kw. 102023
 

Zacznę od informacji, którą pozyskałem w tej chwili. Oto Newsweek wykpiwa niejakiego Rotha, niemieckiego dziennikarza, który twierdzi, że w Smoleńsku był zamach i pisze o tym książki. Opiera się przy tym na notatce, którą znalazł gdzieś w archiwach BND. Nie będę wchodził w szczegóły, wybaczcie. Chodzi o sposób w jaki dziennikarz Newsweeka to opisuje. Umieszcza bowiem w tekście zdanie takie oto – jeśli ta notatka istnieje nie można wykluczyć, że została sfałszowana. I to jest mistrzostwo świata. Jeśli bowiem tekst Newsweeka istnieje, również nie można wykluczyć, że został zmanipulowany. I tak ze wszystkim. Prawda nie istnieje, chodzi tylko o to, kto ma większą ilość bredni do sprzedania dla rozhuśtanej emocjonalnie gawiedzi. I o nic więcej. Dlaczego to się nie może zmienić? Albowiem aparat państwowy nie wywiera presji. Nie na dziennikarzy bynajmniej, ale na sprawców przestępstw. Jeśli państwo nasze nie potrafi jeszcze wymusić zmiany narracji w sprawie Smoleńska i przyspieszyć procesów, to jest źle, a może nawet bardzo źle. Cała sprawa bowiem jest rozmiękczana przez różne Newsweeki, a także niemieckich dziennikarzy dążących do prawdy, i powoli, ale systematycznie i skutecznie przesuwana jest w kierunku składu z reptilianami i stref żerowania Radka Kotarskiego. I o to właśnie chodzi. Czy to się da zmienić, albo zatrzymać? Na gruncie publicystyki nie. Musi się wydarzyć coś naprawdę niezwykłego w polityce, żeby ten system trzasnął. A bardzo jest ta zmiana potrzebna. Jeśli ona nadchodzi, to zdecydowanie za wolno.

Od kilku dni dziennikarze i publicyści ze stajni Karnowskich namawiają na twitterze, żeby ludzie kupowali prenumeratę elektronicznego wydania ich tygodnika. Jest to ten sam numer, który w latach 2010 – 2015 próbował stosować Sakiewicz. Pokazuje on jedynie to, że publicystyka jest nędznym bardzo dodatkiem do polityki i nie ma na nią w ogóle wpływu. Jest jeszcze gorzej, albowiem błędnie oceniałem dodatek historyczny do tygodnika Karnowskich, sądząc, że zamieszczają tak standardowe dyrdymały o tym czym Polacy zadziwili świat. Sądziłem tak, mając w pamięci okładki, które wisiały na ścianie w garderobie parę lat temu. Jest inaczej. Redakcja zatrudnia dobrych współpracowników i dobór tematów jest ciekawy. Jeśli idzie o bieżączkę mają Biedronia, który toczy jakieś ciągnące się jak guma z majtek procesy sądowe i Maciejewskiego, który jest korespondentem wojennym. Wszystko więc wydaje się być na swoim miejscu. A jednak nie jest. Dlaczego? Trudno diagnozować na odległość i nie popełnić błędu. Spróbujmy jednak. Wszyscy pływamy w zupie, która zwana jest rynkiem popularyzacji treści. Konsument sięga łyżką i raz trafia mu się Radek Kotarski, raz ten świr z wytrzeszczem, a raz artykuł z tygodnika „Sieci” o tym, jak to rzeczywiście było z tą pańszczyzną. Konsument ocenia jedynie treść, nie zwraca uwagi na sposób jej podania. Jeśli ma ambicje i pretensje, sprawdzi czy autor pracuje na jakiejś uczelni. To wszystko. Reszta traktuje wyławiane kawałki jak równowartościowe. W takie sytuacji wygrywają ci, którzy mogą te swoje treści produkować taniej, albo mają nieograniczony budżet na promocję, czyli świry lub agenci. Reszta musi kombinować jak koń pod górę. Czy zwracanie się do czytelników z prośbą o wykupienie prenumeraty jest dobrym pomysłem? No nie wiem. Ja sam czasem ogłaszam zbiórki, ale na konkretny cel, który ma kilka etapów i zwykle te pierwszy realizowany jest od razu. Żeby było widać, że coś jest zrobione. Tak było w przypadku projektu ukraińskiego. Uważam, że raczej należałoby ogłosić jakiś nowy projekt, który byłby na tyle inspirujący, żeby ludzie poczuli się zobowiązani go wesprzeć. Poza tym ogłaszanie, że redakcja ma kłopoty to w ogóle jest katastrofa. Z każdego punktu widzenia, a zasłanianie się przy tym Polską i jej dobrem, w momencie, kiedy TVP robi propagandę sukcesu, to już całkowita klęska. Trzeba przyznać, że Karnowscy przynajmniej się starają i na tle innych „naszych” periodyków i tego, co pokazuje TVP wyglądają naprawdę nieźle. No, ale to za mało, z powodów, o których napisałem wyżej. Istnieje konkurencja wewnętrzna i oni zapewne zostali odsunięci od budżetów. Te zaś przeznaczone są dla jakichś „godniejszych”. To jest polityka upiorna, która doprowadzi do klęski wszystkich.

Wczoraj TVP wyemitowała film pod tytułem „Prorok”, rzecz o kardynale Wyszyńskim. Był to zestaw luźno ze sobą połączonych scenek, które próbował ratować główny aktor, deklamując napisany przez jakiegoś bałwana scenariusz. Wszystko po to, byśmy wreszcie poczuli się pewnie i mieli wizualizację tego naszego cywilizacyjnego sukcesu. W czasie projekcji zadzwonił do mnie znajomy ksiądz i ja go zapytałem czy ogląda. On zaś powiedział, że przełączył na „Uciekającą pannę młodą”, która leciała w dwójce, bo „Proroka” strawić się nie dało. Państwo daje gwarancje „drewnianym” formatom, które są całkowicie poza realną polityką. I te formaty będą kształtować kolejne pokolenia. Czy to dobrze czy źle? Jeśli przyjdzie do jakiejś konfrontacji, a zostaniemy sami z tym wychowaniem, to źle. Jeśli potraktujemy to jako mało ciekawy dodatek do prawdziwej polityki, to bez znaczenia, o ile zdrajcy będą karani na bieżąco.

Słowo o tym nieszczęsnym „Proroku”. Zaczyna się od męczeństwa biskupa Baraniaka. Potem zaś mamy jakichś festiwal propagandowych wymysłów, które – jak sądzę – mają oswoić tak zwanych „zwykłych ludzi” z postacią wielkiego prymasa. No więc prymas ma sekretarkę, a jej mąż pracuje w kontrolowanej przez SB „Polskiej Kronice Filmowej”. Donosicielem zaś jest jakiś gruby ksiądz, który się po pałacu prymasowskim plącze nie wiadomo po co. Relacja z biskupem Baraniakiem, który przecież stale był obecny przy prymasie jest wręcz idiotyczna, choć dla wszystkich jest jasne, że to Baraniak cierpiał za Wyszyńskiego. Komuniści taki sobie schemat operacyjny wymyślili – będziemy torturować mniej ważnego, żeby ten bardziej ważny się wystraszył, a ten mniej ważny złamał. W takim układzie relacja pomiędzy obydwoma duchownymi to materiał na epopeję. My zaś mamy w filmie historię dziewczynki Kazi, którą łapią na kradzieży, ale prymas wyskakuje z samochodu i ją broni. Potem zaś jej pomaga, ale źli milicjanci chcą ją skłonić do donoszenia na niego i biją. Potem zamykają w poprawczaku. Tam Kazia dojrzewa i staje się powiernicą tej sekretarki, której mąż pracował w PKF. Ta z kolei nie mogła zajść w ciążę, ale w końcu zaszła. No, ale okazało się, że mąż – nic nie zmyślam – był przy aresztowaniu Kazi, a ta go potem poznała. Żona zaś nie wiedziała – będąc zatrudnioną w pałacu prymasowskim i w szkole państwowej jednocześnie – że on jest tym filmowcem w PKF. Dajecie wiarę?!

W końcu ta żona – nie Kazia – zaszła  w ciążę i obraziła się na męża. Potem wyjechała do Gdyni. On zaś pojechał za nią, a był akurat grudzień 1970 roku i tam go zastrzelili. Normalnie tak, że aż przeleciał dwa metry w powietrzu. Tak to pokazali, bo film musi mieć przecież jakąś akcję i widowiskowe momenty. Mam więc pytanie – czy format „Wyszyński” został wydzierżawiony rodzinie tej Kazi? Bo rozumiem, że jest to postać autentyczna? Nie wymyślono jej, żeby bardziej podobało się młodzieży, prawda? Na to wygląda, ale wtedy sprawy mają się inaczej zgoła i cały temat wymaga reinterpretacji. W formatach bliższych temu, co proponuje redaktor Biedroń w tygodniku „Sieci”.

Agnieszka Holland kręci sobie spokojnie film o tym, jak Polacy mordują uchodźców na granicy z Białorusią. Wszyscy „nasi” a także część komentatorów, wścieka się i tupie nogami. Odzywają się jakieś autorytety potępiając tę produkcję. I nikt nie rozumie, że ten szajs stanie się niebawem głównym narzędziem propagandowym przeciwko Polsce. Kupi go Rosja, kupi go Białoruś, a także Niemcy i będą organizować seanse nienawiści w salach kinowych. Tak, jakby wszystko w tym filmie było prawdą. Czy ktoś już wie, jak temu zapobiec? Poza oczywiście wołaniem – tak nie wolno, to same kłamstwa! Oczywiście, że nie. A ten film stanie się jedną z głównych atrakcji kampanii wyborczej, która zostanie wsparta horrendalnymi budżetami z różnych kontrolowanych przez Niemców fundacji. U nas zaś – mamy kwiecień – jeden z najważniejszych, czy też rzekomo najważniejszych, bo do tego aspirujących tygodników, prosi czytelników o wsparcie. Czyli wygląda na to, że bez Amerykanów nie damy rady, bo wszystko co produkujemy jest gorsze, słabsze, gorzej promowane, źle dystrybuowane, albo w ogóle nie nadające się do dystrybucji. A jakby tego było mało formaty publicystyczne i filmowe są dzierżawą dla najbardziej zasłużonych rodzin, lub takich, które same siebie mianowały najbardziej zasłużonymi. Jeśli tak, z całą pewnością przypadnie nam rola popychadła historii. Bo Holland i jej podobni zajmą się przede wszystkim dewastowaniem wizerunku służb, najpierw straży granicznej a potem wojska. Jak ta dewastacja będzie przebiegać w innych służbach i jakimi narzędziami będzie robiona, nie będę nawet myślał, bo są to sprawy poza mną. Na pewno jednak do takich prób dojdzie. My zaś dostaniemy na pociechę remake „Znachora” puszczany na Netflixie. Potem zaś „Trędowatą” w nowej wersji, bo stara – wczoraj ją puścili – trochę się zdezaktualizowała.

  10 komentarzy do “Straszliwe skutki popularyzacji”

  1. Czy nie myślał Pan o tym, żeby pracować w wywiadzie, tylko w jakim? Pozyskiwanie informacji jest łatwe. Podobno można dotrzeć do każdego człowieka na tej planecie po łańcuszku kilku znajomych – ten zna tego, a tamten tamtego itd. – doszli do tego jacyś naukowcy. Czyli można uzyskać informacje prawie z pierwszej ręki. Wydaje mi się, że taka praca mogłaby być interesująca. Coś jak działalność Rutkowskiego, ale w publicystyce. Można zrobić karierę, przeskoczyć Pińskich itp., nie bawić się w szczegóły, jak red. Sommer.

  2. Nie, nie myślałem o tym. Poza tym wie pan, nigdy nie uda mi się przeskoczyć Pińskich i Sommera, są za dobrzy po prostu

  3. Pani o mentalności aufzejerki. Już nikt i nic, nie wyleczy tej nieprawdopodobnie smutnej  kobiety, z pasji do brania odwetu.  Kto tym razem finansuje ten film?

  4. Jak to szlo z „wysysaniem czegos z mlekiem matki”?

  5. Demokracja przecież polega na emocjach. Merytoryczność nie jest potrzebna. Reszta to sprawa wtórna.

  6. Ponoć pośrednio Ministerstwo Kultury

  7. 455 osób zatrudnia to ministerstwo.  Ta dotacja jest najpewniej w programie nie łamania tzw.swobody twórczej-czyli płać i płacz.

  8. no tak jakoś, sławna reżyser miała wyjechać z ten kraju, coś tam gdzieś tam zakupiła, posiadłość, czy coś mniejszego, nie wiem i niewiele mnie to interesuje, no ale decyzja wyjazdowa jest odkładana, sławna reżyser nie ma czasu na wyjazd, ciągle ma robote, jakaś bardzo zarobiona, ciekawe z której strony nas huknie

    może sławna reżyser zahaczy o dawne wojenne zdarzenia w puszczy nalibockiej  i wieś Koniuchy …

  9. Wszystkim konfederatom nie przeszkadza rudy z Brukseli, razem z nim klepią różne ustawy byle dowalić PiS, tania propaganda o szufladzie pełnej ustaw Menztena, to tylko propaganda jak się okazuje. Ja z każdym rokiem coraz bardziej uświadamiam sobie jak 10 kwietnia zadał nam cios Polakom i jak duża część społeczeństwa wyparła tą traumę za pomocą „nasi watszkowie”, „to nie mój prezydent”, „machanie szabelką”, „Rosji nie drażnij”, „jesteśmy tą racjonalną częścią narodu”……. Czemu po prostu cały naród nie zawył z wkurwienia chociaż i czemu nie było jakiegoś pierdolnięcia symbolicznego, żeby wszyscy wiedzieli że z nami nie można robić takich numerów, łącznie z CIA !!!!!! W tej modlitwie i żaołobie, kulcie ofiar z wiąże się z historią brakuje po prostu tej pięści, cholernie brakuje tej pięści i jajec,  że tutaj jest nasze gniazdo i swój honor mamy. Tak po prostu, żeby nie wjeżdżał byle Komor 2 dni po pogrzebie i nie mianował się prezydentem bo on był do tej pory Marszałkiem Sejmu, więc moc ą ustawy itd….. PiS powinien mieć swoich Proud Boys albo coś na wzór MAGA. Bo w tej części Europy nam nie dadzą szansy na traktaty, sojusze, dyplomację, to za mało.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.