gru 302017
 

Jak wiecie potrafię bardzo sugestywnie opowiadać. Tak sugestywnie, że emocje, które wzbudzam przerastają czasami mnie samego. Wielokrotnie to ćwiczyłem. Oszustem matrymonialnym nie zostałem tylko dlatego, że mam bardzo słabe nerwy i przeciąganie sytuacji fikcyjnej i nieautentycznej kosztuje mnie za dużo. Poza tym sama gawęda zawsze interesuje mnie bardziej niż to, co za jej pomocą mógłbym osiągnąć, bo – co chyba dobrze o mnie świadczy – nigdy niczego osiągnąć nie chciałem. Wydawało mi się, że jak się będę starzał i wchodził w lata, niebezpieczeństwa związane z tą przypadłością będą maleć. Ale gdzie tam…one tylko zmieniają charakter. Oto wczoraj omawiałem z moją teściową bardzo poważny problem. Siedzieliśmy sami, paliła się choinka, babcia z książka na kolanach wpatrywała się w przestrzeń smutnym wzrokiem, a ja mówiłem. Tak jak to czynię zwykle. Poza nami w domu były tylko dzieci. Kiedy skończyłem wyszedłem na chwilę, a jak pojawiłem się z powrotem, babcia leżała już na sofie, kąciki ust opadły jej tak, jak to kilkakrotnie widziałem u osób umierających, oddychała ciężko i miała półprzymknięte oczy. Kiedy próbowała je otworzyć, one uciekały do tyłu.

Jak pewnie też zauważyliście jestem człowiekiem prawie całkowicie pozbawionym empatii. Kiedyś było inaczej, ale teraz kiedy mam już prawie pięćdziesiąt lat, niewiele z tego pozostało. Kiedy więc widzę, że ktoś zasłabł zadaję mu serię niepotrzebnych pytań, staram się nie wywołać zamieszania i nie powiadamiam nikogo wokół o zdarzeniu wychodząc z założenia, że jakoś to będzie. I wczoraj zrobiłem tak samo. Mając w pamięci to jeszcze, że babcia ma bardzo twardy charakter i nigdy nie wzywa pomocy, a także ani razu mimo różnych przygód nie zdarzyło się, żeby poprosiła o wezwanie karetki, nie robiłem nic ponadto to, co napisałem wyżej. Stałem i zadawałem jej różne, całkowicie niepotrzebne pytania. Ona zaś wyglądała coraz gorzej. Nie wytrzymałem więc w końcu i zapytałem – wezwać karetkę? Ku mojemu zaskoczeniu babcia powiedziała – tak. Natychmiast zadzwoniłem pod numer 999, a potem po żonę. Pani po drugiej stronie słuchawki zadała mi jedno tylko pytanie – czy przy głębokim oddechu ból w klatce piersiowej się nasila? – Czy się nasila- zawołałem do babci. – Tak – usłyszałem w odpowiedzi. – Dobra już jadą – powiedziała pani z pogotowia. Lucyna przyjechała pierwsza, nie wiedzieliśmy co zrobić, bo nie można było naszej biednej babci ruszyć z miejsca. Czekaliśmy. Karetka przyjechała nadzwyczaj szybko. Wiecie jak to jest z ratownikami medycznymi i lekarzami z pogotowia. Oni wiedzą lepiej. A jeśli idzie o empatię, to są jeszcze mocniejsi niż ja. No, myślę, że wczoraj ich jednak pokonałem w tej dziwnej konkurencji. Kiedy tylko weszli roześmiałem się szczerze, albowiem tak właśnie reaguję na stres, śmieję się głupkowato i usiłuję jakoś zbagatelizować sytuację. Oni zaś popatrzyli ponuro i od razu wyczytałem w ich oczach, że domyślają się iż jestem tylko zięciem, a nie synem. Syn nigdy by się nie zaśmiał w takie sytuacji. – Szkoda, że mnie nie widzieliście przy łóżku chorej matki – pomyślałem. Potem zaczęli badania. Dodam tylko, że w załodze było dwóch panów i jedna pani. Badania były dość drastyczne, bo babcia wyglądała naprawdę źle. Okazało się, że ledwo się podnosi, ledwo mówi i w ogóle jest bardzo słaba. EKG jednak nie wykazało nic, serce było w porządku. Ból jednak, w klatce piersiowej był faktem. Podali naszej babci pod język jakąś pigułkę i kazali ją ssać. Zrobiło się trochę lepiej. Potem stwierdzili, że jednak zabiorą ją do szpitala. Był to celowy wybieg, bardzo moim zdaniem rozsądny, by sprawdzić jaka jest natura przypadku. Babcia bardzo się zdenerwowała, kiedy usłyszała o szpitalu, ale zgodziła się jechać. W trakcie przygotowań do wyjazdu objawy jednak ustąpiły i wkłuty wcześniej wenflon można było wyjąć. Mogliśmy zostać w domu. Pan ratownik powiedział bardzo kategorycznie, by babcia nie oddychała zbyt głęboko, bo może dostać hiperwentylacji. Powtórzył to kilkakrotnie. Potem obaj panowie wyszli do samochodu, żeby wypisać różne papiery. Lucyna także gdzieś wyszła i zostałem sam na sam z panią ratownik. Ona zaś jeszcze raz pouczyła mnie na okoliczność tej hiperwentylacji. Powiedziała, że jeśli chora zacznie zbyt głęboko i szybko oddychać mam jej nałożyć na głowę torbę foliową, żeby zaczęła oddychać wolniej. W tym momencie popatrzyła na mnie uważnie i ja na nią także popatrzyłem w ten sam sposób. A potrafię patrzeć naprawdę uważnie, uważniej niż cocker spaniel proszący o chrupka z kurczakiem. Nasze spojrzenia zatrzymały się na pół sekundy, a pani powiedziała – tylko niech jej pan tej torby nie trzyma na głowie przez dziesięć minut, bo się udusi. – No oczywiście – powiedziałem – to się chyba rozumie samo przez się. Nie uwierzyła mi. Myślę, że miała powody. Facet siedzi sam z teściową, która dostaje nerwowego ataku wyglądającego jak zawał. Wzywa karetkę, a kiedy przyjeżdżają ratownicy wybucha szczerym śmiechem. Potem ani razu nie okazuje współczucia cierpiącej, a kiedy okazuje się, że cała sprawa na podłoże nerwowe i histeryczne kiwa ze zrozumieniem głową. Co oni mogli pomyśleć?

Kiedy wyszli, żona zapytała mnie – co jej opowiadałeś? Z grubsza powiedziałem co. – Czyś ty głupi? Nigdy nie mów takich rzeczy.

Babcia dostała coś na uspokojenie w zastrzyku, więc noc mięła bez niespodzianek, a dziś już czuje się dobrze, dzięki Bogu.

Ja zaś przypomniałem sobie inne historie związane ze szpitalem oraz ratownictwem medycznym i zacząłem zastanawiać się jak to się stało, że zostałem człowiekiem bez empatii. A było to tak. Wylądowałem kiedyś w szpitalu biłgorajskim w okolicznościach dantejskich raczej. Tak się bowiem składało, że na opiekę medyczną w naszej szkole liczyć mogli tylko bardzo zdecydowani oszuści, symulujący w sposób podręcznikowy różne dolegliwości, albo tacy osobnicy, którzy sprawiali wrażenie umierających. Żeby w ogóle zacząć swoją przygodę z medycyną trzeba było – jeśli człowiek czuł się chory – pójść z rana do pielęgniarki i zmierzyć tam gorączkę. Pani owa, kobieta potężna i surowa, decydowała czy jeden z drugim nadaje się do leczenia czy ma iść do szkoły. Pamiętam jak dziś, że kiedyś wysłała do oddalonej od 3 kilometry przychodni chłopaka, który miał prawie 40 stopni gorączki. Miał tam iść na piechotę. Zrobiła się z tego niezła afera, chyba nawet ojciec tego dzieciaka przyjeżdżał.

Ja miałem tyle szczęście, że nie można mnie było nigdzie wysłać tamtego feralnego dnia, albowiem nie mogłem się podnieść z łóżka. Zasnąłem normalnie, a kiedy się obudziłem ręce miałem powykręcane i całkowicie sztywne, język jak kołek, a przy próbie uniesienia głowy z poduszki oczy uciekały mi do tyłu, jak wczoraj babci. Koledzy z pokoju uznali oczywiście, że symuluję, a ja nie mogłem ich w żaden sposób przekonać, że jest inaczej, albowiem nie mogłem mówić. Byli jednak na tyle empatyczni, że powiadomili o mojej sytuacji służbowego, który siedział na dyżurce. Akurat służbowym był Szymon (cześć Szymon). Przyszedł zobaczyć o co chodzi, bo choć nie był chłopcem przesadnie obowiązkowym, ciekawiło go, kto tam na górze udaje umierającego. Kiedy mnie zobaczył, coś drgnęło w jego sercu i postanowił zrobić mi kanapki, a następnie mnie nimi nakarmić. W szafce stał dżem i Szymon zrobił mi kanapki z dżemem. Potem wcisnął mi jedną w usta licząc na to, że jakoś ją przeżuję. Nic takiego się nie stało, ale przez ten dżem wokół ust, wyglądałem jak klown z cyrku Astleya, tyle tylko, że leżący. Po dłuższej chwili Szymon doszedł do wniosku, że sprawa ma jednak jakiś wymiar i poleciał po pielęgniarkę. Pani pielęgniarka pojawiła się dość szybko i widząc mnie od razu postanowiła wezwać karetkę. Odetchnąłem – zniosą mnie na noszach, nie będę musiał się ruszać i jakoś to będzie – pomyślałem. Nie rozumiałem, że nikt nie będzie się ładował z noszami na drugie piętro, po to, by targać na nich siedemnastolatka, któremu przytrafiło się coś tak dziwnego. Leżałem więc spokojnie, aż do chwili kiedy do pokoju wpadło dwóch sanitariuszy, którzy chwycili mnie mocno pod ramiona i ustawili w pionie. Myślałem, że to koniec. Nie wiedziałem gdzie mam oczy, poleciały gdzieś w potylicę, nie mogłem złapać oddechu, a ci dwaj zaczęli mnie sprowadzać na dół. Trwało to, według mnie jakieś 250 lat i były to lata pełne klęsk i nieurodzaju. Na dole, w holu, oczy miałem już na właściwym miejscu i kątem jednego z nich zobaczyłem pana kierownika internatu, który stał i dziwnie się uśmiechał. Zupełnie jak ja wczoraj na widok ratowników. W karetce zwinięto mnie w kłębek i ruszyliśmy. Szpital był oddalony o jakieś trzy kilometry od szkoły. Nie pamiętam już jak się znalazłem na górze, w sali pełnej chorych na raka, którzy wrzeszczeli jeden przez drugiego i nie mogli się uspokoić. Doskonale zaś pamiętam nazwiska niektórych z nich. Byli tam na przykład panowie Przytuła, Ziajko i Droździel. Pan Droździel krzyczał najgłośniej, był bowiem umierający i w dodatku nic nie widział. Leżał więc tylko na łóżku, potwornie chudy i całkiem łysy i wołał bez przerwy – ojojojoj, ojojojoj. Denerwowało to innych chorych, szczególnie pana Ziajko, który cierpiał w milczeniu i nie mógł zrozumieć dlaczego pan Droździel tak wrzeszczy. Do naszej sali zaglądała czasem mała, zezowata i krzykliwa salowa, która próbowała jakoś uspokoić pana Droździela, ale ponieważ jego drastyczny wygląd wzbudzał w niej szczerą wesołość, nie mogła się powstrzymać od chichotu. Bardzo to wkurzało pana Ziajko, który w pewnym momencie nie wytrzymał i tak jak leżał, chwycił stojącą obok swojego łóżka kaczkę – dobrze już napełnioną – i cisnął nią z całej siły w pana Droździela. Pewnie Wam się zdaje, że powinien rzucić w salową, a nie w chorego. Mnie też się tak z początku wydawało, ale każdy chory wie przecież, że z personelem szpitala lepiej nie zadzierać. Kaczka się nie rozbiła, o dziwo, ale jej zawartość zalała ścianę oraz pościel na łóżku krzyczącego pana Droździela. Pan Ziajko został upomniany, a salowa przestała chichotać. Leżałem i patrzyłem na to spod półprzymkniętych powiek, nie mogąc się ruszyć. Gdzieś około drugiej po południu pomyślałem, że muszę iść do toalety. Nie mogłem poprosić o kaczkę, albowiem w szpitalu odbywały praktyki koleżanki z liceum medycznego, dziewczyny w tym samym wieku co ja lub trochę starsze. Gdybym zawołał – siostro kaczkę, albo siostro basen – na drugi dzień cały internat naszej szkoły wiedział by o tym, a ja po wyjściu ze szpitala i przekroczeniu progu naszej szkoły zostałbym przywitany takim właśnie okrzykiem. Nie mogłem na to pozwolić. Wstałem więc powolutku i trzymając się ściany, ruszyłem w kierunku toalet. Zastałem tam jakiegoś, całkiem pożółkłego na twarzy faceta, który palił nerwowo papierosa siedząc w kucki. Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i zapytał czy zapalę. Nie paliłem jeszcze wtedy i grzecznie odmówiłem. On zaś zaciekawił się moim przypadkiem, ale miał na tyle taktu, że następne pytanie zadał mi już jak opuściłem kabinę. Próbowałem mu wyjaśnić co mi jest, ale on kiwał tylko głową nie słuchając mnie wcale. Na koniec zaś powiedział – pamiętaj synu, że nóż to jest ostateczność. Zaciągnął się głęboko dymem i popatrzył w okno na ten piękny wiosenny dzień, a ja wróciłem do łóżka. Pan Droździel ciągle krzyczał – ojojojoj, ojojojoj. Poleżałem chwilę i postanowiłem coś z tym zrobić, bo nie mogłem dłużej wytrzymać tych krzyków. Podszedłem powoli do pana Droździela i zacząłem go głaskać po łysej głowie, a potem kiedy uniósł się na łokciach, przytuliłem mocno do siebie. Uspokoił się, a chwilę później zasnął. Ja też się położyłem i zasnąłem. Kiedy się obudziłem przyszła do mnie koleżanka z liceum medycznego, na którą wołano Niuta i powiedziała, że przenoszą mnie do innej sali, nie będę leżał z tymi umierającymi, ale w lepszym miejscu. Nie wiedziałem co powiedzieć.

Na tym samym piętrze leżał młodszy dużo chłopczyk z podstawówki mieszczącej się w tym samym budynku co nasza szkoła. Chodził on smutny po korytarzu, z takim specjalnym balkonikiem ułatwiającym poruszanie się. Znalazł się w szpitalu, bo jeden z uczniów naszej szkoły postrzelił go w nogę z wiatrówki. Była to bardzo solidna enerdowska wiatrówka z bocznym naciągiem. Kolega zaś pożyczył ją od pana od PO, nie mówić mu nic o tym, że chce polować za jej pomocą na ptaki a naszym arboretum. Miał on opinię ucznia wyjątkowo odpowiedzialnego i poważnego, przez co pan od PO dał mu broń nie podejrzewając niczego. W czasie kiedy ten super poważny i jeszcze jeden usiłowali ustrzelić sójkę w arboretum, ten biedny dzieciak podglądał ich tam i chciał koniecznie zobaczyć jak to się będzie odbywało. Kolegę naszego bardzo to rozeźliło, zdenerwowany złożył się do strzału i trafił małego w udo. Był naprawdę dobrym strzelcem i z PO miał same piątki.

Spędziłem w tym szpitalu ponad tydzień…kiedy wyszedłem nie byłem już jednak tym samym człowiekiem co wcześniej i choć miałem w sobie jeszcze dużo serdecznych i ciepłych uczuć wobec bliźnich powoli zaczęły one ze mnie odparowywać.

Kiedy leżałem w tym szpitalu kierownik internatu zawiadomił telegramem moich rodziców. Mógł oczywiście zadzwonić do pracy i wyjaśnić o co chodzi, ale wolał wysłać telegram. Napisał w nim – syn w szpitalu proszę natychmiast przyjechać. Rodzice nie mieli samochodu, jechali więc najpierw pociągiem, a potem autobusem, trwało to pół dnia. Matka oczywiście myślała, że przywaliło mnie drzewo w lesie, więc kiedy się okazało, że to jednak coś innego, bardzo się ucieszyła i nie mogła się powstrzymać od śmiechu na mój widok. Ja też się ucieszyłem, że są w końcu ze mną. Do dziś jednak nie wiem co mnie wtedy trafiło.

Zbliża się koniec roku, a ja muszę opróżnić magazyn. Postanowiłem więc, że zrobimy późną, grudniową promocję i przecenimy stare numery nawigatorów do 10 zł za egzemplarz. Do tego poziomu obniżmy też cenę „Straży przedniej” księdza Mariana Tokarzewskiego. Uwaga, numer 3 nawigatora nie jest już dostępny. Trzeba było się spieszyć.

  63 komentarze do “O empatii”

  1. też chichocę

    sorry, to nerwowe

  2. ja tez przepraszam, ale przez prawie caly tekst sie usmiechalam;)

  3. coryllus tak ma

    norma

    i dobrze

  4. Z ta empatia mam chyba podobnie. (A moze troche inaczej, bo na byle zadrasniecie mojego dziecka natychmiast fizycznie czuje bol) . Tak sie sklada, ze mam w domu homo histericus, co to przy byle okazji (gorsze samopoczucie) budzi mnie w nocy, kaze na pogotowie dzwonic, dyktuje testament, itd. Po paru takich akcjach czlowiek obojetnieje, grzecznie slucha sie „chorego” i czeka az mu przejdzie.  W przypadku kiedy naprawde trzeba  pomocy, intuicja i empatia raczej mnie nie zawodza.

    Nawiasem mowiac, scena z uspokajaniem pana Droździela, bardzo mnie wzuszyla (oprocz chichotania przez wieksza czesc tekstu)

  5. A ja pod koniec roku chciałem się podzielić pewną refleksją. Czytam sobie teraz drugi tom najlepszych kawałków Coryllusa. Dopiero go zacząłem, więc nie wiem co będzie dalej, ale tom pierwszy jest po prostu genialny. To jest wręcz lektura obowiązkowa. Dla mnie to są w większości nowe teksty, bo na blog trafiłem 2 lata temu.

    W drugim tomie jest na początku wpis, który przeczytałem dzisiaj. I dla mnie jest to najlepsza rzecz, jaką przeczytałem w 2017 roku, a może nawet w ogóle najważniejsze przesłanie dla nas Polaków dzisiaj żyjących jakie można na tym blogu pokazać. Oto link, gorąco polecam, także dla przypomnienia:

    https://www.salon24.pl/u/coryllus/329094,o-wspolnotach-bazowych-i-ich-niszczeniu

    Zdrowia duszy i ciała oraz dobrego samopoczucia i pomyślności dla Gospodarza, jego rodziny oraz wszystkich Gości tego bloga.

  6. Czyli opowieści zięcia, przyprawiły teściową o stan przedzawałowy. Ładnie ładnie.

  7. Mam nadzieję, że jutro Gabriel napisze, o czym opowiadał 🙂

  8. Rok temu, teściowa we własnym tempie dostarczała sobie wrażeń, czytając książki o socjalistach i komunistach, a w tym roku, zięć Ją uraczyl skondensowana opowieścią. Mniejsza o to na jaki temat.

    Link do moich zeszłorocznych życzeń na Nowy Rok.

    https://coryllus.pl/czy-warto-wydawac-wspomnienia-socjalistow-i-komunistow/#comment-103436

  9. Dziękuję Ci za przypomnienie. Są takie wpisy Gabriela, że aż łeb urywa.

    Tamten był właśnie taki.

  10. Przez ostatnie dwa miesiące moja Matka była zabierana do szpitala przez pogotowie, lub odwożona przeze mnie już cztery razy, a może nawet i pięć. Zupełnie nie jest mi do śmiechu kiedy widzę jak coraz gorzej wygląda, a każdy kolejny lekarz mówi, że on nic nie znajduje i tylko zmienia leki. Bo okazuje się, że te „przepisane poprzednio były niewłaściwe i to na pewno one wpłynęły na pogorszenie stanu zdrowia”. Zadziwiające, że to wiedzą nie wiedząc co jej dolega.

  11. Kiedyś podczas zimy spotkałem na przystanku małego kotka. Był taki biedny, głodny i ledwie żywy, że jeszcze chwila i bym go zabrał do domu. Atak empatii nie do pokonania. Na szczęście przyjechał autobus i musiałem lecieć.

  12. taktycznie nie wiemy nic o tym co tak podzialalo na tesciowa.

  13. Gospodarz ostatnio w formie brylantowej !

  14. W szafce stał dżem i Szymon zrobił mi kanapki z dżemem.

    Byłem w młodości na jakichś zajęciach z BHP i pan doktor powiedział tam:

    Do czasu  przyjazdu karetki, wkładamy do zamrażarki głowę mającego zawał.

    A jak zawałowiec nie może podejść?– pytanie z sali.

    To wtedy wyciągamy mrożonki i obkładamy skronie chorego.

    Po przyswojeniu sobie tej wiedzy postanowiłem nauczyć tego mojego młodszego brata. Wyciągnąłem z zamrażarki wędzone mrożone żeberka wieprzowe i mrożone truskawki. I poszliśmy za dom, a był wrześniowy upał 32 w cieniu. Przykładam to na głowę brata, ciepło, po jego głowie i moich rękach zaczynał lać się wędzonkowo-truskawkowy strumyk w kolorze jasnoczerwono-jasnobrązowym. Brat zachowywał się dzielnie, nie darł się, że mu zimno i mokro.  I na to nadeszła rodzicielka. Chyba był to dosyć śmieszny widok, bo zaczęła się śmiać i nie było żadnej bury. A na drugi dzień była kwaśnica na żeberkach i kwaśne mleko z truskawkami.

  15. Mam pewne podejrzenia. Moja kochana mama, kiedy zapoznaje sie z niedobra rzeczywistoscia (czyli przedstawiona troche inaczej niz w RM albo TVP”propaganda sukcesu”) popada w stany przygnebienia, na szczescie bez pogotowia sie obywa.

  16. zarabisty jest ten tekst zaiste. dzieki.

    Tobie i Coryllusowi natürlich;)

  17. Też jestem cuekawa.

  18. N Ķawalki C to lektura na każdą porę dnia i roku.

  19. Off topic:

    Mamy chyba następcę Normana Davisa.

    Postać pretendenta do brytyjskiego tronu będzie tematem spotkania „Polska a Szkocja. „Polski” portret Karola Edwarda Stuarta”, które odbędzie się w Muzeum Historii Polski (Warszawa, ul. Mokotowska 33/35, V piętro), 10 stycznia o 18. Wykład w języku polskim poprowadzi brytyjski historyk Robert I. Frost. Wstęp na wydarzenie jest wolny.

    Prof. Robert I. Frost jest brytyjskim historykiem, absolwentem Uniwersytetu w St. Andrews, Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz School of Slavonic and East European Studies Uniwersytetu Londyńskiego, gdzie obronił doktorat pod kierunkiem prof. Normana Daviesa. Jest profesorem na Uniwersytecie w Aberdeen. 

    Więcej tutaj:

     

    https://www.polskieradio.pl/39/1240/Artykul/1972041,Pretendent-do-brytyjskiego-tronu-w-polskim-stroju-narodowym

  20. Wczoraj wychodzę z Biedry. W torbie wino, ser, szynka, parówki, jedzenie dla kota. Zaczepia mnie obdarzy chłopczyk, prosząc o coś do jedzenia. Dałem mu ten z turka serek. Zasadniczo absmak, mogłem dag więcej. Tym serkiem rok będę się chwalił zapewne.

  21. phi brak empatii…
    ja jestem socjopatą i nie chce mi się dociekać przyczyn.

  22. no ale aż takim socjopatą nie jestem…

  23. Takiego kota przystankowca mam na gospodarce

  24. PKP…

    Rekreacje Mikołajka, wersja GM na słoneczny, pogodny poranek.  Można pochichotac.

  25. Nie wierzcie Gabrielowi!On nas próbuje przekonać,że jest wredny,uparty i bez serca 🙂 Myślał,że naiwnych znalazł…

  26. Swietne cale to wystapienie Brauna, koniecznie obejrzec! A  reklama ksiazki Coryllusa tutaj:

    https://youtu.be/n14YZi-1IRw?t=3814

  27. kokietuje

    normalnie 🙂

  28. psychiatrzy mówią

    każdy jest socjopatą

    nie ma się

    czym chwalić 🙂

  29. Ja mam wrazenie, ze niektorzy panowie odczytali to jako zachete do chwalenia sie swoim twardzielstwem i brakiem naiwnosci…

    Tam troche wiecej jest w tym tekscie:)

  30. kilka lat temu

    zimą

    była notka

    o zawożeniu teściowej do szpitala

    w Warszawie 🙂

  31. Witam.

    Skoro notka jest lifestyl’owa i można pod nią „off topic” to podzielę się pod koniec 2017. roku pewną refleksją na temat portalu szkolanawigatorow.pl. Mamy tam gwiazdę wielkiego formatu. Chodzi mi o publikację, a dokładniej o styl i poziom opowiadania. Jest nią bloger „Stalagmit.” Od jakiegoś już czasu obserwuję każdy jego tekst bardzo dokładnie. Są to teksty fascynujące i… skłaniają do przemyśleń nad sposobem ich propagowania. Możliwości zdają się być różne i najpewniej Gospodarz wie najlepiej jak to zrobić ale… skoro blog Coryllus.pl jest otwarty na rozmowę z niezalogowanymi „słuchaczami” coś od siebie podrzucę. Nasze wspaniałe współczesne internetowe czasy dają duże możliwości promocji niezależnej. Jest nią oczywiście internet. Ostatnimi czasy Gospodarz bywał u Józefa Orła. Raz to w „Roninie” bezpośrednio, innymi razy w intertelewizji Karnowskich na „wpolityce.pl.” No i się urwało. A szkoda bo było ciekawie. Może warto pomyśleć na własnym formatem ” telewizyjnym” związanym z możliwościami jakie dają nowoczesne technologie. Świat opinii tak jak rynek publikacji wydaje się być mocno koncesjonowany. To oczywiste bo przecież do obiegu publicznego powinny się przedostawać przede wszystkim „wartościowe opinie.” Na tym polega sztuka rządzenia. A mi się jednak marzy, w nowym 2018-tym roku świat, świat opinii wartościowych ale niezależnych od głównego nurtu. Świat w którym bloger Stalagmit mógłby opowiedzieć o swoim widzeniu przeszłości która ukształtowała naszą teraźniejszość. Świat, w którym nadzieja na lepsze jutro Polski będzie oparta na prawdzie historycznej, a nie na narracjach. Może się oczywiście zdarzyć, że pisanie to nie to samo co mówienie i właśnie ta forma jest najlepsza dla Stalagmita nie mniej wśród wielu gwiazd szkolynawigatorów.pl na pewno znajdą się tacy, którzy potrafią ciekawie opowiadać, spierać się i dochodzić do „obiektywnego” oglądu zjawisk z różnych punktów widzenia.

    Dziękując Gospodarzowi za ciekawy i interesujący 2017-ty rok życzę dużo zdrowia dla całej jego rodziny z teściową włącznie.

    Pozdrawiam

  32. Przecież chlor jak zwykle się zgrywa by kolejnym figlem zabawić kobiety. To dobry chłop z kościami, niech się pani nie da nabrać:)

  33. Tomciu B, obserwuję cię od dłuższego czasu i zapytam wprost – czyś ty głupi? Jak się urwało? Kolejne spotkanie z Józefem wypadło by 25 grudnia. W Boże narodzenie miałem tam jechać, dla twojej satysfakcji? Teraz jest przerwa świąteczna i kolejny występ mam 8 stycznia. Może myśl trochę, co….

  34. nie zdażyłem skomentować, wczorajszy tekst b. dobry, przypomnial mi się Dziennik Tyrmanda, w ktorym narzekał na plagę chuligaństwa, ach gdyby mógł zobaczyć twój wpis, he he,

    wszystkiego naj w 2018

  35. Najgorzej się można urządzić gdy empatia jest wymuszona szantażem emocjonalnym. Gdy się raz ulegnie to trzeba dużej odporności i przytomności żeby się od tego uwolnić. Przypomniałem sobie Twój stary wpis i jedną z odpowiedzi że nie pozwolisz się szantażować starym kobietom i nie będziesz grzecznie zgadzał się z idiotyzmami. I to zbiorowe wycie że jesteś chamem i prostakiem.

  36. Zycze zdrowia Pani Tesciowej! I calej Twojej Rodzinie wszystkiego najlepszego!

  37. rozsądek często nazywają chamstwem

    obawiam się

    wpisywać niektóre

    uwagi

  38. Warto dodać, że na początku mówi o łowcach księży w Anglii jako zawodzie. Szkoda, że i wtedy nie wspomniał o książce pod tym właśnie tytułem. Może jej nie zna (choć powinien).

  39. Rzeczywiście dobry artykuł.

    Faryzeizm zabezpieczył się na wiele sposobów, najpierw unieszkodliwił Kościół, następnie monarchów, kolejno inne warstwy właścicieli w tym ziemian.

    Wydaje mnie się, że każda większa wspólnota bazowa szybko zostałaby zdelegalizowana albo delegalizuje się z założenia. Teraz wszystkie większe przepływy, łącznie z wypłatami za pracę mają przechodzić przez bank. Jak taka wspólnota bazowa miałaby w dzisiejszych czasach funkcjonować a jednocześnie nie być chociażby finansowo prześwietloną?

    Rotszyld dobrze zrobił inwestując ze swoimi kolesiami w komunistów.

    Rzeczywiście Polska jaką znamy podzieli los Etrusków.

    Przewiduje kolejny wielki exodus Polaków. Wydaje się organizacja silnych wspólnot bazowych gdzie indziej jest bardziej prawdopodobna, chociaż bankierstwo z urzędnikami pilnują, aby pieniądz bez ich wiedzy nie krążył.

  40. wyglądałem jak klown z cyrku Astleya, tyle tylko, że leżący

    Pycha!

  41. Brak empatii może nas uchronić od wyrządzeniem krzywdy bliźniemu, a przynajmniej od ośmieszenia się.

    Przebyłam wczoraj długą trasę autokarem, 7 h. Obok mnie usiadł młody mężczyzna. Co chwila pociągał nosem, z takim gęstym charkotem. Zastanawiałam się, czy nie poczęstować go chusteczka, a nawet całą paczką. Nie odważyłam się, a on w końcu zasnął. Obudził się, jak dojeżdżaliśmy do Warszawy. Wyciągnął chusteczki i zaczął smarkać.

  42. Empatia została przez psychoanalityków rozebrana na kawałki i sklasyfikowana. A podobno pochodzi od zapożyczenia od niemieckiego Einfühlung, czyli wczucia się. Ja uważam, że trzeba poszerzyć tę definicję: „wczucie się w cudze cierpienie”. Ale to za mało. Do tego trzeba dodać „własne poświęcenie”. To jest więcej niż „deepest sympathy”, którą przekazują sobie szefowie państw i rządów przy okazji wielkich tragedii.

    Moje ilustracje z pewnością nie mają nic wspólnego z poświęceniem. Po prostu empatia jako artystyczne oddanie emocji. Kogo dziś obchodzą Francuzki z I Wojny ciągnące pług? Dlatego skontrastowałem ich wiosnę z Wiosną Botticellego. A portrety? Autor książki „The Aesthetic Attitude” z roku 1920 opisuje te portrety w kontekście  „Empathy and the Fine Arts” dyskutując emocje jakie budzą portrety z falistymi lub prostymi liniami włosów. Świetny temat na esej dla licealistów. Ale ja dodałem do tego człowieka, którego rozdziera pożądanie. Co z tego, że z reklamy jakiegoś produktu? Świat się zmienia.

  43. Wczucie się w cudze cierpienie

    W USA mieszkałem z gospodarzem domu, jego romatycznym wilczurem Bajtem, panem kotem Igi oraz ich pchłami i karaluchami. Bajt latał za patyczkiem. Wskoczył za nim do rzeki i nie wypływał przez kilka minut. Jego właściciel skoczył tak jak stał za nim, zanurkował, wyciągnął go z plątaniny roślin, a potem kurował w domu przez wiele dni. Pan kot Igi nie odstępował Bajta ani na chwilę. To była czysta  empatia, której psychoanalitycy nie znają.

  44. Żaden człowiek nie wzbudzi tylu emocji co biedny piesek czy kotek.

  45. Niezmienne prawo natury. Może i dobrze.

  46. >Żaden człowiek nie wzbudzi tylu emocji co biedny piesek czy kotek.

    U człowieka. Ale u zwierząt ludzie w cierpieniu budzą szczere emocje.

  47. Jeżeli dobrze pamiętam to teściowa jest namiętną czytelniczką prasy głównego nurtu, a w szczególności Wysokich Obcasów. Obstawiam, że zięć powiedział iż wysokie obcasy nie są już modne, czym dotknął ją jako czytelniczkę i jako kobietę.

  48. Przyznam, że spłakałem się ze śmiechu szczerze. Choć po kilku wzmiankach w tekstach Coryllusa o szanownej Mamie małżonki, mam wobec niej tylko sympatię i empatię ;-).

    W gruncie rzeczy zaglądający tu sympatycy tekstów Coryllusa muszą mieć jednak jakieś deficyty silnych wrażeń ;-).

  49. Czyż byś Chlorze nie spotykał na swej drodze KOBIET? 😉

  50. Dziekowac  Panu  Bogu, ze Pani  Tesciowej przeszlo…

    … a pogotowie przyjechalo i odjechalo… mnie tak sie ostatnio zrobilo, ze na samo slowo  POGOTOWIE… albo  SZPITAL… to normalnie nogi mi miekna i zlewaja zimne poty…

    … tak sie zlozylo, ze 2 listopada zostal potracony przez samochod mojej mamy bratanek, ktory mieszka z nami po sasiedzku… moja ciocia i jej corka nie zostaly powiadomione o wypadku  syna i brata ani  przez  Policje, ktora szybko przyjechala na miejsce wypadku (to byl grozny wypadek, cud, ze brat cioteczny zyje)  ani  przez szpital… nb. w Grodzisku… dopiero 4 listopada bratanica mamy dowiedziala sie od jakiegos sasiada, ktory przypadkiem widzial  bratanka na ziemi i go rozpoznal…

    … sasiad byl ogromnie zaskoczony… ale my rowniez, ze  NIKT  nie zadzwonil i nie poinformowal o tym groznym wypadku.  Bratanica z wielkim oburzeniem zadzwonila i na Policje i do szpitala…  tlumaczyli sie jak male dzieci… dla niej to byl  szok  !!!

    Tak wiec ciesze sie, ze skonczylo sie tak jak skonczylo, a Pani Tesciowa dochodzi do siebie… zycze sympatycznej Pani Tesciowej  duzo zdrowka, 100 lat zycia… i przy okazji serdecznie pozdrawiam, a w Nowym Roku zycze pomyslnosci i opieki bozej.

  51. nie było innego wolnego miejsca, aby się przesiąść?

  52. Kolega z kamienicy sam wyleczył się z empatii.

    Naprzeciw naszej kamienicy była mordownia o szumnej nazwie Adria, a obok naszego domu biegła w pola gruntowa droga, którą można było dojść do baraków w których był hotel robotniczy. Mieszkańcy hotelu po powrocie z roboty zahaczali o mordownię, a później krokiem mniej lub bardziej pewnym wracali do hotelu. Kolega szedł tą drogą pewnego późnojesiennego wieczoru i zobaczył kogoś leżącego w krzakach. Podszedł bliżej i okazało się, że to jakiś mieszkaniec hotelu zionąc alkoholem leży w tych krzakach, a po ruszeniu coś mamrocze. Kolega próbował pomóc mu wstać i doprowadzić do hotelu, ale zmiana położenia delikwenta spowodowała, że treść żołądka częściowo wylądowała na ubraniu kolegi.
    Wściekły puścił pijanego i resztki empatii spowodowały, że poszedł do hotelu i zawiadomił stróża, że jeden z jego mieszkańców leży pijany na podejściu do hotelu.
    Opowiadał nam to, a my ryczeliśmy ze śmiechu. Powiedział nam, że jak teraz zobaczy kogoś gdzieś leżącego na swojej drodze to go zwyczajnie minie i nie trąci nawet czubkiem buta.

  53. Dobrego i owocnego roku 2018-go.

    Pozdrawiam

  54. Nie miałam takiego problemu.

  55. No to miał pociągający wygląd, a jakby był jeszcze rudy… .

  56. Mnie obchodzą nie tylko Francuzki, ale każdy kto ciągnie pług, zwłaszcza, że też mi się coś takiego zdarzyło.

  57. Cóż za bezwzględny brak empatii!

  58. Najpierw chciałbym podziękować Panu za ten tekst… Przed świętami pożegnałem babcię, a wspominam o tym dlatego, że ona też była uparta jeśli chodzi o lekarzy i szpitale… Tylko w ostateczności. Zmarła w domu (w ten adwent) i ja zapamiętam naszą ostatnią rozmowę o sensie cierpienia (mocno chorowała) i to zrozumienie w jej oczach „choć” to prosta kobieta była (pewnie dlatego), którego brakuje mi w spojrzeniu innych kiedy zabieram głos w tych sprawach. „Bo zdrowie jest najważniejsze”, „bo bez zdrowia” itd. słyszę bez przerwy (jakbym nie wiedział że to ważna sprawa). I widzę ten bunt (wolę tak to nazwać bez oceniania) kiedy zaczynam zaprzeczać, powołując się na rzeczy ostateczne które moja babcia rozumiała nie tylko w deklaracjach…

    I już nie uśmiecham się głupkowato kiedy widzę taki pytająco/oskarżający o brak empatii wzrok. Życzliwie się uśmiecham na życzenia. W końcu humaniści też potrzebują odrobiny zrozumienia… dla własnego bólu. Zwłaszcza w święta

    Jeszcze raz dziękuję za ten tekst i pozdrawiam (życząc również zdrowia :))

  59. Cham i prostak w ustach szantażysty to prawie komplement

    Prawie bo tu często grają emocje 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.