paź 212022
 

Niektóre opisy zdarzeń z przeszłości można ze spokojem nazwać równaniami bez niewiadomych. Pozostają one jednak nie rozwiązane, albowiem rozwiązań tych, jakże oczywistych, nie zaakceptowały instytucje i osoby uznawane za instancje wydające ostateczne oceny. Powrócę dziś do kwestii, które są treścią książek Niebieski sztandar i Anglik tatarskiego chana, a zaprzątać nas będą głównie liczby.

Oto dzień 19 listopada roku 1240. Dzień tragiczny, po którym nic już w Europie nie będzie takie jak przedtem. Upada Kijów, a Mongołowie zabierają się za mordowanie mieszkańców, podpalanie drewnianego w większości miasta i grabież na skalę, której dorównać mogłaby chyba tylko grabież Konstantynopola dokonana 32 lata wcześniej. Myślę, że gdyby trafił się jakiś zdolny autor, z talentem do syntetycznych ujęć historii, mógłby napisać monografię wieku XIII i nazwać ją Stulecie grabieży.

Powtórzę – 19 listopada 1240 roku. Każdy zapewne wie, że sławna bitwa pod Legnicą rozegrana została wiosną następnego roku, konkretnie zaś 9 kwietnia 1241. Dzięki nowoczesnej technice łatwo możemy obliczyć ile wynosi odległość z Kijowa do miejscowości Legnickie Pole, gdzie dziś stoi barokowy kościół upamiętniający tamto wydarzenie. To 1193 kilometry, które samochodem można przejechać w 13 godzin i 16 minut. Dorzućmy jednak trochę tych godzin i minut, bo wiadomo, że nie da się wszystkiego zrobić w takim tempie, jak pokazuje gugiel. No więc niech to będzie 24 godziny. Popatrzmy teraz ile potrzeba na przejście tego dystansu pieszo. Armia mongolska co prawda składała się głównie z kawalerii, ale były tam także jednostki inżynieryjne, które wstrzymywały pochód i zwalniały tempo. Gugiel skraca dystans dla piechura, do 1077 kilometrów i wskazuje, że pokonałby on odległość z Kijowa pod Legnickie pole w 219 godzin. To jest  9,125 doby. Dorzućmy coś do tego, bo jasne jest, że nikt nie może iść bez przerwy. Przyjmijmy, że nasz piechur wędrował będzie przez dwa tygodnie – całe 14 dni.

A jak to wyglądało w czasach inwazji mongolskiej? O wiele gorzej. Oto przez grudzień wojska przegrupowywały się, a rzekę Bug, oddaloną od Kijowa oddziela dystans 500 km. Trwała mroźna i ciężka zima, która ułatwiała oczywiście Mongołom przemierzanie wielkich obszarów, bo rzeki były zamarznięte, ale na tereny Polski wkroczyli oni dopiero w styczniu 1241. Przed nimi zaś wyrosły zastępy rycerstwa ziemi lubelskiej, sandomierskiej i krakowskiej. Mongołowie musieli zdobyć kilka miast, między innymi Lublin. Kilku innych miast zaś nie zdobyli, na przykład Kraśnika. Bajdar, który był głównodowodzącym, podzielił tiumenie na trzy części. Jeden pod wodzą Ordu poszedł na północ i dotarł, aż do granicy Prus, drugi ruszył na Łęczycę, a prowadził go Kaidu, sam Bajdar zaś poprowadził swoich ludzi na Kraków. Dodam jeszcze, że koncentracja wojsk odbyła się pod Włodzimierzem Wołyńskim. Przez cały czas tiumenie prowadziły walki i zdobywały miejscowości, nierzadko obwarowane. Trwała zima, co wiele ułatwiało, ale mimo to tempo tego marszu musi budzić zdumienie. Wszyscy trzej wodzowie połączyli swoje siły pod Wrocławiem. Nie zamierzali zdobywać zamku, gdzie schronili się obrońcy, ale ruszyli wprost pod Legnicę, bo tam koncentrowała się armia księcia Henryka Pobożnego.

Armia ta nie prowadziła żadnego rozpoznania, nie było w niej zwiadowców, a pod Legnicą zebrała się, by oczekiwać połączenia z armią czeską, nadciągającą od strony Kłodzka. Ponoć obydwa zgrupowania dzieliło ledwie 55 km, kiedy pod Legnicę nadciągnęli Mongołowie znakomicie poinformowani o tym, jaka jest sytuacja nieprzyjaciela. Finał konfrontacji jest wszystkim znany. I nie był on wcale niespodzianką. Bajdar, Kaidu i Ordu, nie dość, że zastosowali wszystkie nowoczesne techniki wojenne i nowatorską taktykę, to jeszcze zdobyli po drodze niezwykle dużo cennych bardzo informacji, które mogły posłużyć im w dalszych podbojach.

Podsumujmy teraz nasze rozważania – od 19 listopada 1240, kiedy rozpoczęło się dewastowanie Kijowa do 9 kwietnia kolejnego roku, Mongołowie zdążyli spustoszyć Ruś Kijowską, dokonać koncentracji wojsk pod Włodzimierzem, wkroczyć do Polski, a także na Litwę, przegrać – o dziwo – kilka potyczek, ale także osiągnąć cel strategiczny, którym było zniszczenie największej siły na terenie Polski, czyli wojsk śląsko-wielkopolskich. Wszystkiego tego dokonali w 150 dni, z których większość przypadała na zimę, a niewielka część na porę przejściową, zwaną przedwiośniem. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że wtedy klimat był cieplejszy. Zapewne, ale to tym gorzej dla Mongołów, bo niektóre rzeki musieli już forsować po mostach łyżwowych, lody bowiem puściły i nurty wypełniły się krą.

W czasie kiedy tiumenie Bajdara operowały w Polsce, główne siły Mongolskie rozpoczynały operację na Węgrzech. Była ona o wiele poważniejsza i bardziej rozciągnięta w czasie. Bitwa na równinie Mohi rozegrała się dwa dni po bitwie legnickiej i zakończyła się dokładnie tak samo, jak ona – całkowitą katastrofą. Mongołowie zaś zajęli się pustoszeniem Węgier, które były znacznie większe od księstw polskich. Pochłonęło im to czas do przyszłej wiosny, czyli do marca i kwietnia roku 1242, kiedy to zmuszeni byli zawrócić ze względu na to, że wodzowie otrzymali wieść o śmierci wielkiego chana Ugedeja, który zmarł w Karakorum, w grudniu 1241 roku.

Policzmy ile to jest kilometrów – z Karakorum na terenie Mongolii do dzisiejszego Budapesztu. Gugiel mówi, że 7116 km. Piechur, dzisiaj przemierzyłby tę odległość w 1439 godzin. To znaczy 59,95 doby. Dodajmy do tego czas na postoje i załóżmy, że piechur szedłby dziś z Karakorum do Budapesztu przez cztery miesiące. To w sam raz tyle ile szła na Węgry wiadomość o śmierci Ugedeja! Wszystko się zgadza! No, nie bardzo. Bo w czasach, o których mówię funkcjonowała znakomita łączność poprzez posterunki pocztowe, które Mongołowie zorganizowali w całym kraju. Ludzie-strzały przemierzali wielkie odległości w czasie rekordowo krótkim, a tu chodziło przecież o wiadomość najważniejszą – o śmierć wielkiego chana. Gdyby naprawdę komuś zależało na dostarczeniu jej na Węgry, zajęłoby mu to o wiele mniej czasu. Posłańca takiego na pewno nikt by nie zatrzymał, jeśli nie wydano by rozkazu z najwyższych kręgów władzy. Komuś zależało więc na tym, by kampania na Węgrzech, w Dalmacji, na Bałkanach i w Polsce toczyła się dalej, ciągnąc za sobą straszliwe zupełnie konsekwencje dla tego obszaru. I taką właśnie sytuację nazywam równaniem bez niewiadomych. Nikt nie kwestionuje opisu zdarzeń, choć on sam aż się o to prosi. Gdyby jednak do tego doszło, zakwestionować trzeba by było wiele innych opisów i sensów. No, a po co?

Zastanawiacie się pewnie jak ja to teraz wszystko połączę z Profesorem Sławomirem Cenckiewiczem? Jak zwykle – z wdziękiem prestidigitatora.

Oto wczoraj, na twitterze pan profesor zarekomendował książkę Wielomskiego Noah Harari grabarz człowieczeństwa. Kim jest pan Harari wszyscy mniej więcej wiedzą. To jest kolejna osobistość z długiego szeregu lewackich propagandystów, którzy mają w przestrzeni publicznej kwestionować Boga, własność i rodzinę, a opiewać powszechną kontrolę i konieczność redystrybucji dóbr. Brednie Harariego nie różnią się niczym od innych, emitowanych wcześniej bredni. I nie jest on żadnym zagrożeniem dla człowieczeństwa, bo wystarczy go nie słuchać. Nie zwracać na niego uwagi, a zabiegi promocyjne wydawców i mentorów Harariego, olać – przepraszam panie – ciepłym moczem. Z faktu, że jest on ciśnięty gdzieś tam obrzeżami naszych myśli nie wynika nic. Nie potrzebujemy bowiem czytać – że zacytuję klasyka – co jakieś kłamcy napisały. Ten błogostan może jednak trwać tylko do momentu, kiedy w akcję nie włączy się Wielomski. On, nie proszony i nie pytany, występuje w obronie naszego człowieczeństwa i całej cywilizacji w ogóle. Stwarza tym samym złudzenie, że jest przeciwnikiem Harariego i jego poglądów. To jest hucpa odgrywana przed naszymi oczami od wielu już stuleci, ale ciągle spora ilość osób się na to nabiera. Lub po prostu odgrywa jakiś spektakl, żeby uwiarygodnić metodę. Wielomski to człowiek, który powiedział, że Brygada Świętokrzyska to formacja polskojęzyczna współpracująca z gestapo, potem zaś był gościem Moniki Jaruzelskiej. I to zamyka wszelkie kwestie, a także wyłącza jego opinie z kręgu zainteresowania ludzi cywilizowanych. To znaczy tak by było, gdyby nie włączył się w to element trzeci, czyli Profesor Sławomir Cenckiewicz. On wystąpił jako arbiter i publicznie dał wyraz swojemu zainteresowaniu polemiką Wielomskiego z Hararim. Polemiką, która nie ma żadnego znaczenia, albowiem jest częścią tej samej metody. I tylko ktoś wyjątkowo nierozgarnięty, może się jeszcze na to nabierać, licząc, że oburzenie wyrażone przez Wielomskiego, argumenty przezeń podniesione, wpłyną negatywnie na dystrybucję propagandy Harariergo. To tak, jakbyśmy uwierzyli, że pozbawiona rozpoznania armia, jest w stanie – jedną szarżą – pokonać tiumenie Bajdara pod Legnicą. To jest niemożliwe, z istoty, a myślenie takimi kategoriami sprowadza zagładę.

Stawiam więc pytanie czysto teoretyczne? Czy prof. Cenckiewicz mógłby awansować w mongolskiej armii wyżej sierżanta? Myślę, że nie, ale w armii Fryderyka II austriackiego miałby może większe szanse. No, ale to tylko takie teoretyczne rozważania, sami rozumiecie, bez związku z sytuacją obecną.

  19 komentarzy do “Równania bez niewiadomych albo czy Profesor Cenckiewicz nadaje się na sierżanta w mongolskiej armii”

  1. Dzień dobry. A ja tam jestem spokojny, że p.profesor znalazłby zatrudnienie i u Bajdara i u Fryderyka. Obaj bowiem najprawdopodobniej czytali Sun Tzu, choć nie było jeszcze opracowania Clavella. jeden z moich ulubionych cytatów zaczyna się od słów; „każdy żołnierz przyda się na wojnie…” Reszta jest warta przeczytania i zapamiętania. Szczególnie ważne jest, żeby p.profesor przeczytał. Powiedziałbym – dla niego – krytycznie ważne. Co zaś do Mongołów, to ja mogę zrozumieć, że samorodny talent dowódczy plus długie doświadczenia w operowaniu w stepie załatwiały sprawę w Azji środkowej. No – do Kijowa. Ale dalej, to już musieli w tym maczać palce jacyś fachmani obznajmieni z terenem tutejszym, uzbrojeniem i sposobami walki. Tacy, co to sztukę wojenną pielęgnowali od czasów rzymskich legionów. Nie chce być inaczej…

  2. No oczywiście, że maczali – Wenecjanie

  3. Musiało tak być. Mnie jednak zastanawia strategiczny aspekt sprawy. Mogę zrozumieć, że Wenecjanie nie kochali Papieża, z pewnością miewali z nim konflikty, ale żeby tak jednoznacznie w niego uderzyć likwidując praktycznie „Królestwa Wschodnie”? Zyskało na tym Cesarstwo, a przecież dla Wenecji najlepsza – chyba – byłaby chwiejna równowaga tych dwóch ośrodków władzy. Wtedy niewielkim nakładem decydowaliby o wszystkim, popierając raz jedną, raz drugą stronę…

  4. przecież oni musieli mieć przewodników z dokładnymi mapami… wygląda na to, że szli do celu jak po sznurku …. a co było ich celem, może  zdewastowanie Piastów śląskich, a co Mongołowie mogli wiedzieć o Piastach

    na terenie zalesionym, nieznanym pędzą tiumenie sprawnie z prędkością … światła

    No ale tak sięgając do opowieści kresowiaków o okupacji niemieckiej na kresach pokrytych lasami, Niemcy na tych zalesionych terenach byli bezradni bez przewodników a mieli dobre mapy, ograniczenie widoczności tworzy zagrożenie, budzi ostrożność, niemcy wjeżdżali w zalesione tereny tylko dużymi kolumnami wojskowymi

  5. – to zalesienie w XIII wieku to już nie było takie wielkie. Może większe niż dziś, ale puszcze już raczej nie dominowały. Co nie zmienia faktu, że był to dla nich obcy teren i nieznane środowisko. Wenecjanie musieli z nimi zrobić deal. Ciekawe swoją drogą co dostali od Cesarza za Śląsk…

  6. Z tymi zalesionymi terenami bym nie przesadzał. Produkcja kwitła w Polsce wówczas i drewno było rąbane ponad miarę. Nikt nie wie, jak kraj wyglądał naprawdę

  7. powyżej napisano, że to wojna cesarstwa z papiestwem … no to już w takim razie była to chyba  I Wojna Światowa  , wtedy tamten świat miał dwa podstawowe kontynenty – taki rozmach

    a ja skromniutko pomyślałam o piastach

  8. – wojna światowa trwa nieustannie. Numeracja jest sztuczna i myląca. A Piastowie chyba byli ważni, skoro sprowadzono na nich taką katastrofę. Mówi się, że Śląscy byli na dobrej drodze do zjednoczenia Polski i naprawienia błędu Krzywoustego. Komuś to było bardzo nie na rękę. A znaczenie śląskich kopalin cały czas rosło…

  9. wie Pan, teraz mam pomóc w rodzinie w temacie bicia pieniądza w średniowieczu i tak skojarzył mi sie ten mongolski najazd z walką o surowce do produkcji denarów

  10. – pieniądz na pewno ma tu znaczenie, bo tam i złoto wydobywano. O węglu i miedzi – nie wspomnę. To było El-dorado na ówczesne czasy. Kto wie, czy to nie była główna przyczyna tej akcji z Mongołami. Poza rozwaleniem Węgier i dokopaniem Genueńczykom oczywiście.

  11. a może były dwa grzyby w barszczu czyli  rozwalenie Węgrów było karą za wyrzucenie Krzyżaków w 1226, no bo juz byli silni,  paramilitarni zakonnicy zakotwiczyli na Pomorzu , już mieli bulle papieża, mistrz von Salza był lubiany przez Cesarza i mogli pomyśleć o odwecie, no i tak za jednym zamachem załatwić/sprawdzić od strony wschodniej miejsca ewentualnego podboju czyli nawracania, no bo jeden z tiumeni powędrował w kierunku  na Litwę , /czyli Mongołowie też mieli przewodnika na tym terenie/  , jakby chcieli sprawdzić za jednym zamachem jak te tereny przeznaczone do ochrzczenia  wyglądają od wschodniej strony, czyli jak ekspansywnie działać żeby te /Prusy, Litwa itd/ zagospodarować dla potrzeb Zakonu.

    no nie wiem

  12. – ha, dla mnie Zakon „domu niemieckiego” stoi oczywiście po stronie cesarskiej, formalnie tylko należąc do struktury kościelnej. No ale to jeden z wielu przykładów niemieckiej hipokryzji, akurat z tamtej epoki. Należałoby wyświetlić relacje wenecko-krzyżackie. Pewnie Republika Św. Marka była mało zainteresowana ekspansją krzyżacką/niemiecką na wschód i południe, ale co konkretnie zrobili – nie wiem. A może to oni właśnie załatwili krzyżakom eksmisję… ?

  13. na SN- ie Ojciec Dyrektor pisze że europa środkowa to były tereny  Genui, i najazd mongolski był przygotowany przez Wenecje … Republika Wenecka może nie interesowała sie Inflantami , ale goszczący kiedyś na jej terenie Zakon – może tak, zwłaszcza kiedy się przeprowadził na tereny czekający na podbój … a  taka strategia jak opanowanie wybrzeża i w głąb  mogła być dla nich całkiem właściwa,

    chyba Brunon z Kwerfurtu już 200 lat wcześniej cywilizował chyba teren Inflant …to może w Cesarstwie były to tereny brane pod uwagę jako czekające na zagospodarowanie

    no ale warto byłoby znać dokumenty archiwalne Królewca

    -.

  14. – ciekawe, gdzie one są te archiwa Królewca. We Wiedniu? W Berlinie? W Moskwie? Jedno pewne – nikt ich nigdy nie zobaczy… Dla mnie nakładają się tu dwa zjawiska, jakby konkurencyjne; niemiecki Drang nach Osten i penetracja włoskich republik kupieckich. Dwa różne rodzaje ekspansji, zapewne często wchodzące sobie w drogę. No i działające na tym mitycznym Wschodzie, gdzie wszystko jest możliwe…

  15. A dewastacja szlaku handlowego północ południe. Kijów u swojego zarania był twierdzą do obrony nordyckiego szlaku Bałtyk Morze Czarne, odcięcia Bizancjum od handlu z północy, czysty interes dla Wenecjan. Dobra Wenecjanie najedziemy Kijów ale co w zamian,  dobra Tatarzy damy wam przewodników po bogatej Lechii , warto podjechać aż pod Legnicę na tam dużo surowców jest

  16. a może chdziło jeszcze o kopalnie złota w złotoryi i timiszoarze – no ale skoro nie ma dostępu do archiwów …

    natomiast da się zauważyć w ówczesnych archiwach niemożliwe wprost fałszerstwa, podam  na przykładzie Erfurtu gdzie  ok 1150 r wybijano z grzywny srebra 260 -270 sztuk monet,  około 1200r około – 320-330 sztuk monet, 1250 r. aż 430 -440  sztuk.

    to fałszowanie pieniędzy  wynikało z braku surowca

  17. „– ciekawe, gdzie one są te archiwa Królewca.”

    W głąb Niemiec wywieziono najstarsze i najcenniejsze zbiory, m.in. archiwum krzyżackie oraz Etats Ministerium. Obecnie znajdują się one  w Tajnym Archiwum Państwowym Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturalnego w Berlinie-Dahlem (Geheimes Staatsarchiv Preußischer Kulturbesitz). – podaje Archiwum Państwowe w Olsztynie. https://olsztyn.ap.gov.pl/krolewiec/pl.html

    Niemcy potwierdzaja: https://gsta.preussischer-kulturbesitz.de/recherche/thematischer-wegweiser/deutscher-orden-bis-1525.html

  18. no widzi Pan, jaka dobra nowina, są archiwa które nie płoną, nasze polskie mają pecha

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.