictwa Rewasz. Z tego co pamiętam za witrynę w Prusie trzeba było zapłacić. Pewnie dziś jest tak samo, ale to jeszcze gorzej, bo jak ktoś – jak Rewasz – nie ma rozpoznawalnych okładek i jednoznacznie brzmiących tytułów, to znaczy że wyrzucił swoje pieniądze w błoto. Zainteresowanie tym, co leży w witrynach jest zerowe. Praca grafików jest niewidoczna, okładki są fatalne i pretensjonalne. Gorzej jest tylko w księgarni Leksykon na Nowym Świecie, tam bowiem sprzedają książki Piątka, a także książki o masonach. I to jest spory wstrząs, do tej pory książki o masonach sprzedawał Michał w FOTO MAG, albowiem wypełniał pewną niszę. Teraz leżą one przy trakcie królewskim, bo właścicielowi księgarni zdaje się, że taki ruch podniesie mu sprzedaż i wywoła zainteresowanie książką. Trudno o coś bardziej degradującego i głupszego. No, ale mieliśmy tam przecież promocję Piątka, więc tendencja jest stała. Michał dla odmiany, rozwija się w drugą stronę i sprzedaje dziś książki dla dzieci, czyli wchodzi w tę niszę, którą zajmowały wydawnictwa takie jak „Dwie siostry”, oficyna dziś już chyba nieistniejąca, choć ich książki widać gdzieniegdzie. Straszą dzieci charakterystyczną grafiką, nad którą cmokają głównie dorośli, bo przedszkolakom ona wyraźnie nie leży. Co to oznacza? Że jednym pomysłem na sprzedaż jest segment książki dziecięcej, albowiem klienci mają przymus kupowania, tekst bowiem i ilustracje rozwijają potencjał poznawczy najmłodszych. Jeśli zaś nie książka dla dzieci to sensacje na poły idiotyczne, czyli końskie dawki bredni, które mają pobudzić umysły ludzi nie mających do tej pory styczności z żadną książką. Co z tak zwanymi zwykłymi czytelnikami? Najlepiej by było gdyby wymarli, bo przeszkadzają w interesach. Nikt ich nie zauważa i nie widzi problemu, bo ich wrażliwość została ukradziona przez Gazetę Wyborczą i pokrewne jej media, wskazujące ludziom co powinni, a czego nie powinni czytać. Na czym polega pokusa, której ulegają wydawcy, by potem tego gorzko żałować? Na takim oto złudzeniu – jeśli mamy do dyspozycji popularne medium, rozpoznawalnych ludzi, którzy co prawda nie potrafią pisać, ale jak się ich zmusi, to coś z siebie wycisną, to zrobimy sukces szybko i potem go utrzymamy pompując tytuły i autorów. Takich rzeczy nie ma na rynku książki. Nie ma, albowiem na tym rynku nie udaje się nic naprawdę bez współpracy z czytelnikami. Kiedy zaś raz pokaże się, że można okantować czytelnika, zostaje wskazany kierunek, którym podążą wszyscy pragnący szybko zarobić duże pieniądze. Drugi raz jednak już się takich pieniędzy, jak na tym pierwszym kancie nie zarobi.

Oparcie się tej pokusie jest w zasadzie niemożliwe, a jest konieczne, albowiem inaczej wydawca się nie utrzyma. I tak było z wydawnictwem Gazety Wyborczej, które – futrowane pieniędzmi z reklam spółek skarbu państwa – wydawało i bajki dla dzieci i płyty i encyklopedię i najwspanialsze dzieła literatury…w zasadzie wszystko co jest potrzebne do sukcesu. No i dziś już tego wydawnictwa nie ma. A przecież dostali same najlepsze karty, jak to się mogło stać? W ich przypadku to akurat jasne, przestali zarabiać na reklamach, a wydawnictwo nie zarabiało na siebie, bo nikt nie będzie kupował dziś encyklopedii, ani jakichś stuletnich ramot ogłoszonych kiedyś tam arcydziełami.

Jak to się jednak mogło stać, że wydawnictwa „patriotycznej prawicy” zeszły dziś już znacznie poniżej poziomu masońskich sensacji? Obejrzałem wczoraj wystąpienie posła Brauna na konwencji Konfederacji. W zasadzie porozumiewał się on z publicznością za pomocą haseł. I nic więcej nie mówił, całkowicie świadom tego, że niczego więcej się od niego nie oczekuje. Każde zaś hasło zaczynało się od wyrazu – stop. Na końcu było – stop ukrainizacji Polski i publiczność zaczęła klaskać, skandować rytmicznie imię i nazwisko pana posła, a on zaczął, tak samo rytmicznie kiwać głową. Potem wszyscy wstali z miejsc. Ja zaś czekałem, aż zaczną wołać – Wiesław, Wiesław…Może gdyby im tam ABW wstawiło sprytnego prowokatora, ta sztuka by się udała, ale na to się akurat nie zanosi. W słowach posła Brauna znajdowała się pewna obietnica. I ona rozgrzewała tam wszystkich do białości. W każdej książce, która była lansowana na prawicy od mniej więcej piętnastu lat także znajdowały się jakieś polityczne obietnice. Czy one zostały spełnione? Rzecz jasna nie. Chodzi bowiem o to, by obiecywać i odpowiedzialność za realizację obietnic zwalać na tego, kto w nie uwierzył.  To zaś oznacza dewastację wszystkich form przekazu takich obietnic, poza oczywiście żywym człowiekiem wygłaszającym z mównicy hasła zaczynające się od wyrazu „stop”. On jeden się uchowa, a kiedy wszystko będzie już jasne i posprzątane, wyjdzie z sali ukłoniwszy się wcześniej pustym krzesłom.

Degradacja treści określanych jako prawicowe postępuje dwoma torami – politycznym i religijnym. Wielokrotnie próbowałem ludziom – tak świeckim, jak i duchownym – tłumaczyć, że nie można przekazywać treści w sposób trywialny, nachalny i płytki. To jest niezrozumiałe, albowiem pokutuje pogląd, że krótkotrwałe emocjonalne wzmożenia, to znak nawrócenia tak politycznego, jak religijnego. To w rzeczywistości znak ogłupienia dużych grup, które gotowe są reagować na dowolne hasła, byle zawierały one na początku wyraz „stop”.

Istotą tej degradacji jest wyzbycie się pokory, a co za tym idzie samodzielności i skuteczności. Namawianie do pozbycia się pokory, nazywane jest kreowaniem liderów. Potem ci liderzy szukają jakichś potwierdzeń własnej, jakże przecież nieautentycznej, wyjątkowości. I tu pojawia się pokusa napisania książki. I nie trzeba doprawdy wymieniać nazwisk tych osób, by zrozumieć o co i o kogo chodzi. Książka taka staje się pudłem rezonansowym dla wygłoszonych wcześniej haseł z wyrazem „stop” na początku. Jeśli się uda ją sprzedaż rośnie apetyt na więcej, ale tak jak w przypadku Gazety Wyborczej owo „więcej” nie nadchodzi, albowiem nikt nie zrozumiał w co się gra na rynku książki, autor zaś mimo zapowiedzi, nieraz bardzo buńczucznych, jest zwyczajnie niewydolny. To oczywiście nie powinno nikomu przeszkadzać, ale okazuje się, że jednak przeszkadza. Rynek zaś książki, co byśmy o nim nie mówili, jest przede wszystkim ciągłym podejmowaniem zobowiązań wobec czytelnika. Nie zaś próbą wzmocnienia haseł z wyrazem „stop” na początku.

Są dwa rodzaje liderów na prawicy – polityczni i religijni. Wszyscy oni szukają jedynie sposobu, by przyciągnąć uwagę maksymalnie wielu odbiorców. To zaś powoduje powstawanie uproszczonych, trywialnych tekstów, których znaczenie rośnie wyłącznie wtedy kiedy zgromadzi się w jednym miejscu dużą grupę ludzi i zacznie skandować hasła. Te, o których piszę wyżej. Pojedynczy czytelnik, który miał już wcześniej jakieś doświadczenia z książką, pozostawiony sam na sam z rewelacjami produkowanymi jako druki zwarte w segmencie narodowo patriotycznym, może się poczuć rozczarowany. Dlatego też książki przeznaczone dla czytelników prawicowych składają się w zasadzie z nazwiska autora i tytułu. I nie byłby już dawno potrzebne, ale książka – o czym nie można zapominać – jest dziś jedynym społecznie akceptowalnym rodzajem szlachectwa. Nie wypada bowiem popisywać się majątkiem, a na książkę, którą się napisało samemu, zawsze można wskazać. Najlepiej jednak, żeby zrobił to ktoś postronny. I tak się zwykle dzieje. Dlatego też książka nie zniknie, ale będzie dla ludzi wierzących w to, że można kogoś oszukać dwa razy, przyczyną ciągłych rozczarowań. Wskaźniki sprzedaży będą co kilka lat skakały w górę, kiedy na rynku pojawi się duża grupa młodszych czytelników szukających znanych nam dobrze ekscytacji, a potem będą lecieć na łeb, kiedy czytelnicy ci, jak wcześniej wszyscy inni, doznają rozczarowania. Ktoś powie, że to jest naturalne i tak musi być. No i nie ma sposobu, by to zmienić. Sposobu może i nie ma, dziś w Polsce, ale jak w takim razie politycy prawicy narodowej chcą się utrzymać? Dotacje ze spółek skarbu niewymienianego póki co z nazwy państwa im wystarczą? Dynamika polityczna jest duża, a przyzwyczajenie do wygód także. Może się więc okazać, przy którymś kolejnym przyspieszeniu, że jednak jeden i drugi lider wyleci z szyn, niczym lokomotywa rewolucji. Już dziś nikt nie waha się nazywać ich jurgieltnikami. Im głośniej skandują hasła z wyrazem „stop” na początku, tym silniejszy jest negatywny odzew.

Historia zaś, której żaden z nich nie chce poznać w wymiarze istotnym, uczy, że nawet przy dużym poparciu potęg zewnętrznych, brak pokory jest klęską największą. I nie jest doprawdy tak, że sytuacja, w której się znajdujemy jest nowa. I nie można znaleźć w przeszłości żadnego jej odpowiednika. Oczywiście, że można i to w takich miejscach, które bliskie są wszystkim aspirującym umysłom i sercom.

Jak wiecie poświęciłem sporo czasu na studiowanie lektury obowiązkowej dla wszystkich studentów nauk humanistycznych, która przez żadnego z nich nie została przeczytana. Mam na myśli dzieło Diogenesa Laertiosa. Tu zrobię efektowną pauzę i powtórzę – brak pokory to brak samodzielności. W dodatku rozpoznawalny przez dojrzałą politycznie publiczność. Brak samodzielności to brak skuteczności, o czym każdy może się przekonać sam we własnym zakresie. I teraz – przeczytawszy dokładnie dzieło zatytułowane „Żywoty i poglądy sławnych filozofów” – zaczynamy się zastanawiać nad kwestią taką: jakim towarem handlowali ci oszuści? Na co był największy popyt i co powodowało, że wokół nich gromadziła się najliczniejsza rzesza słuchaczy? Otóż proszę Państwa tą jakością był umiar. Jeśli ktoś sądzi, że głoszenie potrzeby umiaru we wszystkim nie miało podtekstu politycznego, niech sobie położy zimny kompres na głowę. Potrzebę umiaru głoszono dlatego, że nic w zasadzie już nie skutkowało. Ilość ośrodków propagandy zwanych szkołami filozoficznymi, działalność pojedynczych jakichś naganiaczy i ich wspólna nieskuteczność, ze wskazaniem na groźbę ujawnienia nagle rzeczywistych intencji, co mogło oznaczać pretekst do politycznej i wojskowej interwencji z zewnątrz, spowodował, że ci najwięksi – jak Sokrates – musieli zacząć wylewać oliwę na te fale. I głosili umiar we wszystkim.

Ten moment jest jeszcze przed nami, bo Polska dopiero – w najbliższej dekadzie – stanie się takim miejscem jak Ateny od reform Solona do podbojów Aleksandra. Rozwydrzeni zaś autorzy, nie umiejący opowiedzieć prostej historii, ale posiadający wielkie aspiracje, przekonani są, że eskalacja doprowadzi ich do sukcesu. Na razie doprowadzi ich gdzieś za garaże, gdzie leżeć będą puste butelki i niedopałki. Jak się zrobi trochę bardziej dynamicznie, ktoś może ich sprzedaż w niewolę, stwierdziwszy, że przecież i tak nie są samodzielni.

Na dziś to tyle, przypominam, że w najbliższy weekend odbędą się w Grodzisku Mazowieckim Targi Książki i Sztuki – Mediateka, 1-2 lipca, w godzinach od 11 do 19. Przypominam też, że pociągi do Grodziska, w związku z remontem linii średnicowej odjeżdżają z Dworca Zachodniego, z Dworca Gdańskiego i Dworca Głównego.

  7 komentarzy do “Jak „patriotyczno narodowa prawica” zniszczyła rynek książki w Polsce”

  1. Dzień dobry. Smutne to, a jakże, ale też skoro wiemy o tym od dawna, nie możemy tego za bardzo przeżywać i po prostu róbmy swoje. Pan w swoim czasie odkrył jakość jako wyróżnik i to ciągle jest do wykorzystania, nikt inny zgoła nie podąża Pańskim śladem, zbyt wielka jest tam pogarda dla czytelnika. Ale też zwykła bylejakość tych aspirujących do szlachectwa, przeto widzą siebie jako tych współczesnych szaraczków, po części dlatego, że ulepiono ich z fałszywego egalitaryzmu, po części dlatego, że w karmazynach nie byłoby im do twarzy, a większość nie zna tego słowa… Z drugiej strony wielopokoleniowa już indoktrynacja przez naród wybrany wszczepiła im też jakąś potrzebę wybraństwa, niewielką, odczuwaną wtedy, kiedy patrzą w lustro i widzą to, czego tak nie lubią w bliźnich, od których choć trochę chcą się odróżnić. Poudawać kogoś innego, choćby przed sobą tylko. W zasadzie to mi przyszedł do głowy pomysł na biznes; „10, 20, 50 tysięcy dolarów i zrobię z ciebie autora, szlachcica naszych czasów!” Jestem pewien, że byłby na to jakiś rynek, większy pewnie niż dla tych różnych kołczów, patriotycznych i tych drugich…

  2. Manfred Weber wlasnie zapowiedzial, ze „zrobi z Polska porzadek”. Moze sie wiec zdarzyc, ze sprawy pojda w tym kierunku, ze w dobrym tonie bedzie miec na polce w widocznym miejscu „Hohenzollernow” prof. Kucharczyka, zwlaszcza na terenach zachodnich.

  3. Manfred Weber może – posłużę się klasykiem – zrobić co najwyżej kupę w krzakach

  4. Oni przede wszystkim poszukują gorszych od siebie. I na razie ich znajdują, bo poziom frustracji w kraju jest duży

  5. Wymiana zdań między dwoma politykami Europejskiej Partii Ludowej…

    5vll5w.jpg (737×564) (imgflip.com)

  6. Europäische Volkspartei – ćwiczmy twarde głoski.

  7. sprawa ma sie tak, ze administracja Bidena stawiała na Niemcy przed wybuchem wojny na Ukrainie, one miały trzymać tutaj porządku gospodarczego i politycznego, czyli UE, ale sytuacja że tak powiem jest dynamiczna… Ciekawe ile Putin wytrzyma, Orban pójdzie z Weberem bo kto mu może coś zaproponować jak już Rosja się rozleci??? Ale z drugiej strony Rumuni też byli dobrym sojusznikiem Hitlera !! ajwaj, komu zabrać ziemię a komu podarować?? Dobre pytanie dla EPL .

    CheeryRingedFanworms-size_restricted.gif (500×288) (gfycat.com)

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.