lut 072020
 

Bardzo żałuję, że nie ja wydałem książkę pod tytułem „Chrystofobia”, bo na pewno zrobiłbym to lepiej, a cena zostałaby ta sama, którą mamy teraz. No, ale trudno. Może się jeszcze kiedyś zdarzy. Tak, jak zapowiedziałem, zmieniamy ofertę i wobec zalewu publikacji poważnych, studiów głębokich i wieszczb groźnych, zajmować się będziemy wyłącznie sprawami niepoważnymi. W przeciwieństwie bowiem do prof. Kucharczyka, który na pewno utrzyma się na rynku, ja mam, co do siebie różne obawy. No, ale zobaczymy jak będzie.

W dyskusji pod wczorajszym tekstem, w której nie uczestniczyłem ze względu na nadmiar zajęć, co mam nadzieję, będzie mi wybaczone, rozwinął się ciekawy wątek odpowiedzialności autora za czyny. Dobrze napisałem – za czyny, bo nie o słowa chodzi. Ja bym się w tej rozgrywce ustawił jednak po stronie valsera, nie dlatego bynajmniej, że on jest silniejszy i wszystkich zbije. Powód jest inny. Wiem dobrze, jak łatwo jest kontestować organizację, która nie ma wpisanej do statutu eksterminacji swoich wrogów i jak łatwo jest ćwiczyć na zasadach, którym ona jest podporządkowana, swoje ostre pióro. To jest sport uprawiany od wielu stuleci zawsze w tym samym stylu. Dlatego tym wszystkim, znakomitym szydercom, drwiącym z dogmatów i doktryny, zalecałbym takie ćwiczenie – napiszcie sześć śmiesznych skeczów o fizyce kwantowej. Nie sądzę, by Jerzy Urban mógł to zrobić. O młodszych odeń mistrzach pióra nie ma nawet co wspominać. Jak wiecie nie uczę pisania i nie zajmuję się nawet udzielaniem wskazówek innym autorom, bo to jest oczywista demaskacja deficytów, z czego nie zdają sobie sprawy wydawcy Mroza Remigiusza. Kiedyś jednak dawałem ludziom takie oto zadanie – jeśli uważasz się za dobrego autora, napisz ciekawy tekst o sporcie. To jest prosty sprawdzian. Jeśli autor nie potrafi napisać tekstu o sporcie, to nie jest autorem. To kryterium, w mojej ocenie, załatwia sprawę, a ja jestem tu w 100 procentach wiarygodny, albowiem nigdy żadnego sportu nie uprawiałem. Chodziłem przez trzy lata na zajęcia szermierki, ale nie miałem żadnych wyników i musiałem to zarzucić, bo nie mam kiedy realizować wspomnianych wyżej niepoważnych projektów. Jestem ponadto znanym gamoniem i lewusem, który bał się w dzieciństwie przyjąć piłkę na głowę. Napisałem jednak kilka dobrych tekstów o sporcie. I każdemu, który zastanawia się, jak tu zostać poczytnym autorem doradzam taką drogę – pisz bracie przez dwa lata wyłącznie ciekawe teksty o sporcie. Ciekawe, to nie znaczy takie, które się spodobają redaktorowi Polowi, czy jakimś innym redaktorom. Ciekawe to znaczy takie, które będą dyskutowane na forach. Dobra, zamykamy temat sportu. Jakiś czas temu na fejsie znalazłem takie oto szyderstwo, cytuję z pamięci – Boże Narodzenie, to jest takie święto, kiedy dziewica rodzi dziecko, które jest jednocześnie jej własnym ojcem. Może coś pokręciłem, ale chodziło o to, żeby podkreślić absurdy doktryny. Kiedyś, ktoś tu napisał, że wszechświat przypomina powierzchnię tiramisu, tak ponoć ustalili najsławniejsi uczeni. To jest moim zdaniem lepszy temat do beki, niż te ciągle powtarzane skecze o księżach chodzących po kolędzie. Nikt jednak nie opowiada żartów o systemach gwiezdnych produkowanych w cukierni Copperath und Wiese. Nikt nie tworzy zabawnych wariacji na ten temat, albowiem nie o to chodzi w tym całym poczuciu humoru. Chodzi o to, by drwić z Kościoła i negować sens jego misji. To się łatwo demaskuje w momencie, kiedy ktoś pyta – a dlaczego nie drwicie z rabinów czy imamów? Nikt tego nie czyni, bo tamci są w systemie i nie obejmuje ich program. To jest sprawa oczywista. Ostatnim komikiem, który przebierał się za rabina był chyba Louis de Funes. No, ale on chodził też na msze żałobne za dusze króla Ludwika XVI.

Tak więc kwestie warsztatowe są w mojej ocenie drugorzędne. No i nie dają się zweryfikować. Każdy bowiem dureń może napisać coś szyderczego o Kościele, ale nie każdy napisze coś ciekawego o sporcie. O tym, by pisać ciekawie o fizyce nie może być nawet mowy. Dlatego między innymi wywaliłem stąd bosona. Jeśli ktoś jest fizykiem, a nie potrafi pisać ciekawie o fizyce, za to zabiera się za pouczanie wszystkich dookoła, z wyżyn swojego autorytetu w dziedzinie fizyki właśnie, niech poszuka sobie innej piaskownicy i innego trzepaka. To jest wielki świat i na pewno coś się znajdzie. Jeśli idzie o pisanie, o wiele ważniejsze jest określenie misji. Dopiero potem możemy zastanawiać się czy warsztat ma znaczenie czy nie ma. Tak to już bowiem jest, że fronty walki z piekłem pootwierane są w zasadzie wszędzie i nie ma szans na to, że na któryś nie trafimy. Jeśli więc ktoś zaczyna od krytyki Kościoła i myśli, że w ten sposób zaskarbi sobie wdzięczność czytelników, bo ma świetny warsztat, niech spróbuje ten warsztat wypróbować na zawodach curlingowych, bo o piłce nożne i tenisie, to nawet toyah by napisał. No, albo niech sprawdzi się w opisywaniu powierzchni tiramisu. Jeśli i to mu wyjdzie równie dynamicznie, jak szydera z Matki Najświętszej, możemy gadać o warsztacie, nie wcześniej.

Zastanawiacie się pewnie, kiedy ja wreszcie dojdę do książki Kucharczyka. Oto właśnie doszedłem. Otóż Grzegorz Kucharczyk, nawet nie pomyślał nigdy o innych, niż misyjne funkcjach swojego warsztatu autorskiego. To znaczy, że zawsze traktował ten warsztat, jako narzędzie służebne wobec zadań stojących przed wiernymi, a także jako narzędzie służebne wobec procesu kształcenia. Jak jest książka Grzegorza Kucharczyka, którą od niedawna mamy w sklepie i która stoi też u Michała na Stokłosach? To jest pozycja wybitnie rozrywkowa. Ktoś słaby na umyśle powie pewnie, że oszalałem, ale ja wiem co mówię. Wobec zalewającej wszystko i wszystkich powagi publicystycznej, która ma konsystencje stygnącego cementu, ta książka jest wybitnie rozrywkowa. Możemy bowiem przeczytać w niej o wszystkich świństwach, jakich się różni żartownisie dopuszczali wobec Kościoła przez całe wieki, a Grzegorz Kucharczyk, podaje nam te rewelacje swoim niezrównanym, lekkim, klarownym i przejrzystym stylem, w którym nie ma miejsca na dwuznaczności i niedomówienia. To jest w zasadzie pozycja na dwa wieczory, a jeśli ktoś jest bardzo zaciekawiony poruszanymi tam zagadnieniami, to na jeden. Książkę bowiem się pochłania, a nie czyta. Polecam wszystkim.

  13 komentarzy do “O książce Grzegorza Kucharczyka czyli sześć śmiesznych skeczów o fizyce kwantowej”

  1. Inżynierowie frontu medialnego wystawiają najchętniej pogodynki na pierwszą linię ☺
     

  2. Skecz pierwszy:
    Coryllus: Gdzie tu fizyka, gdzie kwanty?
    Henry: Teleportowany kwantowo komentarz napisałem zanim napisałeś swoją notkę ☺
     

  3. Skecz drugi
    Henry: Wywaliłeś  Bozona i muszę za niego skecze pisać
    Coryllus: Ale on był kwantowy znaczy niekompatybilny ☺
     

  4. Skecz trzeci
    Henry: Fizyki się nie uczyłeś! Bozony są to stadne kwantowe cząstki, które są jak czytelnicy; im jest ich więcej tym więcej przybywa nowych.
    Coryllus: Będę chyba musiał tego Bozona reaktywować ☺
     

  5. Skecz czwarty
    Babcia: Wnusiu miałeś narysować kotka a zamazałeś na czarno całą kartkę
    Wnuczek: To Afroamerykanin w ciemnym pokoju szukający czarnego kwantowego kota    Schrödingera.
    Babcia: Bardzo śmieszne ☺
     

  6. Człowiek stworzył zło Tu ne cede malis

  7. Skecz piąty
    Coryllus:Nie pij tyle”
    Henry: Żeby sięgnąć kwantowego DNA trzeba niejeden kufel do DNA opróżnić ☺
     

  8. Skecz szósty (ostatni)
    Henry: 現代文化の基礎としての量子物理学
    Coryllus: 你到底怎麼了☺

  9. A co to jest ta cała fizyka kwantowa? Pierwsze słyszę. 😉

  10. Skecz szósty wyjaśnia wszystko. Jak ktoś tego nie zrozumie to już nadziei nie ma, że zrozumie fizykę kwantową.

  11. A może to chodzi o fizykę grantową a nie kwantową?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.