maj 142023
 

Ponieważ jest wreszcie wiosna i połowa maja i wszystko kwitnie, napiszę dziś tekst trochę inny niż zwykle.

Byłem nad Narwią, jak wiecie i tak naprawdę, pierwszy raz widziałem tę rzekę z bliska. A rzeki i w ogóle wody płynące fascynowały mnie zawsze. Często śnią mi się strumienie. A nigdy, na przykład, nie śniło mi się, że latam. To dziwne, zważywszy choćby na to, jak wielu ludzi lubi opowiadać o swoich snach i jak długo je pamiętają.

Narew jest zupełnie inna niż wszystkie rzeki, które do tej pory widziałem. Myślę, że jest rzeką ze snu. Jak ktoś się wychował nad Wieprzem i Wisłą, a lubił łowić ryby i często siadywał na brzegach tych dwóch rzek, taka Narew jest zjawiskiem nieziemskim. Brzeg Wisły był inny każdego roku. Na wiosnę w ogóle nie było mowy o tym, żeby – po zjechaniu rowerem z wału – znaleźć jakieś miejsce i tam posiedzieć. Rzeka miała ponad kilometr szerokości. Była ogromna. Błoto po wiosennym wylewie sięgało wału, trzeba było chodzić w gumowcach. Rower, po przejechaniu tych stu czy stu pięćdziesięciu metrów które dzieliło wał od samego brzegu, wyglądał jakby przeszedł szlak bojowy od Lenino do Berlina.

Woda podchodziła pod sam brzeg, naniesione przez nurt gałęzie kryły się tuż przy nim i w zasadzie nie było mowy o tym by spokojnie łowić ryby, bo zestawy ciągle się rwały. Wiosną czasem jeździliśmy na płocie.

Wisła najlepsza jest latem. Obsychają łąki, woda opada, podwodne przeszkody wynurzają się z nurtu, tworzą się zakola, plaże, gdzieniegdzie można wejść do wody i pomaszerować prawie do połowy szerokości rzeki. No, ale lepiej nie podejmować takiego ryzyka od strony wschodniej, bo tam jest najgłębiej. Plaże i wypłycenia zwykle są przy zachodnim brzegu. Jesienią Wisła też ma swój urok, we wszystkich dołach, które zostały po wiosennym wylewie, znacznie opadła i w każdym z nich są szczupaki. Łowi się je tak jak na zwykłych bajorach, gdzieś wśród bagien. Dawne czasy, które przypomniały mi się, kiedy zobaczyłem rzekę Narew.

Wieprz jest rzeką inspirującą, szczególnie w okolicy Bobrownik, ale lepiej nie schodzić tam na pastwiska, które są od strony miasteczka. Wyglądają zachęcająco, nie ma na nich wysokiej trawy. Wszystko tam jest jednak zanieczyszczone, żeby nie wyrazić się gorzej. Najlepiej więc postać sobie na moście i pogapić się w nurt. Dalej, za Niebrzegowem, przy samym zakręcie do Bonowa,  jest jeszcze ciekawiej, ale jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można postawić samochód w rzadkim sosnowym lesie. Wszyscy więc tam przyjeżdżają, urządzają grille, palą ogniska, zostawiają masę śmieci i płoszą ptactwo na ciągnących się wokół rzeki bagnach. Te są zaś bardzo malownicze, wręcz filmowe, ale żeby tam coś nakręcić trzeba by przegnać tych nieszczęsnych ludzi. Wieprz jest w tym miejscu bardzo płytki. Uwaga! Nie wolno włazić do niego w zakolach, bo tam akurat jest głęboki, ale na prostych odcinkach da się go przejść nie mocząc pośladków. Woda, o każdej porze roku, tak samo jak w Wiśle, jest biała i nieprzejrzysta. Im dalej w górę rzeki tym brzeg jest wyższy. Miejscowi mają idiotyczny zwyczaj grodzenia brzegów, choć nie wolno tego robić, bo każdy musi mieć dostęp do rzeki. Kajakarze są częstym widokiem, co denerwuje wędkarzy i ptactwo wodne.

Najbardziej rozczarowującą rzeką jest moim zdaniem Pilica. Wynika to chyba wprost z niezrozumienia przez władze samorządowe czym dla miasta lub okolicy jest rzeka. Pilica pod Sulejowem, jeśli nie liczyć odcinka od mostu do klasztoru, jest po prostu zaniedbana. Można by ją porównać do odcinka Wisły pomiędzy Stężycą a Pawłowicami, ale tam jest licząca sobie 18 km ścieżka rowerowa prowadząca koroną wału i druga na dole. Jedzie się przy kolejnych, wyłaniających się z zarośli starorzeczach, jest cicho i człowiek płoszy tylko białe czaple i stada gęsi. Nad Pilicą są po prostu krzaki, marna ścieżka i drzewa zasłaniające widok na klasztor. Krótki odcinek przeznaczony do spacerów nie nadaje się do nich tak naprawdę, albowiem jest tak samo brudny jak brzeg Wieprza przy moście w Bobrownikach. Nie inaczej jest z Pilicą w Nowym Mieście. Prawy brzeg rzeki jest w zasadzie niedostępny. Oddzielają go od miasta kompleksy stawów, lewy, przy którym jest jakaś przystań, to niska łąka pełna śmieci i ciągnące się he, hen, trzcinowiska z ukrytymi w nich stanowiskami wędkarzy. Nie wygląda to dobrze. Widok znad rzeki jest za to niezły. Patrzymy na wzgórze nad miastem i widzimy tam zrujnowany, neobarokowy pałac, który możemy odnaleźć na okładce książki Nienackiego „Niesamowity dwór”. Pewnie nie ma szans, by go odbudować i coś w nim urządzić. Nie mówię, że od razu jakąś ekspozycję masońską, ale cokolwiek.

Wszystkie rzeki, o których napisałem to rzeki „białe”, chodzi mi o kolor wody. Można powiedzieć też, ze szare, jak ktoś jest znawcą kolorów. „Biała” jest też Odra, do której o wiele łatwiej podejść niż do Wisły, na znanym mi odcinku. Bo w górze, Wisła zapewne jest dostępniejsza. Pod takim Tarnobrzegiem zaś wygląda na łagodną, bezpieczną rzekę, przyjazną wszystkim, którzy chcieliby się nad nią zatrzymać.

Cudowną rzeką jest Bóbr. Trochę niebezpieczną, bo odległość od źródeł w Sudetach, do niziny, przez którą się toczy do Odry jest stosunkowo niewielka, jak w przypadku wszystkich dolnośląskich rzek. Przez co Bóbr jest rwący, ale dość płytki, przynajmniej na tych odcinkach, które są mi znane. I ma dostępne brzegi, nie zanieczyszczone przez wracających z sobotnich imprez młodzieńców. Gdzieniegdzie, przez nurt przerzucone są małe, drewniane mostki. A w Bobrowicach nad rzeką rosną wielkie stare dęby.

Piękną rzeką jest Warta, którą oglądam zwykle z okien samochodu, kiedy jadę autostradą A2 na zachód. Ma twarde, dostępne brzegi, łagodny nurt i toczy się przez wielkie, podmokłe łąki. Nie widziałem niestety nigdy Noteci, ani rzek pomorskich.

Po ostatniej jednak krótkiej wizycie na Podlasiu wyznam Wam, że Narew i Bug są najładniejszymi i najbardziej inspirującymi rzekami w kraju. Są co prawda, niebezpieczne, głębokie, ale woda jest przefiltrowana przez złoża torfu, czysta i przez to obie rzeki są „czarne”. Najlepsze jednak jest to, że brzegi są dostępne na bardzo długich odcinkach. Można iść i iść i cały czas być nad rzeką. Wzdłuż Narwi można także jeździć rowerem. Nawet wiosną. Wędkarze nad Narwią są kulturalni i zostawiają naprawdę mało śmieci. W Tykocinie nad rzeką jest deptak, a dalej prowadzą ścieżki, ale całkiem suche, nie trzeba specjalnych butów, by się tam przechadzać.

Jest jeszcze wiele rzek w Polsce i nie nad każą uda mi się pojechać, ale każda – o tym wiem na pewno – jest silnie inspirująca. Dla mnie o wiele silniej niż góry, jeziora czy morze.

Na koniec ogłoszenie. W środę 24 maja w Klubokawiarni Babel odbędzie się spotkanie z Tomaszem Bereźnickim. Chyba o 18.00, ale pewności nie mam. Następnego dnia, w czwartek 25 maja, w pałacu w Ojrzanowie odbędzie się mój wieczorek autorski, początek o 18.00.

W dniach 1-2 lipca, w grodziskiej Mediatece zaś odbędą się drugie już Targi książki i sztuki.

  20 komentarzy do “O rzekach”

  1. Ładny, spokojny opis, poczekajmy do Świętojanki , pewnie zrobi się dynamiczniej

  2. Ciekawa jest też Biebrza. Płynie szeroką bagnistą doliną i przez kilka godzin można z kajaka nie zobaczyć typowego brzegu, bo nurt toczy się między szuwarami a za nimi są rozlewiska. Mnóstwo różnych ptaków. Boćki białe występują stadami wielkimi jak chmury (no moze trochę przesadzam, ale po kilkaset osobników na pewno). Czarnego też się zdarza spotkać. W nurcie pływają bobry a w jednym miejscu podobno można spotkać płynące krowy, które same tak dostają się na pastwisko na wyspie.

    Bardzo malownicza jest Tanew płynąca przez skalne progi (szlak turystyczny wzdłuż brzegu). A z innych ciekawostek hydrologicznych – Niebieskie Źródła w Tomaszowie Maz.

  3. Niebieskie źródła są super. Biebrza mnie jakoś nie ciągnie. Dom znad Biebrzy przeniosłem to powinna, ale jakoś nie…

  4. Fajnie, fajnie… Kiedy można się spodziewać obiecanej relacji z wyprawy do Sieny?

  5. Do Sejn chyba, nigdy nie wybierałem się do Sieny

  6. Tu już ekstrapolował nie będę. Nie wybieram się na razie

  7. Rzeki nizinne w Polsce są piękne, bo nie są wykorzystywane, są zarośnięte, płyną w krzakach i nikt o nich nie pamięta. Dobrze, że Kaczyński nie zniszczył Rospudy.

  8. Polecam spływ Łupawą

  9. Hehe…  to jest trudna rzeka o charakterze górskim. Niech Pan nie żartuje!

  10. A propos Rospudy. Wpada do niej mała rzeczka Blizna (coś ok. 30 km długości). Jej górny odcinek meandruje przez las. A wypływa z jeziora Blizno, nad którym leżą Ateny (Akropolu brak).

  11. Warunki hydrologiczne w Polsce powodują, że dużo krótkich rzek nizinnych jest spławnych późną wiosną, czyli maj, czerwiec, kiedy poziom wody jest wysoki, ale woda niezbyt ciepła. Przykład: Rawka.

    W okresie wakacji lipiec-sierpień idealne są duże rzeki na Pomorzu: Drawa, Brda, Wda, które są czyste i mają wystarczająco duży przepływ. Rzeki spływające prosto do morza jak Łupawa są krótsze i latem mogą mieć za mały przepływ. Północno-wschodniej Polski nie znam dokładnie, ale warunki na spływ kajakowy oprócz Krutyni, Czarnej Hańczy, Rospudy nie są zbyt zachęcające. Pamiętam zanieczyszczoną Łynę z lat 1980-tych, natomiast na Pomorzu płynie się na przykład czystą Wdą, gdzie widać dno 150 kilometrów i nie ma po drodze prawie żadnych miejscowości.

  12. Po Narwi pod Tykocinem płynie się jak w delcie Mekongu.
    Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy te czerwone krowy wzdłuż brzegów nie są przypadkiem hodowane przez pułkownika Kurtza.

  13. Przepłynąłem, więc wiem o czym piszę. Każdy powinien to przeżyć – zmierzyć się ze sobą, umocnić przyjaźń w grupie. Rzeka wymagająca na pewnych odcinkach, są miejsca dzikie, urocze, ale co ważne – pomyślano by na trasie spływu były bary i małe hoteliki, co ułatwia planowanie dla tych, którzy stronią od namiotów czy hamaków w lesie.

  14. Prawda, jakiś idiota zarządził by rzeki jak najszybciej docierały do morza. Nie potrafimy gospodarować wodą, pomysły żeglugi czy nawet rekreacji są gaszone. Jasne, są kajaki, motorówki, ale ludzi nie ciągnie nad wodę. W Poznaniu wodniacy /nawet z bliskiego PO otoczenia/ zostali pogonieni i nawet z ładnej mariny zostało pobojowisko. Czerwonak koło Poznania ma za to piękną marinę, ale bez pomysłu na przyciągnięcie ludzi do wody.  Potencjał jest, tylko jakby ludzie zapomnieli o wodzie jako środku chociażby transportu / również tramwajach wodnych/. Miasta odwracają się od rzek i jest to niepokojące.

  15. Dokladnie to chcialem napisac, ze najprostsza, stara infrastruktura PTTK-owska rozpadla sie i nie ma nowej. Musi byc biznes, kolorowa strona internetowa z Januszami, Brajankami i Dzesikami, ktorzy zaliczyli juz Energyland czy cos podobnego, musza byc koniecznie „ekstremalne doznania” i duze oplaty za korzystanie z infrastruktury, jednak Lewandowski nie zdecydowal sie na zainwestowanie w biznes dla wodniakow w Gizycku. Ciekawe dlaczego?

    Dla ludzi, ktorzy normalnie chca sie przeplynac, w miare wygodnie wypozyczyc i oddac kajaki, przenocowac w lesie przy ognisku jest coraz trudniej.

    Plynelismy z jeziora Wdzydze, nocowalismy na wyspach, potem po drodze na Wdzie byly miejsca biwakowe w lesie, ziemniaki na ognisko z pola itp.

  16. Nie wiem jak tam Łupawa, ale przeżyłem (oj dawno to było) spływ kajakowy Dunajcem, wtedy jeszcze na trasie od Nowego Targu do też Nowego ale Sącza (zbiornik czorsztyński wtedy jeszcze nie istniał). To było czyste szaleństwo w kajaczku składanym, który przytargaliśmy z kolegą w pociągu do N.T. a potem podobnie z N.S. Ale daliśmy rady. Mieliśmy po 25 lat.

    Z rzek pomorskich poznałem (na bardzo małym odcinku) rzekę, rzeczkę właściwie, Grabową. Ta rzeczułka, choć płynęła tam przez rozległe łąki, była bardzo rwąca. Zapewne  gdzieś bliżej źródeł, powyżej minielektrowni Nowy Żytnik, spływała z jakichś wyniosłych wzgórz morenowych, których jednak nie poznałem. Wiążą się z nią rodzinne opowieści z czasów sprzed moich narodzin. Tuż po wojnie do Grabowej wpływały jesienią  na tarło takie chmary łososi, że miejscowa ludność ponoć zwykłymi widłami wyrzucała je na brzeg. Potem ten proceder został  oczywiście ukrócony. Osobiście widziałem tylko raz, jesienią 1962, jak pracownicy przedsiębiorstwa (zapewne) państwowego wyłapywali kolejne sztuki w „zagrodzie” na Zielenicy (lewobrzeżnym dopływie Grabowej) i spuszczali ikrę i mlecz.

    Byłem też raz jeden nad Wieprzą (nie licząc „wizyt” w Sławnie i Darłowie) w miejscu dzikim, gdzie mój stryj, młodszy brat mego ojca, zwykł był „zasadzać się” na węgorze i miętusy. Raz jeden zabrał mnie ze sobą. Po nocnym biwakowaniu wyciągnął rano sporo węgorzy i kilka miętusów (taka ryba o żabim pysku, tylko raz jeden takie coś widziałem).

    Co ciekawe Wieprza w tym miejscu, chyba jakieś 10 km od ujścia, była dużo spokojniejsza od Grabowej, zapewne dzięki długiemu zakolu miedzy Sławnem i Darłowem.

    A z dużych rzek, to – w innych czasach i okolicznościach – zaliczyłem dwudniowy rejs po Dnieprze – od Kijowa do Chersonia. Zbyt wiele tam widać nie było, jako że jest tam sporo sztucznych zalewów (choć śluzowania chyba wszystkie przespałem). Celem był oczywiście Krym, więc autobus do Symferopola, a potem – cichaczem – do zakazanego Sewastopola. A wszystko to zupełnie na dziko, bez żadnych pozwoleń. Nawet powrót do Kijowa samolotem jakoś załatwiliśmy. Ten sowiecki system był już wtedy (1972) dość mocno „dziurawy”. A smaczku do tego dodaje fakt, ze wycieczkę tę „urządziliśmy” sobie z kolegą o imieniu Hans (z DDR oczywiście). A żeby było jeszcze ciekawiej, to gdzieś po drodze spotkaliśmy kolegę (z dziewczyną i siostrą), mieszkańca Gdańska (też wtedy nominalnie  nim byłem), syna mego nauczyciela z gdańskiego Conradinum, także studenta, jak i ja, oddelegowanego do „przyjaciół Moskali” „na nauki”. A potem ZUS domagał się dowodów, że ten czas studiów, to nie była samowolka, lecz oddelegowanie właśnie. Parodia. Oczywiście dla nas szaraków tylko takie studia zagraniczne były wtedy dostępne (nie to co Cimoszewicze i t.p.). A ja zostałem do nich zakwalifikowany jako rezerwowy, bo mój rodzic miał z ówczesna władzą na pieńku ( i tylko rezygnacja kolegi z grupy na gdańskiej elektronice otworzyła mi drogę do owych „luksusów”). „Wam się Anders na białym koniu śni” – wykrzyczał mu prokurator na procesie, zakończonym „sanatorium” w podziemiach kopalni Sośnica, mimo samotnej matki z dwójką dzieci (w tym mnie kilkunastomiesięcznego), pozostawionej na bez żadnego wsparcia. Żadnych kombatanckich świadczeń ojczulek oczywiście nigdy nie oglądał. Jedyne świadczenie to był właśnie ten mój wyjazd „po nauki”, który ojciec zresztą do końca życia mi co jakiś czas wypominał.

  17. Obecnie można kupić kajaki składane, jak ORU na każdą wodę. Więc przygoda jest praktycznie możliwa dla każdego kto ma wyobraźnię 🙂

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.