Pisarz Mróz zrobił się już tak irytująco bezczelny, że przechodzi to ludzkie pojęcie. Wczoraj pojawiły się jakieś jego wykwity, opatrzone zdjęciem z zaczeską, podpisane zdaniem – jestem uzależniony od pisania. Ujmijmy sprawę tak: od mniej więcej 200 lat masowy kolportaż książek sprawia, że autorzy muszą używać coraz to lepszych chwytów, żeby w ogóle zaistnieć na rynku. Sprawę ułatwił im nieco Internet, albowiem każdy może próbować znaleźć tu grupę czytelników. I większość próbuje, ale czyni to w ten sposób, że nakręca eskalację, co zwykle kończy się katastrofą. Na autorów bowiem czekają na rynku rozliczne pułapki. Najważniejszą zaś jest rozświetlony pokój z napisem – tylko emocje sprzedają się dobrze. One się rzeczywiście dobrze sprzedają, ale przez jakiś czas. Autor bazujący na emocjach zużywa się niestety wraz z nimi. Dowiaduje się jednak o tym na samym końcu, kiedy już sam wygląda jak zaciek na ścianie. A nie każdy przecież, jak Blanka Lipińska, może pokazywać cycki. No i trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że w tych akurat zawodach konkurencja jest miażdżąca i jeńców tam nie biorą.
Żeby więc się wypromować pisarze używają jakichś chwytów, które czynią ich rozpoznawalnymi. Ekstrawagancja już się przejadła, bo dziś każdy jest ekstrawagancki, nawet ja mogę taki być, jak mi się zachce. Trzeba więc odgrywać powagę i Mróz ją odgrywa. Mówi – jestem uzależniony od pisania. Zaraz potem zaś dodaje – sprzedałem siedem milionów książek. Co to jest? To jest hipnoza w wersji stereo. Najpierw Mróz odwołuje się do niespełnionych i nie mających szans na spełnienie emocji prostaków, a potem próbuje ich zaczarować sugestią dotyczącą zarobków. Nie wiem do czego rzeczywiście służy pisarz Mróz, ale wiem, że nawet za komuny, ktoś piszący kryminał o facecie, co dostał trzy lata za zamordowanie własnego dziecka, na podstawie zeznań zaburzonej matki, bez odnalezienia trupa, nie miałby szans na żadną karierę, nawet w Radomiu. A co dopiero na sprzedaż 7 milionów egzemplarzy. Wnoszę więc, że piramida zbudowana przed pary laty, oparta na emocjach łatwo zużywalnych i dzikim zupełnie wspomaganiu mediów, bo przecież i seriale kręcono, zaczyna się walić. W wyniku czego? Nie uwierzycie w to co napiszę. Myślę, że w wyniku polityki rządu. Przypuszczam bowiem, że projekty takie jak Mróz mają charakter polityczny. I pojawiają się wtedy kiedy lokalna władza nie ma pomysły na zagospodarowanie emocji, albo po prostu nie chce tego robić, bo lokalsi są jej potrzebni o tyle, o ile. Mają siedzieć przed telewizorem i gapić się na jakieś idiotyzmy. Wtedy serwuje się ludziom jakąś papkę, ustawia hierarchie ważności: Bonda, Mróz, Twardoch – zgadujcie, który lepszy i głosujcie portfelem. Następnie zaś demontuje się urządzenia stanowiące o istnieniu państwa, jedno po drugim. Można oczywiście mówić, że te sprawy nie mają związku, a książki, szczególnie formaty kryminalne, to tylko rozrywka. No, ale tak gadają już tylko najwięksi frajerzy na twitterze. Na słuszność mojej koncepcji wskazuje jeszcze jedna rzecz – ulokowanie akcji tych rzekomych kryminałów w konkretnych miejscach, a także nakłonienie lokalnych władz lub przymuszenie ich do częściowego lub całościowego ich sfinansowania. Nosiło to nazwę promocji regionów. Rozumiecie? Nie wprost – na Podlasiu jest fajnie, ale tak bardziej inteligentnie – na Podlasiu jest Chyłka. To z daleka zalatuje rabunkiem i wymuszeniem. W najlepszym razie wyprowadzeniem pieniędzy poprzez całkowicie dęty projekt. Nie wiemy jakich pieniędzy i nie wiemy z przeznaczeniem na co.
Zmieńmy teraz na chwilę temat. Z niejakim zdziwieniem zanotowałem ostatnio, że francuska kinematografia dwa razy jedynie wzięła się za sfilmowanie sztandarowego dzieła tamtejszej literatury czyli „Trzech muszkieterów” Dumasa. Raz zrobiła to w latach pięćdziesiątych, a drugi raz w tym roku. Ten drugi film przeszedł właściwie bez echa. Nie wiem, czy go w ogóle w Polsce pokazywano. Chyba nie, a jeśli tak, to rekordowo krótko. W projekt zaś, sądząc z zajawek, wpakowano masę pieniędzy. Powtórzę – jedna ekranizacja w latach pięćdziesiątych, a druga teraz. Resztę znanych nam ekranizacji robili Anglicy, w końcu autor powieści był ich agentem, Amerykanie i Rosjanie. Była nawet wersja w koprodukcji panamskiej. Dlaczego tak słodki owoc został całkowicie przez Francuzów zlekceważony? Bo nie był słodki, to pierwsza kwestia, bo nikt we Francji nie lubi Dumasa, to kwestia druga, a także – nikt tam się nie interesuje takimi dętymi gawędami, bo otoczenie jest zbyt ciekawe, życie zbyt dynamiczne, żeby tracić czas na takie rzeczy. Teraz postawmy pytanie – do czego istotnie służą tak zwane wielkie filmy, sławne ekranizacje i różne montowane na chybcika rewelacje w typie Mroza? Pewne sugestie już tu wskazałem. Są zapewne inne, ale żeby z kolei wskazać na nie, trzeba by było sprawdzić jak to było z dystrybucją tych innych ekranizacji Dumasa, w samej Francji. Podejrzewam, że ona w ogóle nie istniała. No, ale w końcu sami Francuzi zdecydowali się wyprodukować swoją, całkiem nową wersję. W dodatku bez jednego czarnego aktora i żadnych homoseksualnych wtrętów. Publiczność, która to obejrzała – i zaraz mam wrażenie zapomniała – zwróciła uwagę jedynie na tak zwany naturalizm, czyli wszechobecne błoto i bród. Potraktowano to jako walor podkreślający autentyczność. A tak wcale nie musiało być. Bród i błoto mogły podkreślać coś innego, nie autentyczność. Film przepadł. Nikt już o nim nie mówi. Francja bowiem nie jest biała, brudna i zabłocona. Jest kolorowa, wystylizowana na różne sposoby i znacznie bardziej agresywna, niż mogli to sobie wyobrazić kiedykolwiek wszyscy bohaterowie Dumasa.
Zapytacie mnie, dlaczego ja, w sobotni poranek, usiłuję Wam wmówić, że projekty komercyjne – filmy i książki – mają związek z relokacją migrantów? Nie wiem. Taka myśl mnie naszła, a głos wewnętrzny powiedział mi, że taki związek na pewno jest. Być może się mylę, ale to się okaże już w najbliższej przyszłości. Batalia o relokację właśnie się rozpoczęła, a przeciwnik ujawnił swoje intencje od razu. Chodzi o to, by uwolnić zachód od tej zarazy i pokazać znów jego białą, szlachetną twarz. Zaczęli Francuzi, ale ulica odpowiedziała całkowicie inaczej niż się tego spodziewano. Choć można się zastanawiać czy sponsor tej ekranizacji nie liczył czasem na przebudzenie emocji białych mężczyzn. Jeśli tak, to się przeliczył, bo ta komunikacja już się zużyła. Chodzi zaś o to, by przepchnąć te gromady oszukanych i okradzionych przez eurokratów kolorowych ludzi do Polski, którą oni rozniosą na kopytach. Rząd zaś zaserwuje zbulwersowanym obywatelom telewizyjną hipnozę w postaci nie trzech muszkieterów, ale trójki najbardziej poczytnych pisarzy kryminałów, jakich nosiła święta, polska ziemia. Na szczęście rząd się zmienił. Bonda została zredukowana do bohaterki programu „Alarm”, jak jakaś matka patologia, a Mróz snuje się na twitterze i opowiada o siedmiu milionach sprzedanych egzemplarzy. Czy on wie, że gdyby tak było naprawdę, musiałby – jak Dumas – wynajmować adwokatów, żeby odzyskiwać należności? Twardoch, jako najbardziej oczywisty propagandysta zniknął. Czekamy teraz na to, czy urzędnicy PiS będą na tyle głupi, żeby go przekabacić, bądź przekupić i kazać mu działać na swoją korzyść. Wielu ludzi bowiem uważa, że pisarze to agenci i wystarczy ich przewerbować. Tak nie jest, bo pisarze-agenci robią w emocjach. Te zaś się szybko zużywają, wraz z autorami, i projekty w ten sposób aranżowane padają. Oczywiście, można liczyć na to, że ludzie są tak zakręceni, że łykną wszystko, nawet gościa co dostał trzy lata za morderstwo dziecka. Takie podejście jednak kończy się jeszcze gorzej niż kariera Bondy. Czekamy więc co się stanie. Myślę, że w miarę jak walka ras będzie się zaostrzać próby wznowienia działalności wyżej wymienionych geniuszy na rynku książki i produkcji telewizyjnych będą ponawiane. Każda z nich jednak zakończy się klęską. No chyba, ze Tusk wygra wybory, wtedy wszyscy powrócą, niczym czterej jeźdźcy apokalipsy. Jako czwarty wystąpi Miłoszewski Zygmunt.
Przypominam, że w dniach 5-6 sierpnia odbędzie się w Krakowie, w hotelu Polonia Kiermasz Książki i Sztuki. Na miejscu będzie dwoje artystów z Krakowa – Irena Czusz i Tomasz Bereźnicki, a także pracownia Sztuka Cięcia z Częstochowy. No i wydawnictwo Klinika Języka oczywiście.
Czyli z tej gromadki Blanka jest ok? Blanka znaczy „biała”.
Ona chyba o tym nie wie
Sardynia posiada konserwatywne spoleczenstwo i wszyscy murzyni, ktorych tam spotkalem ciezko pracowali wykonujac czynnosci, ktorych nie podjalby sie bialy czlowiek. Nie widzialem typowych imigrantow zasilkowych. Wloczylem sie z dwiema mlodszymi nastolatkami po Cagliari od 1 do 5 w nocy i czulem sie bezpiecznie. Tym bardziej, ze moglem liczyc na pomoc licznie tam przebywajacych mlodych Niemcow. W drugim filmie Lipinskiej Sardynia zagrala Sycylie, poniewaz na Sycylii byly obostrzenia covidowe i nie mozna bylo krecic filmu. Zdjecia byly krecone na Costa Smeralda i w zatoce Orosei (epizody na Cala Luna).
https://youtu.be/G89A21CtVmU
Na Cala Luna zostal nakrecony w 1974 roku wloski komediodramat pod tytulem
„Porwani zrządzeniem losu przez wody lazurowego sierpniowego morza” w oryginale „Travolti da un insolito destino nell’azzurro mare d’agosto” albo „Hingerissen von einem ungewöhnlichen Schicksal im azurblauen Meer im August”
Trescia filmu jest fascynacja erotyczna o charakterze sadomasochistycznym pomiedzy pochodzaca z burzuazji dumna kobieta i antykomunistka i przystojnym marynarzem z Sycylii, ktory jest komunista. Podczas wycieczki bohaterowie oddalaja sie od jachtu, ale z powodu awarii silnika na pontonie docieraja na bezludna wyspe i spedzaja tam dluzszy czas ze soba. Cos jak „Noz w wodzie”.
https://staticfanpage.akamaized.net/wp-content/uploads/sites/10/2021/12/Lina-Wertmu%CC%88ller-Travolti-da-un-insolito-destino-nellazzurro-mare-dagosto-.jpg
Powinno być „Porwani niezwykłym zrządzeniem losu przez wody lazurowego sierpniowego morza”, ale na filmwebie jest tytul jak wyzej. Po polsku zawsze jest inaczej.
Antykomunistka i komunista .To musialo się skończyć sadomasochizmem.
Przez pol filmu komunista bije arystokratke po mordzie, a ta wlazi mu do lozka.
no to każde z nich robi co lubi
Dobre
Niedobre – przypomniało mi się jak to czerwonym bojowcom mówiono , że wystarczy zastrzelić dziedzica a potem wszyscy mają to co lubią . Wygląda na to że ten film to jakaś podgotowka.
Cztery razy co najmniej, w tym dwa raz ten sam reżyser Henri Diamant-Berger w 1921 (wersja niema) i 1934. No ale i tak dysproporcja jest uderzająca. Tak czy siak tzw. przejście bez echa to akurat może być dobry prognostyk, gdyż tzw. „echo” czy też „szeroki oddźwięk społeczny” organizują gremia którym patronują osobniki w typie Michnika.
moja szefowa robiła doktorat u prof Jana Daneckiego który zajmował się jako pierwszy z socjologów polskich taką nową problematyką
– czas wolny w perspektywie ewolucji pracy przemysłowej-
komunista z arystokratką to niby nic, ale Jean Paul Belmondo w roli młodego księdza nawracającego komunistkę – to jest coś. doradzam obejrzenie filmu, nie zawiedzie.
Spróbuję 😉
tytuł filmu -Ksiądz Leon Morin
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.