lis 272023
 

Jak wiecie wydaję wyłącznie książki ryzykowne, to znaczy takie, których nie wyda żadne pobierające dotacje wydawnictwo, albowiem te muszą mieć solidną podkładkę propagandową. To znaczy – w praktyce – że muszą się kojarzyć jednoznacznie z Trylogią, „Popiołami”, „Nad Niemnem” czy jeszcze innym jakimś wielkim tytułem. W mojej ocenie jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ma ta działalność tyle samo sensu, co narodowe czytanie. Spłaszcza przekaz, uniemożliwia dyskusję, a do tego dzieli rynek na dwie rozłączne części – na wtórne książki, mające „budzić ducha” i na literaturę specjalistyczną, którą ludzie kolekcjonują po to, by ładnie wyglądała na półkach. Schemat ten powoduje, że cały ciężar tak zwanej poważnej dyskusji o historii spoczywa na profesorze Nowaku, którego głos jest jednak coraz słabiej słyszalny.

Oglądam sobie czasem wystąpienia prof. Nowaka. Jedno z nich na przykład obejrzałem dziś z rana. Był to fragment wykładu dotyczący polskich kompleksów na tle zachodu. Profesor Nowak twierdzi, że narodziły się one w latach 1630- 1670, a ich podłożem były najazdy i wojny domowe. Utrwaliły się zaś w XVIII wieku, poprzez sponsorowane z Petersburga i Berlina, pisma francuskich filozofów, którzy pełnili tę samą funkcję, jaką dziś pełnią dziennikarze gazowni.

Wysłuchałem tego co powiedział prof. Nowak i mogę dodać od siebie, że takie naświetlenie tych spraw bardzo mi odpowiada. Nie zostało jednak to rozumowanie doprowadzone do końca, albowiem jeśli przyjmiemy, że pompowanie narodu frustracją nastąpiło we wskazanych przez profesora latach, łatwo wskazać człowieka, który proces ten rozpoczął. Był nim król Władysław IV. Władca ten często wynoszony pod niebiosa jako polityk z wizją, w dodatku zwycięzca i peacemaker, był w mojej ocenie kimś zupełnie innym. Był człowiekiem, który uległ wizji stworzonej przez agentów francuskich, w wizję tę uwierzył bez zastrzeżeń i został wciągnięty w pułapkę. Od kiedy król był pod wpływem polityki Paryża? Trudno orzec, ale łatwo przyjąć że od czasów swojego ślubu z Marią Ludwiką Gonzagą. Podłożem zmiany królewskiej polityki z proaustriackiej na profrancuską były jego relacje z ojcem. Te zaś przez historyków są oceniane jednoznacznie – zły Zygmunt nie rozumiał bardziej odeń dynamicznego syna i krzyżował jego dalekowzroczną politykę. To jest, moim zdaniem, wizja wprost spreparowana przez politykę oświeceniową, która nie zaczęła się w XVIII wieku, ale stulecie wcześniej, kiedy to założono Akademię Francuską. Politycznym zaś ojcem oświecenia, które postponowało narody Europy Środkowej i wpędzało je w nędzę i aspiracje był kardynał Armand de Richelieu.

I o tym, między innymi jest moja nowa książka „Gniew. Bitwa Wazów”. O relacjach pomiędzy ojcem i synem w okolicznościach silnego politycznego kryzysu. Bitwę pod Gniewem nazywa się bitwą Wazów, albowiem walczyli ze sobą stryj i bratanek, ale przecież była to bitwa trzech Wazów, w obozie polskim znajdował się przecież także królewicz Władysław. Zygmunt zaś, dowodząc operacją, musiał stawić czoło nie tylko Gustawowi Adolfowi, ale także swojemu synowi, który domagał się, by powierzono mu dowództwo nad armią. Konflikt starego króla z synem zwykle oceniany jest niekorzystnie dla Zygmunta. Tak, jakby panowanie Władysława IV nie zakończyło się serią katastrof. Tak, jakby owe katastrofy nie były wynikiem błędnej polityki króla, a niezawinionym przez nikogo kataklizmem. Takie formaty dominują w opisach zdarzeń z pierwszej płowy XVII wieku i mowy nie ma, żebyśmy się spod ich wpływu wyzwolili. Próbujmy jednak. Po to między innymi napisałem tę książkę, którą zamierzam dystrybuować i liczę na jakąś dyskusję na temat opisanych tam wydarzeń. Są one niestandardowe jeśli brać pod uwagę to, co się drukuje w Polsce na temat historii XVII wieku. Nie ma tam bowiem bohaterstwa, nie ma jednoznacznego sukcesu, ani też jednoznacznej porażki. Książki tej nie napisałby i nie wydał, żaden rodzimy dystrybutor pieniędzy, bo te przeznaczone są na projekty jednoznacznie propaństwowe, czyli takie, które mimowolnie wywołują okrzyk – hurrrrrrrraaaaaaa!!! I zachęcają ludzi do tego by poświęcali życie i mienie dla dobra wspólnoty. My tego czynić nie będziemy. Triumf takich koncepcji bowiem doprowadził po dwóch stuleciach do okoliczności, w których powstała druga z prezentowanych tu dziś książek – „Pamiętniki Sybiraka”. Ja ją Państwu prezentuję, że się tak wyrażę, saute. To znaczy bez panierki. Jest to goły tekst Edwarda Czapskiego, który został zesłany na Syberię po Powstaniu Styczniowym. Edward Czapski, herbu Leliwa był ziemianinem z Litwy, a jego wspomnienia zostały cudem uratowane z pożogi. Tekst został poskładany przez Zofię Czapską i opatrzony przypisami jej autorstwa. Zrezygnowałem z publikacji tych przypisów, jak również adresowanej do polskiej emigracji w Londynie przedmowy Stanisława Vincezna. Dodałem tylko wyjaśnienie, dlaczego zdecydowałem się zainwestować w publikację tych wspomnień. Były one wydane tylko raz jeden, w roku 1967 w Londynie. Na allegro ich cena sięga niemal 400 zł. Edward Czapski ma w polskiej wiki jakąś śmieszną i nic nie znaczącą notkę. O wiele lepiej potraktowali go Białorusini i Litwini. Ci pierwsi opublikowali nawet w sieci tekst wspomnień w języku białoruskim.

Dlaczego dochodzi do takich horrendów? Albowiem czym innym jest dystrybucja pieniędzy na kulturę, a czym innym dystrybucja książek. I naprawdę jedno nie przeszkadza drugiemu, trzeba się tylko pozbyć złudzeń, że transfer dużych pieniędzy oznacza sukces. Trzeba się też pozbyć złudzenia, że może on na kimś zrobić wrażenie. Nie ma bowiem takich pieniędzy, żeby nie można było i skontrować jeszcze większymi pieniędzmi.

Pozostańmy przy sprzedaży książek, bo one trafiają, o czym wielokrotnie pisałem do serc i umysłów, w dodatku bez pośrednika. Stąd także moja decyzja by zaprezentować czytelnikom wspomnienia Czapskiego, bez dodatków. Tekst ten znakomicie broni się sam, choć nie jest kompletny, bo jego część została zniszczona. Wydałem go też licząc na opamiętanie tych osób, które mieszkając na tak zwanej ścianie wschodniej, popełniły błąd głosując w ostatnich wyborach na KO i Trzecią Drogę. Mam nadzieję, że część z nich przeczyta te wspomnienia, a niektórzy może się nawet nad nimi zastanowią.

Do tego proponuję, z przyczyn o których już wielokrotnie pisałem, promocję trzech tytułów. Potrwa ona do jutra do godziny 21.00

Informuję też, że będziemy w tym roku na targach pod Zamkiem, które odbywać się będą w dniach 30 listopada – 3 grudnia. Promocja już wówczas nie będzie obowiązywać, ale moja żona, która zdecydowała się wziąć w tej imprezie udział wymyśliła inną promocję. Jaką? Dowiecie się na miejscu.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gniew-bitwa-wazow-gabriel-maciejewski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-sybiraka-edward-czapski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

  8 komentarzy do “O książkach ryzykownych i sponsorowanych”

  1. Polskie kompleksy narodziły się faktycznie w XVII wieku a ich „podłożem” były najazdy tatarskich czambułów. Bo Tatarzy byli wyposażeni w doskonałe i dokładne zegarki weneckie, które pozwalały im znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie 😉

  2. Trudno zaprzeczyć, by Tatarzy byli wyposażeni w weneckie zegarki, natomiast na pewno nie były one zbyt dokładne

    (Mechanical watch – Wikipedia

    Może sporo dokładniejsze od zegara słonecznego i to – w połączeniu z wygodą – wystarczało,

  3. Nawet dokładne zegarki by im nie pomogły, gdyby ustawiono na granicy porządne wojsko, pogoniono szpiegów i zdrajców.

  4. Z tymi kompleksami to chyba nie do końca tak, szczególnie jeśli je porównać z rosyjskimi. Dwa elementy mi się przypominają, odnotowane w literaturze rosyjskiej, obydwa u Tołstojów, tego od „Wojny i pokoju” i tego drugiego o ok. sto lat młodszego, od „Piotra pierwszego”. Lew T., choć świadom doskonale, że Polski już dawno nie ma (zostało tylko „Królestwo Polskie”), nie mógł się uwolnić od prześladującej go mody na polskie tańce – „połoneza” i „mazurku”, które widocznie królowały we wspomnieniach, jakimi posiłkował się pisząc swoją powieść. Nie jestem – co prawda – pewien, czy nadal można to wyczytać we współczesnych wydaniach (co na pewno było w wydaniach z przed min. 50 lat), bo co do drugiego T, który kilkakrotnie używał terminu „nieobjatnaja Rieczpospolita” (mimo wydania w okresie stalinowskim i chruszczowowskim), to naprawdę trudno je znaleźć w publikacjach późniejszych („putinowskich”?). Mocno podejrzewam, bo kiedyś bezskutecznie próbowałem to potwierdzić w tekście znalezionym w internecie.

    Nie ma się zresztą co dziwić Ruskim, jeśli nasi przyjaciele Ukraińcy, w telenoweli nie tak dawno pokazywanej w TV (kiedy jeszcze je oglądałem), pokazali jakiegoś „zdeformowanego” poloneza, ani się nie zająknowszy, że to (zdeformowany) polonez.

  5. pamietam lata 80-90 te, każda z pań przyjeżdżająca w delegację z „zeteseser” mówiła że jej babcia była polską szlachcianką , potem im to minęło

  6. To stary numer i bardzo bezpieczny, bo po kądzieli nie sposób sprawdzić. Po mieczu wiadomo, otcziestwo i nazwisko rodowe nigdy nie kłamią. Nie kłamie też język modlitwy, kolęd i praktyka zwyczajów świątecznych. Reszta rzecz nabyta.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.