Tak jak w zeszłym roku, w tym także skonstatować musieliśmy, że nie ma na rynku odpowiednich prezentów dla wyrośniętego dwunastolatka ( w zeszłym roku dla jedenastolatka). Po prostu nie ma i już. Oczywiście w grę mogą wchodzić gadżety, ale ile gadżetów można mu kupić? Mogą być też ubrania, albo gry, ale te są w zasadzie identyczne, a i tak wszyscy grają w jakieś internetowe ustawki, za które nie trzeba płacić. Oferta dla nastolatków jest więc po prostu płaska. Właściwie nie istnieje, rynek nie jest kreowany przez nikogo, może poza samymi dzieciakami, które coś tam wymyślają w sieci. Nic po prostu nie ma. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że warto kupić książkę. No to idźcie do księgarni i kupcie książkę dla chłopaka, który ma dwanaście lat i przeczytał już wszystkie książki jakie są w księgarniach i bibliotekach. Przeczytał je ze cztery lata temu. Harry Potter go nie interesuje, a cała literatura dla takich jak on jest w zasadzie funkcją Harry Pottera. Nie ma tam nic oryginalnego. Książki autorów anglosaskich to śmieci, serie wydawnicze są nie do przyjęcia. Te różne „Baśniobory” „Pozaświatowcy” i inne triumfy swobodnej wyobraźni, to bieda z nędzą tłuczona na jedno kopyto. Co on właściwie czyta spytacie? No najbardziej lubi Niziurskiego, ale przecież Niziurski to zabytek, w dodatku cały już przeczytany. Czasem weźmie też Ożogowską, ale ona też przeczytana, a poza tym nierówna i miejscami niezrozumiała. Współczesne książki produkowane w tym segmencie nie nadają się do niczego. Omawiałem tu kiedyś powieść ( o kurcze, powieść, raptem 180 stron) pod tytułem „Wszystkie lajki Marczuka”. Rzecz o dzieciach, które chcą zdobyć nagrodę wyznaczoną przez instytut Yad Vashem opisując Polaków, którzy ratowali Żydów w czasie wojny. No i wygrywa chłopak, który wymyśla fikcyjnego bohatera – Marczuka. Okazuje się bowiem, że jedyny bohater, którego pamięta jego rodzina, nie ratował, ale wydawał Żydów Niemcom. Tak dziś wygląda literatura dla dzieci i młodzieży. Za chwilę ta młodzież popadnie w tak zwany wiek cielęcy i mowy nie będzie, żeby zainteresowała się jakąkolwiek literaturą. Poza tekstami na demotywatorach rzecz jasna. Dziwne jest to, że ani nasi, ani gazownia nie usiłują zagospodarować tego segmentu. To jest nawet więcej niż dziwne, to jest wstrząsające. W czasach czerwonego PRL-u, książki dla dzieci i młodzieży były ledwie liźnięte ozorem propagandy (jak napisałby redaktor Terlikowski), jakiś szpieg kręcący się po starych kopalniach, jakieś delikatne wspomnienie o sojuszu robotniczo- chłopskim. Szczytem szczytów był pan Samochodzik ormowiec. I to w zasadzie tyle. Nie to co teraz. Mamy albo żydożerców, albo tak gorących patriotów, że się w czasie przeglądania książek na ich temat kartki zaczynają palić. U mnie w księgarni leżą książki wydawnictwa Rafael, przeznaczone dla patriotycznie nastawionej młodzieży, budzące ducha i naświetlające wydarzenia historyczne tak jak trzeba. Ja tych książek nie kupię mojemu dziecku nigdy. Ponieważ nie będę mu potrafił wyjaśnić dlaczego publikacje te upstrzone są tak nędznymi i poronionym rysunkami, taką graficzną nędzą, skoro wydawcę stać na dystrybucję w całym kraju. Dlaczego one porażają naiwnością i biedą, dlaczego są tak nieszczere. Ja na te wszystkie pytania odpowiedzieć swojemu dziecku nie umiem. Mogę na nie odpowiedzieć Wam, ale Wy tę odpowiedź znacie od dawna. Chodzi o to, że wydawca nie dość, że oszczędza na produkcie to jeszcze uważa wszystkich swoich odbiorców za osoby z ilorazem w dolnej granicy normy. Takie, które na widok źle narysowanego husarza jadącego na czymś co może być skrzyżowaniem osła z żyrafą, ale nie koniem z pewnością, będą klaskać w dłonie i piszczeć. No więc taka jest oferta: propaganda albo bieda. Możecie wybierać.
Czego brakuje w tych książkach? Konkretu. Brakuje konkretnych historii, opartych o rzeczywiste wydarzenia. O tradycję lokalną i lokalną historię. I nie mówcie mi, że na Śląsku pisze się takie książki, nie pisze się ich wcale. Na Śląsku pisze się książki o kryzysie wzorca śląskiej męskości, albo się tłumaczy Brzechwę i Tuwima na śląski. I to wszystko.
Moje dziecko czyta tego Niziurskiego już któryś raz, bo tam są dobrze zarysowane postaci. Nie mówię, że od razu Marek Piegus jest dobry, bo jak go akurat nie lubię, a ekranizację tej powieści uważam za fatalną. No, ale są inne rzeczy, których ja nie czytałem, późniejsze i tam zaznacza się wyraźnie psychologiczna dojrzałość postaci postawionych wobec bardzo konkretnych wyborów. Tak wygląda osławiona „prawda ekranu” i dzieci to wyczuwają. Nie chcą Harry Pottera, nie chcą filmów i przygodach Koraliny w krainie demonów i innych bredni. Po prostu nie chcą.
Mamy więc na rynku ofertę rodzimą dla dzieci małych, wierszyki Małgorzaty Strzałkowskiej, Doroty Gellner i innych autorów, potem mamy ziejącą czarną dziurę z której wygląda Harry Potter, a następnie są już książki dla dorosłych, czyli tak naprawdę dla niedojrzałych emocjonalnie trzydziestolatków, oraz literatura i publicystyka polityczna. No i rzecz jasna powieści, które wszystkie jak jedna są o tym samym – o szczęśliwej miłości pozamałżeńskiej. Ktoś wczoraj napisał w komentarzu, że w sklepie Media Markt leżą obok siebie książki Ziemkiewicza i Bartoszewskiego. Czyli jest jeszcze gorzej niż myślałem. Księgarnie już nie istnieją, a księgarze nie mają pojęcia dlaczego nikt u nich nie kupuje. I płaczą rzewnymi łzami. Nasi i nie nasi liczą dudki, które im wydawca zapłacił za kolejną edycję ich przemyśleń na temat Polski i jej losu, a jest tego trochę więcej niż ostatnio, bo wydawcy wpadli na pomysł, by kolaborować z sieciami. To jest pomysł analogiczny do łowienia ryb prądem w stawie otaczającym pałac na wodzie w królewskich Łazienkach. Inaczej tego nazwać nie potrafię. Powinniście tam jeszcze wapna nasypać mili panowie, wtedy jeszcze więcej ryb wypłynie i zysk będzie większy.
Nie mogę na to patrzeć, rzygać mi się chce. Dyskusji na ten temat nie ma żadnej, bo każdy się trzęsie, że może być gorzej, że czytelnik nie kupi, nie zrozumie, że jest za głupi, by zrozumieć co autor i wydawca chcą mu tym włożonym do stawu kablem przekazać. Dno.
To wszystko musi się zmienić na poziomie oferty. I ja to piszę otwartym tekstem, bo wiem, że się nie zmieni, bo degradacja jako proces jest niezwykle pociągająca, a wychodzenie ze stanu upodlenia jest trudne, męczące, a bywa też kosztowne. A po co, jeśli można wyprowadzić forsę z firmy i zająć się czymś innym? Na przykład sprzedażą samochodów, albo papierosów, albo nawet myjnię z dojazdem do klienta założyć. Wiele rzeczy można robić. Książki nie są w końcu aż tak ciekawe. Ile można czytać tego Harry Pottera czy nawet Niziurskiego?
Zmiana na poziomie oferty nie jest możliwa, bo ofertę kształtują dotacje. Ktoś płaci i wymaga. Autor dostaje pieniądze i ma pisać o lajkach Marczuka. Koniec. Nie ma żadnej twórczości jest tylko propaganda. Im więcej dotacji tym więcej propagandy, im więcej propagandy tym ludzie mniej rozumieją o co chodzi i kupują więcej gadżetów i mniej książek. Im mniej książek kupują tym więcej ich leży w sieci Media Markt. Im więcej ich tam leży tym bardziej zacierają się granice pomiędzy autorami. I nikt już nie rozumie czym się Bartoszewski różni od Ziemkiewicza, skoro leżą na tej samej półce nieopodal pilotów do telewizora.
Przedwczoraj przeczytałem, że proponowane są zmiany w prawie autorskim. Jedna z nich przewiduje, że autorzy dostawać będą pieniądze za to, że ich książki pożyczane będą z biblioteki. Samorządy mają za to płacić według jakiegoś grafika. Jeśli myślicie, że to dobrze dla autorów to się mylicie. To bardzo źle. Z dwóch powodów. Po pierwsze: pieniądze mieliby dostawać tylko ci, których książki biblioteka zakupiła (tak to zrozumiałem). Biblioteka zaś kupuje książki według rozdzielnika, przede wszystkim kandydaci i laureaci Nike, potem jako coś zostanie – inni. Przeważnie nic nie zostaje. No więc jak ktoś jest na tyle głupi, by przekazywać książki do bibliotek dobrowolnie sam jest sobie winien. Pieniądz samorządowy popłynie znowu do tych co zawsze. Czy to dobrze dla nich. Źle, bo obecność ich książek w bibliotekach na opisanych zasadach oznacza koniec bibliotek publicznych. Po prostu koniec. Nikt tam nie zajrzy, bo i po co? Po Twardocha i Harlequiny? Mowy nie ma. Książka jeszcze bardziej niż dziś służyć będzie propagandzie i transferom pieniędzy, no i okradaniu samorządów rzecz jasna, które zemszczą się natychmiast na kimś, na jakiejś najsłabszej grupie w podległych sobie resortach. Czyli na nauczycielach po prostu. Tak to widzę, mogę się mylić oczywiście, ale na ten moment nie potrafię wyobrazić sobie tego inaczej.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy. Dziś ostatni dzień wysyłki książek. Nawet jeśli jutro coś wyślemy marne ma to szanse, by dostać się do zamawiającego przed wigilią.
Niestety się nie mylisz. Na prezent dla 12 latka kup małego (al)chemika 😉
Jedyne co mi przychodzi do głowy co można by dać takiemu chłopakowi to Tolkien i Lewis.
On nie chce Tolkiena, bo ta poetyka go nudzi, mnie zresztą też…
Już jesteśmy po małym chemiku. On jest naprawdę wyrośnięty. Nie wygląda na dwunastolatka.
Gry planszowe. Po prostu. Oczywiście nie „nasze” o Powstaniu czy o Westerplatte. Niemiecka Agricola wydana przez „polską” lacertę. Gra o rolnictwie.
Polski „Robinson Crusoe” – gra o przetrwaniu w trudnych warunkach.
Wymagają planowania i kombinowania, nadają się do gry samemu, choć – szczególnie Agricola – ma dar zaangażowania całej rodziny.
Masz trochę mało czasu
Grzędowicz. Może nawet Tobie by się spodobał jego Pan Lodowego Ogrodu, choć to czterotomówka
Dwunastolatek? Pewnie już Go coś bawi. Model latający sterowany radiem.
Książka? Niekoniecznie literatura piękna. „Śladami Pitagorasa” ( kilka innych dobrych tytułów, niekoniecznie w księgarni, może na Allegro) gdy lubi matematykę.
Inne przedmioty też pewnie w grę wchodzą. W stronę biologii, medycyny? -> atlas anatomiczny, plastykowy szkielet.
A może historię lubi? Kup mu, Szanowny Coryllusie, „Baśn jak niedźwiedź”
przemyślałem. Nie czytaj żeby sprawdzić, mógłby Cię oderwać od tworzenia Mojej ulubionej książki. 😉
On nie chce czytać Baśni jak niedźwiedź, a ja go nie zmuszam.
Czytelnictwo w bibliotekach upadło. Wypożycza się coraz mniej książek, a gazet w czytelniach nie czyta się prawie, no może „Przegląd Sportowy” ale i to sporadycznie.
Bibliotekarze płaczą i winę zrzucają na coraz to ciemniejszy lud nie rozumiejąc, o co chodzi naprawdę, a co zostało opisane powyżej. Np. książki zakupuje się w wyniku przetargów ogłaszanych dla hurtowni, a nie negocjacji z wydawnictwami. Pytałem wielokrotnie o podstawę prawną tego procederu ale nie wskazano mi odpowiedniego zapisu. Poza tym książki „kupuje” poprzez dofinansowanie z Min.Kult., a te są od NIKE itp.
W rezultacie biblioteki, zmuszone czymś się wykazać, robią za kafejki internetowe i dublują domy kultury. Pomysłów na zmianę – brak.
Tak właśnie jest. Byłem raz czy dwa na spotkaniu w bibliotece i połowa zebranych nie rozumiała o czym mówię…
Przekonaliśmy się w sobotę co potrafi trzydziestoosobowa grupa dzieci i młodzieży, która nauczyła się nut i tekstów kolęd. I jeszcze każdy dostał kiedyś jak nie skrzypce, to flet, gitarę, albo jakiś inny instrument. W każdym razie warto było potraktować serio prośbę kilkulatki, a teraz nastolatki, która chciała grać na skrzypcach, żeby teraz usłyszeć ten koncert.
Na zamówienie sześciolatka piszę książeczkę, bo takiej jak chce nie ma w sklepie. A gadżety mają sens o ile są związane z zainteresowaniami dzieci. Chyba wniosek jest taki, żeby serio traktować ich pomysły…
„I nikt już nie rozumie czym się Bartoszewski różni od Ziemkiewicza, skoro leżą na tej samej półce nieopodal pilotów do telewizora.” – leżały pomiędzy grami na PC i CD ale nieopodal przecenionych pornosów. Daję słowo. Poza tym sieczka t. j. totalne przemieszanie – obok tych książek książki kulinarne, poradniki, dla dzieci, albumy. Ale Bartoszewski i Ziemkiewicz byli wyeksponowani. Poza tym wpadłem na trop dlaczego zamiast dotacji dla muzeum na Górze Św. Anny jest nowe muzeum powstań śląskich w Świętochłowicach. Otóż wydawnictwa książkowe dla tego muzeum realizuje Agora. Widziałem taką pozycję – wyjaśnia między innymi dlaczego część osób głosujących w plebiscycie za Polską potem tego żałowało. Myślę że misją tego muzeum będzie pojednanie i dialog.
A może dla 12-latka Zofia Kossak ?
„Dyskusji na ten temat nie ma żadnej, bo każdy się trzęsie, że może być gorzej, że czytelnik nie kupi, nie zrozumie, że jest za głupi, by zrozumieć co autor i wydawca chcą mu tym włożonym do stawu kablem przekazać.”
No i okazuje się, że rzeczywiście ludzie nie rozumieja…
„No to idźcie do księgarni i kupcie książkę dla chłopaka, który ma dwanaście lat i przeczytał już wszystkie książki jakie są w księgarniach i bibliotekach.”
Matko! Skoro wszystkie książki już przeczytał, to kolejna mu niepotrzebna 😉 Może lepiej kupić piłkę do nogi/ kosza/siatki, albo rakietę do tenisa, albo karnet na basen?
A jeśli koniecznie książkę to może kucharską 🙂
popieram
Nienacki chętnie gloryfikował ormowca,bo sam w stanie wojennym w mundurku ORMO patrolował wieś Jerzwałd nad Jeziorakiem ,gdzie mieszkał.Zdaje się że on miał zmienione nazwisko bo miał wyrok od AK.
A dla młodego-”W pustyni i w puszczy”,”Ogniem i mieczem” ?
Co do prezentów gwiazdkowych (no właśnie – gwiazdkowych, gdzie tu „Boże Narodzenie”?), to w „Bożym Narodzeniu” Marii Dąbrowskiej ani słowa o prezentach. To tzw. Nowa Świecka Tradycja, z początku XX w., podsunięta przez… no, to temat dla Coryllusa, przez kogo zaaplikowana. Gdy kilka lat temu w Oksfordzie władze zakazały używania nazwy Boże Narodzenie, to jedynym, który zaprotestował był miejscowy rabin, off course.
Mój do dzisiaj darzy sentymentem Grzędowicza.
A z technik manipulacyjnych to chować przed dzieckiem, a zajrzy z ciekawości. 😉
Coś mi poprzedni koment nie chce wejść więc jeszcze raz.
Jeśli młody ma żyłkę kombinatora, fajną opcją jest zestaw startowy Arduino + książka.
Ewentualnie samo Arduino i płytkę stykową i torchę jakiś zworek, diodek – wyjdzie taniej niż gotowy zestaw, tylko trzeba wiedzieć jak się części nazywają.
Arduino to mikrokontroler (malutki komputer z wbudowaną pamięcią), jest za słaby nawet na uruchomienie normalnego systemu operacyjnego, ale służy do czegoś innego: można w prosty sposób przyłączać różne fizyczne moduły (czujniki ruchu, klawiatury, wyświetlacze LCD, serwomechanizmy, termometry, anteny… można też robić swoje moduły) i je oprogramowywać. W ten sposób można sobie zrobić masę fajnych i przydatnych rzeczy, takim bardzo typowym jest na przykład zdalne sterowanie rolet na pilota/komórkę ale ograniczeniem są wyobraźnia i fizyka 😀 . Oprogramowanie na komputer jest za darmo a przy tym na tyle dobre że ogarnięty dwunastolatek da sobie radę (tylko musi liznąć podstaw programowania- dwanaście lat to dobry moment by zacząć), jest też cała masa poradników, blogów itd. Taka wiedza jest ogólnie rozwijająca i po prostu przydatna nawet jeśli nie zostanie programistą czy elektronikiem.
Szkoda że ja za dzieciaka czegoś takiego nie miałem
Chłopcu w tym wieku kupuje się broń i zabiera na polowanie.
W Finlandii dzieciaki w tym wieku są zabierane do lasu na polowanie w ramach zajęć szkolnych, podczas których obserwują polowanie na zwierzynę łowną, biorą udział w ściąganiu skór z upolowanych zwierząt, przygotowywaniu mięsa i wszystkich innych pracach z tym związanych.
Oprócz tego kursy korzystania z rakiet śnieżnych, jazdy na nartach biegówkach, obsługi sań motorowych itp. zajęcia.
Jak nie ma pieniędzy na broń palną, niech kupi przynajmniej łuk sportowy lub kuszę. Z tej broni też można ustrzelić w lesie w zasadzie wszystko, sprzęt do łowienia ryb albo podręczniki pszczelarstwa z ulem (można kupić już za 300-500 zł).
szachy moga rozwiazac problem…
Proponuję wspólny wypad do kina
LIDL. Walka o karpia. Official trailer na cda.pl.
Rozumieją, ale rozumiejący unikają współczesnych publikacji
To na urodziny. też będą niedługo.
”Z tej broni też można ustrzelić w lesie w zasadzie wszystko”
Nie można. Polowanie z kuszą czy z łukiem jest zabronione,tak samo jak z bronią czrnoprochową.Sztucer też nie może mieć za małego kalibru do danego gatunku zwierzyny.
Z książką kucharską dobry pomysł…nie wiem skąd mu się to bierze…ja tego nie mam.
Gospodarzowi i wszystkim serdeczne życzenia odpoczynku, radości z Narodzin Chrystusa, wesołego kolędowania i wartościowych prezentów pod choinkę.
„Nie można”
Można.
Nie wolno ( ͡° ͜ʖ ͡°)
😀
Książka o Arduino z Helionu jest całkiem ok dla zielonego., ale lepsze materiały są tylko po angielsku.
Kornel Makuszyński Dziewięć kochanek kawalera Dorna ryczałem w przedziale ze śmiechu, a ludziska patrzyli na mnie dość podejrzanie.
Moze wzorem naszego medrca Lecha Walesy (zaproponowal nie tak dawno zeby powstal jeden rzad swiatowy) ktos rzuci mysl zeby zrobic jedna wielka ksiegarnie. Taka na caly kraj. Na rogu Marszalkowskiej i Swietokrzyskiej na przyklad.
Karol Olgierd Borchardt – „Znaczy kapitan” i inne tego autora.
Jeśli książka kucharska to proponuję dołożyć „Ratatuj” na DVD 🙂
Dosc o ksiazkach. Juz zbliza sie ta chwila gdy zaspiewamy „Bog sie rodzi moc truchleje…”. Panie Gabrielu dziekuje za dobre teksty i wszelkie trafne uwagi w tym roku, mam nadzieje ze beda rownie dobre w nowym roku. Zycze panu i calej rodzinie a takze wszystkim komentatorom spokojnych i zdrowych Swiat Bozego Narodzenia.
„Beniowski”, „W cieniu zapomnianej olszyny”, „Oficer największych nadziei”, „Kozietulski i inni”, „Chłopcy z placu broni”, „Serce” Amicisa, no i wszystkie książki Ossendowskiego.
Jestem po rozmowie z młodym. Wszystko fajnie, bo komiks, bo jest tego duże, bo są pojedyńcze zeszyty bo nie są drogie tylko, że to japońszczyzna. Nazywa się to Fullmetal Alchemist.
Jeśli nie zdecydujesz się to może coś o tym napiszesz, choćby jeden felieton, bo sprawa bardzo interesująca, a wtedy byłby to prezent świąteczny dla Ciebie. 😉
Na początek http://pl.wikipedia.org/wiki/Fullmetal_Alchemist
Szanowny Panie
O tym, z czego i do czego strzelać, nie mam w zwyczaju nikogo pytać o zgodę.
Za takie polowanie w lasach królewskich wisiałby Pan…
worek bokserski.
Nie pisałem gdzie, lecz czym i do czego.
Strzelam i łowię na mojej ziemi, więc kogo miałbym pytać o zgodę? Jestem wolnym człowiekiem.
Raspberry pi w zestawie z peryferiami – karta pamieci, obudowa, diody, oporniki, dodatkowa plytka i kabelki do laczenia wszystkiego. Cena na amazon.de ok 65 EUR.
Toyah podsunął inną myśl, gra. Gra planszowa dla całej rodziny + książką „Kocham Polskę” (w Naszej Przyszłości). Grałem w nią z żoną, siostrą i szwagrem. Mieliśmy ubaw po pachy na całą noc, bo to jest quiz. Książka miała kiedyś paskudne ilustracje, ale zastąpili je zdjęciami. Teraz jest znośna.
Dron albo jakiś super model sterowanego śmigłowca.
Extra latarka. Np. jakiś Olight z pięcioletnią gwarancją, 900 lumenów w Militariach.
Lego z serii kreatywnej z silniczkami albo jakiś gigant Technic.
Narty lub snowboard.
Trylogię.
Niziurskiego.
„Niektóre strony w wydaniu amerykańskim zostały zmienione względem wersji japońskiej, aby uniknąć niewielkich nawiązań do chrześcijaństwa. ” ?
A ja proponuje gre planszowa Blokus.
Gra sie od 2-4 osob.
Wymaga myslenia, strategii, i nieco cierplijwoscj, choc nie za duzo.
Idealna rodzinnie nawet przy roznicy wieku szanse sa dosc rowne, wiec fajnie sie gra.
PS. A pomysly na gry planszowe nagrodzone
http://en.m.wikipedia.org/wiki/List_of_Game_of_the_Year_awards_(board_games)
No, to jest trochę inna klasa urządzenia bo rPi bootuje linuxa i możliwości też ma inne. Arduino chyba jednak wymaga mniejszej wiedzy na rozpoczęcie i tutoriale prowadzą za rączkę.
Tak, szło o pychę.
Rozumiem, że to taki żart.
Katamino, ma wiele z Blokusa, ładniej wydana – drewniane klocki, materiał do rozwiązywania solo-łamigłówek.
Puerto Rico – bardzo dobra gra ekonomiczna o koloniach, plantacjach i handlu (przy okazji dobry materiał do dyskusji)
Opisanego wcześniej komputera nie pobiją, ale przy okazji dobry sposób na spędzenie czasu z rodziną, radzenie sobie z frustracją, nauka planowania.
O rękawicach bokserskich to było serio. Oprócz ducha jest też ciało. Wieszak na worek dobrze wkręcasię w belki. Ja mam większy problem, bo sufit w garażu za wysoko, a ściany z pustaków, ale już znalazłem dobry zestaw podtrzymujący do worka.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.