maj 272020
 

Coraz łatwiej pisze mi się te teksty promocyjne i z coraz większą chęcią myślę o nich każdego wieczora. Wczoraj pomyślałem też, że można by całkowicie zmienić politykę publicystyczną w SN i wszystkim naraz i każdemu z osobna wyszłoby to na dobre. Plan jest taki: ja się wycofuję, zostawiam Wam całą SN, będę tylko komentował. Wycofuję się na z góry upatrzone pozycje, czyli do sklepu, który łączymy ze stroną coryllus.pl. Wszystko staje się od razu wyrazistsze i jaśniejsze. Dostęp do moich tekstów byłby płatny, tak jak płatne są niektóre serwisy. Kurczę, tyle ile ja się namyślę i nakombinuję nad każdym promocyjnym materiałem, żeby był ciekawy i atrakcyjny, to wiem tylko ja i Pan Bóg na niebie. Sława mi nie jest do niczego potrzebna, komentarze także, a dodatkowy grosz się przyda. Nikt nie będzie miał żadnego obowiązku, by czytać moje teksty, a ci którzy mają przymus ich czytania, wybulą piątaka za odcinek. Cena nie jest wygórowana. Na SN jest wystarczająco wielu dobrych autorów, żeby portal nie zatonął i generował ruch, a reklama książek i tak tam będzie. Klikalność się zwiększy, bo nie będziemy usuwać troli, poza tym oni sami sobie pójdą, bo komu niby mieliby wciskać swoje kity o Karoniu, a piątaka dziennie na pewno nie wydadzą, nawet służbowego. Poza tym ukryte teksty, będzie można potem wydać w formie książki, w niewielkim nakładzie i też sprzedać.

Pomyślałem o tym, ponieważ wczoraj na coryllus.pl pojawiła się jakaś łachudra, która zakwestionowała po pierwsze – jakość produktów, po drugie moje zaangażowanie. Podkreśliła też owa łachudra, że ma dosyć tych przestarzałych tez, które ja tu stawiam. Oczywiście wyleciała. No, ale sami zobaczcie – po co zmuszać ludzi do czytania treści, które ich drażnią? Nie ma to sensu. A tak, będzie jak w filmie „Ziemia obiecana”, każdy zapłaci i będzie mógł sobie gotować wodę ile razy zechce.

Wczoraj też pozazdrościłem kartelowym dilerom. Pomyślałem sobie tak – co by było gdybym sprzedawał towar, a jakiś klient przyszedł by i zaczął – joł men – do dupy jest to twoje zioło, śmierdzi, a ty sam nie masz pojęcia o handlu, nawijki normalnie nie masz. Zadzwoniłbym do szefa i spokojnie czekał co się stanie. Niestety nie mogę tego zrobić albowiem sprzedaję książki i sam jestem szefem. Muszę więc zachowywać pewne standardy, ale coraz częściej łapię się na tym, że tylko ja je zachowuję, a wszyscy inni to kartelowi dilerzy na urlopach. Prawie na pewno tak jest. Przekonałem się o tym wczoraj bo podatki przyszły. I cała mozolnie wypracowywana nadwyżka poszła sami wiecie gdzie. No, ale trudno. Mozolimy się dalej i rozważamy wyżej opisany projekt, dzięki któremu mógłbym uzyskać rzecz nie do przecenienia – przewagę w dyskusji. No, a teraz do rzeczy.

Muszę pisać o tej Szwecji, bo wczoraj zdenerwowałem się także z powodu Szwedów i książek o nich. Zapomniałem już, że pisałem kiedyś o Gustawie III i zapomniałem o dyskusji, jaka się wokół tego tekstu toczyła. W jej trakcie ujawniono tę oto publikację

https://wydawnictwo.uni.lodz.pl/produkt/france-in-swedens-foreign-policy-in-the-gustav-iiis-reign-1771-1792/

To jest ponad pięćset stronicowy e-book, napisany przez polskiego profesora po polsku, a następnie przetłumaczony na angielski. Wszyscy wiemy, co to są e-booki sprzedawane w pakietach. To jest miękka cenzura blokująca treści, mogące zainteresować wszystkich. Oczywiście można się ze mną spierać i twierdzić, że jest inaczej, że to próba dotarcia z rzadką treścią do szerokiego odbiorcy. Ten zaś najczęściej posługuje się językiem angielskim. Okay, tylko dlaczego tę anglojęzyczną publikację, której nikt nie przeczyta, firmuje polski uniwersytet i dlaczego – wzorem publikacji po polsku posiadających na końcu anglojęzyczne streszczenie, nie ma tu takiego streszczenia w rodzimym języku? To jest zagadka, ale nie ostatnia. Kolejną jest kwestia – dlaczego autor nie władający językiem angielskim, wziął pieniądze za położenie swojego nazwiska na tej publikacji i kto płacił za tłumaczenia? No i rzecz jasna – kto był rzeczywistym zleceniodawcą tej pracy?

Ja już o tym pisałem wielokrotnie, ale jeszcze powtórzę, bo mnie jasna cholera trafia. Są po polsku dostępne biografie wszystkich w zasadzie szwedzkich Wazów. Są to olbrzymie księgi, tłumaczone wielkim kosztem przez prywatnego wydawcę i sprzedawane na rynku, jak rozumiem z zyskiem. Do tego jeszcze toczą się wokół nich dyskusje hobbystów, co napędzało kiedyś koniunkturę, ale teraz już jej nie ma, bo lata lecą i książki się starzeją. Są biografie szwedzkich Wazów, a biografii Zygmunta III nie ma. Są biografie jego synów, stare i nędzne, ale nie wszystkich, bo biografii Karola Ferdynanda Wazy nie ma. I nie pokazujcie mi tej nędznej książeczki, napisanej przez jakąś wariatkę, bo to nie jest biografia. No, ale sławny polski profesor, wycharatał prawie 600 stron rozważań o polityce Gustawa III. Niestety nie po polsku. Jak to wszystko jest możliwe i dlaczego w ogóle się dzieje? Ja nie wiem, przypomnę jeszcze tylko anegdotę, którą usłyszałem zeszłego roku w Lublinie – oto prof. Surydyka zebrał wszystkie dokumenty potrzebne do napisania biografii Zygmunta III, ale jej nie napisał. Papiery zaś, jak to papiery, są żywe i trzeba ich pilnować, wzięły i się gdzieś rozpełzły. Nie ma ich. Może gdyby żył Pan Samochodzik, mógłby coś zaradzić w tej sprawie i rozwiązać wymienione tu zagadki, no, ale już go niestety nie ma.

Dlaczego ja się dziś czepiłem Gustawa III? To proste – król prowadził swoją politykę w tym samym czasie kiedy dokonywano rozbiorów Polski. I nie ma ani jednej publikacji, ani jednego artykułu, wliczając w to idiotyczny e-book Anusika, który by królewską politykę łączył z polityką mocarstw wobec Polski. Nie ma ani jednej publikacji popularnej, która by kwestię rozbiorów postawiła na nieco innym gruncie i oświetliła nieco inaczej niż to się czyniło do tej pory. Ktoś powie – to niepotrzebne, bo Szwecję i Polskę oddzielało morze. Jasne, a ludzie pływali wtedy na drewnianych kłodach i tonęli często. Stąd nie ma potrzeby łączyć polityki Gustawa z wydarzeniami w Polsce. No, ale może jednak spróbujmy. Choć trochę i po omacku, jak ludzie ślepi na jedno oko. W dodatku żartem też trochę, żebyśmy się jeszcze mogli przy tym pobawić. Najpierw jednak wróćmy do e-booka firmowanego nazwiskiem Zbigniewa Anusika. Szwendając się po allegro i szukając narzędzi sprzedaży, trafiłem na książkę Jana Rutkowskiego zatytułowaną – „Zmierzch kształcenia”. Tytuł zabawny, zważywszy na fakt, że autor był profesorem. Nie wiem co jest w środku i nie zamierzam tego kupować, ale sądzę, że jeśli nie wzbogaca się rodzimego języka nowymi treściami, a jedynie dostosowuje się jakieś treści do standardów narzuconych przez dominujące globalnie narzecze, to właśnie mamy do czynienia ze zmierzchem kształcenia. Oczywiście, jeśli ktoś za ów zmierzch bierze pieniądze, to na moje tutaj uwagi może tylko parsknąć. Tym łatwiej, że nie musi się przejmować ani dystrybucją, ani promocją. A podatków pewnie też nie płaci. On ma jedynie coś sfingować. Nie jest bowiem tak, że można jakieś treści puścić samopas, ktoś prędzej czy później się nimi zainteresuje. Trzeba więc przyjmować co pokolenie, dwa, jakąś nową wykładnię i ktoś musi ją skonstruować. To ważne szczególnie w Polsce i szczególnie w przypadku tak istotnego momentu, jak sytuacja polityczna w momencie rozbiorów. Konstruowanie tych wykładni to forma cenzury, opartej o hierarchię akademicką. No, a gdzie w Europie najpierw zniesiono cenzurę? No jasne – w Szwecji, za króla Adolfa Fryderyka. Był to pan prostoduszny i przez dworskiej oraz parlamentarne koterie uważany za kretyna. Cenzura polityczna zaś miała w Szwecji wymiar szczególny i bardzo pouczający. Oto prawo do druku pamfletów miała tylko partia rządząca, a opozycja musiała je przepisywać ręcznie. To jest pierwsza złożona analogia, z jaką się dziś spotkamy. Przypomina ona żywo – w mojej, być może błędnej ocenie – sytuację sprzed zwycięstwa PiS kiedy to PO miała do dyspozycji media finansowane przez skarb państwa, a PiS jedynie gazetę Sakiewicza i blogerów. W Szwecji było ponadto tak, że oskarżenia rzucane przez partię rządzącą na posłów opozycji mogły zakończyć się torturami, które zniósł dopiero Gustaw III. Partia zaś, która dzierżyła władzę w kraju, w czasie kiedy na tron wstępował młody król nosiła nazwę „partii czapek”, albo, jak chce Ingvar Andersson „partii czepków”. Analogicznie, w naszej sytuacji partia ta nosiła nazwę „partii czopków”. Konkurencja, oparta o Paryż zwana była „partią kapeluszy”. Konflikt był złożony i w zasadzie nie jest wyjaśniony do dziś. Tłumaczy się go bowiem nie przez globalne interesy i doktryny mocarstw, ale przez publicystykę oświeceniową. Partia kapeluszy, została odsunięta od władzy, jej przedstawiciele trafili do więzień gdzie byli torturowani, a władzę zdobyła partia czapek. Ta była oparta o Londyn i Petersburg, o czym dziś mało kto wie, albowiem wspomina się jedynie Petersburg zapominając o Londynie. No, ale Londyn wymienia Ingvar Andersson. Okres, kiedy władała ta partia określany jest mianem „czasu wolności”. To dokładnie jak w Polsce dzisiaj, kiedy partia czopków chce powrócić do „czasu wolności”, gdzie nie było cenzury, ponad tą, którą opisałem wyżej, a to przecież nie jest cenzura. Król Gustaw zaś zrobił rewolucję, która zamieniła się w kontrrewolucję i wprowadził w Szwecji oświecony absolutyzm. I do dziś nikt z rządzących socjalistów w Szwecji i poza nią, nie może się zdecydować czy to dobrze, czy źle. Król zaś opisywany jest jako marzyciel i lekko pobudzony sangwinik, bez pojęcia o gospodarce i wojnie. Ten opisy znajdują wyznawców, a przekonanie o tym, że król taki właśnie był ułatwiają jego portrety, których zostało wiele. Widzimy na nich zadowolonego młodzieńca, o lekko marzycielskim spojrzeniu. I każdy już wie, patrząc na nie, co ma myśleć – chciał może dobrze, ale się nie nadawał, bo nie znał życia. Tak z grubsza myślą ci, którzy czytając historię Ingvara Anderssona oglądają te obrazy. Ja troszeczkę szydzę, ale mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiany.

I teraz kwestie najważniejsze – Paryż przestał popierać kapelusze, ze względu na postępującą atrofię ich organizacji oraz niemożność uzyskania przez jej prominentnych członków, wpływu na cokolwiek. Paryż zaczął popierać króla, który firmować z kolei zaczął nową formę funkcjonowania arystokracji i urzędników w państwie. Król, za pomocą gwardii, oddziałów z Finlandii i francuskich pieniędzy zrobił rewolucję, zrzucając z głów parę czapek i wpychając głębiej kilka czopków. Potem zaś – uwaga, uwaga – ogłosił konstytucję, potwierdził zniesienie cenzury i zakazał pisania pamfletów na przeciwników politycznych. Czyli, jakbyśmy to ujęli dziś – zakazał hejtu w sieci. I zrobił pojednanie narodowe, uśmiechał się i wygłaszał pojednawcze mowy, ale cały czas miał przy sobie kilku drabów pamiętających jeszcze Karola XII.

Czopki się zmitygowały, bo z gwardią królewską żartów nie było. No, ale nas interesuje ta konstytucja z roku 1772. Jak to? Toż przecież uczą nas w szkole, że nasza była pierwsza w Europie, a druga na świecie?! A tu jakiś Szwed w dodatku król, ogłasza sobie swoją? Jakby tego było mało, ta konstytucja pomaga królowi w kwestii najważniejszej, o której my nawet nie słyszeliśmy. To jest narzędzie, którym Gustaw opędza się przed rosyjską doktryną wchłonięcia Skandynawii. Jak wiemy nie może istnieć coś takiego, jak rosyjska doktryna wchłonięcia Skandynawii, bo z chwilą kiedy jakiś ruski żołnierzy postawiłby swoją stopę na norweskiej ziemi, car natychmiast wpadłby pod tramwaj nie wychodząc przy tym z łóżka. Doktryna ta jest jednak omawiana, a to znaczy, że służy za przykrywkę dla czegoś innego, dla jakiejś innej doktryny. Jakiej? W mojej ocenie – być może błędnej, służy ona do wzmocnienia najważniejszego, angielskiego sojusznika nad Bałtykiem, czyli Prus. Służy do tego, by pokawałkować Szwecję, oddając Rosji Finlandię, do czego i tak w końcu doszło, a także do tego, by nie dopuścić do sojuszu polsko-szwedzkiego. On był i tak niemożliwy do zrealizowania, ale polityka kawałkowania i likwidacji była prowadzona w owym czasie zarówno w stosunku do Polski, jak i do Szwecji. No, ale w Szwecji rządził Gustaw, a w Polsce Stanisław. A różnica pomiędzy tymi ludźmi była taka, jaka zachodzi pomiędzy szpadą a żelowym glutem zalegającym lady w sklepach ze słodyczami. Gustaw borykał się przez całe swoje panowanie z chronicznym głodem, który dziesiątkował ludność kraju. Stanisław mógł wysypywać zboże na ulice i nikt by się temu specjalnie nie dziwił. Gustaw wprowadził w życie konstytucję i ją obronił, płacąc za to życiem. Stanisław firmował konstytucję, która była wprost narzędziem służącym do prowokacji, a w konsekwencji do rozmontowania państwa. Gustaw lubił teatr i operę, sam pisał sztuki i grywał na scenie. Czynił to po to, by potem, w publicznych wystąpieniach przed ludem i parlamentem wypadać tak, jak dobry aktor przed publicznością. Stanisław też lubił teatr, płacił aktorkom za to, żeby z nim spały. Nigdy, nawet przez moment, nie zastanowił się, do czego mógłby mu być potrzebny warsztat aktorski. Jego publiczne wystąpienia były katastrofą. Gustaw nie był nigdy kochankiem Katarzyny, a przez to nie próbował jej ułagodzić przymilnością. Kiedy zrozumiał, że nie może być dłużej oświeconym fizjokratą, który czyta Woltera, bo grozi mu śmierć, bunt wewnętrzny i inwazja, postanowił uprzedzić wypadki. Zgromadził flotę, armię i postanowił ni mniej, nie więcej, tylko zająć Petersburg. Zyskał na to gwarancje Londynu, ale nie wiemy czym za nie zapłacił. Być może Londyn zgodził się na tę akcję w przekonaniu, że to przyspieszy podporządkowanie Szwecji Rosjanom i jej podział. No, ale srodze się zawiódł. Pierwsze akcje lądowe i morskie ujawniły słabość armii, ale król – marzyciel nie znający się na gospodarce i wojnie – jakoś sobie z tym poradził. Jedna bitwa morska rozstrzygnęła wszystko i choć wojna skończyła się podpisaniem pokoju status quo ante bellum, o rosyjskiej doktrynie wchłonięcia Skandynawii można było zapomnieć na czas dłuższy.

Mniej więcej od tej wojny król przestaje być ulubieńcem postępowych publicystów, nie był już oświecony, nie był też fizjokratą. I choć wcześniej dał dostęp do urzędów ludziom niższego stanu, czego zawsze domagała się partia czapek, twierdząc, że w ten sposób uzyska się sprawiedliwość społeczną, w czasie wojny znów zaczął popierać starą arystokrację. To jest jasne i bardzo czytelne – król zaczął popierać tych, którym zależało na utrzymaniu całości państwa. Pojawił się jeszcze nowy element – w Paryżu zwyciężyła rewolucja, a jej propaganda dotarła do Szwecji. Król, jako stronnik francuskich rojalistów, stawał się niewygodnym bardzo elementem politycznej gry. Jego zaś usunięcie zyskiwało nową motywację – stał się w oczach rewolucyjnych propagandystów wcieleniem zła, wrogiem ludu. Do tego w Finlandii pojawiły się tendencje separatystyczne. Nie oparte rzecz jasna o lokalne żywioły, ale o współpracujących z Rosją Niemców i Szwedów. Bo to Rosja miała gwarantować niepodległość Finlandii. W rzeczywistości miał ją gwarantować Londyn, bo podział Szwecji i wciśnięcie Rosji tego ochłapu, a także podział Polski, gwarantowały dominującą pozycję Prus nad Bałtykiem. Jak pamiętamy z lektury Hipolita Milewskiego, przyłączenie Finlandii odbyło się na bardzo preferencyjnych dla Finów zasadach. Oni sami zaś, wiedząc czym to pachnie, nigdy nie dali się sprowokować do żadnego powstania. Rozumieli bowiem sytuację w jakiej postawiła ich polityka globalna.

Nowe rozdanie propagandowych trąfów, wzbogacone o rewolucyjne jokery, przypieczętowało los króla Gustawa. Strzelono mu w plecy, w jego ukochanej operze, gdzie przyjechał obejrzeć jakiś włoski spektakl. Nie umarł od razu, żył jeszcze kilka tygodni, aż wdało się zakażenie.

Publicystyka współczesna ocenia króla źle, jako tego władcę, który w krytycznym momencie cofnął się przed reformami. To jest oczywiście idiotyzm. Król znał się na polityce, ale miał za krótkie ręce. Pierwszą rzeczą, którą powinien zrobić po wybuchu rewolucji we Francji, to wytruć zgromadzenie narodowe i uwolnić Ludwika XVI. Niestety był zbyt daleko. Z fińskimi protegowanymi Katarzyny na pewno by sobie jakoś poradził. Londyn zaś, widząc jego zdecydowanie, poszedłby na ugodę. Król Gustaw był pierwszą koronowaną ofiarą rewolucji. Ludwik XVI umarł w rok po nim. Był także pierwszą ofiarą, której krew zdemaskowała rzeczywiste mechanizmy rewolucji. No, ale o tym się nie pisze i nie mówi, pozostając przy socjaldemokratycznych czopkach aplikowanych doustnie. Nie rozumiem tylko dlaczego w Polsce pisze się książki o królu w języku angielskim, skoro jego polityka ściśle łączy się z wypadkami w Polsce, w czasie najważniejszego, decydującego o losach królestwa kryzysu. Podobnie nie rozumiem, dlaczego nie ma w języku polskim biografii Zygmunta III, kiedy mamy przecież tylu znawców historii Szwecji? Można za to znaleźć w księgarniach takie kwiatki jak książka Anny Pieńkowskiej i Macieja Pieńkowskiego zatytułowana „Czy Zygmunt III Waza zasłużył na niesławę”. Wszystko co dziś opisuję jest manifestacją z trudem maskowanego obłąkania, a być może czegoś jeszcze. Dlatego podtrzymuję swoją wolę wycofania się z gry i zajęcia się już tylko wyłącznie promocją i sprzedażą książek.

Ponieważ wziąłem dziś bardzo duży zamach, pociągnę jeszcze trochę. Historia XVIII wiecznej Szwecji jest arcyciekawa i uważam, ściśle połączona z historią Polski. My tego nie rozumiemy, albowiem nie mamy rozumieć. Nie rozumiemy na przykład co to jest miękka cenzura i do czego służy. W Polsce bowiem można było pisać co się chciało i kiedy się chciało. Tak to przynajmniej wyglądało. Czy ktokolwiek napisał jeden chociaż tekst służący uratowaniu państwa? I nie przywołujcie tu teraz żadnych numerów typu „O skutecznym rad sposobie”, bo musimy być wreszcie poważni. Czy ktokolwiek rozumiał czym jest miękka cenzura? Mam wrażenie, że nie, ale każdy kto się z nią zetknął dobrze wie, że do tej roboty zatrudnia się wyłącznie aspirujących idiotów. O takich, jak tutaj. To jest, stosując myśl zawartą w tytule, analogia bardzo złożona – Maciej Świrski, dla dobra Polski, będzie zwalczał Netflixa, a sekundował mu w tym będzie były minister Szeremietiew. https://twitter.com/Maciej_Swirski/status/1265280852973346817?s=19

Ja może tylko przypomnę co się stało w Szwecji, kiedy partia kapeluszy zaczęła okazywać oznaki atrofii, niezrozumienia okoliczności i prostego zidiocenia. Cofnięto jej fundusze i odebrano wiarygodność. To dość pouczające. No, ale tylko dla niektórych.

  28 komentarzy do “Jednooczna ślepota czyli złożoność analogii”

  1. Już dawno chciałem Panu to zaproponować, żeby teksty były płatne, ale celowo tego nie zrobiłem, bo nie lubi Pan rad co akuarat jestem w stanie zrozumieć.

  2. Dobry taktyk. Stanisław też miał zadatki, ale nie potrafił ogarnąć naszego społeczeństwa w stanie wypaczenia. Jak widzimy Gustaw też się borykał z wewnętrznymi partiami, ale lepiej to prowadził, szczególnie politykę zewnętrzną.

    Ależ grano – u na rewolucji chciano robić naprawę, w Szwecji niszczono monarchę.

  3. No i na wszystko jest właściwy czas. Może wcześniej nie był właściwy 😉

  4. no i chyba jednak zniszczono,  bo ta podmieniona na rodzinę Bernadotte, (są do dzisiaj) to raczej pełni funkcję tytularno – ozdobną.

  5. Zacytuję dla wszystkich  @georgiusa:

    przeczytaj zanim napiszesz” ☺

  6. Ja rozumiem historyków z Krakówka, w końcu Zygmunt III zabrał im stolicę ☺

  7. zaiste – „prymus” –  jako element wychowania rynkowego, tam u Reymonta najlepsze było tłumaczenie, że od tej pory kanceliści nie będą żerować na dobroci fabrykanta i pozbędą się dylematu, że niezasłużenie na czyjś koszt piją herbatę.

    No fabrykant naprawił zupełnie nie honorową sytuację.

    Szczerze powiem od serca, że nie miałam takich dylematów korzystając z tekstów na blogu SN i Coryllusa. Blogi zachęcały mnie do kupowania książek na Stokłosach i obdarowywaniu tych których lubię.

    Jak mówił prof. A Zawiślak „życie pustki nie znosi”, więc skoro  jest pustka  (w portfelu) trzeba to jakoś wypełnić.

  8. Co do publikacji po polsku, to na uczelniach panuje punktoza, a za publikacje po angielsku, jeszcze dodatkowo w angielskich wydawnictwach, dostaje się punkty podwójnie jak  „za bramki na wyjeździe „. 

    Koniec na dzisiaj ☺

  9. blog jako narzędzie promocji ok , płatny blog no nie wiem, życze powodzenia, ale chyba zostane byłym czytelnikiem

  10. Polityka europejska w dniu urodzin króla Prus 24 stycznia 1786

    Charles II, Duke of Brunswick-Luneberg (German, Brunswick 1735–1806 Hamburg)

    Emperor Joseph II (Austrian, 1741–1790)

    Stanislaus Augustus Poniatowski, King of Poland – Niedźwiedż opasany ale bez kagańca

    King Charles III

    Gustav III, King of Sweden (Swedish, 1746–1792) – Jestem na żołdzie Francji

    George III, King of Great Britain and Ireland (British, London 1738–1820 Windsor)

    Louis XVI, King of France (French, Versailles 1754–1793 Paris)

    Frederick the Great, King of Prussia

    Catherine II, Empress of Russia – lew w koronie torturowany przez ambicję, wspierany przez brata Józefa

  11. Gustaw miał ledwie 2 milionowy naród, małą armię, sporą flotę, lata głodu i głębokie podziały polityczne. Na tym tle Stanisław nurzał się w dobrobycie i pławił się w złocie

  12. To jest rodzina stróżów, ona siedzi w stróżówce

  13. Niech się Pani aż tak bardzo nie martwi 😉

  14. Liczy się punkty, tak? Czyli całkiem bezwartościową fikcję razy dwa…okay, niech im będzie

  15. Ciekawe, że tylko trzy komentarze

  16. Dynastia Bernadotte ?

    Tak się jakoś mnie niedouczonej wydaje, że od założenia dynastii przez generała Bernadotte, Szwecja staje się przechowalnią takim składzikiem dla różnych spraw, które były szykowane do implementacji w Berlinie, Petersburgu i chyba Wiedniu.

    Coś w podobie jak Szwajcaria przed I WŚ.

  17. 5zł x 3 x 30 = 450 < 500+ ☺

  18. Angielski autor tego satyrycznego obrazkowego pamfletu Thomas Rowlandson (1757-1827) umieścił więcej komiksowych dymków (jako toasty urodzinowe), ale są one mało czytelne bez zagłębienia się w ówczesny kontekst historyczno-kulturowy z angielskiego punktu widzenia. Ciekawe jest to, że w tamtym czasie to nie Rosja ale Polska była niedźwiedziem. Sława Akademii Smorgońskiej sięgała daleko. W odręcznym podpisie pod pamfletem Rowlandson podkreśla: „Niech brytyjski lew i pruski orzeł pozostaną zjednoczone po wieczne czasy”.

    Skoro już mowa o lwach to załączam pośmiertną ilustrację do króla Szwedów i Gotów Gustawa III jako zdechłego lwa z odwróconą tarczą z trzema koronami.

  19. no to królestwo istnieje już 85 lat bo od 1701 roku,

  20. Może na początek 1 zł za odcinek 🙂
    Tak zwana faza adaptacyjna 🙂

  21. 5 PLN jest ok. W tej książce o J. Dee jest coś o Wojnie Róż?

  22. 5 zł dzień w dzień chyba nie warte księgowości i kłopotliwe dla chętnych. Lepiej abonamenta miesięczne, roczne. Albo wszystkie 3 warianta do wyboru.

  23. Tak, abonament o wiele lepszy, ale jak będzie za drogo, to ludzie zaczną kopiować i będzie tzw drugi obieg. Trzeba to rozważyć

  24. Najciekawsza jest Holandia – wyobrażona jako spokojna, dojna krowa, tymczasem złośliwa małpa, wskazując właśnie Holandię palcem na globusie, wygłasza sentencję „świat chce być oszukiwany”.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.