lip 232023
 

Pamiętam kiedy pierwszy raz trafiłem na salon24. Akurat na pudle wisiał tekst Azraela i on tam, na pasku obok tekstu miał niemiecką flagę i napis – jestem dumnym przyjacielem Niemiec. Kilku innych blogerów też było „dumnymi przyjaciółmi” jakichś krajów. To było tak zawstydzające i niepoważne, że chyba większość ludzi nie zwracała na tę dekorację uwagi, bo i cóż tu mówić? No, ale było i ktoś, kto to wprowadził, ale jestem prawie pewien, że zrobiła to administracja, by podkręcić temperaturę dyskusji, uznał że odbiorcom nie będą te flagi i deklaracje przeszkadzały. Powtórzę – są pewne rzeczy, których się wstydzimy i o których nie mówimy, bo nie wiadomo co z nimi zrobić. To zjawisko do takich należało.

Potem salon24 rozwinął się wbrew administracji w różnych, niespodziewanych kierunkach, No, a później był 10 kwietnia i wszystkie infantylne i niedojrzałe, a także kokieteryjne i degradujące postawy zostały zweryfikowane. Na scenie zaś pojawili się kanciarze prawdziwi. Nie będę teraz wymieniał nicków, bo mieli oni, nawet tu, zagorzałych obrońców, którzy daliby się pokroić za autentyczność ich wypowiedzi i demonstrowanych emocji. Myślę, że tak jest zawsze, kiedy w życie wchodzi jakiś nowy projekt. Najpierw mamy rozentuzjazmowane masy lub tylko działaczy, którym się zdaje, że świat otwiera przed nimi jakieś szanse, potem jest gwałtowna weryfikacja, bo okazuje się, że polityka to jednak ryzyko zgonu. No i pojawiają się ci, którzy naprawdę przyszli zrobić z nas durniów. Widzę ten mechanizm nawet dzisiaj. Nie wiem tylko, kto zostanie trafiony. Mamy oto w przestrzeni komunikacyjnej sporo młodych działaczy PiS, którzy są dumnymi obrońcami wartości patriotycznych. Nie rozumiejąc przy tym, że przed 10 kwietnia też takich było sporo. I też im się zdawało, że za chwilę poruszą z posad bryłę świata. Tymczasem bryła ta poleciała gdzie indziej. Ludzie musieli ich znosić, oglądać ich, pardon, gęby, słuchać o tej dumnej obronie wartości, a nie raz jeszcze gorszych rzeczy, a potem łykać rozczarowanie, bo okazywało się, że oni się do niczego nie nadają. W zasadzie, jeśli idzie o polityków, a nie publicystów, wszyscy entuzjaści sprzed 10 kwietnia okazali się zdrajcami. I to tak podłymi, że strach w ogóle patrzeć w ich stronę, i wstyd zastanawiać się, co oni mają w głowach. Postawa, którą reprezentowali, retoryka, której używali, nieautentyczna i nie lubiana przez wyborców była preparatem, którym macherzy od komunikacji zapychali media, po to, by nie można było wymieniać poważnych uwag. Po to, by zostały tam same slogany, bez pokrycia, jakieś brednie i rzekome analizy. W końcu po to, by ocalić siebie samych w zmieniającej się, jak się zdawało, trwale rzeczywistości politycznej.

Zastanawiam się dziś, czy trwały i autentyczny sukces polityczny nie zależy właśnie od zmiany komunikatów na autentyczne. Pisałem o tym kilka razy, albowiem komunikacja jest najważniejsza i wiele jest przykładów w historii, kiedy w kryzysowym momencie, właśnie nowa retoryka stała się podstawą sukcesu. My zaś dziś wracamy do starych, dziecinnych demaskacji, które mają wymiar wyłącznie kokieteryjny. Tak, jakby politycy młodszego pokolenia zapomnieli, że był 10 kwietnia, a entuzjazm, który dziś im towarzyszy nie został wypracowany przez nich. Oni go dostali w prezencie od tych polityków, którzy musieli wziąć na siebie traumę z roku 2010.

W Wiadomościach, codziennie właściwie pokazują jakieś ustawki, w których widać młode pokolenie działaczy, jak demaskuje Tuska, że kradł, że wyprowadzał pieniądze itp., itd. Proszę Państwa, Tusk był już zdemaskowany w roku 2010 i od tamtej pory był czasy by wyprowadzić i upowszechnić jakieś mniej infantylne, ale skuteczniejsze narracje, to znaczy – w mojej ocenie – znaleźć i wyłączyć ten guzik, który Tuska uruchamia. Nic takiego nie zostało zrobione. Nie wskazano pomniejszych pomagierów w dewastacji kraju, którzy dziś ujawniają się i ani myślą ustępować. Każdy chciał się lansować na Tusku i Sikorskim, bo to najłatwiej. I tak jest do dzisiaj. Ja rozumiem, że kogoś to może bawić i wiele osób jest przekonanych o tym, że takie postawy są skuteczne i rokują na przyszłość. Ja też byłbym za tym, żeby rokowały i żeby PiS wygrał wybory. Uważam jednak, że ten festyn, który trwa po naszej stronie powinien- po wakacjach przynajmniej – nieco przystopować. I język jakim się komunikujemy powinien się zmienić. Tamci bowiem nie żartują. My zaś nie wiemy do końca, kto pisze naszym komunikaty. Ktoś tu wspomniał ostatnio, że Bogna Janke została ambasadorem w Brazylii. Nikt z nas nie jest w stanie wskazać ani jednej zasługi tej pani, choć towarzyszyła ona naszej przygodzie blogerskiej przez jakiś czas. Był to wręcz modelowy przykład postawy infantylnej, życzeniowej, nieautentycznej, a do tego degradującej interlokutora, albowiem pani Bogna, jeśli już kogoś zaszczyciła swoją uwagą, przemawiała doń, jak to krnąbrnego ucznia w klasie. Tego rodzaju karier jest więcej i one nie budzą w nas tutaj żadnych pozytywnych skojarzeń. Jeśli do tego dołożymy informację, że książka Łazarewicza o Pyjasie dystrybuowana jest przez Pocztę Polską, robi się naprawdę dziwnie. Publikacja oprotestowana przez jednego z najwierniejszych działaczy PiS – Wildsteina – znajduje się w państwowym obiegu. Ktoś to rozumie?

W Wiadomościach pokazują działaczy, którzy organizują grę miejską polegającą na poszukiwaniu skrytek, w których Tusk ukrył ukradzione Polakom pieniądze. Kogo to, przepraszam, ma rozbawić i do czego przekonać? Tych podwykonawców od autostrad, którzy zostali z niczym? To nie są żarty i warto o tym pamiętać.

Twitter żyje sprawą niejakiego Oskara Szafarowicza, który szykuje się na jakieś poważne stanowisko w PiS. On jest prześladowany na swojej uczelni, tak to jest nam relacjonowane, a na swoim profilu napisał wczoraj, że jest dumnym obrońcą prawicowych wartości. Jasne jest, że on nie jest żadnym obrońcą. Chodzi tylko do szkoły i wdaje się w pyskówki z podobnymi sobie działaczami opozycji, którzy mają po dwadzieścia parę lat. Używa przy tym dokładnie tej samej infantylnej retoryki, którą znamy z czasów, kiedy on – jak to się drzewiej mawiało – wołał jeszcze na księdza Zorro.

Być może ja się niepotrzebnie tym zajmuję i przejmuję, ale kwestie porozumiewania się z wyborcami są dla mnie akurat istotne. Kiedy więc widzę, że nic się w tej kwestii nie zmieniło od piętnastu lat czuję się trochę zaskoczony. Choć przecież blogerzy i nie tylko oni włożyli masę pracy w to, by komunikacja, w sieci wyglądała inaczej. No, ale blogerzy są już skończeni, to znana prawda. Dziennikarze wygrali. Prowadzą swoje śledztwa, gry uliczne, miejskie i jeszcze jakieś i komunikują się niczym bohaterowie Monty Phytona, tyle, że im się zdaje, że tak trzeba.

Lepszej pointy dziś nie będzie, bo kończą mi się wakacje i czas wracać do domu.

Przypominam, że w dniach 5-6 sierpnia odbędzie się w Krakowie, w hotelu Polonia Kiermasz Książki i Sztuki. Na miejscu będzie dwoje artystów z Krakowa – Irena Czusz i Tomasz Bereźnicki, a także pracownia Sztuka Cięcia z Częstochowy. No i wydawnictwo Klinika Języka oczywiście.

  5 komentarzy do “O infantylizmie postaw”

  1. ***** ***

    czyli

    wygra PiS  😉

  2. Jak nie wiadomo co na to powiedzieć to wtedy z pomocą przychodzi Monty Pyton wyjaśniający ten ideologiczny cyrk jaki się odstawia. Oni w zasadzie przelecieli po wszystkim co przez pokolenia dokucza ludziom na tym świecie. Powołanie się na ich doświadczenie jest zawsze na czasie,tak im to ciekawie i prorocko wyszło że można się przejrzeć jak w lusterku i zarumienić ze wstydu albo nasmiać zdrowo.

  3. Dopóki wyborca będzie traktowany jak idiota, dopóki wszystko będzie oparte czy sterowane emocjami, nic się nie zmieni, mają nas za idiotów czy PiS czy PO czy inni. Sterują tak aby skazać wyborcę na wybór mniejszego zła. Książki na poczcie są dla bańki informacyjnej, która nie używa internetu, robi przelewy tradycyjnie, nie ma konta w banku. Wilnstain do nich nie dotrze.

  4. Nikt im tej książki nie będzie kupował… maniaków kupujących książki jest znikoma ilość.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.