cze 222018
 

Obiecywałem sobie, że nic nie napiszę o mundialu. Po wczorajszym jednak meczu Argentyna – Chorwacja zmieniłem zdanie. Ponieważ rzadko oglądam mecze piłkarskie nie do pomyślenia było dla mnie – do wczoraj właśnie – że Argentyna może przegrać z Chorwacją i to w dodatku trzy do jaja. Mam jednak pisać o niespodziewanych zwrotach akcji, oczywiście z mojego własnego punktu widzenia, więc uprzedzam, że dla wielu czytelników nie będą to żadne niespodziewane zwroty, ale same nudy. Chciałem też opowiedzieć raz jeszcze pewną historię, którą opowiadałem tu już kiedyś, a która dotyczy piłki nożnej. Wiele osób jej nie słyszało, więc nie zaszkodzi powtórzyć. No, ale o tych nagłych zwrotach….Pierwsze mistrzostwa jakie świadomie oglądałem to były mistrzostwa z roku 1978 rozgrywane w Argentynie właśnie. Nikt wówczas nie słyszał o piłkarzu nazwiskiem Maradona, który wczoraj w taki widowiskowy sposób obgryzał paznokcie w loży dla vipów. Gwiazdą tamtych mistrzostw był długowłosy facet nazwiskiem Kempes, którego dziś już nikt nie pamięta. Mistrzostwa argentyńskie oglądałem u dziadków, w Nałęczowie, w mieszkaniu, które mieściło się w małym, szarym, kolejowym bloczku, stojącym przy wąskich torach, prowadzących do Opola Lubelskiego. Telewizor, który mieli dziadkowie wywołałby dziś pewnie nawet nie śmiech, a szczere wzruszenie i łzy, tych wszystkich, którzy swoją przygodę z transmisjami mistrzostw zaczynali w tym samym co ja czasie. Dziadek, nieskory do wydawania pieniędzy, kupił mi wtedy breloczek z maskotką mistrzostw, czyli takim chłopcem-gaucho, w wywiniętym do góry kapeluszu. Jak pamiętają fani, Argentyna wygrała te mistrzostwa, w finale grała z Holandią, a Polska, która miała się znaleźć w ścisłej czołówce zajęła piąte miejsce. Po roku 1978 na długo zapomniałem o piłce nożnej i nie interesowałem się nią wcale. I tak, do pamiętnych mistrzostw roku 1982. Sam się wówczas nie spodziewałem, że taka pierdoła jak ja może się zaciekawić sportem tak dynamicznym. No, ale jak pamiętamy psychoza narastała w zasadzie od roku 1981 i mimo stanu wojennego, wszyscy gadali o tych mistrzostwach. Mecz zaś z NRD, który dał Polsce awans do finałów, oglądałem wraz z ojcem, w jakiejś mocno ponurej atmosferze. Była to chyba jesień, wietrzna i chłodna, a na stadionie Śląskim, bo grali chyba na Śląskim, wszystko było takie samo, jak w wyświetlanych później w kinach filmach Piotra Szulkina.

No, ale o tych niespodziewanych zwrotach miało być. Argentyna już była, teraz kolej na Łazukę. Jak pamiętacie piosenkę mundialową w roku 1982 śpiewał najpierw pan Bogdan, a potem takie dzieci, które ułożyły tekst o helikopterze, krowach, bykach i kosmetykach Miraculum. Gdyby mi ktoś powiedział w roku 1982, że będę mieszkał kiedyś w tym samym mieście co pan Bogdan, chyba uciekłbym z krzykiem od takiego proroka. A tu proszę…obaj mieszkamy w Grodzisku, a on ma ten komfort, że mnie nie zna, a ja jego a i owszem.

Mistrzostwa zaczęły się dla mnie od awantury. Moja matka miała różne ciekawe znajomości, na przykład w kiosku Ruchu na stacji i przez to zawsze pierwszy dostawałem do ręki komiksy i inne ciekawe, reglamentowane wydawnictwa. Przed mistrzostwami, KAW wydała specjalną broszurę o piłkarzach i drużynach, którą każdy chciał mieć. I ja powiedziałem kolegom, że na pewno będę ją miał. Artur zaś, dziś już świętej pamięci, zrozumiał, że jemu również to załatwię. To, jak się domyślacie, było niemożliwe, albowiem kupienie takiego śmiecia w tamtych czasach, w małym mieście, gdzieś hen, hen, za Warszawą, graniczyło z cudem. Kiedy więc pokazałem kolegom to cudowne wydawnictwo, ten papier kredowy i ilustracje błyszczące, Artur się obraził i poszedł do domu ze łzami w oczach.

Potem w tygodniku Panorama Śląska, który prenumerowaliśmy, zaczęli publikować zdjęcia drużyn i piłkarzy, każdy mógł je sobie wycinać i wklejać do specjalnego zeszytu. I ja tak właśnie robiłem. Nie wiem po co, ale wszyscy tak robili. No, a potem zbudowaliśmy sobie boisko. Sami. Mieliśmy po 12 – 13 lat i zbudowaliśmy sobie boisko. Przewodził nam co prawda starszy trochę kolega, ale on był tak samo nieświadom konsekwencji pewnych czynów jak my, a może bardziej. Obok miejsca zwanego Księdzową Górką, które nie było ani górką, ani nie miało nic wspólnego z księżmi, był kawał pustej, piaszczystej przestrzeni, porośniętej kępkami suchej trawy, w sam raz nadający się na boisko. I my tam właśnie ustawiliśmy bramki, takie same jak na prawdziwym boisku. Ukradliśmy z lasu sześć sosen, wynieśliśmy je na własnych barkach, męcząc się nieludzko, bo spróbujcie wyciąć, a następnie okorować i przenieść przez niegłębokie co prawda, ale jednak bagna, trzymetrowy sosnowy dyl mając lat 12. Drewno pozyskiwaliśmy w lesie państwowym, w odległości, jakichś dwóch kilometrów od Księdzowej Górki. Aha, ta górka, to taki spłacheć piachu, gdzie wcześniej był koński cmentarz, a nazwę swoją zawdzięcza takiemu gospodarzowi, który miał przezwisko – ksiądz. Za tę kradzież nasi ojcowie mogli pójść na dwa lata do pierdla, ale jakoś nikt się tym nie przejmował. Najważniejsze było boisko. Zrobiliśmy te bramki wreszcie, a wytyczaniem linii nikt się nie przejmował. Tej równej jak stół przestrzeni było akurat tyle ile, w naszym wyobrażeniu, zajmowało pełnowymiarowe boisko. No, a potem oczywiście zaczęliśmy rozgrywki. Ja byłem najgorszym zawodnikiem na całym boisku. Nie martwiło mnie to wcale, kupowałem sobie Panoramę Śląską, wycinałem zdjęcia drużyn i wklejałem je do zeszytu, latałem jak głupi za piłką, której nie mogłem dogonić i cieszyłem się razem z innymi, że Polska wygrywa. Nie zastanawiałem się też, jak to się stało, że w warunkach stanu wojennego, kiedy za byle co można było się przesiedzieć, ta kradzież drewna z państwowego lasu uszła nam na sucho. Dziś myślę, że całe te hiszpańskie mistrzostwa były w przypadku polskiej drużyny jedną wielką ustawką. Coś trzeba było zorganizować, żeby naród się uspokoił i odwrócił oczy od polityki. No i trafiły się mistrzostwa, a pod stołem poszła jakaś większa kasa na te sukcesy. Pamiętacie przecież jak to było z wręczaniem medali po ostatnim meczu z Francją. Działacze dekorowali Francuzów, a Żmuda wręczał medale kolegom. Trudno było o większą demonstrację pogardy. No, ale wszyscy to jakoś łyknęli i komentatorzy tłumaczyli nam, że to dlatego iż zły zachód ma w nosi dobre kraje socjalistyczne. My, dzieci, nie przejmowaliśmy się tym jednak, bo dla nas liczył się sukces Polski. Dziś już nikt nie myśli o takich przewałach, no chyba, że Putin wykupił sobie trzecie miejsce dla swoich. Reszta gra normalnie, a Maradona obgryza paznokietki w loży. To już lepiej by chyba było gdyby zaprosili tego Kempesa, on by się potrafił zachować godniej niż Diego. A może nie…

Teraz ważne ogłoszenie. Ponieważ kwartalnik nasz Szkoła nawigatorów, staje się coraz grubszy i zawiera coraz więcej unikatowych treści, a do tego jeszcze staje się kosztowniejszy w produkcji postanawiam co następuje – jeszcze przez dwa tygodnie można zamawiać prenumeratę w cenie 25 zł za egzemplarz, bez kosztów wysyłki. Tylko przez dwa tygodnie. Potem prenumerata zostanie zawieszona do końca roku 2018, a od stycznia 2019 kwartalnik kosztował będzie 35 zł za egzemplarz. Szkoła nawigatorów ukazuje się już cztery lata, cena nie była przez ten czas zmieniana. Koszta produkcji rosną, a i przydałoby się też zróżnicować honoraria autorów. Jeśli nie zastosujemy tego zabiegu produkcja SN przestanie się opłacać i trzeba będzie kwartalnik zamknąć. Tak więc jeszcze przez dwa tygodnie można zamawiać prenumeratę w cenie 100 zł za 4 numery, potem przerwa do końca roku i zmiana ceny na 140 zł za 4 numery.

  8 komentarzy do “O niespodziewanych zwrotach akcji”

  1. Istnieją dwie rzeczy, które odróżniają MŚ w Hiszpanii AD 1982 od obecnych (na razie mamy za sobą tylko mecz z Senegalem). Pierwsza to wspomniany przez autora duch muzyczny – udana wpadająca w oko muzyka okołomundialowa (Łazuka  i jego prorocze „w uliczkę wyskoczy Boniek”, które się sprawdziło na Belgię po trzykroć, to była klasa, poza tym siermiężno-dowcipny lans mleka „Żeby złotą Nikę zdobyć / pijmy mleko wprost od krowy” był przedowcipny – do dzisiaj połowa Polaków ten refren pamięta). Druga to duch walki. I wcale nie o Bońku (który już wtedy był gwiazdą) tu mówię. W 1982 był w naszej drużynie ktoś taki, jak Andrzej Buncol. Miał trzy walory, które czyniły z niego symbol ówczesnej reprezentacji: 1) totalnie niegramotny wyraz twarzy, 2) bezgraniczną buńczuczność wpisaną w twarz jeszcze bardziej niż w nazwisko, oraz 3) szlachetną waleczność na boisku, połączoną z szybkością i dobrą techniką. Nieznany nikomu trzy lata wcześniej piłkarz Piasta Gliwice staje się w Hiszpanii absolutnie podstawowym graczem drużyny, kimś takim jak Glik dziś, bodajże wszystkie mecze zagrał przez całe 90 minut, strzelił chyba nawet jakiegoś gola. A przy tym był medialnie totalnie w cieniu Bońka, Piechniczka,  Żmudy, Lato i Szarmacha. Nie pamiętam z nim żadnego wywiadu, chyba jakieś migawki tylko. A miał niesamowite jaja w grze – gdyby Urban zrobił zestawienie Thiago Cionka i Buncola, to ten pierwszy to byłaby cienka parówka, a ten drugi to Senegal. Potem Buncol aż do 37 roku życia grał w Niemczech i był tam gwiazdą, właśnie z uwagi na swoją waleczność. Chyba nawet jakiś Puchar UEFA wywalczył ze swoją drużyną. A przecież futbol to sport dla wojowników. Taktyka to rzecz wtórna. Jak mawiał swego czasu trener Francji (4 miejsce w Hiszpanii): „Grajcie pięknie, walecznie. Nawet jak przegracie, kibice Wam wybaczą”). Takie futbolu chce widz…. A co do lokalnych boisk: często za komuny właśnie było tak, zwłaszcza na prowincji, że zdrowy rozsądek wygrywał. Na posterunku policji lub w urzędzie miejskim siedział jakiś działacz, który miał w d…. cały ten PRL i po prostu prowadził normalną real-politik na tyle, na ile mógł. Nawet gdy dostał zawiadomienie o przestępstwie (kradzieży drewna) albo gdy wszyscy o tym wiedzieli, miał odwagę postukania się w głowę, zadzwonienia do dyrektora szkoły, by ten pochwalił jeszcze dzieci za kreatywność i wyręczanie Rad Narodowych w trosce o infrastrukturę sportową.

  2. Nas nikt nie pochwalił, ale różni przychodzili grać na nasze boisko. Zrobiliśmy je też dlatego, że na szkolne, które było przy technikum mechanicznym rzadko nas wpuszczano.

  3. […] A co do lokalnych boisk: często za komuny właśnie było tak, zwłaszcza na prowincji, że zdrowy rozsądek wygrywał. Na posterunku policji lub w urzędzie miejskim siedział jakiś działacz, który miał w d…. cały ten PRL i po prostu prowadził normalną real-politik na tyle, na ile mógł.

    Pobożne życzenia. Kolega z sąsiedniej kamienicy od niedawnego czasu zaczął hodować gołębie i kiedy sąsiadowi ktoś podprowadził kilka sztuk to został zgarnięty na posterunek i tam miał wyspowiadać się czy nie wie kto te gołębie podprowadził i czy czasem nie miał z tym związku. Dostał lekki wpieprz i miał mieć baczenie na to co się w okolicy dzieje i zdawać relacje. Powiedział ojcu i dostał drugi wpieprz, a kiedy kolega, zgodnie z zakazem ojca, nie pojawił się na posterunku to aspirant przyszedł z lipnym wezwaniem do domu kolegi. Jego ojciec się wściekł, kiedy od doręczającego dowiedział się, że mimo jego zakazu wezwanie to wezwanie i syn ma się stawić na posterunku. Jego ojciec zrobił coś najbardziej rozsądnego, a mianowicie zaczął tak ryczeć, że sąsiedzi wyszli na korytarz i wtedy wykrzyczał, że według milicji on nie ma mieć prawa głosu, kiedy milicja chce zrobić z jego syna kapusia. Sąsiadki dołączyły się z jazgotem  i aspirant zmył się jak niepyszny.

  4. Różni ludzie na różnych stołkach siedzieli….faktem jest, ze system promował miernotę i posłuszeństwo. Ale czy dzisiejsze korporacje promują coś innego? Za komuny bylo mnostwo biurokratyczych bezsensow. Ale był tez naturalny krytycyzm. Dzis ten krytycyzm zanikani to jest porazajace. Nie mozna napisac, ze Milik spieprzyl mecz, bo RODO. Trzeba EUfemizmow. Ze nie zagralismy optymalnie. Ilosc drzew wycietych na fotmularze RODO starczylaby na bramki w 3 rozmiarach za kazdą polska stodolą.

  5. Potem prenumerata zostanie zawieszona do końca roku 2018

    Czy to znaczy, że w tym czasie nie będzie wydawana?

    Czy trzeba będzie kupować na sztuki w miarę pojawiania się?

  6. Niech Pan przeczyta jeszcze raz

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.