lip 122023
 

Reklamują teraz na twitterze nowy film Ridleya Scotta o Napoleonie. Wcześnie ludzie, z niezrozumiałą dla mnie nadzieją i entuzjazmem puszczali tam zajawki nowej ekranizacji „Trzech muszkieterów”. Komentarze zaś pod oboma projektami były mniej więcej takie same – to świetnie, bo tak dynamicznie ukazana historia na pewno sprawi, że młodzież i starsi zaczną się garnąć do książek i kin. Wdałem się nawet w dyskusję z jednym z komentujących te kwestie, ale szybko zorientowałem się, że nie ma to sensu. Ludzie bowiem, którzy snują takie marzenia, mają w rzeczywistości co innego na myśli. Chcieliby być mianowani ekspertami. I chcieliby wskazywać jaką drogą ma iść nie tylko kinematografia, nie tylko rynek wydawniczy, ale także edukacja. Oczywiście nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności. Tylko tak, dla zabawy, wskazywać jakie produkcje są świetne i które zasługują na uwagę. Jasne jest, że na uwagę zasługują te zrobione z największym rozmachem, za największe pieniądze i po prostu podsunięte widzom do oglądania, opatrzone przy tym dopiskiem „skończona doskonałość”. Po to bowiem robi się filmy – żeby sprzedać je jak największej ilości widzów, a nie po to, żeby kogoś inspirować do dalszych studiów. Sprzedaż nie jest sprawą łatwą i nie można sprzedawać byle czego, bo wtedy działające samoczynnie, jedno z narzędzi sprzedaży, jakim jest opisana wyżej aktywność entuzjastów nie zadziała. Ludzie zaś mogą nie kupować filmu o Napoleonie tylko dlatego, że jest tam goła baba, seks na stole i dziwnie odziani żołnierze, którzy wbijają sobie bagnety w brzuchy. Promocja jednak takiego dzieła nie może opierać się na haśle: „doskonała inspiracja do dalszych studiów nad dziejami przełomu XIX i XX wieku”, bo coś takiego położyłoby projekt, a producenci którzy dali nań pieniądze wynajęliby kogoś, kto wbiłby reżyserowi i szefowi kampanii bagnet w brzuch. Takie rzeczy muszą wejść do obiegu recenzenckiego samoczynnie od publiczności. To jest oczywiście bzdura i nikt nie sięgnie po żadnym filmie po uzupełniającą wiedzę, znajdującą się w książkach. Srodze się bowiem rozczaruje. Gadanie to zaś ma służyć jedynie temu, by wzmocnić i tak dobrze rokującą sprzedaż. No i nadać projektowi komercyjnemu nieco inny charakter. Poza tym z całą pewnością pobudzi ów film rzesze uśpionych znawców wszystkiego związanego z epoką napoleońską. I tylko Waldemar Łysiak pozostanie milczący niczym sfinks, w którego w filmie wpatruje się Napoleon grany przez faceta, który niedawno wystąpił jako chory neurologicznie nieszczęśnik, nie potrafiący zapanować nad śmiechem.

W kinie rządzą pewne żelazne zasady i my ich nie zmienimy. Jedyne co możemy zrobić, to nie łudzić się, że cokolwiek w tej kwestii jest do zmiany. Raz na dekadę musi powstać i oblecieć cały świat jakaś wielka epika. Lub coś, co za taką uchodzi, czyli ekranizacja sławnej XIX wiecznej powieści albo dzieje bohatera, który wywołał wiele wojen. Mieliśmy Aleksandra, teraz mamy Napoleona, wcześniej była Troja. Bohaterowie tych produkcji mają te same przygody, inne są tylko kostiumy. Ktoś kocha, ktoś zdradza, ktoś ucieka, a ktoś inny go goni, jak w kreskówce „Król Lew” Różnica tylko w zastosowanych do uzyskania efektu technologiach, no i w kostiumach, które – jak wszystkie tekstylia od początku świata – są najważniejsze. Zrozumieli to też w końcu polscy producenci i jak zrozumieli, od razu podjęli decyzję, żeby wyprodukować film o burdelu, gdzie dziewczyny chodzą odziane od stóp do głów w wytworne kreacje. Nie wpadli, na przykład, na pomysł, jak producenci filmu „Przeminęło z wiatrem” pół wieku temu, żeby ubrać we wspaniałe kreacje czterdzieścioro dziewczyn i chłopaków i kazać im tańczyć na lśniącym parkiecie, uzyskując tym samym efekt, jakiego nie powstydziłby się żaden Napoleon, ani żaden Sfinks. Burdel wydawał im się odpowiedniejszy, taki bardziej swojski.

No, ale oderwijmy się od naszych baranów i wróćmy do wielkich produkcji. Ilość kostiumów wskazuje na to jak wielka fabryka pracowała na zapleczu takiego przedsięwzięcia, a sceny batalistyczne są efektem zastosowania technik komputerowych. W tym wielu eksperymentalnych i bardzo nowatorskich. Taki film jest więc swego rodzaju poligonem, jest niczym prawdziwa wojna, na której sprawdza się nową broń. Nie jest jednak z pewnością narzędziem edukacji. Można się oczywiście łudzić, a także mieć nadzieję, że polska kinematografia wyprodukuje coś podobnego, ze zbliżoną intencją, ale tak się nie stanie. Film bowiem robią ludzie i oni mogą mieć bardziej lub mniej poważne zamiary. Ci co zlecają produkcję Ridleyowi Scottowi są raczej w pełni świadomi czego chcą. Ci co zlecają produkcję o burdelu też są świadomi, tego mianowicie, że dopóki wszystko idzie po myśli PiS i Jarosława Kaczyńskiego, nawet gdyby wynieśli sprawy niepodległości i burdelu w kosmos i tam pokazali, zmontowane na komputerze Atari, walki dobrych ze złymi, a wszystko w XIX wiecznych kreacjach, nikt im niczego nie zarzuci. To oczywiście jest demaskacja kompletnej degrengolady, ale ona nam towarzyszy od dawna. I żadna edukacja, ani historyczna, ani religijna, ani wojskowa nic nie pomaga, bo człowiek robiący karierę w polskim filmie jest bezradny wobec siedmiuset złotych.

My zaś nie możemy wyjaśnić bliźnim, że tematy ciśnięte przez Ridleya, choć prezentują się jak suknia panny młodej, nie należą do ciekawych. Zawierają bowiem same banały i truizmy, wprost ze słabego podręcznika historii. Jednak budzą emocje, szczególnie u ludzi, którzy niczego nie potrafią, ani nie chcą robić, za to bardzo lubią się do czegoś przyłączać i psuć to samą swoją obecnością, albo też udawać ekspertów.

Czy wobec tego istnieje jakaś prawdziwa edukacja historyczna? Moim zdaniem nie, albowiem jest ona tylko pretekstem do tego, by wypowiadać się na temat filmów. Państwo prowadzi politykę powierzchowną i kokieteryjną w tym zakresie. I każdy kto się w nią włącza wierzy, że w istocie toczy się ona po to, by on sam mógł pokazać się z jak najlepszej strony i zabłysnąć erudycją. Dobrze to widać w teleturniejach takich jak „Giganci historii”. Państwo próbuje naśladować wielkich zagranicznych producentów, ale zapomina, że oni robią filmy po to, by zarobić. Polska zaś dokłada do filmów, po to by edukować. No, ale edukacja historyczna w Polsce jest jedynie dodatkiem do promocji filmów ze świata i żaden jej adept nie wyjdzie nigdy poza tematy poruszane przez amerykańską kinematografię. Nie chodzi bowiem o sprawy poważne, ale o to, by pokazywać gołą dupę w coraz większej skali, tak by w końcu zajęła ona cały kosmos. I dołożyć do tego przepłacone kostiumy. Wszystko oczywiście w nadziei na wielki sukces i podniesienie znaczenia naszego kraju.

Co w takim razie uważam za tematy ciekawe? No choćby dzisiejszy tekst Piotera o księgowości w Sumerze. Albo omawiane tu ostatnio kwestie dotyczące relacji pomiędzy Arystotelesem a Aleksandrem. Nie ma mowy, żeby ktoś pokusił się on zrobienie filmu opowiadającego historię tych dwóch ludzi inaczej niż przez pryzmat rzewnych dziejów mistrza i ucznia. Promocja bowiem od razu wskazałby, że to jest kluczowy dla widza moment, albowiem każdy był uczniem, a wielu chciało być mistrzami. No i wiadomo też, że taki temat nobilitowałby gejów. To jest oczywiście, w mojej ocenie, interpretacja fatalna, albowiem odjęto z niej to, co postawiłoby włosy na głowie każdemu widzowi – grozę polityki. Arystoteles formułujący powszechnie obowiązujące sądy, który występuje z ciasnym, plemiennym, wręcz hitlerowskim programem dla świata i Aleksander, który widzi, że bez kapłanów tym światem zarządzać się nie da. Można się tylko zdecydować, czy kapłani są w układzie z władzą, czy też władca jest najważniejszym kapłanem. To jest redakcja konfliktu, która ma oczywisty walor edukacyjny, ale nikt jej nigdy nie przerobi na obraz. Być może ja ją kiedyś przerobię na książkę, ale wiecie jak jest z moimi pomysłami – jest ich po prostu za dużo.

Wniosek jest następujący – nie można mówić o żadnej edukacji historycznej biorąc za podstawę rozważań wielkie filmowe panoramy. Można za to mówić o niej kiedy jest trochę bardziej kameralnie. Myślę też, że można by wyprodukować duży i dobry film posiadający walory edukacyjne, ale zwyczajnie trzeba by go wcześniej ubezpieczyć. Żaden dystrybutor bowiem nie uwierzyłby w to, że taka historia przyniesie pieniądze. No i kłopot jeszcze w tym, że nie ma reżyserów, którzy by takie wyzwanie przyjęli, wszyscy bowiem od lat kręcą ciągle ten sam film.

Przypominam, że w dniach 5-6 sierpnia odbędzie się w Krakowie, w hotelu Polonia Kiermasz Książki i Sztuki. Na miejscu będzie dwoje artystów z Krakowa – Irena Czusz i Tomasz Bereźnicki, a także pracownia Sztuka Cięcia z Częstochowy. No i wydawnictwo Klinika Języka oczywiście.

  23 komentarze do “O nudnych i ciekawych tematach”

  1. Dzień dobry. Jak zwykle – „zasadniczo się zgadzam”. Oczywiście, w Stanach, tam bowiem robi się te wielkie panoramy, ludzie nastawieni są na dochodowość swoich przedsięwzięć. Tak mają. Wobec tego kluczową rolę odgrywają ci „zlecający”. W największym skrócie to ludzie, którzy zawsze zadbają, by we współczesnych produkcjach jasno widać było jaki wstrętny jest Kościół, jakimi bydlakami zawsze byli duchowni i monarchowie, jaką udręką jest rodzina składająca się z ojca, matki, dzieci i dziadków, jak patriarchalne społeczeństwo prześladowało homoseksualistów, którzy są wszak koroną stworzenia, i tak dalej… Ci zlecający kontrolują bowiem sieć dystrybucji, która potrafi zrobić sukces ze wszystkiego. Ja nie wierzę, że nie ma w Ameryce inteligentnych, wrażliwych reżyserów, którzy potrafiliby pokazać epokę napoleońską trochę bardziej podobną do takiej, jaką naprawdę była. Pokazać prawdziwe oblicze rewolucji antyfrancuskiej – co w Stanach sprzedałoby się jak ciepłe bułeczki, Francja ma tam tradycyjnie zła prasę. Ale nie ma takich filmów. Bo „zlecający’ ich nie zamawiają. A zamawiają to, co im pasuje, w dodatku płacą pieniędzmi nie swoimi, lecz skretyniałej publiczności. Dlatego też – paradoksalnie – goła baba jest jedynym kawałkiem tych produkcji nadającym się do oglądania. Resztę – można sobie darować. Oczywiście zakładam, że zrobili dobry casting, a nie dali zarobić nowej narzeczonej producenta, jak to „w starym kraju” ciągle jest na porządku dziennym.

  2. „Narzeczonej”?… Jaki Pan staroświecki! 🙂

  3. Napoleon – pacynka Rothschilda, ale dobrze rozgrywał Polaków.

  4. – w moich czasach to się nazywało – eufemizm… :]

  5. Arystoteles -Aleksander .Kto był Arystotelesem dla Fryderyka II ?Co za siły za nim stały ?Kantorowicz pisze że to byl samotny geniusz .

  6. Jasne, samotny geniusz…jeszcze nie rozumiany do tego. Nie wiem kto tam był Awerroesem w czasach Fryderyka i gdzie rezydował, ale zapewne o kogoś takiego chodziło. No i o relacje pomiędzy cesarskimi miastami, a portami w Afryce

  7. Kino est największą ze sztuk.

  8. – no, fakt, mi się już też tak nie podobają jak te 40 lat temu. Ciekawe zjawisko… 😉

  9. I tu idzie ku gorszemu. Deformujące tatuaże, nadmuchiwane sztuczne usta itd itp. Te baby trudno już rozpoznać, pod tymi „dekoracjami”. Ameeykańskie filmy nawet zostają w tyle, wystarczy wyjść na plażę i tam popatrzeć na te dzieła sztuki.

  10. Kino w dalszym ciągu, jak za czasów Lenina, est największą ze sztuk, bo ”porywa” i nadaje temat wiodący socjotechnice dużej skali, poprzez social media aż do ostatniego stanowiska pracy.

    Kiedy kilkanaście lat temu zanosiło się na wojnę perską, powstał dość głośny komiksowy film ”300”, żeby ludożerka poczuła powinność walki o cywilizację. A kiedy ubodzy zbyt wzięli sobie do serca strożytne cnoty, a wojnę jednak odwołano, od razu dostaliśmy pastisz ”Poznaj moich Spartan”, niwelujący wydźwięk ”300”.

    Skoro teraz umysłami ubogich ma zawładnąć epopeja napoleońska, no to chyba ma być wojna z Rosją. Niemieckie czołgi z białymi krzyżami już tam są, ale trudno na obecnym etapie robić pozytywny film o operacji Barbarossa.:))

  11. A film ”Aleksander”(2004) kojarzy mi się ze zrzuceniem demokracji na Bliski Wschód po drugiej wojnie  w Zatoce(2003+). Jeśli dobrze kojarzę, to w wielkim kinie nie chodzi tylko o dochody z biletów.

  12.  

    film porywa ale i zaciekawia kiedy jest dobra obsada aktorska no i

    oczywiście kameralność też jest dobra, ważny jest scenariusz żeby wytrzymał w ciasnych korytarzykach i przejściach kuchenno/hotelowych. Ostatni film obejrzany na Netflixie to -Teściowie- rzecz dzieje się w kuluarach hotelu gdzie ma się odbyć wesele, a potem to wesele się  odbywa i kończy przy dzieleniu tortu.

    Polecam i te kameralność i bohaterów /tylko 4 osoby/, reszta to nieważni, podpici  goście weselni.

  13. może masz rację, gdzieś jeszcze czytałam że Ridley Scott przygotowywał się do tego filmu 10 lat … może z wyprzedzeniem dostał info od strategów wojskowych

  14. Wydaje mi się, że wielcy twórcy przez wiele lat przygotowują się do różnych tematów, na okoliczność różnych wariantów (geo)politycznych i rewolucyjnych. Dlatego wielka sztuka zawsze gra i koliduje z aktualną mądrością etapu. Na tym polega aktualność wielkiej sztuki.

  15. Ridley Scott est nie tylko genialnym artystą, ale i prawdomównym.

    Przygotowywał się do tego dzieła 10 lat, czyli zaczął, kiedy skończył się amerykańsko-rosyjski reset. Jak tylko Snowden dostał azyl w  Rosji, Ridley Scott od razu wziął na wasrsztat Napoleona.

    https://pism.pl/konferencje/Ostateczny_koniec_resetu__Komentarz_Piotra_Ko_ci_skiego_do_stosunk_w_ameryka_sko_rosyjskich_w_kontek_cie_sprawy_Edwarda_Snowdena

  16. ” Tylko wolni ludzie, tylko ci, co nie są od kolebki żelazem napiętnowani jako Niewolnicy, wiedzą o tym,  że granicząc z Rosją trzeba w niej mieć Swą Partię – inaczej albowiem spotykają się zawsze dwa monolity,  nic pośredniego nie mające – a skoro dwa monolity się zetrą z sobą, zostaje niecestwo i trzaskanie się sił ostateczne.  Moskwa mogła mieć swą partię w Polsce Republikańskiej…ale Polacy w Rosji nigdy się o to nie pokusili – sensu politycznego nie mając. Polakom ubliżałoby to, aby tyle sensu politycznego mieli, żeby stworzyć sobie partię swą w Rosji, z którą graniczyć na wiek wieków muszą: albowiem Polacy rachują raczej na  ( jak to mówią) poświęcenie krwi pokoleń co piętnaście lat – na periodyczną rzeź niewiniątek.”

  17. kiedyś to się troszkę grywało w te strzelanki, ale to takie pochłaniacze czasu, że mnie brało zwyczajne poczucie winy, że tak nie można. Zatrzymałem się na etapie Medal of Honor- WOjna na Pacyfiku i Call of Duty 2.

    Medal of Honor… „. Autorem fabuły w wielu grach serii był Steven Spielberg[1].”

  18. tak prezydentura Obamy to była mocno nie w smak wielu środowiskom, żydowskim to już w ogóle !!! Iran te sprawy… jak mniemam Bush troszkę przegiął z tymi wojnami, lobby wojenne, więzienia, tortury CIA, ale jak widać Obama na miękko o też niewiele wskórał.

    Nowa dyplomacja czy gra pozorów – Wiadomości – polskieradio24.pl

    Wtedy były inne palące problemy

    Obama on Black Lives Matter: they are 'much better organizers than I was’ | Black Lives Matter movement | The Guardian

  19. żeby nie było ja polityki amerykańskiej nie krytykuję, jedynie staram się spoglądać z dalszej perspektywy…

  20. Mroczny film o muszkieterach i tak samo brudny i ciemny klimat Napoleona.Hale,zrobiono nam koszmar pandemiczny a potem już tylko napięcie rosło,wojna w Ukrainie ma sie rozlać bo jest okazja zarobić na dostawach dla wojska? Papież  Franciszek żałuje tych biednych chłopców po obu stronach walczących,i ma rację,papież powinien bronić ludzkiego życia tak niepotrzebnie szafowanego przez starców trzymających władzę.

  21. Dzień dobry @Margerito.

    Jak zwykle – „zasadniczo się zgadzam”

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.