Sukces polega na odnalezieniu, właściwym rozpoznaniu, a następnie zastosowaniu istotnych zależności napędzających rynek. Czym są owe zależności w przypadku rynku książki? To jest dość łatwe do opisania, ale trudne do zaakceptowania, szczególnie przez tych, którzy z rynku książki chcą zrobić rynek propagandy. Paliwem napędzającym ten rynek jest niezadowolony czytelnik. W niezadowolenie zaś wprawa czytelnika lekceważący go autor lub głupi wydawca. Obaj oni tak organizują przestrzeń wokół siebie, by nie było w niej miejsca dla czytelnika. Mam na myśli czytelnika realnego, a nie wydumanego czytelnika-idiotę, który weźmie wszystko co mu podsuną. A o takiego modlą się wszyscy wielcy wydawcy i wykreowani na geniuszy autorzy, którzy sprzedają swoje książki w Biedronce.
W Polsce, a pisałem o tym setki razy, w zasadzie nie ma rynku książki. Rynek bowiem to miejsce gdzie się sprzedaje, a nie miejsce gdzie prezentuje się towar wyprodukowany za ukradzione pieniądze, towar którego w dodatku nikt nie chce. Takie okoliczności zaś mamy w Polsce i póki łatwość kradzenia pieniędzy będzie taka jak do tej pory sprawy nie przybiorą innego obrotu. Zawsze łatwiej będzie wziąć dotację niż postarać się o sprzedaż nakładu. To ostatnie bowiem wymaga przywiązania czytelnika do swoich produktów. Ten zaś jest kapryśny i w każdej chwili może odejść. Nie wiem kto i kiedy wpadł na pomysł, że segmentacja rynku przyciąga czytelników. To była pewnie kiedyś prawda, ale dziś już nie jest. Dziś każdy może zostać autorem kryminałów i to w zasadzie tylko one – kryminały załatwiają sprawę segmentacji. Napisz dobry kryminał, a na pewno go sprzedasz. To jest niestety nieprawda, a autorzy powieści kryminalnych stali się takimi samymi wydmuszkami, jak moralne autorytety z uniwersytetu. Mieli być autentyczni, a wyszło jak zwykle. Czytelnika ma także przyciągnąć wyrazisty autor. Stąd mamy te wszystkie stylizacje, coraz bardziej głupawe. Wyrazisty autor pisze wyraziste książki, a jeśli ich nie pisze, nie jest wyrazistym autorem tylko przebierańcem. Oczywiście, można rzec, że się mylę i wielkie wydawnictwa wychowują sobie czytelników stosując takie właśnie chwyty, a mnie nic do tego. W końcu nawet z Bondy można było zrobić pisarkę. Sądzę jednak, że mam rację. Gdybym się mylił, nie siedzielibyśmy tu wszyscy i nie gadali. Moim zdaniem to, co nazywamy rynkiem zmierza wprost ku zanegowaniu swojego istnienia, a dokona się to poprzez wykreowanie wspomnianego czytelnika idioty. On, co już dziś jest jasne, nie spełni oczekiwań kreatorów i zostanie jak monstrum Frankensteina wysłany gdzieś w lody Arktyki. Potem wszyscy rozejrzą się ze smutkiem dookoła i obrażą się na siebie. Później zaś pozostanie im już tylko rozejść się do domów. Na razie wszyscy udają, że jest świetnie, bo choć księgarnie padły, to mamy jeszcze przecież Biedronkę – znakomity kanał dystrybucji – oraz targi książki. Jak słyszę człowieka, który rozentuzjazmowany opowiada ileż to tysięcy książek sprzedała Biedronka w ostatnim kwartale, mam ochotę go zamordować. A dlaczegóż to ludzie nie liczą ile rolek papieru toaletowego sprzedała Biedronka, albo ile kostek mydła? Nie podnosi im to samooceny? Książki koniecznie trzeba liczyć i cieszyć się, że tyle zadrukowanego papieru udało się przepchnąć z magazynów do mieszkań. Kiedy już wyszydzimy Biedrę, pozostają jeszcze targi. Do tego kanału dystrybucji nie można się teoretycznie przyczepić. No, ale ja to właśnie uczynię. W tym roku nie wybieram się bowiem nigdzie, pojadę tylko na jesieni do Warszawy i do Wrocławia. Nie będzie mnie w Gdyni. Nie ma bowiem sensu uczestniczyć w imprezie, w której z założenia człowiek jest pariasem, choć przyciąga na tę imprezę sporo klientów i robi jej promocję. Targi jak wiemy są profilowane. To jest z jednej strony wygodne, z drugiej zabójcze. Wszyscy wiemy co się dzieje na targach katolickich, na historycznych jest trochę lepiej, ale już niedługo tego dobrego. Niedźwiedź Wojtek przyjedzie niebawem osobiście na tę imprezę i wszystkich zje.
Sprofilowane targi książki to targi środowiskowe. Tak się jednak składa, że coraz mniej środowisk w Polsce, mam na myśli środowiska takie jak gazownia, jest w stanie utrzymać imprezę targową, gdzie króluje książka. Organizatorzy targów na stadionie mają łatwiej, bo oni organizują imprezę masową, zasysają autorów z każdej możliwej strony i cieszą się, że przybywa publiczności. No, ale oni nie handlują książką, handlują stoiskami i nazwiskami. To jest poważna różnica, która te targi usuwa, z zakresu moich zainteresowań.
Skoro wymyślono targi sprofilowane i środowiskowe jednocześnie, nie ma nic więcej do roboty, jak tylko zająć się kreowaniem środowiska. Takiego, które będzie potrafiło utrzymać imprezę targową. To jest moim zdaniem cel na najbliższe lata. Nie potrafi tego gazownia, bo organizowane pod jej patronatem targi książki w Gdańsku okazały się klapą, ale nie znaczy to, że nie można próbować. Gazownia bowiem to twór obcy i wyalienowany na lokalnym terenie. Z faktu zaś posiadania mediów nie wynika nic. Bo środowisko to nie potrafi utrzymać imprezy targowej. Nie potrafi też zmienić formuły takiej imprezy na bardziej otwartą, a to z tego względu, że ci, co by tam przyszli i mieli możliwość zaprezentowania siebie i swojego towaru, mogliby ukraść show i zdominować imprezę. To jest obawa poważna, dlatego targi książki pozostaną już na zawsze imprezą środowiskową.
To co w ostatnich dwóch sezonach zorganizował Valser było próbą skonfrontowania siły naszego środowiska z innymi środowiskami. Być może on sam tego tak nie postrzegał, ale ja bym to w ten właśnie sposób definiował. Przeciwko Rozettcie przemawiało wiele, żeby jednak dokładnie zdiagnozować słabości naszego środowiska i wszystkich towarzyszących targom bytomskich okoliczności, trzeba było tę imprezę przeprowadzić. Traktujmy ją jak rozpoznanie walką. To co wczoraj Piotrek napisał ma swoją wartość i musi być zapamiętane, a ja jeszcze dziś chciałem dodać kilka słów od siebie. Nasze środowisko jest za małe i za mało zróżnicowane, żeby generować ruch klientów spoza systemu blog-SN-PGR. Ta ostatnia platforma powstała niedawno i trudno tu mówić dziś o jakimś jej sukcesie. Pogadamy o tym za rok. Przy wszystkich naszych przyrodzonych ograniczeniach, poważnym kłopotem jest przejęcie przez państwo i zmonopolizowanie tak zwanej narracji prawicowej. To zaś co zostało poza monopolem jest naznaczone piętnem obłędu, nawet jeśli obłędem nie jest. Do takiego myślenia przyzwyczajają nas ludzie mediów, którzy już niedługo sami unieważnią jakikolwiek handel książką. Okoliczność ta odstrasza ludzi od innych, niż akceptowane centralnie, przez urzędników imprezy książkowe.
Zdefiniujmy więc najpierw cel – jest nim zbudowanie głębokiego środowiska czytelników i autorów, a także wydawców, którzy będą mogli – w przyszłości wykreować media i zorganizować własny system lub własne systemy dystrybucji treści. Takie jakie dziś ma Empik. Być może nigdy do tego nie dojdzie, ale żeby osiągnąć cokolwiek trzeba sobie stawiać takie właśnie cele. Inaczej nic nie ma sensu. Wszystko oczywiście toczy się powoli, bo każdy lubi się trochę nasładzać swoją własną aktywnością i cieszyć się, że ma coś do roboty, a nie robić i przechodzić do następnego etapu. Mam tu na myśli w tej chwili wydawców. Czytelnicy, jak do tej pory zachowują się bez zarzutu, zaś autorzy są w najgorszej sytuacji, bo oni nie mogą nic zrobić, poza zachęcaniem do przeczytania swoich własnych książek. No i na razie jest ich niewielu. Działają poza tym różne wewnętrzne sprzężenia i siły odśrodkowe, które to nasze środowisko defasonują. No, ale tak jest zawsze i nie ma się czym przejmować. Mamy cel i widzimy, że targi Rozetta, choć fajne, obnażyły słabość tego środowiska. Ja nie przyciągnę na imprezę więcej niż 200 osób. Inni wydawcy nawet tego nie potrafią zrobić, bo są tylko wydawcami, a nie wydawcami-autorami. Musimy więc znaleźć innych wydawców i szerszą publiczność. Nie mamy żadnych narzędzi promocyjnych, które mogłyby zainteresować Rozettą publiczność lokalną. To nie jest nasza wina, ani nie jest to wina tej publiczności. Chodzi o to, że kreatorzy tego co nosi w Polsce nazwę rynku książki, dystrybuują treści promocyjne centralnie, przez media i przez sieci sprzedaży. My zaś zaczynamy swoją przygodę od końca, od tego do czego oni doszli i na czym się przewrócą – od targów. Mamy za sobą pierwsze doświadczenia i mam nadzieję będą następne. Nie mają one jednak sensu do momentu, w którym nie zagarniemy szerzej autorów i czytelników. To zaś możemy robić tylko w dwojaki sposób – prezentując autorów akademickich i prezentując piszących księży. Do tego będzie służył PGR, ale nie tylko do tego. Musimy też nawiązać jakieś kontakty za granicą. Póki co mamy życzliwych przyjaciół w Hiszpanii, ale to jest za mało. Potrzebni są inni ludzie z innych krajów. Takie są kierunki działań na najbliższe lata. Mamy za sobą dużo doświadczeń i stresów. Ja zaś z tego miejsca chciałem serdecznie podziękować Piotrowi za to, że zdecydował się na ryzyko i zorganizował te dwie imprezy. Mam nadzieję, że będą następne w najbliższych latach.
Mam prośbę, nie dzwońcie dziś do mnie, bo mam masę rzeczy do zrobienia, a potem jadę nagrywać dwie pogadanki do Michała. Nie będę odbierał telefonów.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl i przypominam, że od wczoraj trwa promocja na książki: Wspomnienia mego życia i pracy, Dekret kasacyjny roku 1819 i Polska i Niemcy w strefie euro. W następnym tygodniu – 14-15 czerwca jestem u karmelitów we Wrocławiu – Ołbińska 1
Może lepiej dla szeroko pojętych autorów nielewicowych i niepodległościowych byłoby, aby to nie PiS wygrał ostatnie wybory? Za rządów PO było (kiedyś) i byłoby teraz łatwiej.
chyba nie, wg mnie chodzi o to, żeby ci „państwowi prawicowcy” nie betonowali miejsca tylko dla siebie ale dopuścili do uczestniczenia w rynku także tych prawicowców którzy nie są państwowi, którzy działają na swój rachunek , którzy nie mają siły finansowej pochodzącej z dotacji (wzmocnieni plecami np w Min Sztuki itp). Dla takich samotnych żeglarzy tez stoisko na targach musi kosztować tyle co dla Fundacji Świrskiego, (bo to chyba najlepsza nazwa dla tej Fundacji).
Ciezka sprawa z tym dopuszczeniem bedzie…
… ale wszystko wskazuje na to, ze bedzie ono mozliwe… i wprost konieczne !!!
A nazywanie NF fundacja Swirskiego „szczura biurowego” to rzeczywiscie adekwatne nazwanie tego zerowiska dla Ssssakiewiczow z panstwowego budzetu…
… to byla katastrofalna decyzja PBS z powolaniem do zycia i sssaniem z pieniedzy polskiego narodu tej… konskiej pijawki, szumnie zwanej „fundacja narodowa”… to byla Jej tragiczna w skutkach decyzja !!!
Wszyscy mówią o wspomaganiu przedsiębiorczości, a jak co do czego przyjdzie i okazuje się, że potrzebne jest małym podmiotom wspomaganie, to zmienia się retoryka i okazuje się że na rynku wszystkie i bogate i biedne i duże i małe podmioty, mają równe obowiązki, i prawa i ta mała działalność ma aspirować i dorównać Fundacji (dofinansowanej) . Ekonomiści wrzeszczą, że nie ma darmowych obiadów, tylko że jeden angażuje pieniądze rodziny kosztem poziomu jej życia a drugi ma milion dotacji „bo on taki ładny”.
A organizatorzy różnych targów głośno mówią że targi są promocją miasta, ale kiedy przychodzi do ceny stoiska, czy placu wystawowego, to okazuje się że impreza ma być mocno dochodowa, a jej promocyjne założenia były głoszone „na wabia”. No to niech samorządowcy sami u siebie dla siebie urządzą targi we wianuszku wzajemnej samorządowej adoracji. Tyle, że – oglądanie twarzy lokalnego samorządu to z góry wiadomo, że to chybiony chwyt marketingowy.
>Czym są owe zależności w przypadku rynku książki?
Sądzę, że największym ograniczeniem dla książek jest organizacja przestrzeni mieszkalnej, poczynając od architektów, a kończąc na dziennikarskich doradcach wnętrzarskich. W dzisiejszych mieszkaniach nie ma miejsca na meblowe biblioteczki, a nawet na poddaszu miejsce na półki szybko się wyczerpuje.
Przedstawiam więc inne rozwiązania pod hasłem:
W dziesiątym – kufry, paki i skrzynie.
1. skrzynki pod skosy na poddaszu
2. szafka z trzech skrzynek (w trakcie konstrukcji, przed polakierowaniem i dorobieniem kółek)
3. Kufer salonowy
4. Kufer pod skos schodowy
>Czym są owe zależności w przypadku rynku książki?
Sądzę, że największym ograniczeniem dla książek jest organizacja przestrzeni mieszkalnej, poczynając od architektów, a kończąc na dziennikarskich doradcach wnętrzarskich. W dzisiejszych mieszkaniach nie ma miejsca na meblowe biblioteczki, a na poddaszu miejsce na półki szybko się wyczerpuje.
Przedstawiam więc inne rozwiązania pod hasłem:
W dziesiątym – kufry, paki i skrzynie.
1. skrzynki pod skosy na poddaszu
2. szafka z trzech skrzynek (w trakcie konstrukcji, przed polakierowaniem i dorobieniem kółek)
3. Kufer salonowy
4. Kufer pod skos schodowy
W dziesiątym – kufry, paki i skrzynie.
Nie chcę się tu znęcać, ale chyba poziom ‘Szkoły nawigatorów’ ma znaczenie do tej przyszłej ekspansji? Rozumiem, że valser jest dla Twojej grupy i tych planów filarem i z tego powodu jest traktowany specjalnie.
Dość dokładnie opisałem na komentarzach na Twoim blogu na salonie24 powieść Michenera o Polsce. Potem napisałem o niej też własną notkę, którą wyjątkowo nawet sam skomentowałeś. Podobnie z resztą jak i kilka osób komentujących obecnie na „SN”.
Tobie więc w tym momencie nie wypada krytykowanie valsera i wygląda na to, że nie będzie Ci wypadać i za miesiąc, czy za rok. Kiedy na blogu jednej z jak rozumiem najważniejszych na portalu „SN” osób pojawia się nieupoważniony pean na temat kuriozalnej z polskiego punktu widzenia książki, ktoś jednak powinien zareagować.
Choćby po to by za dwa lata Wasz VIP nie odkrył i nie polecił jako objawienia literackiego książki Normana Daviesa o wojnie 1920. Książki napisanej pod czułym patronatem dwóch angielskich promotorów z których przynajmniej jeden był do końca życia (wg samego Daviesa), jeszcze przez pół wieku po, wielkim wielbicielem Stalina i który do końca, wsparty swoim profesorskim autorytetem, zaprzeczał jakoby Stalin mógł coś mieć wspólnego z rzekomą niemiecką prowokacją katyńską.
Ja czytałem i opisałem Michenera już 3 lata temu, jednak nie mogę uwierzyć, że nikt z Was już tego nie pamięta. Tych idiotyzmów o tym, że sto lat temu w Polsce ludzie mieszkali po chałupach bez okien i kominów, zaczadzeni dymem z palenisk, będąc przymusowymi wegetarianami z powodu braku mięsa.
Michener uwierzył przygotowanym mu raportom przez krakowskie autorytety uniwersyteckie. Żona valsera uwierzyła zbudowanej przez Michenera fantazji. Oboje mieli prawo wynikające z braku orientacji. No ale tak to można tłumaczyć jedynie cudzoziemców. Dlatego zachęcam abyście się jednak przełamali i zamiast się poklepywać po plecach (że już nie powiem słynnym cytatem z ‘Reservoir Dogs’) mówiąc starym coryllusem pomogli się koledze valserowi ogarnąć.
Teksty w stylu cytuję:
„Książka została wydana po polsku pod banalnym tytułem „Polska””
można jeszcze znieść. Jednak polecanie książki której się nie przeczytało i twierdzenie cytuję:
„wydaje się, że w ostatnich dekadach nikt niczego lepszego, bardziej emocjonującego i pozytywnego o Polsce na anglojęzyczny i niemieckojęzyczny rynek nie napisał”
to naprawdę przegięcie. Pozytywnego??? To dlatego ta bajka została przetłumaczona na niemiecki i tam promowana?
W Waszym gronie trzeba jeszcze ostrzegać, że skoro coś jest promowane za granicą przez dekady na nasz temat, to być może niekoniecznie żeby zrobić nam dobrze?
Co zaś do banału, to ta książka nie została „wydana po polsku pod tym banalnym tytułem”, ale też została pod nim napisana. Mitchener napisał też inną cegłę o Teksasie pod tytułem ‘Texas’, o Alasce pod tytułem ‘Alaska’, o Meksyku ‘Mexico’, o Hawajach ‘Hawaii’, a nawet powieść pod tytułem „Powieść” (‘the Novel’). Może więc nie tytuł jest banalny ale sam Michener? Valser najwyraźniej jednak nie rozumie podstawowej funkcji tego rzekomego banału.
Otóż dokładnie spełnił on swoją rolę, nie tylko jako informacja dla czytelników czego mają się tym razem spodziewać, ale też przy pozycjonowaniu tej książki.
Jest rok 2018, Michener nie żyje od ponad 20 lat. Gdy ktoś wpisuje w okienku wyszukiwania w amerykańskim Amazonie słowo ‘Poland’, wybiera kategorię książki, to nie wiem jak Wam, ale mnie się pokazuje w kolejności odwołanie o strony autora „Amazon’s Jan Tomasz Gross Page” i zaraz pod tym, jako pierwsza książka o Polsce właśnie ‘Poland’ Michenera.
Najpierw trzeba wyrzucić cały książkowy szmelc uzbierany w poprzednim życiu. Wampiry, smoki, kryminały, sensacje. Długo to wywoziłem w workach. Od razu więcej miejsca.
Promocja Michenera to kompromitacja. I nic jej nie usprawiedliwia. Pozdrawiam.
Problem w tym, że wyrzucanie zaczyna się od stosów starych gazet, tygodników i miesięczników, bo zwalniają najwięcej miejsca. Potem dopiero do worków idą książki. Na ogół zostają bezużyteczne albumy, bo szkoda takich eleganckich wydań.
W ten sposób straciłem roczniki Kalejdoskopu Techniki, Horyzontów Techniki (w tym wydania dla dzieci), Młodego Technika, Bajtka, czasopism komputerowych (z załączonymi płytkami CD). Gazet nie zbierałem – a szkoda, bo jeszcze przez wiele lat nie będą dostępne w wersjach cyfrowych, a to najlepsze świadectwo czasów im współczesnych. Oczywiście worki szły najpierw do piwnicy. A tam spółdzielnia mieszkaniowa wysyłała fachowców, którzy wymieniali w bloku rury, zasypywali zgromadzone skarby gruzem i polewali wodą.
Czasopisma też wywaliłem mimo bólu. ABC Techniki, Horyzonty Techniki dla Dzieci, Horyzonty Techniki, Młody Technik, cała reszta czasopism elektronicznych. Zostawiłem roczniki Motor z lat 60. Dosyć ciekawe artykuły np „pieszy i rowerzysta są intruzami na drodze”. Jeszcze trochę to potrzymam. Oczywiście nie ruszyłem książek przedwojennych o rolnictwie, chemii czy technice, ale mało tego mam.
Tak…
… geby pelne frazesow i najprzerozniejszych debilnych obiecanek… wyglaszanych bez zadnej odpowiedzialnosci… byle gadac, byle koryto tym miernotom i zdrajcom nie wyschlo !!!
Fundacja szczura biurowego to adekwatna nazwa dla tego ZEROWISKA za nasze pieniadze… a samoZONdowcy niech urzadzaja rozne spedy we wianuszku wzajemnej adoracji… a rozsadny i z poczuciem godnosci Polka i Polak powinni omijac toto szerokim lukiem… zreszta w duzej mierze juz tak sie dzieje, ludzie ida z tzw. „ciekawosci”… niemniej jednak defraudacja panstwowych pieniedzy jest ogromna !!!
Pamiętam tamtą dyskusję i tekst bloga. Dobrze ze przypomniałeś bo wszystko co piszemy bardzo się szybko zaciera. .dewaluuje…
Nauka polega na stałym powtarzaniu powtarzaniu ……
Gabriel w koło pisze o kilku sprawach A i tak coraz ktoś sobie zapomina. ..I taka robota ;))..
.
no tak przede wszystkim ostrożność w polecaniu autora nie przeczytanego dziełka. Anegdota zupełnie obok, ale tak jak na jezdni w życiu trzeba mieć ograniczone zaufanie. Otóż mama kolegi załatwiła dwie wejściówki na przesłuchania na Konkurs Chopinowski. Jedno miejsce miała dla siebie a drugie rotacyjnie dla syna (naszego kolegi z katedry) a jak nie mógł być obecny, to dla kogoś z katedry kto akurat miał okienko. Też miałam szansę i po 2 godzinach przesłuchań pożegnałam się z mamą kolegi i ponieważ nikt z katedry nie miał czasu, powiedziałam że oddam wejściówkę bileterowi . I tak zrobiłam. Następnego dnia okazało się, że bileter wpuścił jakiegoś nygusa, który rozsiadł się przy nobliwych paniach i zasnął a potem zachrapał. Padło na mnie podejrzenie, że ja złośliwie wpuściłam znajomego. Tłumaczyłam się, przepraszałam. Kłopoty towarzyskie nauczyły mnie że – jak nie znamy to nie polecamy.
Pardon…
… ale wcale nie odebralam wzmianki Valser’a o ksiazce, ktora przeczytala jego zona jako jej promocje… to lekka przesada… ale jak chce sie komus przywalic to pretekst sie znajdzie.
Paryżanko – Coryllus pisze, że do Gdyni nie pojedzie. Pierwsza myśl jaka się nasuwa, że to zapewne z powodu złych doświadczeń z poprzednich lat. Dlaczego złych? Powiedzmy sobie Gdynia – miasto najbogatsze przed II wojną (obsługa ludzi emigrujących) także ostatnie 70 lat, miasto miało stałe niezakłócone dochody i kiedy samorząd takiego miasta organizując Targi Książki, to robi to na takim poziomie , że zahartowany, pracowity, wydawca, odporny na wiele niedociągnięć, mówi po skończonej imprezie: w waszych targach nie będę brał udziału.
I bardzo dobrze…
… niech sie samoZONT miasta Gdynia buja i jezdzi na swojej d***e !!!
Bardzo sie ciesze, ze tym razem Gospodarz nie pojedzie do niegdys pieknego i bogatego miasta Gdynia… ale to bardzo… czekam WYLACZNIE na Targi Valser’a !!!
A poza tym to juz MAMY… nasz wlasny, wspanialy… i autentycznie niezalezny PGR !!!… gdzie juz sa dostepne nadzwyczajne pogadanki i prezentacje nowych autorow i ich epokowych ksiazek…
… serce sie raduje !!!
Wiesz co, Valser nie dość, że jest zajęty, to jeszcze trochę chory. Jego żona czyta sobie jakąś książkę, a on o tym opowiedział. I naprawdę żadne z nich nawet przez moment nie pomyślało przy tym o Twoim tekście. SN jest tak naprawdę ważne tylko dla mnie, większość osób bywa tam okazyjnie, bo ma też jakieś inne sprawy.
Naprawdę domyślam się, że nie mają obowiązku znać moich starych tekstów. Wałkujesz jednak w tę i we wtę o rynku książki. Globalny rynek jest chyba zorganizowany, tak jak zorganizowany jest tam przekaz o Polsce? Choćby po to by dyskutujący o Polsce brytyjscy parlamentarzyści nie dostali szoku po przeczytaniu jakiejś łatwo dostępnej pozycji na temat historii Polski.
Michener książkę o Polsce napisał na zlecenie, bo ponoć wybrał sobie państwo sam, ale został sfinansowany. No i jakie niby miał sobie państwo wybrać na przełomie lat 70-tych-1981? Czechosłowację?
Jego żona sobie tę książkę przeczytała? A skąd ją wzięła, nie z księgarni przypadkiem? Ta książka tam właśnie po to leży w takiej Szwajcarii, żeby każdy minimalnie zainteresowany Polską Szwajcar, gdy mu odbije zainteresowanie Polską, pierwsze co przeczyta było to, że Polska to taki śmieszny kraj z warchołami, gdzie jeszcze w XIII wieku, tzw. szlachta to były dzikusy, które odróżniały się od reszty posiadaniem jednej chabety.
W czasach gdy w cywilizowanej części Europy powstawały katedry, jak ta w Kolonii!
No i masz tu valsera, który się cieszy z zainteresowania żony. Razem potem jeżdżą i szukają śladów z powieści po Polsce.
A prawda jest taka, że po zatruciu jakie zaliczyła na nasz temat żona valsera trzeba by było co najmniej drugie tyle czasu który poświęciła na lekturę, przeznaczyć na detox i odkręcenie tych wszystkich nonsensów z tej powieści.
Co ona sobie o nas myśli po przeczytaniu kalki francuskiego granta carycy Katarzyny, o Polakach którzy nie potrafią się sami rządzić?
To go poucz, ja nie mam czasu
Dziękuję za pozdrowienia.
Promuje, a przynajmniej promowała Michenera amerykańska ambasada uszczęśliwiając tą książką polskie biblioteki. Ja mogę jedynie powtórzyć za nebraską „jak nie znamy to nie polecamy”.
Ja go nawet nie znam, więc wątpię by mi uwierzył.
Ja już zrobiłem co mogłem i co uważałem za potrzebne.
A gdzież ja bym śmiał uczyć valsera. Tu nie ma takiego odważnego, ja się też na ochotnika nie zgłaszam 😉
Nowe wydanie poprzedza przedmowa Steve’a Berry. To jest taki autor bestsellerów okołohistorycznych, który w książce o bursztynowej komnacie wprost napisał, że Polacy nie potrafili nigdy zbudować państwowości. W innej zaś popisał się swoją historyczną wiedzą twierdząc, że Napoleon złupił i spalił wsie w Polsce.
Berry to jest prawdziwy geniusz od detali historycznych który w tej przedmowie do książki Michenera napisał w jednym zdaniu, że Michener urodził się w 1907 roku, by pół strony dalej napisać że „druga wojna światowa zmieniła wszystko” bo „Michener jako CZTERDZIESTOLATEK zaciągnął się do marynarki wojennej”.
Berry jako kolejny as chwalony za „historycznie szczegółowe” książki („historically detailed”) twierdzi, że ktoś urodzony w roku 1907 zaciągając się w latach 1941-45, odbył swoją służbę jako czterdziestolatek!!!
To jest właśnie ten poziom dokładności. Co można więc oczekiwać od takich ludzi, od takiego przemysłu propagandowego gdzie królują tacy inteligenci?
Podobnie na początku książki Michenera są peany na jej cześć. Jakoby Michener zasłużył na pochwałę za przebijanie się przez „pokryte kurzem kroniki” – The Wall Street Journal – więc dla każdego czytelnika jest jasne, że to co tam jest to wszystko musi być prawda.
Zaś sam Michener przyznał, że dostał opracowania od ludzi poleconych przez Edwarda Piszka i Stanleya Moszuka. Top intelektualistów jak ich określił. Ci akademicy zostali opłaceni i dostarczyli mu ściągi na różne tematy. Dlatego ja sam nie wiem czy można coś zarzucić Michenerowi i się przy tym nie upieram. Nie wiem przecież co było w tych ściągach, a co mu powiedzieli biskup Wojtyła, kardynał Wyszyński, czy prymas Glemp (z którymi się spotykał kilka razy).
Już po tym widać, że te jego pobyty w Polsce były sprawnie pilotowane przez kogoś.
New York Times chwali tam też za świetne ujęcie wiejskiej Solidarności. Ja przy tej części usypiałem. Może zmęczyła mnie szlachetność intencji partyjnego ludowego protagonisty. Za młody jestem jednak, żeby dobrze ocenić tę część książki. Chętnie poznam opinię kogoś kto lepiej te czasy pamięta i w 1981 był dorosły. To mogłoby być już samo w sobie ciekawe.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.