gru 192021
 

Niestety z powodu covida i ludzi, którzy chcą na nim ugrać jakieś dwadzieścia złotych, dyskusje na naszym portalu poleciały mocno w dół. To jest dla mnie samego zaskakujące. Można bowiem z całą pewnością stwierdzić, że działa tu mechanizm, który Pioter nazwał zafortepianowaniem słonia. To znaczy dyskusja toczy się mimo problemu i jest spychana w kierunku zaplanowanym przez jej moderatora. Nie będę mówił jaki to kierunek, albowiem wywoła to tylko jeszcze większą falę szaleństwa. Porozmawiamy dziś o czymś innym, a każdy kto zacznie coś pisać o covidzie, wyleci.

Nie można schodzić na poziom psa. Powtarzam to już któryś z kolei raz. Musimy więc powrócić do poprzednich naszych, dobrych praktyk.

Wczoraj przypadkiem zupełnie trafiłem na taką oto informację. W roku 1973 ukazała się i odbiła szerokim echem w różnych środowiskach uchodzących za hermetyczne, książka Georgesa Cattaui, pod tytułem Baroque et rococo. Dzieło to wydano w Paryżu i o ile wiem, nigdy nie było ono tłumaczone na język polski. Znajduje się w nim opis pewnej realizacji, wszystkim dobrze znanej, którą autor datuje na wiek XVIII i pisze iż jest to typowy przykład polskiego baroku ludowego. Nie wiem skąd Francuz, egipskiego pochodzenia wziął tę nazwę – polski barok ludowy – ale niech tam. Równie dobrze mógłby napisać – amerykański program kosmiczny na mieszkańców małych miasteczek. Lokalizacja dzieła została określona tak – Eglise de Csestochowa (Russie). Mamy rok 1973, a wybitny francuski autor podpisuje w swojej książce obiekt znajdujący się w Częstochowie – Russie? No tak, albowiem we Francji nieznajomość spraw i stosunków wschodnich uchodzi, zdaje się, za towarzyski i autorski sznyt. Im to podnosi samoocenę. Pora zdradzić co zostało opisane w ten sposób. Otóż za ludowy barok polski wziął Cattaui, dzieło Adolfa Szyszko-Bohusza, zaprojektowane w latach dwudziestych XX wieku, znane jako Spowiednica Stołu Pańskiego. Obiekt znajduje się przy kościele jasnogórskim i jest, jak wspomniałem, rozpoznawalny przez wszystkich.

Można by się było zadumać nad tym opisem i stwierdzić, po raz nie wiem który, że postawa Francuzów wobec nas jest więcej niż irytująca, ich wypowiedzi utrzymywane są stale w tych samych rejestrach lekceważącego zidiocenia, i nie jeden, a kilku przynajmniej zasługuje na to, by dostać za to po pysku. Nie o to jednak dziś chodzi. Zajrzałem do ciotki wiki, żeby sprawdzić kim był w istocie Georges Cattaui. Otóż gdyby ów pan był Francuzem pochodzenia egipskiego, wypisywane przezeń idiotyzmy dałoby się jeszcze jakoś znieść. Sprawa jest jednak poważniejsza, albowiem Cattaui pochodził z Aleksandrii i należał do bardzo wpływowej w Egipcie, arystokratycznej rodziny żydowskiej. Jeśli Egipcjanin pisze – Eglise de Csestochowa. Russie, to jeszcze można znieść, ale nie wtedy, kiedy pisze to aspirujący, młody, żydowski arystokrata. To znaczy bowiem, że on to czyni z premedytacją. Nie można bowiem uwierzyć, iż człowiek ten nie wie co to jest Eglise de Csestochowa i gdzie się znajduje. Cattaui był także sekretarzem króla Egiptu, dyplomatą czynnym na odcinku wschodnim, co prawda w Rumunii, ale to nie ma moim zdaniem znaczenia, i człowiekiem, który odebrał tak zwane staranne wykształcenie. Ja chyba zacznę bardziej podejrzliwie patrzeć na osoby używające wyrazu starannie, tak jak od dawna podejrzliwie patrzę na osoby używające wyrazu rzetelnie. Ci ostatni bowiem, stosując to słowo, oznajmiają w istocie iż nie zamierzają za nic płacić, a ci pierwsi, mówiąc o wykształceniu, chcą nas poinformować, byśmy nie oczekiwali od nich zbyt wiele i poprzestali na oddaniu im należnych hołdów. Esej o baroku i rokoko był, zdaje się, w przypadku Cattaui, wypadkiem przy pracy. Normalnie bowiem pisał on eseje o literatach mających inklinacje homoseksualne, czyli o Prouście i Kawafisie. Nie wiadomo dlaczego wziął się za ten barok. Jest jednak charakterystyczne, że popełnił ten błąd. Nie tylko z wyżej wymienionych powodów, ale także z innych, które teraz omówię. Georges Cattaui miał kuzyna, pochodzącego z tej samej, arystokratycznej rodziny żydowskiej. Kuzyn ów to był nie byle kto. Chodzi bowiem o księdza Jeana de Menasce. Jego biogram zaczyna się od podkreślenia, iż miał on jeszcze bardziej staranne wykształcenie niż jego kochany kuzyn Georges – Eglise de Csestochowa. Russie – znał bowiem aż piętnaście języków. Kolejną informacją na jego temat jest, iż brał udział w powojennej konferencji w szwajcarskim mieście Seelisberg, gdzie zebrali się przedstawiciele wszystkich wielkich religii, a także starannie wykształceni uczeni, by dociekać skąd wziął się antysemityzm, który tak straszliwym piętnem naznaczył Europę. W czasie konferencji, którą organizowała Międzynarodowa Rada Chrześcijan i Żydów, zajmowano się też opracowaniem metod zwalczania antysemityzmu. Tu mała dygresja – jeśli ktoś ma za sobą 5 lat wojny światowej, to nie musi się chyba zastanawiać nad metodami zwalczania antysemityzmu, jak sądzę? Tą metodą jest przecież wojna, a stosuję się ją wtedy kiedy antysemityzm zaczyna być naprawdę agresywny. Można oczywiście stosować mniej inwazyjne metody, wcześniej, ale trzeba dokładnie określić momenty i podjąć decyzję. Gdyby mocarstwa pacnęły po głowie pana Hitlera tuż po nocy kryształowej nie byłoby żadnego antysemityzmu na znaną nam z lat 1933 – 1945 skalę. Nad czym więc zastanawiano się w czasie tej konferencji, ale tak naprawdę?

Idźmy dalej. Katolików na tej konferencji reprezentowali dwaj duchowni – Jean de Menasce, kuzyn Georgesa Cattaui oraz biskup i profesor z Fryburga Charles Journet. Zostawmy konferencję na boku, może ktoś zechce o niej podyskutować pod tekstem, wróćmy do Jeana de Menasce. Jego ojciec był austriackim baronem, co wydaje się być nieco dziwne, ale chyba z tego powodu iż nie orientujemy się wcale w złożoności stosunków jakie panowały w starej, dobrej monarchii i na wszystko patrzymy przez pryzmat Szwejka albo Musila, ewentualnie jeszcze afery Redla. No, ale idźmy dalej. Jean studiował w Oxfordzie i na Sorbonie, a w czasie studiów w Anglii poznał znanego pisarza, także konwertytę, Grahama Greena. Ja próbowałem raz przeczytać coś tego autora, ale odrzucił mnie odeń nachalnie dydaktyczny charakter utworu, a także nieustanne podkreślanie w biogramach, że Green jest pisarzem katolickim. Jean de Mensace, zanim przeszedł na katolicyzm i został księdzem, dokonał serii przekładów autorów tak istotnych dla starannie kształconych uczonych, literatów i działaczy dyplomatycznych, jak T.S. Elliot, Bertrand Russel i kilku innych. Jean miał w swojej karierze także inny, ciekawy epizod. Oto Chaim Weizmann, przyszły prezydent Izraela mianował go sekretarzem Biura Syjonistycznego w Genewie. Niestety ciotka wiki nie zdradza okoliczności w jakich Jeana przyjęto do pracy i tych, które towarzyszyły jego rezygnacji. Istotne jest to, że zaczął on przeżywać różne duchowe rozterki związane z postrzeganiem natury absolutu i w tym samym roku co jego kolega Graham Greene konwertował na katolicyzm. Następnie zaś wstąpił do zakonu dominikanów. Wiki podaje też, że Jean przyjaźnił się z Jacquesem Maritainem, i jego żoną Raissą, katolickimi myślicielami nawróconymi z agnostycyzmu. Przyjacielem Jeana był także Louis Massignon, konwertyta rzecz jasna, autor próbujący pogodzić islam z katolicyzmem, dobry znajomy pana Huysmansa, także konwertyty, który był przy okazji pracownikiem francuskiego MSW i chyba policji. Nawrócił się w każdym razie późno, zdaje się, że dopiero przed śmiercią, ale pewny nie jestem. Sam Jean, jak piszą w wiki, nawrócił się w czasie głębokich studiów nad pismami św. Teresy z Avila i życiem św. Franciszka. To szczególnie ciekawe jeśli weźmiemy pod uwagę spotkania Franciszka z Al Kamilem i późniejsze zainteresowania Jeana de Menasce. Tuż po nawróceniu Jean de Menasce przystąpił do pisania pracy o duchowości chasydów!!!! Jak doszedłem do tego momentu, o mało nie zleciałem ze stołka. Po nawróceniu zwykle ludzie zamykają się w celi i tam modlą gorąco o odpuszczenie grzechów, albo biorą się do jakiejś ciężkiej pracy. Jak widać jednak nie wszyscy. Okay, może miał jakieś szczególne w tym kierunku inklinacje. No, ale w takim razie jak mógł nie poinformować swojego starannie wykształconego kuzyna gdzie znajduje się Eglise de Csestochowa? Nie w Russie przecież, ale w innym zupełnie kraju! Ktoś, kto zajmuje się Chasydami, musi przecież zwracać także uwagę na takie drobiazgi jak ich lokalizacja. Oni żyli na terenie pewnego, zanegowanego przez wielką politykę państwa, które jednakowoż miało swoją nazwę i ona w latach dwudziestych i później funkcjonowała już w obiegu dyplomatycznym i potocznym. Więcej – żyli jeszcze chasydzi, których można było spytać skąd pochodzą, gdzie się urodzili i do jakiego miasta jeździli na jarmark. O wszystkim tym Jean zapomniał niestety. Miał ważniejsze sprawy na głowie, a ważniejsze sprawy to znaczy w tym wypadku – duchowość. Nie będę Wam psuł zabawy i nie napiszę nic więcej o działalności Jeana. Dodam tylko, że centrum jego zainteresowań były wspólne korzenie judaizmu, chrześcijaństwa, islamu i zaratustrianizmu, duchowe korzenie rzecz jasna. Tu macie link do jego biografii. Miłej lektury życzę https://en.wikipedia.org/wiki/Jean_de_Menasce

Od siebie dodam tylko, że oto, całkiem przypadkiem, trafiliśmy na ślad pewnej, żywej we współczesnym naszym świecie tradycji. Dowiedzieliśmy się mianowicie skąd się biorą gwałtownie nawróceni rozwodnicy, których obsadza się w kluczowych rolach starannie wykształconych przewodników tłumaczących ciemnocie, co rzeczywiście ma myśleć na temat Boga. Poznaliśmy także duchowe i formacyjne korzenie współczesnych dominikanów. Dowiedzieliśmy się dlaczego pewne osoby są promowane, a pewne nie, a także do czego rzeczywiście służą konwersję. Idąc dalej moglibyśmy powiedzieć jeszcze, że system ten, mam nadzieję, że dobrze opisany, wyklucza niemal całkowicie konwersje rzeczywiste i autentyczne. Dając pierwszeństwo tylko tym, których efektem jest praca przy pogłębianiu duchowości chrześcijańskiej i łączeniu jej z innymi wielkimi religiami. Dowiedzieliśmy się także co mamy myśleć o osobach, które w co drugim zdaniu używają wyrazu duchowość. Co czynił ostatnio z zapałem Jan Maria Rokita. Duchowość i sprawy z nią związane mają inną, swojsko brzmiącą nazwę – odwracanie kota ogonem, albo ufortepianowanie słonia – to dla bardziej wyrafinowanych. Ten obszar aktywności ma swoją metodologię, tradycję – jak widzimy wyżej – i swoich wielkich bohaterów, których przybywa z każdym rokiem, że wymienię Szustaka. Nie ma tylko męczenników, bo nie po to się ludzie nawracają na katolicyzm, żeby dawać głowę pod topór. Czynią to w innym zupełnie celu.

  8 komentarzy do “Konwersje i kontrowersje”

  1. Ostatnio w mediach dużo było wywiadów o powrocie Miska Koterskiego do kościoła i jego nawróceniu,tak kilka miesięcy przed obsadzeniem go w roli E Gierka.Ale teraz się chyba znormalizowało.

  2. Misiek opowiadał, że wykorzystuje każdy moment na modlitwę, np w kiblu na stacji benzynowej, w którym wcześniej często oddawał się zabiegom z chemii użytkowej. Nie krytykuję, ale na czym polega fenomen tego pana, deklarującego wcześniej różne problemy  osobowościowe, epatującego charakterystycznym infantylizmem i stałe, mimo wszystko, utrzymującego się ba powierzchni?

    Cóż, na tym polega ustosunkowanie, masz zapewnione uczestnictwo na odpowiednim poziomie, robisz w dobrobycie co lubisz lub co ci każą…

  3. takie wrażenie wynikające z moich obserwacji

    jakoś tak, obserwując ich dość pewne siebie zachowania w społeczeństwie, w  codziennym życiu  wydawało mi się, że konwertyzm w ich wydaniu co  to dzieje się na łożu śmierci, to zwykła kalkulacja a ten prawdziwy konwertyzm jest jednostkowy i to dzieje się raz na kilkaset lat.

  4. Cycuś  :)^:)

  5. Nie jest tak źle – było przecież Dwunastu Konwertytów (jeden się wyłamał w trakcie konwersji i trzeba było dokooptować nowego) i jeden Konwertyta Podróżnik (po przejściach).

  6. Adolf Szyszko-Bohusz był architektem kreatywnym, co niekoniecznie jest zaletą konserwatora. Wykorzystywał różne style starając się wpleść polskie rodzime tradycje. Uważam, że słowo rodzime lepiej oddaje ducha architektury niż narodowe lub ludowe.

  7. właśnie tyle warte jest nawrócenie ile jego „modlitwa” w kiblu. Trzeba być naprawdę zapóźnionym aby nie zauważyć jawnego szyderstwa. Co do jego rzekomego fenomenu – TO nie jest żadnym fenomenem. Fenomenem natomiast, wyjąwszy prowokatorów pobierających za udział w tym cyrku dolę, są  niewątpliwym ameby, które się na takie i temu podobne plewy łapią.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.