kw. 172024
 

Jakoś tak się składa, że ludzie próbują zachować powagę w sytuacjach, kiedy koniecznie trzeba zrobić jakąś demaskację, albo użyć szyderstwa. I odwrotnie kiedy należy zachować powagę, bo – na przykład – osiągnięto jakiś ważny cel, albo wykonano poważną pracę bezmyślne człowieki zaczynają szydzić.

Jak to już zostało ustalone na tym blogu w okolicach roku 2012 nie można pozbyć się błaznów. To jest trudne i w zasadzie należałoby ich wytruć. Tymczasem nic takiego nie następuje. Błazen ewoluuje i w końcu staje się autorytetem, to jest jego naturalna droga, człowiek zaś poważny i przejęty sprawami poważnymi spychany jest na margines, a w końcu gdzieś tam ginie w zapomnieniu. Najważniejszymi postaciami naszego życia publicznego są klauni i iluzjoniści. Nie potrafimy się bez nich obejść. Jesteśmy w tym gorsi niż dzieci z gimnazjum, które poddają ostracyzmowi pewien typ osobowości, słusznie rozumując, że jest on nie tylko nudny, ale także niebezpieczny. Na przykład postawa wyrażająca się w słowach – a Piotrek, a powiedz co jest gorsze wpaść do wulkanu, czy iść w trampkach na biegun północny? Powoduje natychmiastowe wykluczenie towarzyskie, ale nie wśród dorosłych. Mamy bowiem Zychowicza i on nagminnie proponuje ludziom rozważanie takich problemów, ale nie spotyka go za to ostracyzm i szyderstwo. I to jest niezwykłe. Od wczoraj wszyscy przeżywają zwolnienie Magdaleny Gawin z szefowania Instytutowi Pileckiego. Ja się tym tak bardzo nie podniecam, bo mąż pani Gawin jest jednym z twórców Instytutu Wolności, więc jakoś sobie pani Magda poradzi. No, ale kto został wyznaczony na jej miejsce i kto ją wygryzł? Jej zastępca. Kto go mianował na to stanowisko? Ona sama. Wiedziony niezdrową ciekawością zajrzałem na stronę tego Instytutu. Ten cały Kozłowski, który został dyrektorem zamiast Magdaleny Gawin to jest nic, bo jego z kolei zastępcą, jest Mateusz Werner, syn starego Wernera. Pan Mateusz wraz z tatą, przez kawał czasu torturowali ludność kraju  swoimi występami w telewizji, a były to lata dziewięćdziesiąte. Omawiał wielkie dzieła literatury oraz wybitne filmy. Mateusz Werner, o czym pewnie on sam nie wie, był chyba najczęściej parodiowaną postacią wśród studentów UW. Nawet wśród tych, co go za dobrze nie znali.

O tym, by parodiować jego ojca jakoś nikt nie pomyślał, ale może dziś by się udało. Oto fragment życiorysu Andrzeja Wernera, ojca Mateusza Wernera, który dziś, po zwolnieniu Magdaleny Gawin, pełni w Instytucie Pileckiego funkcję Pełnomocnika Dyrektora do Spraw Programowych.

Po śmierci ojca w wypadku samochodowym (31 sierpnia 1958), przeniósł się wraz z matką i bratem do Warszawy. Rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim (magisterium w 1963). Debiutował na łamach „Twórczości” nr 12/1962 recenzją książki Zbigniewa Nienackiego Worek Judaszów.

 

Nawet mi się nie chce szukać tej recenzji. No, ale dla równowagi umieszczę tu inny fragment życiorysu Andrzeja Wernera, żeby mnie nikt nie posądził o złe i podstępne intencje:

 

W 1978 należał do sygnatariuszy deklaracji założycielskiej Towarzystwa Kursów Naukowych i był jego wykładowcą. Publikował w „Biuletynie Informacyjnym KSS „KOR””, „Głosie”„Krytyce”. W ramach TKN prowadził wykłady Ideowe oblicze polskiego kina. W okresie wydarzeń sierpniowych w 1980 przyłączył się do skierowanego do władz komunistycznych apelu 64 naukowców, literatów i publicystów o podjęcie dialogu ze strajkującymi robotnikami[1]. W tym samym roku został członkiem NSZZ „Solidarność”, wchodził w skład Komisji Ekspertów ds. Kultury przy zarządzie Regionu Mazowsze.

Internowany 13 grudnia 1981, osadzony w areszcie śledczym na Białołęce, trafił następnie do Ośrodka Internowania w Jaworzu, skąd został zwolniony 23 grudnia 1981.

Czy możemy zaryzykować hipotezę, że pani Gawin rekrutowała swoich współpracowników spośród ludzi, których znała, ceniła i którym ufała? Myślę, że tak. Jak na tym wyszła? Widzimy gołym okiem. Co możemy sądzić w takim razie o środowisku, które Magdalena Gawin uważała za godne zaufania i oddane sprawie? Że należy je oceniać dokładnie na odwrót – ma ono w dupie sprawę i nie jest godne zaufania. Nowe nominacje w Instytucie Pileckiego prowadzą zaś do likwidacji tej placówki lub jakichś bliżej jeszcze nieokreślonych wynaturzeń.

Z jakiegoś powodu ludzie, którym PiS powierzył ważne instytucje otoczyli się współpracownikami, mającymi szczery zamiar usunąć ich ze stanowisk i przejąć te placówki dla nowej władzy. Czy czasem nie jest tak, że wszyscy prominentni działacze PiS, szczególnie ci dobrze legendowani i stanowiący polityczne drogowskazy, są otoczeni przez dokładnie takich samych sprzedawczyków? Przypuszczam, że tak, ale sprawa ta nie będzie nawet dyskutowana, a co tu jeszcze mówić o jej rozwiązaniu. Otoczenie bowiem prominentnych polityków PiS to ludzie z towarzystwa, którym nie wolno niczego zarzucać. Ani nawet ich oceniać. Mają oni pełne zaufanie swoich patronów, ale służą nie wiadomo komu, co ujawnia się w krytycznych momentach – ku nieopisanemu zdziwieniu – wyborców. Ci bowiem głosując na PiS są przekonani, że partia jest mocna i ma dobre rozeznanie w kwestii kogo i do jakich celów przeznacza.

Na tym tle inaczej nieco wyglądają próby podejmowane przez ministra Macierewicza, polegające na wykreowaniu jakichś młodych ludzi bez obciążeń, którzy zaczęliby robić kariery na tyle wcześnie, żeby się nie ubabrać w jakieś przeszłe afery ciągnące się za niektórymi od wojny. Próby te są oczywiście naiwne i nie mogą się udać, albowiem propagandowa machina opozycji niszczy je z łatwością. Intencje zaś ministra Macierewicza są przekręcane i wyszydzane. Powagę zaś wrogowie PiS zachowują w chwili kiedy, na przykład, Tomasz Piątek, agresywny bardzo i napastliwy autor insyuacji, opowiada w telewizji o swoich uzależnieniach.

Można więc rzec, że architektura polityczna w Polsce wygląda tak: wszyscy wywodzą się z jednego środowiska, ale niektóre z tych osób uważają, że Polska, przynajmniej na razie, nie powinna znikać z mapy. Wszystkie jednak wskazane osoby zajmują się deprawacją elektoratu, już to poprzez prezentowanie mu fałszywych wzorców zachowań i podejrzanych osobistości, już to poprzez demonstracje słabości, zawsze wyszydzaną i słusznie prześladowaną. Ta słabość wynika z przekonania, że istnieje jakaś nadlojalność środowiskowa, inna i ważniejsza niż lojalność wobec elektoratu. Komunikacja z elektoratem odbywa się poprzez autorytety, które same nie wierzą w to co mówią, albo posługują się kodami, których elektorat nie czyta i których nie rozumie. Na przykład literaturą kreowaną przez aparat partyjny w PRL, taką jak ta napisana przez Andrzejewskiego. No, ale też przez innych autorów, którzy – inspirowani przez aparat – stworzyli nową wizję Polski w dekadach powojennych. I to ta wizja jest naprawdę naszym problemem. Nie tworzymy bowiem własnej, z obawy przed szyderstwem, a pokładamy nadzieję i ufność w ludziach, którzy oddają hołdy tej dawniejszej wizji. I z niej po prostu wyrastają w rozumieniu dosłownym i obfitującym w konsekwencje, a także praktycznym. Z nich szydzić nie wolno, bo za nimi stoi tradycja? Jaka? Socjalistyczna i społecznikowska, którą próbują dziś obłaskawiać kolejne pokolenia. Potem zaś dziwią się, że ich najbliższy współpracownik wykopuje ich ze stołka. A był przecież taki zaufany.

Ponoć z prof. Żarynem było jeszcze gorzej, zaprosili go na kawę, a potem wiceminister wręczył mu wymówienie. Jego następcą zaś został Adam Leszczyński, który pisze o niedolach chłopów i chłopek. Instytut Dmowskiego zostanie więc pewnie zlikwidowany. Ja tam za bardzo po nim płakał nie będę, bo sądzę, że prof. Żaryn pozatrudniał tam takich samych zaufanych ludzi, jak Magdalena Gawin.

Poza tym działalność obydwu instytutów nie odbiła się żadnym echem w społeczeństwie. To znaczy nie było ani wydawnictwa, ani wydarzenia, które poruszyłoby masy w sposób jednoznacznie pozytywny i silny, a mogłoby być kojarzone z takimi placówkami. Kto więc rządzi prowincją jeśli nie kreatorzy myśli państwowej z instytucji opłacanych przez podatników? Zychowicz, Bartosiak i reszta, to chyba jasne. Prowadzi nas to spostrzeżenie do kolejnego wniosku, takiego bardziej obezwładniającego – instytucje państwowe służą do integracji środowisk. Im bardziej są patriotyczne, im bardziej ideowe, im więcej misji mają w statutach, tym bardziej służą temu celowi – integracji środowisk. A jakich? No tych samych, z których wywodzi się Andrzej Werner, rozpoczynający karierę od recenzji książki Nienackiego „Worek Judaszów”.

Pora na konkluzję, Dawno, dawno temu stary amerykański komunista Burt Lancaster był lektorem w nakręconym za pieniądze Moskwy filmie dokumentalnym „Nieznana wojna”. Film ten opowiadał o przewagach armii czerwonej i jej chwalebnych zwycięstwach. Całkowicie pomijając, co nie powinno nikogo dziwić, sprawy polskie. Puszczali to w niedzielę po obiedzie. Wielu oglądało, ja także. Powód był prosty – uwiarygadniał to Lancaster, którego znaliśmy z amerykańskich filmów.

Myślę, że nam dzisiaj należy się także taki film – „Nieznana wojna” opowiadający o wojnie, która nieustająco toczy się w Polsce. Raz przybierając postać gwałtownych walk, a raz ponurych podstępów, z którymi nie potrafimy sobie, wychowując w domach kolejne pokolenia, w żaden sposób poradzić.

W przyszły czwartek mam taką pogadankę we Wrocławiu

A i okładka do książki o Janie Kazimierzu już gotowa

  11 komentarzy do “O ludziach próbujących zachować powagę”

  1. W urzędach kumoterstwo ma pierwszeństwo 😉

  2. Pewnie że nie o urzędy chodzi tylko o zblatowanie urzędników i wszelakich polityków o dziennikarzach nie wspomnę 😉

  3. Dzień dobry. Istnieje takie często u nas stosowane i adekwatne słowo – aparat. Ono tylko czasem jest błędnie rozumiane jako struktura ubecka, ustanowiona tu przez Stalina dla dopilnowania sowieckich interesów w Polsce. I to jest prawda, ale tylko częściowo. Inkryminowany bowiem aparat został tylko przez Stalina przejęty i przerobiony, o czym była tu już mowa nie raz. Gdzieś w świecie nazywa się to „establishment” i chyba wszędzie jest w istocie strukturą zbudowaną w miejsce wyeliminowanej szlachty i służącą interesom tych, który ją właśnie wyeliminowali. Szlachtą bowiem rządzić jest trudno. Działa ona w świetle dnia, ma jawne tytuły własności i organizację sieciową, która sama się regeneruje, o ile nie dojdzie do całkowitej eksterminacji – jak w Polsce. Aparat/establishment jest dużo łatwiejszy do zarządzania, przydaje się nagan i trochę marchewki. Przede wszystkim robi się to używając gróźb. Na przykład wykluczenia, ze wszystkimi konsekwencjami. A że powstaje on zawsze w drodze zbrodni założycielskiej – mordu i grabieży, to szafy kierownictwa pełne są haków na każdego właściwie, komu marzy się masełko do chlebka. W Polsce jest jeszcze specyfika lokalna, wypływająca wprost z naszej tradycji, długiej, bogatej i złożonej. Jest nią – istota sitwy. Gdzieś w Ameryce jest wojna gangów, u nas – walki sitw. One są dynamiczne, jak nie przymierzając hodowla na agarze. Powstają, mutują, obumierają i robią miejsce dla następnych. I całe przedstawienie pt. „demokracja parlamentarna” ma u nas zasłonić ta walkę. Przykro mi tylko, że odbywa się to za moje pieniądze, haracz zdarty ze mnie przez aparat. Ale przynajmniej pozwalają mi żyć. Póki co…

  4. Wcale nie odkrywcza konkluzja:

    Polska – worek Judaszów rozszarpujących postaw czerwonego sukna

    za jurgielt i poklepanie po plecach.

  5. Mateusz Werner powiadasz? Poznałem go podczas seminarium u Janion. Nie znałem go wcześniej, nie kojarzyłem jego ojca ale od razu pomyślałem: co za bufon!

    Co do ludzi Macierewicza byłbym jednak ostrożny i czujny. Tam coś śmierdziało. Wręcz cuchnęło.

  6. Dzień dobry Panie Gospodarzu, może to nie na temat ale jako że dzieje Jezuitów co jakiś czas zostają poruszane czy to na blogu czy w Nawigatorach myślę że może to Pana zaciekawić, zwłaszcza że mowa tu o dziełach Polaka zajmującego się tak interesującym fragmentem historii Kościoła. Chodzi tu o prace Tomasza Ignacego Dunina Szpota, polskiego Jezuity z drugiej połowy XVII wieku zajmującego się relacjami z działalności misjonarzy w Chinach. Podczas dekad swojej pracy w Rzymie ten autor napisał wiele dzieł, w tym historię Chin skupiając się na momencie wojny dynastii Ming z mandżurską dynastią Qing, wczesnymi rządami tej drugiej oraz jezuicką działalnością misjonarską w tym okresie. Niestety jego prace nigdy nie zostały wydane drukiem z powodu zmiany nastawienia papieskiego wobec metod chrystianizacji używanych przez Jezuitów w Chinach i przez stulecia zbierały kurz w archiwach, w ostatnich latach jego rękopisy stały się obiektem badań a zespół badaczy redaguje łaciński rękopis Historia Sinarum Imperii i ma być on wydany oraz przetłumaczony na polski i angielski. Kiedy to sie stanie, nie wiem ale po wydaniu może byłaby to inspiracja dla jakiegoś ciekawego Nawigatora.

    Tutaj film jednego z badaczy należącego do tego zespołu.
    https://www.youtube.com/watch?v=hE_RzYVOey0

  7. na szkole nawigatorów Argut załączył filmik, który prezentuje nieuczesanego mówcę , z wadą wymowy – to kto to jest? to jest aktualny programowy zastępca pani Gawin????

    stylizuje się na znawcę, ale w uczesaniu i stroju  nienachalny …

  8. Gdyby tak nie było – byłoby nienormalnie.

    Życie jest piramidą, to co prawe i szlachetne jest na jej szczycie. Reszta to zlewki.

    Nawet nie muszą specjalnie pilnować, żeby diamenty nie tonęły w szambie. Szambo samo zasysa – siedem grzechów czuwa.

    Jako ciekawostkę, może pocieszenie, zamieszczam krótką wypowiedź mistrza. My też jesteśmy przed takimi wyzwaniami i czasami udaje się być w takiej równowadze. Oby jak najczęściej! W kreacji rynku książki również ! 🙂

    https://www.instagram.com/reel/C5Cndp4y-xk/?igsh=MWdqd3Y0YmU5anU0cA==

 Dodaj komentarz

(wymagane)

(wymagane)