lut 052024
 

Oto, jak słyszałem, bo to opowieść z drugiej ręki, Marek Magierowski, ambasador RP w Izraelu, przez wielu uważany za idealnego kandydata na prezydenta powiedział, że „Popiół i diament” do film, który uznany został przez Martina Scorsese i kogoś tam jeszcze za arcydzieło. Wspaniałe zdjęcia, fantastyczna gra aktorów, wybitna reżyseria – wszystko to powoduje, że mamy być z czego dumni.

Jeśli Magierowski, który zna ponoć kilka języków perfect i pretenduje do najwyższych stanowisk w państwie, rzeczywiście opowiada takie rzeczy, to miej nas Panie Boże w swojej opiece.

Skąd się w ogóle biorą takie oceny i jak ludzie mogą je spokojnie konsumować będąc świadomi intencji z jaką powstało dzieło? Bierze się to, moim zdaniem, z przemożnej chęci życia w normalności, a także z wiary, że przedstawiana nam oferta kulturalna  nie ukrywa złych i fałszywych intencji. Jest dokładnie na odwrót, wszystkie przedstawiane nam oferty kulturalne zawierają wyłącznie złą intencję, a poznajemy to po tym, że adresowane do zbiorowości, a nie do pojedynczego człowieka. Z tymi drugimi też nie jest lepiej, ale to materiał na inną notkę. Zarówno książka Andrzejewskiego, jak i film Wajdy zawsze były omawiane jako wyraz tragedii pewnego pokolenia. No i miały przemawiać do wszystkich Polaków. To jest jawne oszustwo, skrywające propagandę komunistyczną. A każda propaganda, żeby być skuteczna powinna być wykonana perfekcyjnie. Niezależnie od tego co sobie o tym myślą zleceniodawcy. Być może Berman i Borejsza chcieli widzieć w Maćku Chełmickim kogoś w rodzaju Panasiuka, który dziś na twitterze wypisuje różne brednie, chodzi w za małym kapeluszu, i drapie się po odsłoniętym brzuchu. Nie wydaje mi się to jednak prawdopodobne. Postać ta, jej wykonanie i gra aktorska zostały zaplanowane. Do tego zupełnie inaczej niż to było w książce. W filmie Chełmicki mówi bardzo współcześnie i nie używa, całkowicie sztucznych wyrazów slangowych, które w książce wplata do jego wypowiedzi Andrzejewski. Człowiek, jak sądzę, całkowicie oddalony od życia przez siebie opisywanego. Nie to jest jednak istotne. Od momentu premiery wokół filmu Wajdy toczyła się dyskusja o wartościach artystycznych. Kraj był zrujnowany, nie było niczego w sklepach, szalało UB i NKWD, partyzantka kryła się jeszcze po lasach, a w prasie i radio, bo telewizji jeszcze nie było, wrzała dyskusja o wartościach artystycznych. Składały się na nią w zasadzie same kłamstwa i powierzchowne spostrzeżenia. W wiki czytamy, że Cybulski sam zdecydował o tym, że będzie grał siebie. I przez to wypadł tak naturalnie. Super, ale na planie to reżyser decyduje kto jak gra, a w roku 1958 decydował pewnie o tym politruk przydzielony do filmu. Skoro Cybulski zagrał siebie, to musiało mieć to akceptację czynników najwyższych. Przypomnieć też warto, że Cybulski był dalekim krewnym generała Wojciecha Jaruzelskiego i bliższym nieco krewnym innego Wojciecha Jaruzelskiego – pedagoga z Dzierżoniowa. Nie sądzę, by kwestie te pozostawały bez wpływu na jego karierę, skoro, jak pisze Kąkolewski, cały pomysł na książkę i film to dzieło Bermana, Borejszy i Różańskiego.

Za dyskusją o wartościach artystycznych, emocjach przeżywanych przez głównych bohaterów i aktorów, którzy ich naśladują w filmie kryją się ordynarne kłamstwa, które dość łatwo zweryfikować. Cybulski nie miał żadnego zakazu grania w polskich filmach. Nie sądzę też, by ktoś zabraniał mu wyjazdu za granicę. On po prostu nie chciał nigdzie jeździć, bo miał dość zajęć na miejscu. W roku 1959 wystąpił w filmie Kutza „Krzyż walecznych”, w tym samym roku zagrał w filmie Kawalerowicza „Pociąg”, rok później grał w filmie „Do widzenia, do jutra”. W roku 1960 zagrał jeszcze w dwóch filmach – „Niewinni czarodzieje” i „Rozstanie”. W dwa lat później grał w filmie „Jak być kochaną” i „Miłość dwudziestolatków”. Potem były jeszcze filmy: „Rozwodów nie będzie”, „Pingwin”, „Ich dzień powszedni”. W zasadzie Cybulski grał ciągle w filmach, a do tego pracował w teatrze. Jego wizerunek buntownika niepogodzonego ze światem był kreacją, taką samą pułapką, jak V komenda WiN, żeby łatwiej było milicji rozpoznać na ulicy nie pogodzonych z aktualnym stanem rzeczy młodzieńców.

Można zadać teraz pytanie, a raczej pytania – dlaczego Kąkolewski tak strasznie kłamał? I drugie: czy Magierowski w ogóle coś rozumie z otaczającego go świata, czy też wszystko przyjmuje na wiarę? Kąkolewski kłamał i robił to celowo, albowiem był jedną z trzech gwiazd firmamentu reporterskiego, które wykreowano w latach siedemdziesiątych,  drugą była Hanna Kral, a trzecią Ryszard Kapuściński. Reporterzy w tamtym czasie byli tak samo istotni, jak aktorzy dekadę wcześniej. Aktorom pozwalano na wiele, ale to powodowało, że zaczynali oni szaleć i ginęli jeden po drugim, jak Kobiela i Cybulski, albo starzeli się brzydko jak Łomnicki i nie nadawali się już do występowania w życiu, a jedynie w filmach. Reporterzy zajęli ich miejsca. Kąkolewski na tyle dwuznaczne, że sprzeciwiając się władzy Gazety Wyborczej, poprzez autorski opis pogromu w Kielcach, stał się człowiekiem całkowicie godnym zaufania wśród księży i wyborców PiS. I nie użył do tej zmiany żadnego narzędzia z zakresu omawianych tu „wartości artystycznych”. Po prostu powiedział prawdę.

Czemu jeszcze służą te wartości artystyczne, poza zasłanianiem kłamstw i manipulacji? Upraszczaniu spraw, z grubsza rzecz ujmując, czyli produkowaniu fałszywych egzegez. To jest łatwe, albowiem ludzie nie potrafią pojąć, lub też im się nie chce, że wypadki i zjawiska bywają finałem bardzo złożonych wielopiętrowych intryg. Te zaś nie mogą być ujawnione. A nawet jeśli w końcu się to uda, są zbyt skomplikowane i niewiarygodne, by można było je wziąć za prawdę. Stąd potrzeba wyjaśnień uproszczonych, które przechodzą przez inny jakiś filtr niż kryterium prawda-fałsz. Jest nim zwykle przyrodzona wszystkim wrażliwość. Przez nią można wyjaśnić wiele i wielu ludzi uspokoić, tłumacząc im, że Cybulski w filmie „Popiół i diament” zagrał samego siebie, a potem był przez to prześladowany, mimo iż był dalekim krewnym Wojciech Jaruzelskiego. Wszystko dlatego, że jego kreacja uwodziła wielu młodych ludzi i niejeden chciał go naśladować. Film zaś był zrobiony tak fantastycznie, że wiele jego scen urasta do rangi ponadczasowych symboli. Jak, na przykład, scena z płonącymi lampkami spirytusu lub Chrystusem wiszącym głową w dół. To wszystko kształtuje człowieka na lata i urabia jego emocje oraz intelekt. A nie tylko człowieka – całe pokolenia kształtuje, do których potem mogą zwracać się inni twórcy z apelami i propozycjami opartymi na takich zbiorowych doświadczeniach. Co w zasadzie jest nagminne. I sami teraz powiedzcie – jak wytłumaczyć tym gamoniom z PiS, że nie można naśladować niczego tworząc film, który ma być upamiętnieniem największej tragedii w ostatnich pięciu dekadach, czyli Smoleńska? Jak im wyjaśnić, że nie można oddawać scenariusza wzmożonym nieudacznikom, głównych ról ludziom przypadkowym, a za kamerą stawiać pana od kręcenia reklamówek. Takich rzeczy się nie robi, bo to jest marnowanie potencjału wydarzenia, które wymaga odpowiedniej oprawy, środków, wiedzy i zaangażowania. „Popiół i diament” to jedno kłamstwo o początku do końca, czyli do wypowiedzi Magierowskiego. Przyczepiło się ono jednak do nas, jak gówno do opony i mowy nie ma, żeby je z bieżnika wydłubać. Smoleńsk to wydarzenie przerażająco prawdziwe, które zostało zmarnowane, przez to właśnie, że ktoś uznał, iż ono samo zagra, a reżyser, scenariusz i aktorzy są niepotrzebni. Ciemny lud i tak to kupi. I to jest właśnie nasz największy problem – ludzie reprezentujący nas na forach międzynarodowych chcą dyskutować o wartościach artystycznych z oszustami tworzącymi propagandę klasy światowej. Nam zaś rzucają jakieś ochłapy. Komuniści mieli przynajmniej tę świadomość, że nie można pokazywać ludziom rzeczy źle zrobionych, bo nie osiągnie się spodziewanego efektu. Dlaczego oni to rozumieli? Bo wiedzieli, że bez tego, bez wartości artystycznych nie utrwalą swojej władzy. Bardzo więc się starali i wszystko im się udało. Do dziś ludzie wrażliwi i delikatni, obrzucają się, jak ktoś łączy Magdę Umer z Adamem Humerem. PiS zaś, nie dysponując aparatem terroru i mając przeciwko sobie sądy, uważa, że sztuka jest niepotrzebna, albowiem ludzie kochają fakty i potrafią rozpoznać co jest kłamstwem, a co prawdą. Ostatnio, rozmawiając z człowiekiem, który z całą pewnością jest przytomny, rozsądny i poukładany, usłyszałem, że PiS posługuje się mową nienawiści, konkretnie zaś używa jej Rachoń. Nie powiem zdziwiłem się. Tak się kończy nachalna propaganda, bez zwracania uwagi na wartości artystyczne.

Wrócę jeszcze na chwilę do Kąkolewskiego, on nie kłamie ciągiem, tak  jak nie kłamali ciągiem komuniści i inni dezinformatorzy. W zasadzie totalnego kłamstwa próbuje się dopiero dzisiaj. Na przykład wmawia się ludziom, że jest jakaś wojna polsko-polska. Kąkolewski napisał prosto i szczerze, że takiej wojny nie ma. Polska od roku 1772 walczy z Rosją na swoim terytorium. Wojna ta toczy się w kilku wymiarach i odsłonach, także w sferze kultury. W zasadzie cały czas ją przegrywamy, albowiem pozwalamy, by toczyła się ona na naszym terenie. Tymczasem podstawowym założeniem strategicznym powinno być wyniesienie jej poza granice państwa. Na to się jednak nie zanosi, konflikt ten bowiem, póki ma przebieg chroniczny i nie eskaluje, pozwala na wyłanianie kolejnych polityków, którzy deklarujących chęć zakończenia wojny polsko-polskiej. I ludzie się na to nabierają, tak samo, jak na wartości artystyczne, których sensu istotnego nie rozumieją.

  10 komentarzy do “O wartościach artystycznych raz jeszcze”

  1. Aby walczyć trzeba mieć dobre rozeznanie:

    https://albicla.pl/imgcache/800×600/a/uploads/1000065501/comments/1706895096_statyneonSN-png.png

    Ten link pochodzi od konkurencji i powinien być zweryfikowany (sam nie wiem czy zadziała :)) ale pokazuje jak ważna jest rola SN 😉

  2. Działa! Ten pierwszy punkt ( dane z października) jest najciekawszy  😉

  3. Dzień dobry. My tą wojnę przegraliśmy dawno temu, Panie Gabrielu. Ja myślę, że jej ostatnią bitwą była rzeź katyńska. Albo Powstanie Warszawskie. Od tego czasu niepodzielnie rządzi tu okupant, w sferze kultury także, jak i w każdej innej. Poznaje się to po tym, że inkryminowani „komuniści” mogli znaleźć rzemieślników sprawnych na tyle, że ich wydatki na te produkcje przynosiły spodziewany efekt. A ich rzekomi adwersarze mają pozwolenie tylko na błaźnienie się koronami królów. Bo to nie ekipa ma znaczenie – tylko przekaz. Jedne rzeczy można pokazać dobrze, choć są kłamstwem, innych – nie. QED, jak mawiają matematycy, a ja, jako że lubię cytaty, chętnie zobaczyłbym co roku jakaś kolejną wersję słynnego napisu „tylko świnie siedzą w kinie”. Można się naprawdę wykazać kreatywnością, wybierając technikę i lokalizację. Nawet jakieś podziemne nagrody możnaby przyznawać, honorowe rzecz jasna.

  4. Pomysł świetny. Może go zrealizujemy

  5. Pan Magierowski jako ambasador w Izraelu potrafił odrzucić mający iść do izraelskiej prasy zamówiony i zapłacony tekst protestujący przeciw różnym kłamstwom w lansowanej tam wizji historii. Wszystko dlatego, że jego bliska współpracowniczka poczuła się dotknięta tym, że autor tekstu wytknął jej brak manier (bo nie odpowiadała na maile).

  6. Kiedy Wajda kręcił film, obowiązywała reguła: można mówić o żołnierzach AK , nawet powstańcach, w ściśle określony sposób. Młodzi ideowi zwiedzeni przez wrednych dowódców. O komunistach tylko dobrze. Film nie odstępuje od tych schematów. Inny nie przebiłby się przez cenzurę. To co chcieli propagandyści, to jedno, to co chcieli zobaczyć widzowie to drugie. Wszystkie dobre emocje są po stronie Maćka i tyle. To on jest diamentem, a nie ród komuszy. Kiedy się zorientowali, zaczęli dyskusję zaciemniającą o wartościach artystycznych.

  7. Andrzejewskiego zdemaskował potem Konwicki w ” Małej apokalipsie”, pisząc o pisarzu opozycji odcinającym kupony od kolejnych wydań książki deprawującej młodzież, a zdemaskował ich wszystkich Trznadel w : „Hańbie domowej”.

  8. Scorsese wypowiedział tę opinię w rozmowie z Leonardo di Caprio. Podkreślił, że chciał, żeby Di Caprio zobaczył Cybulskiego.

    https://www.facebook.com/reel/3729021404041506?s=yWDuG2&fs=e

    Podejrzewam, że obaj panowie mieli i mają słabe pojęcie o historii Polski oraz niuansach propagandowych o których tu pisze Gabriel i w ogóle tyle to ich obchodzi jak sama Polska. Jakie znaczenie oraz miejsce mieli i mają nadal tacy twórcy jak Wajda czy Scorsese w dziele rewolucji światowej to myślę inne zagadnienie, jednak pewne rzeczy zaczynają żyć swoim życiem i nie są w każdym przypadku, jak tu sugeruje Gabriel, „wyreżyserowane”, mimo że stają się częścią z premedytacją zaplanowanej polityki, (patrz „epidemia” covid). Nie przecenialbym też bolszewickiej cenzury, która chyba w większości przypadków była właśnie prymitywna i mało artystyczna. W każdych czasach pojawiają się ludzie zdolni i beztalencia. Jedni i drudzy czasem się akomodują do systemu a czasem nie. Myślę, że w sterowaniu na planie grą Cybulskiego przez jakichś bolszewickich cenzorów jest tyle prawdy co w stwierdzeniu, że wzmacniacze do gitar elektrycznych w latach 60 – tych były konstruowane przez wojskowych inżynierów a tacy ludzie jak Jimmy Hendrix czy Jan Borysewicz to szkoleni agenci na potrzeby rewolucji, a przecież wystarczy zaglądnąć do zyciorysów takiego Jima Marshalla czy Leo Fendera, żeby się przekonać że to fantazja, co w cale nie przeczy tezie, że ruch rockandrolowy tamtego okresu był wykorzystywany przez światową bolszewię, czy wręcz nie był jednym z głównych elementow jej taktyki na tzw zachodzie.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.