lip 062023
 

Zanim zacznę o tym psuciu powiem tylko, że zostało już tylko 56 miejsc na naszej konferencji w Ojrzanowie. Mamy też trzech pierwszych wykładowców. Będą nimi: Agnieszka Kidzińska Król, Wojciech Król i kapitan Tomasz Badowski. O tym czy przyjedzie Piotrek Tryjanowski, by opowiedzieć o współzależnościach pomiędzy ludźmi i owcami, a także o handlu wełną, okaże się w połowie sierpnia. Na razie nie zamykam listy, bo prowadzę różne rozmowy. No i zamierzam wyjechać na wakacje. Słowo o naszych wykładowcach; zacznę od kapitana Tomasza Badowskiego. On po prostu opowie, jak było w Karbali. Będzie to gawęda uczestnika walk. Uważam, że w czasie kiedy toczy się wojna, a ludzie o wyglądzie i mentalności dyżurnych na szkolnym korytarzu, uważają się za ekspertów od niej, warto posłuchać żołnierza prawdziwego. Książkę Agnieszki Kidzińskiej Król wydamy niebawem, nosi ona tytuł „Sprawa Macocha”, liczy ponad 600 stron formatu B5 i jest panoramą postaw i obyczajów w Królestwie Polskim tuż przez I wojną światową. Osią zaś narracji jest w niej sławna i opisywana także przeze mnie „zbrodnia częstochowska”. Uwaga! To nie będzie kryminał z myszką, to będą dokładnie udokumentowane dzieje policyjnych prowokacji, terroru, wymuszeń i zbrodni, przed którymi broniło się i zasłaniało społeczeństwo polskie, w momencie, kiedy coraz głośniej mówiono o niepodległości. Książka zawiera ponad sto unikalnych fotografii z epoki. Nie wiem jeszcze dokładnie o czym opowie Pani Agnieszka, ale na pewno będzie to coś ciekawego. Pan Wojciech Król, autor biografii gen. Fishera, na pewno opowie coś o okrętach wojennych, ale co dokładnie też jeszcze nie wiem. Oboje zastanawiaj się nad tematami.

Teraz przejdźmy do tego psucia rynku. Konferencje są między innymi po to, by trochę się przed tym psuciem obronić. Deprawacja bowiem ludzi i podmiotów obecnych na rynku książki postępuje i mam wrażenie, że nie zależy od koniunktur. To znaczy powszechnie uważa się, że rynek jest trudny, a przez to niektórzy nie muszą realizować swoich zobowiązań, albo realizować je z wielkim opóźnieniem. Umowy z hurtowniami opiewają na 60 albo 90 dni płatności, w rzeczywistości należności spływają po pół roku, albo i później, czasem nie spływają wcale. Promocja jest całkowicie w gestii wydawcy, który zwykle – jeśli jest sprytny – usiłuje zwalić ją na media, czyli puścić raz i drugi w TV czy gdzieś na popularnych portalach zajawkę książki z gołą babą. I nie ma, wierzcie mi, siły, żeby przekonać pośredników do tego, że nie tylko goła baba się sprzedaje. Bo ona wcale się nie sprzedaje, siedzi sobie smutna na krawężniku i płacze. Nikt bowiem jej nie chce. Ludzie zaś czynni na rynku książki czują się oszukani, a przez to uczucie właśnie uważają, że mogą oszukiwać innych, bo ono ich tłumaczy ze wszystkiego.

W jaki sposób zachęca się ludzi do kupowania książek? Najpierw się ich degraduje do bezmyślnych konsumentów emocji, a następnie usiłuje wcisnąć im te emocje w postaci zadrukowanych kartek oprawionych w jakiś sielski obrazek. Identycznie jest z filmami, a żeby się o tym przekonać wystarczyło oglądać wywiady z aktorkami grającymi w serialu o Szlimakowskiej czy, jak ostatnio, z Michaliną Olszańską, która wystąpi w serialu „Dewajtis”, nakręconym na podstawie prozy Marii Rodziewiczówny. Pani ta, a wcześniej sama Szlimakowska, podkreślały malowniczy i relaksujący walor produkcji, w których wystąpiły. No, ale czy tego właśnie chcą czytelnicy i widzowie? Ja nie jestem do końca przekonany. Promocja zaś w tym wydaniu polega na tym, by wywołać wielką falę, która załatwi sprzedaż i oglądalność, i pozwoli twórcom i ekipie pójść do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. No, ale kłopot w tym, że jak człowiek już raz zacznie być aktywny na tym rynku, to nie pójdzie do żadnego domu. Musi bowiem współpracować z pośrednikami, współpracownikami, podnajętymi ludźmi, a oni wszyscy muszą zarabiać pieniądze. Te zaś muszą być gwarantowane. I tu pojawia się problem dotacji. One miałyby w zamyśle receptą na uzdrowienie rynku. To znaczy zaś – wykorzystajmy raz jeszcze logikę, którą zaproponował światu Arystoteles – że klienci i odbiorcy, już w założeniu byli uznani za ludzi średnio rozgarniętych. Twórcy zaś wręcz za bałwanów, którzy nie poradzą sobie bez pieniędzy wręczanych im za bezdurno. Jak bowiem inaczej to interpretować? O pardon, można jeszcze w ten sposób, że ludzie pragnący zyskać fory na rynku, wespół z urzędnikami, zaplanowali projekt zwany finansowaniem kultury. To jest jeszcze lepsze niż dofinansowywanie biznesu, bo oznacza, że kultura nikogo nie obchodzi, a co za tym idzie nie jest żadną kulturą. Jest projektem obcym, narzucanym ludziom, których się lekceważy, albo wręcz nimi pogardza. Nie mam o to pretensji do urzędników PiS, albowiem ten format to pewna tradycja. Każdy kto czytał serię „Socjalizm i śmierć”, rozumie skąd on się wziął. Niestety nie ma żadnej konkurencji wobec tego sposobu promocji. Zrobi się jeszcze dziwniej jeśli przypomnimy sobie, że te wszystkie projekty: filmy, książki, przedstawienia teatralne to także propaganda. Celem tych działań jest zainteresowanie skołowanego odbiorcy, który – podkreślam – jest w najlepszym razie lekceważony, a jeśli nie wykaże się śladowym choćby zainteresowaniem wobec proponowanych mu treści, wręcz niepotrzebny. Można bowiem łatwo wyobrazić sobie sytuację kiedy mamy do czynienia z trzema osobami dramatu. I nie chodzi tu wcale o pana, wójta i plebana, ale o urzędnika, artystę i budżet. Oni sobie we trzech poradzą, bądźmy o to spokojni. Żaden czwarty do brydża nie jest im potrzebny.

Przy takim systemie jedyną możliwością promowania czegokolwiek jest obniżanie jakości produktów. To zaś prowadzi do innej metody – do zwalczania produktów, które są choć trochę lepsze. I to właśnie jeszcze przed nami. Nie wystarczy bowiem zrobić coś głupiego i słabego za państwowe pieniądze. Trzeba jeszcze zniszczyć wokół wszystko, co ma jakiś walor. Wtedy dopiero będzie prawdziwa promocja kultury. Jeśli uda się przy tym wydać maksymalną ilość nie swoich pieniędzy, sukces będzie pełny.

Tak było w przypadku filmu o Szlimakowskiej. Do tego dochodzi jeszcze coś, co nazwałbym wychowaniem w kulturze, czyli przymusowy kolportaż formatów słabych i niewydolnych, które lansowane są w szkołach, domach spokojnej starości i uzdrowiskach. Albowiem tam właśnie znajdują się ludzie bezbronni, którzy nie poradzą sobie z zalewem tandety.

Na targach książki w Grodzisku rozmawiałem z jedną z naszych czytelniczek o tym dlaczego Jan Słomka nie jest lekturą czytaną w programie narodowego czytania? Nie jest, albowiem nie znalazł się w programie lektur szkolnych, ani przed wojną, ani za komuny. Był zbyt autentyczny. To zaś co jest w tym programie lektur zostało tam, w większości wpisane, jeszcze przez pana Natansona, zanim jeszcze uzgodniono na forum międzynarodowym, że powstanie wolna Polska. Później zaś tylko, kolejne bandy szachrai dopisywały do tej listy swoje preferencje, czyniąc ze szkoły piekło, a z ludzi emocjonalnych inwalidów. Jak mówię – nie mam pretensji do obecnych urzędników, bo oni odziedziczyli system. Warto jednak zauważyć, że ten system istnieje, działa i czyni szkody.

Musimy stanąć w prawdzie i powiedzieć – nie da się opowiedzieć dziś w sposób autentyczny, starych XIX wiecznych historii. Zwłaszcza, że one już na samym początku zostały sformatowane w sposób nie dający dziś nikomu szansy. Czytelnik, do którego były adresowane – mieszkaniec dworu – żyjący w bańce emocjonalnej i informacyjnej, już nie istnieje. Są inni czytelnicy. Oni zaś wymagają innych formatów i innego traktowania. Fakt, ich emocje są dewastowane przez ludzi produkujących gry i samego Patryka Vegę, a także przez patrostreamerskie formaty na YT, także sportowe. Tyle, że z tego zestawu nic akurat nie wyniknie. Nie będzie to miało żadnej, poza humorystyczną, ciągłości. A przy okazji zdemaskuje sposób w jaki zostało sfinansowane. Potem będzie już tylko gorzej. Dziś słyszałem, jak niejaki Borek, komentator sportowy, rozprawiał o możliwościach walki w klatce, sławnych piłkarzy z reprezentacji. A potem co? Walki w kisielu? Bez gaci? Jeśli ktoś myśli, że to porównanie nie dotyczy kultury ten się niestety grubo myli.

Na niedawnych targach książki w Kędzierzynie Koźlu stało obok nas wydawnictwo, które sprzedawało jakieś słowiańskie czy też rzekomo słowiańskie bajduły. Prócz tego, dla podkręcenia atmosfery sprzedawali też powieść o pedofilach, a żeby interes się kręcił wystawili na widok publiczny specjalne urządzenie służące do kastracji – taki duży sekator. Taka była tam promocja. Nic nie mówiłem, bo gdybym nawet próbował coś tym ludziom wyjaśnić nie miałoby to sensu. Oni wiedzą lepiej, wiedzą co się sprzedaje, czego potrzebuje czytelnik i najważniejsze – co lansują media. Bo jak się zrobi to samo, to promocja będzie za darmo. Z tym sposobem myślenia nie jestem w stanie się zmierzyć. To już łatwiej rozmawiać z redaktorami z upadających wydawnictw naukowych, którzy wszelkie uwagi płynące z serca kwitują zdaniem – panie, co mi pan będziesz gadał, czterdzieści lat w zawodzie pracuję.

Nie możemy brać udziału w tym wyścigu. Każdy to chyba rozumie. Tym bardziej, że startują w nim również wydawnictwa akademickie. Nie wszystkie – fakt – ale sporo. Musimy piąć się pod górę. I to nie będzie łatwe. Myślę jednak, że nie spadniemy.

Przypominam, że w dniach 5-6 sierpnia odbędzie się w Krakowie, w hotelu Polonia Kiermasz Książki i Sztuki. Na miejscu będzie dwoje artystów z Krakowa – Irena Czusz i Tomasz Bereźnicki, a także pracownia Sztuka Cięcia z Częstochowy. No i wydawnictwo Klinika Języka oczywiście.

  9 komentarzy do “Psucie rynku”

  1. Lista lektur szkolnych to jest dokładnie to samo, jak narzucanie LGBT.

  2. Dzień dobry. O właśnie; „panie, co mi pan będziesz gadał, czterdzieści lat w zawodzie pracuję”. To jest bardzo cenne spostrzeżenie. Głównie dlatego, że – niestety – jest to po prostu ułomność natury ludzkiej. No, ale my – katolicy – mamy obowiązek walki ze swoimi ułomnościami, wszelkie tłumaczenia precz. A ta ułomność została dawno dostrzeżona przez tego, który nie omija żadnej okazji – i jest wykorzystywana wciąż. Cała tam misterna machina kłamstwa budowana po to, byśmy i my żyli w emocjonalnych i informacyjnych bańkach. Przez co w pewnej chwili nie będziemy już istnieli jak ci mieszkańcy dworów. Uniknijmy tego przeto wykorzystując ich dziedzictwo, to, które jest nam trudniej odebrać niż ziemię i prawa. Mianowicie – przykład. Casus, jak powiedzieliby prawnicy. Na świecie bowiem nie zmienia się aż tak znowu wiele. Rekwizyty głównie. Zasady zaś i interesy – znacznie mniej. Spójrzmy zatem wnikliwie w ostatnie dni naszych przodków, dokonajmy wiwisekcji ich myślenia, motywacji, wiar i uporów i wyciągnijmy wnioski, Zanim ktoś nas zniknie tak jak ich w swoim czasie…

  3. Będzie okazja przy książce „Sprawa Macocha”

  4. Sprawa Macocha – policja krakowska na plus, sądy na plus, społeczeństwo na minus.

    Sprawa Anastazji Rubińskiej – policja na plus, sądownictwo na minus, społeczność polskich i banglijskich imigrantów w Grecji na minus.

    W dzisiejszych czasach nawet prezydent Francji jest prowokatorem, a cóż dopiero mówić o sytuacji Polsce…

    Pytanie, czy dzisiaj Polacy są lepsi albo gorsi, niż przed IWS, pozostawiam otwarte.

  5. 🙂 – tego co to „z Krzyżanosko okradali Matke Bosko”…

  6. Okazuje sie, ze Dorocinski gral w filmie „Mission: Impossible” ruskiego kapitana okretu podwodnego i mamy sie z tego cieszyc i przychodzic na spotkania z tym panem, zeby mu uscisnac dlon. Oczywiscie wszyscy powinnismy sie wstydzic, ze Polska jest zasciankowa, bo nie zgodzila sie na wysadzenie zabytkowego mostu kolejowego w Pilchowicach kolo Jeleniej Gory na potrzeby filmu. To jest po prostu skandal na skale swiatowa, ze odmowilismy producentom z Holywood zeby sobie wysadzili nasz most!

    Jeszcze bardziej powinnismy sie byli cieszyc, gdyby aktor zagral szmalcownika, morderce zydow, albo kapo w obozie, bo wtedy szanse na Oskara bylyby wieksze.

    Polski aktor moze zagrac sk***na ruskiego, ale piwa z Mentzenem nie wolno sie napic. Babka, ktora pracowala w MMA i prowadzila profesjonalnie ten ostatni sped Konfy z Mentzenem zostala zwolniona z pracy.

    Teraz tak: Francji nie wolno krytykowac za ostatnie zamieszki, ale we Lwowie ruscy zniszczyli 60 mieszkan i 50 samochodow i mamy to uznac za barbarzynstwo wojenne.

    Swoja droga Kaczynski mial dobry pomysl, zeby wkroczyc na zachodnia Ukraine, bo wtedy bysmy ocalili Lwow.

  7. Proszę nie wrabiać Kaczyńskiego

  8. Mam wrażenie, że przymusowe lektury szkolne zniechęcają (-ały? przynajmniej te 40+ lat temu) do czytania. Może to mechanizm obronny? Dzieci wyczuwały intuicyjnie, że coś nie gra, że robi się im wodę z mózgu?

  9. A istnieje gdzieś na świecie szkoła bez przymusu? Ktoś musi ustalić czego trzeba się nauczyć, jakie lektury przeczytać. Nie przypominam sobie, bym cierpiała z tego powodu, że zadali mi coś do przeczytania… To jakiś absurd. Jak można wygadywać tego typu rzeczy?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.