lip 042023
 

To nie będzie tekst o dziedziczeniu majątku, ale o wciskaniu kitu. Są całe potężne obszary intelektualnej aktywności, które służą rzekomemu odkrywaniu nieistniejących związków między przedmiotami i ludźmi. Służy to zwykłemu kłamstwu, albo kokieterii indywidualnej. A tłumaczone jest istnieniem wyższego porządku, a także docieraniem doń poprzez te właśnie wymysły.

Książka Diogenesa Laertiosa pełna jest cytatów z zaginionych dzieł historyków, których imion nie kojarzymy z niczym. Tytuły tych dzieł są jednak znamienne: Sukcesje filozofów, na przykład, albo Pisarze o tym samym imieniu. Chodzi o to, by pisma, których wpływ na dzieje i kulturę był przemożny, uporządkować w sposób całkowicie oderwany od autorów i ich rzeczywistych życiowych uwikłań. Sposób ten jednak powinien być atrakcyjny i budzić zainteresowanie czytelników. I budził, szczególnie zaś te sukcesje filozofów, albowiem każdy mógł się, po przeczytaniu tej książki, wymądrzać i wskazywać, który autor czerpał z którego. Co nie musiało być prawdą wcale, bo przecież autorzy tych kompendiów nie prowadzili badań historycznych w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, ale tak sobie sklejali jedno z drugim, po uważaniu. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę fakt, że wiele pism nie istniało już w czasach kiedy owe ciekawe podręczniki do filozofii powstawały, zrobi się jeszcze ciekawiej. Przypomnę tu może wszystkim ekscytującym się barbarzyństwem XX wieku, paleniem książek i innymi aktami wandalizmu, że Diogenes Laertios twierdzi, iż na osobiste polecenie Platona, zbierano po Atenach pisma Demokryta i palono je. Najwybitniejszy spośród filozofów bowiem nie chciał, żeby po tym perskim szpiegu Demokrycie został choćby ślad. Może też – na co dowodów nie ma, ale to właśnie podpowiada logika faktów wskazanych przez Diogenesa – w pismach tych było coś nasmarowane na rodzinę Platona i jego przyjaciół, także współpracujących z azjatycką barbarią.

Tradycja łączenia spraw i rzeczy bez związku i sugerowania poprzez postawę, mądrą minę, albo pisma, że owe połączenia reprezentują wyższy, a co tam wyższy, nie bójmy się słów – boski porządek – jest żywa do dziś. Nikt jednak jej nie wyszydza, albowiem stanowi to istotną część tradycji akademickiej i tak zwanych badań humanistycznych. O wskazaniu, że jest to kawał tępej propagandy nie może być nawet mowy, albowiem w życiu funkcjonuje coś, co możemy nazwać pozorowaną wrażliwością, pozorowanym znawstwem i to jest w dodatku dziedziczne. I to nie tylko w rodzinie. Mamy bowiem czasem do czynienia z tak zwanymi opiekunami spuścizny. Często są to opiekunowie samozwańczy.

Najwyraźniej było to widoczne kiedyś w tekstach i emocjach, jakie ujawniły się po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego. No, ale pan Rysiek to jest, w porównaniu z innymi, tak zwane małe miki.

Wskażmy jednak ten moment kiedy dochodzi do najważniejszego, czyli do przekłamania. To jest proste i zachodzi w chwili kiedy urocza intencja, albo cały ich zestaw brany jest za prawdę.  Podam przykład z rodzimego podwórka, o którym wielu już zapomniało. Kiedyś, w Brochowie, gdzie ochrzczony był Chopin, zaczęto budowę czegoś, co nazwano Centrum Chopinowskim. Miała to być – w założeniu – wyższa szkoła szkoląca muzyków w tych samych okolicznościach przyrody, w których przebywał w czasie swojego dzieciństwa i młodości wielki Fryderyk. Ktoś na to wydał pieniądze, postawiono trochę budynków, między innymi jeden z wieżą, a potem kasa się skończyła i pomysł uznano za nie nadający się do realizacji. Resztki tej inwestycji chyba jeszcze stoją w Brochowie, ale pewności nie mam, bo dawno tam nie byłem. Chodzi jednak o to, że ktoś wpadł na pomysł taki: zafascynowani muzyką Chopina Azjaci, bo do nich to było kierowane, zapłacą każdą cenę, by móc sobie pobrzdąkać w klawisze w okolicy, w której na świat przyszedł geniusz. Podkładka ideologiczna do tego była taka – to te okoliczności ukształtowały Chopina – to znaczy rzeczka, las proboszcza, i stary kościół przy drodze. Wszyscy dobrze wiemy, że to nieprawda, bo Chopina ukształtował Wojciech Żywny, jego nauczyciel. To jednak nie przeszkadzało nikomu i nadal nie przeszkadza we wskazywaniu dodatkowych okoliczności, posiadających jakiś tam walor imaginacyjny, a służących do wyłudzania pieniędzy. Z Chopinem nie wyszło, ale są inne przykłady.

Oto wczoraj trafiłem na twitterze na tak zwany wątek, którego autorem był znany wielu czytelnikom z salonu24 bloger kazef. On się tam zajmował popularyzacją dzieł sztuki i literatury. Miał spore grono czytelników. Dziś to samo robi na twitterze, gdzie musi swoje teksty szatkować na liczące po 160 znaków kawałki, co nazywane jest przez użytkowników wątkami. No i wczoraj pojawił się tam wątek dotyczący Abrahama Warburga, zwanego Aby. Pan ten, jak pamiętamy, był historykiem sztuki. Ja mam tu jego książki na półce i one są nie do czytania. Głównie z tego powodu, że Aby kłamie i to na tak zwanego chama. A nie dość, że kłamie, to jeszcze udaje przy tym zatroskanego mędrca, któremu najbardziej na sercu leży los ludzkości. Jeśli przypomnimy sobie kim byli i czym się zajmowali jego bracia, chcąc nie chcąc, będziemy musieli zweryfikować te jego deklaracje. Metoda Aby Warburga jest uwodzicielska, trudna do zakwestionowania i z grubsza polega na tym, że wychodzi on od konkretu. To znaczy pisze na przykład, że odnalezienie rzeźby Laookona wywarło wpływ na całą twórczość renesansową. Mamy rzeźbę, której istnienia nikt nie kwestionuje, a potem szukamy innych rzeźb, późniejszych, które są do niej podobne. To znaczy postaci też są tak powykręcane. Następnie piszemy serię uzasadnień nie popartych niczym poza powierzchownym podobieństwem, a potem nazywamy to metodą. Gdybyż ona jeszcze była stosowana wszędzie, ale nie. Sposób ten dotyczy tylko dzieł antycznych i renesansowych. Niestety nie mogę już dziś sięgnąć do wątku kazefa, albowiem wskazałem dość gwałtownie istotę tego oszustwa i zostałem zablokowany. Kiedy bowiem porównuje się sprawy nie mające ze sobą związku, ale posiadające pewien cel, bynajmniej nie piękny, krytyka nie jest mile widziana. Warburg pisał oczywiście o tym, że owa antyczna ekspresja odtworzona w renesansie, to bunt przeciwko średniowiecznemu gorsetowi obyczajowemu. I ja bym się nawet nie czepiał, ale pamiętam, że przecież kazef uchodził za konserwatystę. Jak więc może powtarzać te bzdury? No, ale mniejsza. Weźmy samego Warburga, który całe życie gromadził ilustracje z powykręcanymi ciałami, pełne takiej ekspresji, że taniec wujka Władka na weselu kuzynki Joli, to jest jeszcze mniejsze miki niż wyczyny literackie Ryszarda Kapuścińskiego. Jasne jest, że Warburg kłamie, bo o żadnym gorsecie średniowiecznym nie mogło być mowy. Pomijając już zbrodnicze uogólnienie tkwiące w tym sformułowaniu, zapytać trzeba czy ten cały Warburg widział kiedyś Kodeks Manesse, albo Piękne Godzinki Księcia de Berry?

Jakby tego było mało, on z tych powykręcanych postaci wyprowadza jakieś antropologiczne wnioski, albowiem był w Ameryce i tam się zainteresował kulturą Indian. No i ekspresja tych Indian widoczna w czasie walki i niebezpieczeństw życia codziennego, także mu się jakoś z tym renesansem skojarzyła. To nie wszystko jednak. Są autorzy, którzy za Warburgiem łączą tę ekspresję i ten cały średniowieczny gorset z rewolucją obyczajową roku 1968. I to są już takie Sukcesje filozofów, że wręcz zapiera dech. Jak macie konto na twitterze, zajrzyjcie do kazefa i sami sobie poczytajcie, bo ja nie byłem w stanie uwierzyć, że tak można. Oczywiście zabrałem głos w sprawie i wyrzucono mniej, albowiem okazałem się profanem, co nie rozumie sztuki, prawdziwego piękna i nie potrafi używać wrażliwości w czasie procesu poznawania.

Nie, żebym się jakoś szczególnie źle poczuł, ale wszyscy już chyba widzą, że nasza praca tutaj nie ma najmniejszego sensu. Pisaliśmy bowiem i o Warburgu Abrahamie i o jego braciach, z których jeden zakładał FED, a drugi pakował Lenina do zaplombowanego pociągu w Szwajcarii, ale to wszystko nie ma znaczenia i nic nie waży. Każde bowiem, najbardziej prymitywne oszustwo, które da jednemu z tych maluczkich chwilowe poczucie wyższości, jest ważniejsze niż cała ziemska prawda połączona z obietnicą zbawienia i życia wiecznego w przyszłym świecie amen.

Przypominam, że w dniach 5-6 sierpnia odbędzie się w Krakowie, w hotelu Polonia Kiermasz Książki i Sztuki. Na miejscu będzie dwoje artystów z Krakowa – Irena Czusz i Tomasz Bereźnicki, a także pracownia Sztuka Cięcia z Częstochowy. No i wydawnictwo Klinika Języka oczywiście.

  5 komentarzy do “O dziedziczeniu”

  1. Dzień dobry. To znaczy trzech ich było, tych Warburgów? A może więcej. Albo jacyś kuzyni może? Istota problemu, który znowu nolens volens się objawił w dzisiejszym tekście to dziedziczenie uwikłań w działalność niepiękną a wymierzoną w tym wypadku w nas i w rzeczy dla nas ważne. Ci „warburgowie” ciągle rządzą, albo raczej ciągle są zatrudnieni do realizowania swoich zadań, których ten zaplombowany wagon jest najlepszym przykładem. Nic nie wiem o inkryminowanym kazefie, ale drogą indukcji mogę go co najmniej podejrzewać o jakieś ukryte związki. Dobrze Pan robi, Panie Gabrielu pisząc o takich wydarzeniach z przeszłości oraz odnosząc je do wydarzeń dzisiejszych. Przeciętny czytelnik intuicyjnie zgadza się z wymową tych faktów, ale samych faktów raczej nie zna, albo niełatwo mu je zinterpretować. A to są ważne dla nas rzeczy i dlatego tyle starań się wkłada w to, byśmy ich nie znali i nie rozumieli. No ale coś tam wiemy – głównie dzięki Panu. Dlatego to co Pan robi ma sens. Dzięki temu łatwiej zgarnąć z oczu tę pianę, którą nam nakładają, z renesansem włącznie…

  2. Nie, kazef nie ma związku z Warburgami, raczej na pewno

  3. Moze ma dolary w skarpecie?

  4. Jest kraj w Europie, ktory z nikim nie walczy, jego oficjalna waluta sa marki i fenigi, a ceny ma porownywalne z polskimi, jednak cenowo w kontekscie wakacji najlepiej prezentuje sie Bialorus, ktora walczy ze Stanami Zjednoczonymi.

  5. Zawsze mogę polecić też Węgry na wyjazd wakacyjny. Są korzystne cenowo i dzielnie walczą z Unią Europejską.

    https://youtu.be/wT1ZkcjV2zw

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.