Miałem dziś pisać o piratach, ale ze względu na okoliczności napiszę o dzieciach. Michalina miała wczoraj operację, której w zasadzie nic nie zapowiadało. Bolał ją brzuch, jak każdego kiedyś. Mnie też czasem bolał, były takie czasy, że trwało to i trwało ze względu na przewlekły stres. Nikt się tym nie przejmował. I jakoś przeszło. Okazuje się, że są sytuacje, w których nie przejdzie, a nic nie zapowiada grożącego dziecku niebezpieczeństwa.
Wiele się w Polsce mówi o procedurach, których trzymają się lekarze i które zastąpiły zwykłą ludzką troskę. Tak sobie lubimy ponarzekać. Ja, od wczoraj, czekam na to, aż ktoś wreszcie opracuje jakieś procedury dla rodziców. Po to, żeby wiedzieli co zrobić w sytuacji nieoczywistej i trudnej. Naprawdę przydałoby się coś takiego. Każdy wie, co się dzieje kiedy idziemy z dzieckiem do lekarza – zleca on serię badań. Nie wiadomo jednak co robić, kiedy w tych badaniach nic nie wychodzi, a objawy nie ustępują i nie ma żadnego dramatycznego powodu, do wezwania pogotowia. My próbowaliśmy umówić Michalinę do dziecięcego ginekologa, bo w tę stronę rozwijała się diagnoza. Okazało się, że najbliższy termin to 30 sierpnia. I nie ma w całej Warszawie miejsca, w którym można by to załatwić wcześniej. Ginekolog dla dorosłych, takie miałem wrażenie, prędzej dałby sobie odrąbać rękę, niż przyjął wyrośniętą piętnastolatkę. Bo są procedury. Super, ja chcę procedur dla rodziców. Im szybciej tym lepiej.
Całe szczęście, w tym nieszczęściu, że Michalinie zaczęła rosnąć gorączka. I mieliśmy powód do wezwania karetki. Panowie zjawili się szybko i rozpoczęli postępowanie zgodnie z procedurami. Najpierw zapytali mnie, jak w skali od jeden do dziesięciu oceniłbym ból, który odczuwa moje dziecko. Wiele razy udawało się ludziom zbić mnie z pantałyku, ale teraz akurat się nie powiodło. Mimo głębokiego podstępu zawartego w tym pytaniu. Powiedziałem, że jestem najdalszy od takich ocen, bo to nie mnie bolało. Mogę tylko powiedzieć co widziałem – dziecko zeszło rano w góry zgięte w pół i położyło się na sofie – tyle. Kiedy opowiedzieliśmy ratownikom jak przebiegała sytuacja i, że wczoraj rano byliśmy na Świętokrzyskiej, tuż obok szpitala dziecięcego, porzucili oni swoje procedury i popatrzyli na nas jak na wariatów, uporczywie tkwiących oczywistych błędach. – Panie – powiedział jeden – bierzesz pan dzieciaka i idziesz na oddział. I nikt nie ma prawa panu odmówić zrobienia badań, ja dwoje dzieci wychowałem, to wiem. Super, ale jak się człowiek nasłucha różnych rzeczy, o tych procedurach właśnie, to nie chce robić paniki i wydaje mu się, że w końcu nic złego stać się nie może. Nie ma wszak żadnych niepokojących objawów. Po wizycie panów ratowników ostatecznie przekonałem się, że procedury procedurami, ale w służbie zdrowia nie zmieniło się nic, od czasu, kiedy mój ś.p. ojciec ładował się ze mną do gabinetu lekarskiego, bez kolejki, przy głośnych protestach tłumu niepięknie pachnących obywateli naszego miasta stłoczonych w poczekalni. Czynił to, albowiem miałem wysoką gorączkę, bolało mnie oko, albo wymiotowałem. Pogotowia nie opłacało się wtedy wzywać, albowiem mieszkaliśmy niedaleko przychodni. Kiedy byłem starszy, próbowałem przekonać go, że tak nie można, bo to jest jednak niekulturalnie i trzeba zachowywać standardy i procedury. Popatrzył na mnie, jakbym był znajdą domagającym się praw do spadku. Może przez tę jego ostentację i lekceważenie potrzeb innych ludzi, także przecież chorych, sam miałem zawsze pewne opory przed takimi zachowaniami. No, ale po wypadkach wczorajszego dnia już nie mam. I Wam także odradzam. Jeśli macie cień choćby podejrzenia, że coś jest nie tak, jak powinno ze stanem waszego dziecka, ładujcie się z nim na izbę przyjęć, w którymś ze szpitali, albo wzywajcie pogotowie. Ratownicy najpierw będą opowiadać te głupoty o skali od jednego do dziesięciu, ale potem zamienią się w normalnych ludzi i wszystko będzie dobrze, trzeba to tylko przeczekać.
Muszę napisać słowo o tym, jak wygląda sytuacja na izbie przyjęć, kiedy człowiek zjawia się tam w nocy z dzieckiem, które nie ma żadnych niepokojących objawów. Otóż nikt takiego pacjenta nie lekceważy. Każdy bowiem rozumie, że nie zjawiliśmy się tam dla zabawy, albo dlatego, że znudził nas film puszczany na Netflixie i postanowiliśmy się trochę rozerwać patrząc na dzieci z połamanymi nogami i bolącymi brzuchami.
Na takiej izbie przyjęć w nocy, w szpitalu dziecięcym, wszystko przebiega błyskawicznie. I wszyscy na dodatek są mili i nikt nawet nie pomyśli, żeby odezwać się lekko podniesionym głosem, mimo tłumu pełzających wokoło nieboraków, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić i jak się ułożyć, usadzić czy stanąć, bo miejsca jest mało.
Mieliśmy skierowanie, to prawda, bo wcześniej spędziliśmy kilka godzin na SOR w Grodzisku, ale większość na tej izbie żadnych skierowań nie miała. Po prostu coś im się przydarzyło i musieli się tam zjawić.
W szpitalu przy Kopernika zrobiono Michalinie trzecie już USG. Nie wiedziałem w ogóle, że tak można. I dopiero na tym trzecim USG wyszło, że ma nietypowe zapalenie wyrostka robaczkowego z jakimiś dodatkowymi powikłaniami. Wszystko przez niestandardowe ułożenie tego wyrostka i brak rozpoznawalnych przy zapaleniu symptomów. Powtórzę więc – nigdy nic nie wiadomo i nigdy nie można niczego lekceważyć, szczególnie jak ktoś ma zdrowe, dobrze rozwijające się, mądre i samodzielne dziecko. Pokusa, by nie przejmować się banalnymi objawami jest naprawdę olbrzymia. Bo cóż może się stać?
Wczoraj wysłuchałem historii o dwudziestolatku, który był takim właśnie świetnie radzącym sobie w życiu dzieciakiem. Młody, zdrowy, wysportowany i silny, no i oczywiście dobrze rokujący na przyszłość. Okazało się, że miał raka jelita grubego, czego nikt nie mógł się spodziewać, a najmniej lekarze. Ci od dorosłych ludzi, bo może gdyby był jeszcze dzieckiem potraktowano by go z całą powagą. Niestety zlekceważono jego objawy i chłopak zmarł. Nigdy niczego nie lekceważcie. To nic, że niektórzy medycy będą na Was patrzeć jak na histeryków. Na pewno znajdą się inni, którzy potraktują Was serio.
Michalina miała wczoraj operację trwającą trzy godziny. Przywieźliśmy ją do szpitala, jak się zdawało, prawie zdrową, nawet gorączka jej spadła. Skierowanie na zabieg dostała od razu. Potem zaś, po operacji, pan doktor powiedział Lucynie, że dziecko było bardzo chore. Jadę tam dzisiaj, żeby z nimi posiedzieć.
Tekstu tego z oczywistych względów nie wrzucam na fejsa i na twittera. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze. A tydzień mamy Targi Książki i Sztuki w grodziskiej Mediatece – 1-2 lipca. Zapraszam.
Dzień dobry. Cieszę się, że się udało i życzę zdrowia Pannie Maciejewskiej. Nie jest to moment, żeby sie wymądrzać, ale… nie byłbym sobą. Jako doświadczony, czterogwiazdkowy pacjent, który po latach zmagań pochował dwoje starych rodziców mam prawo do formułowania pewnych uogólnień. Istotnie nie jest tak źle, jak możnaby myśleć, ale są problemy. Skąd one wynikają – wiadomo, było tu już o tym nie raz. Ale ja chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż trzeba mieć po prostu szczęście. Żeby trafić nie tyle na lekarza ile na człowieka, który dostrzeże zagrożenie i przestanie na moment czcić procedury. To się zdarza całkiem często, wbrew bowiem powszechnemu mniemaniu – nie wszyscy pracownicy tak zwanej służby zdrowia to degeneraci. Niektórzy z nich są takimi samymi ofiarami systemu jak pacjenci. Trzeba się zatem modlić, żeby w chwili potrzeby Pan dał nam to szczęście. Ale można tez coś zrobić samemu. Można to nazywać dowolnie – socjotechniką, grą aktorską, obojętne. Ja po latach ćwiczeń wypracowałem sobie takie sposoby zachowania i takie odzywki, ze nawet najbardziej beztroscy moi respondenci po tamtej stronie poważnieli i zabierali się za swoje obowiązki. Ale muszę też przyznać, że raz, dzięki swojej szybkości i trafnej ocenie sytuacji – uratowali mi życie. Niech im Bóg wynagrodzi.
Zdrowia i wytrzymałości życzę.
w mojej rodzinie sprawa wyrostka zaistniała trzy razy, no i diagnoza była budowana na podstawie następującej obserwacji – delikwent kładzie się na plecach i podkurcza kolana, jeśli przestaje boleć – to wyrostek, no ale ten powyżej opisany wyrostek miał nietypowe położenie, a ta nietypowość mogła utrudniać diagnozę nawet lekarzom
Mieliście dużo szczęścia, a Ty i Żona dużo woli walki. Dobrze się wszystko skończyło i to akurat na Dzień Ojca.
W Anglii kazaliby brac paracetamol
Niepozorny wyrostek był wielkim zabójcą. Ciekawe za ile wczesnych zgonów odpowiadał przed erą operacji? W bliskim otoczeniu znam dwa całkiem niebezpieczne przypadku. Nagłe, z rozlaniem itd
Dobrze, że zostało uchwycone.
A służba zdrowia – jak w życiu. Po jednej stronie szlachetność i powołanie, w środku nienerwowość i poprawność, a dalej chłód, cynizm, wyrachowanie i skrajna, mordercza psychopatia. Oby jak najmniej kontaktu.
I jeszcze jeden wyrostkowy wątek. Mówiło się, że jest narządem szczątkowym, że obrazuje proces ewolucji. A teraz uważa się, że spełnia konkretne i istotne funkcje, jeśli dobrze pamiętam, immunologiczne.
A, że przy okazji robi psikusy?
Zdrowia dla córki!
Zdrowia!!
Z Bogiem
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.