lut 272024
 

Wczoraj, w całkiem dobrej wierze, żeby odpocząć od codziennych strachów, które nam serwują wszystkie portale, puściłem tu tekst o Cezarym Pazurze. Potem zaś, sam nie wiem dlaczego, zacząłem słuchać starszych podcastów pana Cezarego. Początkowo jednym uchem, później coraz uważniej, a w pewnym momencie zamarłem, jak wyżeł wystawiający kaczkę myśliwemu.

Stało się to przy nagraniu, w którym Cezary Pazura oprowadza widzów po Teatrze 6 piętro. Najpierw opowiadał o tym, że gra w spektaklu „Ożenek”, którego twórcą jest polski reżyser mieszkający w Moskwie o nazwisku Andrzej Bubień. Później podaje jeszcze jedno nazwisko, reżysera rosyjskiego, który mieszka w Polsce i któremu bardzo wiele zawdzięcza. Pan ten nazywa się Eugeniusz Korin i jest uciekinierem z ZSRR, który przyjął polskie obywatelstwo, a do tego jeszcze jest współwłaścicielem Teatru 6 piętro. W jego bogatej biografii zamieszczonej w wiki przeczytać możemy, że twórczość jego dzieli się na trzy okresy – wrocławski, poznański i warszawski. Do tego, jeszcze piszą tam, że pan Korin był protegowanym Tadeusza Łomnickiego. To ciekawe, że uciekinier z ZSRR był protegowanym sekretarza POP w środowisku aktorskim. No, ale mniejsza, nie będziemy się dziś tu przecież czepiać jakichś komunistycznych zaszłości w życiorysie wybitnych twórców. Patrząc na dorobek Eugeniusza Korina można się zadumać nad ludzką pracowitością. Myślę, że pan ten musi być chyba głównym bohaterem podręczników na wydziale teatrologii we wszystkich wymienionych tu miastach, bo życiorys ma jak Picasso, albo lepszy.

No dobra, ale do czego zmierzam, bo nie będziemy się tu przecież tak miziać. Do czego zmierzam i dlaczego łączę to z radiem? Radio jest najbardziej podstępnym medium jakie znam. Już o tym nie raz pisaliśmy. Radio trafia bezpośrednio do serca i ma na ludzi ogromnym wpływ, albowiem można go słuchać wszędzie. Drugim takim medium jest książka, a obywa należą do kategorii mediów intymnych. O wiele łatwiej jednak wejść na rynek książki z jakąś swoją produkcją, niż znaleźć się w radio. To jest w zasadzie niemożliwe i wymaga zabiegów, o których my tu nie mamy najmniejszego pojęcia. Widzimy jednak, że w radio dokonuje się selekcji negatywnej, to znaczy promuje się tych artystów, którzy nic nie umieją, ale gotowi są przemycać treści interesujące sponsora. Wiadomo ponadto, chyba wszystkim, że jak coś jest choć trochę nacechowane emocjami, zawsze znajdą się fani gotowi to wielbić. Wszystko da się wypromować, ale promuje się tylko niektóre rzeczy, a i to pod odpowiednim kątem – na przykład Dawida Podsiadło. Nie będę się dziś znęcał nad Podsiadłą i porównywał go z Grechutą, na przykład, ale zrobię co innego – porównam teatr z radiem. To są media tej samej kategorii co książka, czyli media intymne, ale teatr jest najgorszy, albowiem prócz silnych indywidualnych przeżyć daje widzowi także poczucie wybraństwa i uczestnictwa w misterium, oczywiście pogańskim. Każda organizacja dążąca do władzy lub tę władzę sprawująca musi mieć po swojej stronie teatr, czyli dramaturgów, reżyserów i aktorów. Bez tego nie utrzyma władzy. Można się oczywiście łudzić, że wystarczy film, ale to nieprawda, dlatego że wyprodukowanie filmu kosztuje dużo pieniędzy, generuje liczne patologie, poza tym nie sposób zdyscyplinować wszystkich filmowców, którzy – jak im się trochę popuści cugli – robią nieprawdopodobne idiotyzmy. No i jest zagraniczna konkurencja, do której film rodzimy musi równać, co w zasadzie go unieważnia, bo staje się on zwyczajnym małpowaniem. Teatr niczego nie musi. Teatry to są wyspy absolutyzmu rozrzucone na morzu chaosu udającego demokrację, komunizm, czy co tam sobie chcecie. Dyrektor teatru to jest Pół Bóg zesłany na ziemię przez nie wiadomo dokładnie kogo. Jeśli dyrektoruje w państwowej instytucji teoretycznie przysłało go państwo, ale tylko teoretycznie. I można, za pomocą jakichś rewolucyjnych organizacji, wewnętrznie skłóconych i chyboczących się jak balia na oceanie, próbować go odwołać. Co zwykle jest nieskuteczne. W teatrze prywatnym takie rzeczy w ogóle nie wchodzą w grę. A skoro tak, teatr jest miejscem gdzie działa autentyczna hierarchia, w której można osiągnąć jakieś znaczące miejsce. Jest nawet jeszcze lepiej, ta hierarchia działa też w innych teatrach i w zasadzie jest w środowisku ludzi związanych z teatrem i filmem niepodważalna. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie jej kwestionował, jak na przykład, hierarchii piosenkarzy puszczanych w radio. Dobry aktor, to dobry aktor. Jak ktoś nie wierzy, niech idzie do teatru i sam sprawdzi. Na pewno się przekona. Dlatego teatr, nawet jeśli płaci mało, jest stokroć ważniejszy w życiu i karierze aktora niż jakieś, pardon, gówniane filmy. Jakości i hierarchie, które tworzy są nie do zakwestionowania, ani przez laików, ani przez innych aktorów. A skoro tak jest, żadna poważna siła, nie może teatru lekceważyć. I tak jest od początku świata. Kto jest najbardziej rozpoznawalny w teatrze, kiedy spojrzymy wstecz na jego historię? To oczywiste – autorzy tekstów. Kto jest najbardziej rozpoznawalny w teatrze dzisiaj? To też oczywiste – aktorzy. Co się zmieniło, że Sofoklesa, Eurypidesa, Ajschylosa, Szekspira i Moliera zastąpił wujek Czarek, to jest chciałem rzec, pan Cezary Pazura? Wiele się wydarzyło, ale można to opisać jednym zdaniem – przesunięto akcenty. Z jakiego powodu? Zaraz wyjaśnię. Teatr ateński był instytucją państwową, przed którą państwo prowadzące niezwykle misterną politykę stawiało rozmaite wyzwania. No, ale my się skupmy na jednym – teatr stymulował emocje mas i wizualizował przeszłość czyniąc ją wartością ponadczasową, był przez to strażnikiem tradycji, najważniejszej rzeczy na świecie. Szekspir i Molier to ludzie dworu, strzegący tajemnic dworu – to dotyczy akurat bardziej Szekspira – człowieka, który utrwalił uzurpatorską władzę Tudorów. Molier jest po prostu dworakiem, który przekonuje publiczność o konieczności moralnego życia. Jaką publiczność? Dworską rzecz jasna. Czyli daje tej gromadzie zdeprawowanych do cna istot legitymację na czyste sumienie. Wszyscy oni razem tworzą zbiór nazwisk i tekstów określanych wyrazem „klasyka”. Każdy kraj ma swoją klasykę. My, na przykład, mamy Kochanowskiego i romantyków, no i Gombrowicza. I teraz ważne pytanie – ile teatrów na świecie ma Kochanowskiego i polskich romantyków w swoim repertuarze? Bo ile teatrów ma w repertuarze Gogola, to możemy się domyślać. Choć Gogol jest straszną ramotą, wbrew temu co mówi wujek Czarek, czyli pan Cezary Pazura. Gra się go jednak na okrągło. Jeśli spojrzymy na ten biogram reżysera Korina rzuci nam się w oczy jedno – są tam dramaty rosyjskie, jakieś angielskie, nieznanych nam autorów i Fredro. Aha i Gombrowicz jeszcze. Większość z tych rzeczy nie nadaje się do czytania. Do oglądania też nie, bo albo jest przestarzała, albo pretensjonalna. Swoboda jaką uzyskał teatr uwalniając się od wpływu państwa i dworu spowodowała, że autor stracił na znaczeniu, na rzecz aktora i reżysera, który wcześniej był tą samą osobą, co autor. Okazało się bowiem, że dobrze wykształcony i przygotowany aktor wraz z reżyserem potrafią zrobić rzecz interesującą z każdej w zasadzie bzdury. Nie ma takiego tekstu, z którym autentyczna i niepodważalna hierarchia teatru by sobie nie poradziła. Dlatego nie wierzę w to, że teatr zostanie zawłaszczony przez wariatów, co latają po scenie z gołymi tyłkami i pierdzą podstawiając sobie jednocześnie pod te tyłki zapaloną zapałkę. To są chwilowe wstrząsy, które muszą minąć. Żadna władza nigdy nie pozwoli na to, żeby w ten sposób zdegradować teatr, bo atak na teatr to atak na władzę prawdziwą.

Ktoś może zapytać, a kiedy i gdzie mądralo doszło do tego przesunięcia akcentów w teatrze? To jest bardzo proste pytanie i odpowiedź jest równie oczywista. Doszło do tego w XIX wieku w Rosji. Ha, ha, ha, ha, ha, ha….dobre…Tak zareaguje większość. Przecież w Rosji była władza absolutna. Oczywiście, ona była do tego stopnia absolutna, że nie potrzebowała legitymacji moralnych, ani żadnych innych, żeby się dobrze czuć i nie przejmować niczym. Tego jednak potrzebowali poddani. I stąd właśnie wziął się teatr rosyjski, który wszyscy tak kochają. Tak, tak wiem, Gogol nie zrozumiał czasów, w których żył i, jak gadają niektórzy, zakopali go żywcem, a wcześniej jeszcze zgwałcił go jakiś hrabia znajdujący się blisko dworu, który nie potrzebował, żeby ktoś ze sceny tłumaczył mu czy jego zachowania są moralne czy nie. To niczego nie zmienia. Teatr rosyjski to ten moment, kiedy autorzy sztuk stają się mniej ważni niż aktorzy w nich występujący. Być może stało się tak dlatego, że większość aktorów była agentami ochrany, ale nie przesadzajmy już w tych demaskacjach. Najważniejsze, że byli dobrymi aktorami.

Kolejny wniosek jest następujący – skoro teatr rosyjski był swego rodzaju łaską, jaką dwór wyświadczał poddanym, trudno nie zadać pytania czy można jego popularność łączyć z ekspansją kulturowa Rosji? Nawet trzeba. Tak, jak wszystkie urocze cerkiewki rozsiane w XIX wieku po całej Europie, z tą najśliczniejszą, najbardziej cudowną, która stoi przy rue Daru w Paryżu.

Teraz kolejna kwestia – ilu współczesnych, polskich dramaturgów znacie i gdzie są grane ich sztuki? Bo nie w Polsce, to pewne. Czy ktoś z urzędników państwa polskiego odpowiedzialnych za kulturę, rozumie w ogóle o czym my tu gadamy? Ktoś powie, że nie musi, bo kim my w końcu jesteśmy? Jakąś gromadą przybłędów, którymi nie ma sensu się przejmować. No, ale sztuki rosyjskie, pardon, klasyka rosyjska, jest ciągle grana w polskich teatrach, choć – wbrew opiniom wujka Czarka – teksty te są beznadziejnie słabe. Może przyczyna jest również taka, że większość aktorów zna treść i nie trzeba za długo przygotowywać nowych interpretacji. Zbiera się gromadę ludzi, oni mówią to samo co zawsze tylko trochę inaczej, recenzent pisze jakąś recenzję i wszyscy idą do domu, a spektakl grany jest przez całe lata i publiczność jest szczęśliwa. To prawdopodobne, a nawet pewne, świadczy jednak nie o sprycie dyrektorów polskich teatrów, ale o geniuszu carskich czynowników, których władza rozciąga się – poprzez czerwony aparat terroru – do dziś. Ktoś powie, ale to są tylko sztuki, ludzie się śmieją i dobrze bawią…Jasne…my się tu też dobrze bawimy, a Gogola zakopali żywcem. Wesoło jak jasna cholera…

Powtórzmy więc jeszcze raz – autor sztuki przestał być ważny, hierarchia teatru, jedna z nielicznych prawdziwych hierarchii, do których warto aspirować z całych sił składa się z dyrektora pół-boga, reżyserów i aktorów. Ci reżyserzy, przynajmniej wymienieni w tekście, mają coś wspólnego z Moskwą, aktorzy potwierdzają ich wielkość i grają w sztukach, które tamci wybrali i to są ciągle te same sztuki – rosyjskie. Co prawda, nikt już chyba nie wystawia „Dni Turbinów”, ulubionej sztuki Stalina, napisanej przez Bułhakowa, ale samego Bułhakowa też jakby mniej w przestrzeni. Być może to taka moda. Nie jestem jednak do tej egzegezy przekonany. Gdzie są więc polscy dramatopisarze? Przydaliby się bowiem, jak jasna cholera…Bo jeśli państwo polskie chce sprawować autentyczną władzę, a nie dzielić ministerstwa i piony urzędnicze między nadmiernie rozrodzone patologiczne rodziny, musi zwrócić się ku teatrowi. Nie może tam liczyć na nikogo, to jasne. Obecna władza bowiem nie myśli nawet o takich sprawach, jak te wyżej opisane. Poprzednia też nie myślała, a powinna. No więc nie ma polskich dramatów i nie ma polskich autorów dramatów. I nie mówcie mi o tych szajsach puszczanych w Teatrze Telewizji, gdzie pokazują, jak to władza komunistyczna tłamsiła wolności, bo dobrze wiecie, że nie o to chodzi. Władza nie inwestuje w takie projekty, czyni to ktoś kto władzy nie ma. Idźcie z tym do któregokolwiek dyrektora teatru i spróbujcie go namówić, żeby wystawił jakąś „Moją Norymbergę” czy „Misia Kolabo”.

Dlaczego poprzednia władza nie rozumiała i nadal nie będzie rozumiała takich spraw? Bo troszczy się ona o swojego poddanego, o wyborcę. A wyraża się to w nieśmiertelnej formule – widz, czytelnik, odbiorca, nie zrozumie takiego przekazu…to się nie nadaje, proszę pana, jest zbyt oderwane od życia…Nie rozumie pan? Czym jest w istocie takie postawienie sprawy mówiliśmy tysiąc razy – ochroną własnych deficytów i budżetu, którym się dysponuje, a tego nie można wydawać na ryzykowne projekty, trzeba go chronić dla najbliższych. Czy tak musi być zawsze? Nie. Popatrzcie na to:

https://encyklopediateatru.pl/artykuly/219404/wladza-o-rzadach-absolutnych

Oto mieszkający w Moskwie polski reżyser Andrzej Bubień wystawił na deskach teatru im. Jana Kochanowskiego w Radomiu, sztukę Nicka Deara „Władza absolutna”, której treścią są pamiętniki i wspomnienia z czasów panowania Ludwika XIV. Czyli z czasów pana Moliera. Można, prawda? No, ale to się dokonało w Radomiu!!!!!!! Spróbujcie taką rzecz przedsięwziąć w Warszawie. Do tego jeszcze, co jest niezwykłe, jeśli porównać to z nędzą warszawskich przedstawień, ktoś do tego zaprojektował specjalne kostiumy. Nieprawdopodobne! Zacząłem się zastanawiać czy spektakl ten nie był przypadkiem powodem przez który reżyser Andrzej Bubień musiał wyjechać do Moskwy…No, ale nie popadajmy w paranoję.

Teraz pointa. Zobaczcie – dyrektor teatru – wcielone bóstwo, pogańskie oczywiście, może wraz z reżyserem, złamać najważniejszej zaklęcie degradujące publiczność do poziomu psa. Może unieważnić formułę – panie, czytelnik, widz, odbiorca, tego nie zrozumie. Żaden autor książki nie może tego zrobić. Bo autorzy książek mogą jedynie żyć na marginesach, jak my tutaj, albo lizać dupę dworakom. Bez gwarancji, że liżą tym właściwym. Teatr to potęga i najważniejszy punkt na mapie politycznych zmagań. Im szybciej to zostanie zrozumiane tym lepiej. I jeszcze jedno – popatrzcie ilu jest teatrologów wśród dziennikarzy i ludzi mediów. I co ci ludzie rozumieją? Po co chodzili na te zajęcia? Pojęcia nie mam, chyba po to, żeby im wbito do głów, że „Ożenek” i „Wujaszek Wania” to arcydzieła. Na dziś to tyle. Miłego dnia.

  13 komentarzy do “Słuchając wujka Czarka czyli co jest lepsze radio czy teatr?”

  1. Jak Janda intymności pokazuje,

    to w teatrze „Polonia” występuje  😉

  2. Dzień dobry. Ależ Pan to zreferował! Wszystko prawda oczywiście, każdy kto bywał w teatrach to dostrzeże. Mnie wprawdzie zwolnił z tego obowiązku klasyk, słowami „w życiu bym do teatru nie poszedł!”, ale złamałem się jeszcze parę razy, ze względu na dzieci rzecz jasna 😉 – którym chciałem pokazać „Straszny Dwór” i czemu trzeba założyć czarny garnitur. Była to porażka, po taniości bowiem zamiast kostiumów wzięto przedwojenne mundury i przerobiono rzecz całą na jakąś wątłą, pseudo-legionową historyjkę. To jeszcze jeden dowód na to, że teatr jest tym, czego akurat potrzebuje władza. Ona się może nazywać państwem albo jakoś inaczej. Ekipa Tudorów, która zlecała różne teksty niejakiemu Bekonowi, dla pajaca o pseudonimie Shakespeare tylko rozwinęła patent starożytny. Wtedy nie było ani radia ani gazet i teatr musiał być czymś innym niż w czasach Gogola czy Gogolewskiego. Zauważono też pewną jego wadę – z punktu widzenia sponsorów. Otóż człowiek obcujący z Sofoklesem (w przenośni…) może się ciut za bardzo rozwinąć umysłowo i tylko kłopoty z tego będą. Dlatego przeznaczono budżety najpierw na różnych rosyjskich obłąkanych, apotem już te tyłki i inna obscena. To ja już wolę książki…

  3. No, ale teatr ma większą moc i można – przy odrobinie zaangażowania – coś w nim dobrego przedsięwziąć

  4. – można, ale trzeba mieć własny teatr. Tak jak ze sprawiedliwością. Trzebaby mieć własny sąd. Żyjemy w kraju Adama Słodowego…

  5. pamiętam dziewczyny z akademika, one były w teatrach warszawskich co najmniej raz w tygodniu. Do akademika przychodziła pani z biletami różnych teatrów i niedrogo sprzedawała te bilety, im łatwiej było wyrwać się do teatru z akademika niż mnie z domu rodzinnego. Stąd zawsze  podczas przerw w zajęciach opowiadały co tam było na spektaklach. Ta ich częstotliwość bywania w teatrach brała się z tego, że uwikłanie w stypendia fundowane, gwarantowało  odcięcie od teatru na długie lata.

    Teraz gdyby pospacerować koło Placu Teatralnego to ambicje  -bycia w teatrze- chyba się nie zmniejszają. Aspirujemy…

    mnie teraz to wkurza cena biletu

  6. No, ale jednak teatr to drogie przedsięwzięcie. Bilety muszą więc kosztować

  7. muszą kosztować ale za 100 zł za bilet,  to chcę,  żeby się aktor trochę „postarał’, a on beznamiętnie recytuje tak jakby tekstu nie rozumiał albo jak by to recytowała AI

  8. Bo dobrzy aktorzy grają samych siebie, a nie recytują cudze teksty. Na przykład Bulski z filmu Solidarni 2010 Stankiewicz. Jak aktor gra siebie to wie jak podać tekst.

  9. To jest metoda Stanisławskiego.

    Doprowadziła ona do tego, że dzisiaj mamy praktycznie tylko sitcom a nie teatr. W każdej chwili aktor może zrobić przerwę, żeby pośmiać się z widownią. Ta maniera pochodzi oczywiście z Rosji.

    Normalnie dramat!

    https://youtu.be/0LdacLBhe3k?si=jXDkG6SXOSkK2QOK

  10. Dla przypomnienia: metoda Stanisławskiego polega na tym, żeby pokochać teatr w sobie, a nie siebie w teatrze.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.