mar 232024
 

Zacznę od tego, że dziś zrobimy przerwę w prezentowaniu fragmentów książek naszego wydawnictwa, albowiem wczoraj zauważyłem rzecz dziwną, choć dla mnie już wcale nie zaskakującą. Myślę, że powinienem napisać jakąś książkę o kwestiach szeroko tu ostatnio omawianych, która mogłaby się nazywać jak emitowany kiedyś w kinach film – „Okupacja w 26 obrazach”. Tym bardziej potrzebna jest taka książka, że od dziś wszystkie media żyć będą, przynajmniej przez dwa miesiące tym, co stało się wczoraj w Moskwie czy też pod Moskwą.

Zacznijmy od tego, że każde pranie mózgu zaczyna się od zwrotu – uwolnij swój umysł…a najlepiej wyrzuć go na śmietnik. Piorący mózgi są istotami w społeczeństwie niezbędnymi, albowiem ich obecność daje pożywkę sensatom, stojącym rzekomo na straży norm społecznych. W rzeczywistości pranie mózgu jest akceptowalne, albowiem otwiera różne ciekawe ścieżki praczom i praczkom zawodowym. Największe pranie mózgu odbyło się w Polsce tuż po wojnie i trwa ono w najlepsze do dziś. Uzupełniane detergentami dosypywanymi, z niespodziewanej strony, w postaci teorii rzekomo naukowych i demaskatorskich. Nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać, nie mamy żadnego narzędzia, które by ten proces unieważniło. Są dwie metody prania mózgu – oparta na metodzie naukowej i publicystyczna. Z tą pierwszą w ogóle nie da się walczyć, albowiem patentowani debile obdarzeni tytułami i złudzeniem władzy są nie do zwalczenia. Metodą naukową zaś można udowodnić wszystko, szczególnie kiedy człowiek odcięty jest od istotnych źródeł i nie rozumie zjawiska, które ma badać. Wtedy wychodzą mu antropoceny i jakieś inne brednie, nadające się do fosylizacji. No, ale metoda naukowa może być wyizolowana i ma stosunkowo mały zasięg. W zetknięciu z nią zaś, zawsze można uratować swój mózg udając debila. I to jest często praktykowane. Gorzej jest z metodą publicystyczną, czyli w całą resztą kolportowanych treści, która jest łatwo dostępna i działa silniej niż wirus ebola. Daje bowiem często mylące objawy i  wygląda do tego tak atrakcyjnie, że nie sposób się od niej oderwać.

Ja może dziś dam przykład mało atrakcyjny, ale za to taki, który większość starszych osób pamięta. Chodzi mi o to, żeby pokazać jak w jakich formatach występowała propaganda służąca praniu mózgów i jak byliśmy wobec niej bezradni. Występowała? Występuje nadal.

Kiedyś, dawno, dawno temu, gdzieś około roku 1981, TVP wyemitowała serial dla młodzieży pod tytułem „Tylko Kaśka”. Serial ten, całkowicie dęty i fałszywy, pokazywał, wyciągnięte z buta sytuacje, oderwane już nie tylko od realiów szkolnych, ale także od logiki elementarnej. Miał jednak pełnić funkcje wychowawcze. W tym miejscu robimy przerwę, bo mamy oto pierwszy istoty postulat, który powinniśmy zawsze stawiać, kiedy oceniamy jakiś pakiet treści – czy intencja tego pakietu jest zgodna z realiami dostępnymi umysłowi i zmysłom? W przypadku tego serialu na pewno nie była. Rozjeżdżała się gorzej – myślę – niż intencje i oceny rzeczywistości które były udziałem Bogdana Kacmajora, z tym, co przeciętny człowiek mógł zauważyć za swoim oknem.

Oto jest szkoła, w elitarnej jakiejś dzielnicy, a tam gang młodocianych, wyglądających w tym filmie jak gluty wysmarkane na szosę, terroryzuje małych chłopców. I nikt w całej szkole i w całym mieście, ani dyrektor, ani pan od ZPT, ani milicja, ani ojciec głównej bohaterki, nie są w stanie się im przeciwstawić. Tylko Kaśka  – ona jednak działa na niwie społecznej i potrafi wskazać i nazwać zło. Już dokładnie nie pamiętam, jakie tam metody ta Kaśka stosuje, żeby poradzić sobie z gangiem, ale są one z pewnością szlachetne i ryzykowne przy tym. Wszyscy wiemy, jak to było naprawdę. W takich przypadkach szkoła reagowała szybko lub trochę wolniej, Wszystko zależało od energii dyrektora albo pana od WF. Czasem, jak w przypadku, który opisałem w swojej książce, okazywało się, że spowolniona reakcja szkoły wynikała z tego, że nikt z nauczycieli nie mógł sobie wyobrazić, iż taki bałwan i niedomył jak Tadek może terroryzować jakieś dzieci na ulicy. Trochę więc to trwało, zanim pan Wiesiek od WF, przeciągnął mu po dupie sznurem od gwizdka i w ten sposób zlikwidował działalność przestępczą na całym osiedlu. Jeśli taka aktywność się utrzymywała, oznaczało to, że jakiś członek gangu jest synem członka partii albo milicjanta i trzeba było podejmować środki zaradcze ponadstandardowe. Zdarzało się to jednak niezmiernie rzadko. No chyba, że mieliśmy do czynienia z gitowcami, dorosłymi chuliganami działającymi na ulicach za zgodą, a często na polecenie SB.

W filmie, którego akcja dzieje się w Konstancinie, mamy wypasione domy, kulturalnych, dojrzałych ludzi – rodziców Kaśki – granych przez Mikulskiego i Seniuk, którzy w zamyśleniu próbują zmierzyć się z problemami swojej córki. Ta zaś, jakby mało miała problemów w szkole, pomaga jeszcze matce Pawlickiego, grającej, jak zawsze – babę ze wsi – odnaleźć gdzieś w na odległych osiedlach mieszkanie jej syna czy córki.

Film ten, jak przypuszczam, miał być nośnikiem wzorów odpowiedzialności dla pojedynczych osób, szczególnie wrażliwych i wyczulonych na społeczne krzywdy. W rzeczywistości – i miało to zapewne jakieś uzasadnienia psychologiczne, których ja na pewno nie rozpoznam – służył do obarczania odpowiedzialnością ponad siły ludzi, którzy się takimi pierdołami przejmowali i traktowali je serio. W warstwie biznesowej zaś wyprodukowano go, dla poratowania budżetu występujących tam aktorów i reżysera, a także by pokazać, że władza, która wprowadziła stan wojenny, także jest wrażliwa na niedolę maluczkich. Przy okazji, jakoś nigdy nie słyszałem, by ktoś miał pretensje do Anny Seniuk o to, że występowała w stanie wojennym w takich produkcjach. No, ale mniejsza.

Zajrzałem wczoraj do wiki, żeby sprawdzić co się dzieje z aktorką odtwarzającą główną rolę w tym serialu, jak potoczyły się jej losy? Można rzec, że typowo. Katarzyna Surmiak-Domańska jest dziś dziennikarką i przeciwstawia się w swoich tekstach kulturze patriarchatu i kulturze macho. Napisała książkę pod tytułem „Beznadziejna ucieczka przed Basią – reportaże seksualne” i kilka innych książek. Współpracuje z Polską Szkołą Reportażu, gdzie niedawno miał miejsce skandal. Jeden wykładowca molestował studentki i latał bez gaci wokół jednej próbując się masturbować. I w tym momencie dotykamy realiów jakie kryły się w roku 1981 za serialem „Tylko Kaśka”, ale uwolniły się dopiero w nowej rzeczywistości. O jakie realia mi chodzi? O podział na ludzi, którzy wykładają nauki moralne i polityczne, nie stosując się do nich wcale i na tych, którzy muszą się do tych nauk stosować, inaczej są marginalizowani lub giną. Ten podział, wyznaczony tu w roku 1945 trwa w najlepsze i nigdy nie został unieważniony. Tak się może zdawać niektórym, tym co wierzą w TV Republika, albo inne jakieś brednie. Nic takiego nie nastąpiło. Tyle, że dziś nie trzeba się już specjalnie kryć. Można zrobić serial o Szlimakowskiej i od razu pomieszać wątki deprawacyjne ze szlachetnymi, a potem puścić to w prime time, a do tego jeszcze dobrze zarobić na produkcji. To jest dokładnie ta sama droga. I musicie się dobrze zastanowić czy nią kroczyć.

Kiedy już napatrzyłem się na panią Kasię i nasłodziłem ile wlazło jej karierą, sprawdziłem kto napisał książkę „Heca z Łysym” na podstawie której nakręcono tej szajs. Była to Janina Zającówna. Pani ta ma w wiki biogram dwulinijkowy ledwie, ale jakże wymowny: polska pisarka i scenarzystka filmowa.

Absolwentka Państwowego Instytutu Pedagogicznego im. Hercena w Leningradzie. Potem mamy całą listę książek tej pani, wśród których odnajdujemy jedną, szczególnie ciekawą i dobrze przez wielu zapamiętaną – „Kochanowie mojej mamy”. Nakręcono na jej podstawie film w latach 90-tych, a główną rolę zagrała w nim Krystyna Janda. Inne książki pani Janiny Zającówny poruszają podobną tematykę – seks i emocje kobiet. Część zaś z nich porusza istotne problemy młodych. To poruszanie istotnych problemów młodych od razu skojarzyło mi się z Cezarym Chlebowskim i jego książką „Trudne lato”. Tym sensowniejsze jest to skojarzenie, że Zającówna także napisała książkę o lecie – „Skończyło się lato”. Ja zaś mogę tu, z tego miejsca, obstawiać w ciemno, o czym są obydwie te książki. Wy zapewne także. Możemy też domyślić się jaki rodzaj postaw kreują, a dla żartu wprost zastanowić się czym różnią się one obydwie od książki Kornela Makuszyńskiego „Szatan z siódmej klasy”.

Na tym dziś kończymy, jeszcze tylko ogłoszenia.

Teraz ogłoszenia. Ludzie mnie pytają czy spotkanie z Piotrem Naimskim 12 kwietnia to konferencja? Nie, to wieczorek. Spotykamy się, gadamy i wyjeżdżamy, no chyba, że ktoś sobie wykupił pobyt w hotelu. No, ale to jest już indywidualny wybór. Jedzenia też nie będzie tylko kawa. Impreza, jak wielokrotnie pisałem, ma charakter prywatny, wchodzą na nią ludzie z listy.

IX konferencja LUL Odbędzie się, zgodnie z zapowiedzią, w hotelu Polonia w Krakowie. Termin 8 czerwca tego roku. Ilość miejsc ograniczona do 50, bo sala jest mała. Wpłata – 380 zł od osoby. Na pewno wystąpi prof. Andrzej Nowak. Tytuł wykładu poda nam później. Zostało już tylko 27 miejsc.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-9-konferencji-lul/

Prócz prof. Nowaka potwierdzili swój udział: Piotr Kalinowski, czyli nasz kolega Pioter, który wygłosi wykład pod tytułem „Zaginione imperia”, kolejnym wykładowcą będzie Piotr Grudziecki, czyli nasz kolega Grudeq, który wygłosi wykład pod tytułem „Prawo spadkowe”. Sorry querty, ale z nimi o tym rozmawiałem już rok temu. Kolejnym wykładowcą na konferencji w Krakowie będzie prof. Ewa Luchter-Wasylewska, która wygłosi wykład „Enzymy – niezwykle biokatalizatory”. Wczoraj swój udział potwierdził dr Adam Witek, który wygłosi wykład pod tytułem „Kto się boi CO2 ? Albo co ma laser (molekularny ) do wiatraka”. Ostatnim wykładowcą będzie pan Michał Chlipała z Collegium Medicum UJ, który wystąpi z prelekcją zatytułowaną „Historia ewakuacji medycznej z pola walki”. Zostało już tylko 32 miejsca.

W dniach 6-7 lipca 2024 odbędą się Targi Książki i Sztuki. Tym razem w pałacu w Ojrzanowie.

Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, w dniach 10-11 sierpnia będziemy z Hubertem na festiwalu Vivat Waza w Gniewie. To duża impreza a my będziemy mieć tam spotkania autorskie w związku z książką „Gniew. Bitwa Wazów” oraz kolejną – „Porwanie królewicza Jana Kazimierza”. Dostaniemy też stragan w rynku, gdzie wystawimy nasz towar – książki i ilustracje, a także koszulki.

Wizyta we Wrocławiu zaowocowała tym, że znalazło się tam trochę egzemplarzy Wspomnień księdza Bliźnińskiego. Ja zaś odnalazłem jeszcze 6 egz. III tomu Baśni polskich. Sprzedaję drogo. Nie ma przymusu kupowania, to tylko oferta.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/waclaw-blizinski-wspomnienia-mojego-zycia-i-pracy/

  23 komentarze do “Pralnia mózgów – niedroga”

  1. był w -pisarstwie- taki trend alkowiany, pamiętam z pierwszych targów książki historycznej, taką serię rosyjskiej autorki, o alkowianych zdarzeniach królów, książąt itd , ten badziew był w swej treści na pograniczu obrzydliwości, poniżej Freuda, sprzedawany coraz taniej dochodząc chyba do 5 zł za egzemplarz,  chyba w końcu został przemielony

  2. Elwira Watała. Taki trend istnieje stale i jest niezbędny, istnieje w literaturze, w podcastach, w filmie, nieustająco

  3. no tak,

    jeszcze co do tytułów to można dodać stary film szwedzki, uhonorowany Złotą Palmą -Ona tańczyła jedno lato-  powojenna próba urabiania mózgów

    jest na cda

  4. Ona tańczyła jedno lato?… Rozumiem, że kobiety interesuje bardziej warstwa emocjonalna, ale nasuwa się pytanie, kto był lepszy – Ulla Jacobsson czy Paulina Młynarska w „Kronice wypadków miłosnych”u Wajdy?

    https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Ona_ta%C5%84czy%C5%82a_jedno_lato

  5. Tomasz Raczek o filmie „Strefa interesów” powiedział, że żona komendanta Hedwig Höß była bardziej nazistowska od męża. Można bez końca każdy temat rozpatrywać z punktu widzenia patriarchalnego i feministycznego, ale czy w takim razie istnieje obiektywizm i jakaś prawda w tym wszystkim? Moim zdaniem tak. Kobietom imponuje siła i brutalność, a mężczyznom ideały: wierność, stałość, uczciwość, przyzwoitość, logika.

    W obu przypadkach mamy do czynienia z iluzją. Działa pranie mózgu i reklama.

  6. Tak wyszło, bo nie pokazano pana męża w pracy.

  7. Moim zdaniem obiektywnie nie ma możliwości, żeby mężczyzna dogadał się z kobietą. Piszę to na podstawie doświadczeń z aplikacji do wspólnych przejazdów BlaBlaCar. Ergo – relacje damsko-męskie są dziełem przypadku. Poza biologią nie ma innych reguł, w każdym razie nie dowiedziono, że jakieś istnieją. O przypadku Tomasza Raczka można by oględnie powiedzieć, że jego postawa jest wyrazem intelektualnej uczciwości.

  8. Ale kto czytał takie książki? W prl-u było wydawanych bardzo dużo, ale nikt rozsądny nie czytał badziewia. Po interesujące małe nakłady chodziło się na majowe targi książki, gdzie można je było upolować. A potem była bibuła, jeszcze później prywatne wydawnictwa.

  9. Ma Pani rację. W PRL był jakiś wybór, można było być „pro” lub „anty” albo chwalić się w towarzystwie, że jest się „ekstremą”. Książki i filmy też były różne. Dzisiaj przymiotnik „Polski” i „narodowy” został zdefiniowany przez b. ministra Galińskiego i ocenzurowany przez organizacje pozarządowe. Wszystkie znaczące placówki kultury muszą być obowiązkowo ważne, najlepiej centralne, dęte, „polskie” i „narodowe” w nazwie. A pacjent, zdaje się, wyzionął ducha.

  10. Widocznie w PRL lato było najlepszym okresem na prokreację. Jeżeli ktoś nie miał własnego M, to środki przekazu podpowiadały rozwiązanie. Wtedy „na łonie natury” nie było kleszczy, o ile pamiętam. I w ogóle kultura była wyższa, niż dzisiaj.

    https://youtu.be/5WTnN-wRJk4?si=wMOlO7A1cY3cg7Hg

  11. Wyboru specjalnego nie było, ale intesujace książki bywały. Jakoś badziewia uniknęłam czytając klasykę (chyba) i książki, które miały maleńkie nakłady. Tak że mój mózg oceniam na wyprany w 50%

  12. Wyprany w ixi? 😉 Nie widać. Współczesna telefonoza jest nieporównanie bardziej szkodliwa.

  13. Tak, to było super narzędzie do prania. Mnie jakoś utkwiły w pamięci długie serie książek popularno naukowych i historycznych, ale tych o czasach zamierzchłych. O historii współczesnej książek nie wydawano.

  14. Na pewno. Szczególnie ta z internetem w smartfonie. Mózg młodszych pokoleń chyba się kurczy.

  15. Niech Pani mnie nie rozśmiesza!

    Oto etiuda animowana Zbyszka Rybczyńskiego nagrodzona Oskarem w 1983. Z tego samego studia pochodzi inny film animowany, który dostał Oskara w 2006 roku. No i cóż się stało z tym studiem? PiS zaorał to.

    W PRL była cenzura, a dzisiaj wystarczy kosmiczny rachunek za prąd, donos organizacji pozarządowej, uwięzienie bez wyroku, jak Mateusza Piskorskiego albo przejedzie walec drogowy po niepokornej instytucji, bo budują skocznię albo trasę narciarską. Pitoń przypomniał, że mamy przepis, który pozwala na wywłaszczenia pod budowę obiektów sportowych. Inna sprawa, że Polacy sami zasłużyli sobie na taki przepis, bo nie potrafią się dogadać, jak Niemcy, a Rybczyński wyszedł z gali oskarowej i nie chcieli go wpuścić z powrotem, bo nie znał angielskiego (Himilsbacha by wpuścili…), więc kopnął policjanta i Polak trafił do aresztu. Nikt nas nie będzie żałował, jak to wszystko będzie zaorywane.

    https://youtu.be/z27z7oLQb3o?si=aejX9EPMgAiLhHPE

  16. Oburzamy się na polish jokes, ale nasza nacja wzbudza śmiech na salonach.

    https://youtu.be/EjhvuzVxoXI?si=g-YfTSlwi3fW3oJ_

     

    https://youtube.com/shorts/nEmBa8stBXI?si=HH9D14xUsRGJ02ya

  17. Niech pan nie ściemnia. Wychodzą bardzo porządne książki, trzeba sobie tylko zadać trochę trudu, by je namierzyć. W prrlu  mysz się nie przecisnęła.

  18. Tam sporo na mysiej przecisnęło.

    Ale to tylko jeden z trzech.

  19. Żołnierz : Reszta Świata
    9 : 13 😉

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.