cze 072021
 

Na swoje nieszczęście nigdy nie czytałem książek naukowych. Takich wiecie z zadęciem, aparatem i wnioskami. Na studiach przebrnąłem tylko przez lektury lżejsze, mające charakter prac popularyzatorskich. Z nich też niewiele zrozumiałem, ale uznałem to w pewnym momencie życia za atut. Za te cięższe lektury, w większości stare i zdezaktualizowane zabrałem się teraz. Być może niepotrzebnie. Dowiedziałem się też dokładnie, co to znaczy książka naukowa. Otóż to jest taka książka, która odrzuca wszystkie hipotezy nie poparte źródłami. Od razu w zasadzie, jako wydawca, mogę zgłosić postulat, by powstał cały, nowy dział publikacji historycznych zatytułowany „dzieje źródeł i historie ich zaginięcia”. Można go nazwać znacznie krócej i bardziej atrakcyjnie, żeby rzecz marketingowo ustała na nogach. – Było. Nie ma – taki tytuł proponuję na początek. Sam fakt, że było a nie ma jest w zasadzie miażdżący i powinien odbierać głos wielu ludziom, używającym tego głosu naprawdę ponad miarę. W ten sam sposób powinno się postępować z tymi, którzy badając historię XIX wieku omijają artykuły w prasie codziennej, bo za dużo czytania, a skupiają się na tak zwanych „poważnych” publikacjach. No więc było i nie ma. To jest temat przewodni w całej humanistycznej metodologii. A skoro nie ma, to nie ma i z faktu, że było nie można wyciągać żadnych wniosków, albowiem są one nieuprawnione i nieprofesjonalne. Bo nie ma. Tak więc należy unikać wszelkich wizji, panoram, sztukowania i hipotez, a skupić się trzeba na tym co jest. Zostało niewiele, ale są przecież ślady po tym co było? We wcześniejszych publikacjach, które dziś są dostępne. Dziś są, a jutro może ich nie być. W czym problem? Mało to rzeczy wyrzuca się z bibliotek? Trafiają w moje ręce nowe publikacje wydawnictw naukowych. Mają one charakter cenzorski, a na samym początku każdej z nich możemy przeczytać następującą klauzulę:

Niniejszy utwór ani żaden jego fragment nie może być reprodukowany, przetwarzany i rozpowszechniany w jakikolwiek sposób za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych oraz nie może być przechowywany w żadnym systemie informatycznym bez uprzedniej pisemnej zgody Wydawcy.

Jak się każdy domyśla uzyskanie pisemnej zgody wydawcy, szczególnie jeśli wydawcą jest na przykład tak zwany WUJ, czyli Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest silnie utrudnione i zapewne nie może być skorelowane z planami i terminami wydawniczymi tego wydawnictwa, które chce fragment pracy WUJ-a wykorzystać. Nie będę nawet próbował, albowiem już wcześniej miałem różne przygody z WUJ-em i nie mam zamiaru ich powtarzać. Całe szczęście to i owo można opisać własnymi słowami. Nie przejmując się wcale ograniczeniami WUJ-a. Nie wiadomo tylko co ze starym dziennikarskim prawem do wolności słowa, które streszcza się w zdaniu – publikacja fragmentu jest dozwolona za podaniem źródła. Rozumiem, że niepostrzeżenie znaleźliśmy się w strefie twardej cenzury, której media nie zauważyły, albowiem tak były skupione na kolportażu mądrości produkowanych przez Terlikowskiego, Lisickiego i całą resztę? Umknęło im coś i teraz jest już za późno na odwrócenie tego. Wielcy komentatorzy rzeczywistości i ich wielbiciele, sprzedali wolność słowa za puszkę sardynek i kluczyk do jej otwierania.

Treści zaś istotne produkuje się poza zasięgiem wzroku, bo na razie ich produkcja jest do czegoś komuś potrzebna. Do tego mianowicie, by zmienić paradygmaty ustalone przez historyków XIX i XX wieku, odwrócić je i zamienić w twardą i bezwzględną bardzo propagandę wymierzoną w Kościół. To jest numer bardzo złożony, którego durnie tacy jak nasi mistrzowie od teologii nie pojmą za nic na świecie. Oni bowiem cieszą się z tego, że nadchodzi odnowa Kościoła, a wstawieni do hierarchii przez UB geje w purpurze wreszcie zostaną ukarani. I to będzie ten sukces. Jakim trzeba być bałwanem, żeby się z tego cieszyć rozumie niewielu. Szkoda.

Dlaczego ja nadałem temu tekstowi taki dziwny tytuł? Już wyjaśniam. Klauzula poufności, którą zacytowałem pochodzi z pracy, za którą żaden goniący za popularnością medialny teolog nawet by się nie obejrzał. Klauzla taka nigdy nie znajdzie przed tekstem jednego z nich, albowiem oni mogą pieprzyć te swoje dyrdymały ile wlezie. To jest wyraźny sygnał jak jest formatowany przekaz i do czego służą ludzie wypowiadający się o historii i Kościele w mediach. I jeśli ktoś go nie dostrzega sam jest sobie winien.

Kwestia druga: spędziłem dwa dni nad zapomnianą książką Benedykta Zientary, którą wszystkim polecam, choć jest nudna jak flaki z olejem. Nosi ona tytuł „Henryk Brodaty i jego czasy”. Znajduje się w niej informacja, że płaszcz św. Jadwigi, przerobiony na ornat po jej śmierci, przetrwał do XX wieku (być może istnieje do dzisiaj, nie wiem tego), a wykonany został z całą pewnością w Chinach z materiału, który Zientara określa jako „brokat chiński”. Nie wiem, czy coś mnie mocniej strzeliło w łeb ostatnio. Niestety cały obszar spekulacji z tym związanych, które można podjąć z całym spokojem, ze względu na ilość tekstów na temat tekstyliów w średniowieczu dostępnych po angielsku i w innych językach, jest wyłączony. Dlaczego? No jest artefakt (albo był), ale nie ma źródeł pisanych. Wot szutka…co robić? Może by ich poszukać? Nie ma grantów towarzyszu, WUJ się nie zgodzi. To może napisać o tym, jakąś powieść w typie „Historia żółtej ciżemki”, żeby rozbudzić zainteresowanie historią u wchodzących w życie roczników? No gdzie?! Komu to potrzebne, to są przecież poważne sprawy. Nie można do tego mieszać dzieci. Nie ma źródeł pisanych, a wobec tego chiński płaszcz księżnej Jadwigi nie istnieje. Tak to działa.

Co ma do tego feminizm? No właśnie. To jest najlepsze. W dawnych czasach każda kobieta reproduktorka, szczególnie w obrębie ważnych dynastii, kontrolujących, na przykład, fragmenty szlaków handlowych z Azji stawała przed poważnym dylematem. Daje się on streścić w słowach – śmierć, albo odosobnienie. Co oznacza odosobnienie, wszyscy mniej więcej wiedzą. Życie w klasztorze pełne wyrzeczeń. Co oznacza śmierć rozumie niewielu. Otóż śmiercią było to, co ludzie powierzchowni i słabo zorientowani w okolicznościach uważali za życie. Czyli niezalegalizowane związki, swoboda obyczajowa i możliwość decydowania o sobie. To były pułapki, które kończyły się zawsze w ten sam sposób – śmiercią. W dodatku rychłą i nieuchronną. Ratunkiem było odosobnienie. Kto owe pułapki przygotowywał? Oględnie rzecz ujmując można powiedzieć, że mężczyźni traktujący kobiety instrumentalnie. Osobnicy dość podstępni, ale nie na tyle, by zrozumieć, że sami są narzędziem w czyichś rękach. W czyich? Myślę, że w tych ludzi, którzy przywieźli z Chin tkaninę dla księżnej Jadwigi, żeby mogła zeń uszyć mnisi płaszcz. Ja może zacytuję stosowny fragment pracy Benedykta Zientary, albowiem nie ma w nim klauzuli poufności i nie trzeba pytać o zgodę wydawcy, a także czekać, aż wyda on ją na piśmie.

Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zachował się do dziś klasztorny płaszcz z chińskiego brokatu, który tenże biograf wiąże ze śląską księżną.

Ów biograf wspominany przez Zientarę to Joseph Gottschalk, ksiądz, autor ostatniej chyba biografii księżnej. Czy jakiś polski autor, może duchowny, zajął się jej przetłumaczeniem, albo napisał swoją? Proszę Państwa, gdyby do tego doszło, a z całą pewnością nie dojdzie, trzeba by było znacznie cięższego kalibru klauzule tam wstawić. Żeby nikomu nie przyszło do głowy powielanie jakichkolwiek fragmentów z tej książki.

Na koniec ważne pytanie – czy ów dylemat przed którym stawały w XIII wieku wysoko urodzone kobiety – śmierć albo odosobnienie – jest aktualny dzisiaj. Oczywiście, że tak, ale pułapka się jeszcze nie zatrzasnęła. O śmierci która je czeka, te biedne wariatki latające po ulicach dowiedzą się trochę później.

  27 komentarzy do “Twarda cenzura, pozory wolności i feminizm jako główne składniki doktryny satanistycznej”

  1. dziękuję za tekst , bardzo stosowny ,

    nikt mi nie uwierzy , ale wszystko staje się jasne i po przeczytaniu Orwella, naprawdę po uzmysłowieniu sobie co z nas robi wielki brat, co jest jego celem, jak bardzo pragnie degradacji człowieka ,  widzimy nasze otoczenie jako przestrzeń doskonale zorganizowaną/przygotowywaną  pod takie bezpardonowe rządy,

    te kłopoty z faktami historycznymi … kto panuje na przeszłością , ten ….

  2. Od razu w zasadzie, jako wydawca, mogę zgłosić postulat, by powstał cały, nowy dział publikacji historycznych zatytułowany „dzieje źródeł i historie ich zaginięcia”. Można go nazwać znacznie krócej i bardziej atrakcyjnie, żeby rzecz marketingowo ustała na nogach. – Było. Nie ma – taki tytuł proponuję na początek.

    Suche źródła 😉

  3. Dzień dobry. Jak zwykle dotknął Pan ważnego tematu, nie po raz pierwszy zresztą. Mi się takie teksty kojarzą z takimi starymi, nostalgicznymi rosyjskimi piosenkami sprowadzającymi się do retorycznego dość pytania; „poczemu wsio nie tak?” Ano nie tak, bo zostały w nas tylko jakieś resztki czegoś, co – nazwijmy ich tak umownie – naszych przodków wypełniało całkowicie, określało ich sposób myślenia, postrzegania otoczenia, reagowania, planowania i tak dalej – życia po prostu. My niestety wyszliśmy już spod innej sztancy, po gwałtownej i zaplanowanej eliminacji nosicieli systemu poprzedniego. No ale resztki się jeszcze kołaczą, jakby były jakimiś małymi mikrobami przerastającymi człowieka i nawet największe ilości wypitego samogonu nie są w stanie przeprowadzić całkowitej dezynfekcji. Jadnak żeby cokolwiek zadziało się więcej potrzeba paru innych rzeczy. Świadomości, autorefleksji i pewnego usystematyzowania pojęć. Zamiany odczuć w wiedzę. Pańskie pisanie w tym pomaga i dlatego tak chętnie Pana czytuję. Ale my – Pan i Pańscy czytelnicy stanowimy pomijalnie mały ułamek populacji, która oczywiście wciąż lubi się bawić takimi słowami jak wolność, Polska, itp, itd. Nie rozumiejąc ich istotnego znaczenia a chłonąc paplaninę rozmaitych propagandystów, dobrze przemyślaną i skutecznie realizowaną w jednym celu – „żeby nie było niczego”. To satanizm w czystej formie. Trzeba się uwolnić spod jego władzy, najpierw mentalnej, dopiero wtedy można we właściwy sposób spojrzeć na realia w których żyjemy, zobaczyć ile w nich wolności a ile niewoli i zdecydować po której stronie chcemy stać. Wcześniej – nawet tych stron za bardzo zobaczyć i rozróżnić nie można…

  4. Na razie strzelają korki od szampana, bo Dziwisz został wezwany na dywan.

  5. Tak właśnie jest. A najlepsze, że oni się nie zajmują jakimiś bredniami z wczoraj, które sie wydają ważne Lisickiemu. Oni sie zajmują zmianą paradygmatów sprzed tysiąca lat

  6. Nie oczekuję wiele od bliźnich. Ale że tak w ogóle im do głowy nie przyjedzie, że uczestniczą w jakimś szatańskim przedstawieniu? Zamiast na początek się zamknąć, a potem trochę pomyśleć? No, po prostu muszą być opłacani. Inaczej nawet ci mniej lotni by się w końcu „skapnęli”…

  7. Niniejszy utwór ani żaden jego fragment (…)” 

    Taką klauzulę to drukowano i kiedyś (chyba nawet na podręcznikach szkolnych), ale nie ma to żadnego znaczenia, poza „życzeniowym”.

    Prawo autorskie regulują przepisy kodeksu cywilnego, a nie zakazy i pozwolenia, które sam sobie drukuje ktoś na swojej książce, niezależnie jakiego kalibru by nie były. Można je wszystkie olać.

    Cały czas istnieje też prawo cytatu, z którego korzystają chociażby recenzenci. I nikt nie prosi wydawcy, ani autora o pisemną zgodę.

  8. Badaniem źródeł – genezy, ich krytyką zewnętrzną i wewnętrzną zajmuje się żródłoznawstwo oraz także NPH.

  9. Co to jest NPH. I poproszę jeszcze o jakąś przykładową publikację z tej dziedziny

  10. NPH to nauki pomocnicze historii. Dziwię się, iż Pan jako ponoć absolwent kierunku historia sztuki pyta mię o to, skoro NPHS istnieje także na Pańskim macierzystym wydziale.

    Natomiast publikacje z dziedziny badania źródeł nie wątpię, iż może Pan sam odnaleźć, gdyż chociażby PAN wydaje „Studia źródłoznawcze”. Każde znaczniejsze archiwum państwowe w Polsce wydaje własne publikacje dotyczące badania źródeł, np. Archeion; SAP wydaje „Archiwistę Polskiego”.

  11. Nauki pomocnicze historii w niczym nie pomagają, sam pan o tym dobrze wie. Gdyby tak było wiedzielibyśmy gdzie jest płaszcz św. Jadwigi i skąd go przywieziono. A tego skrótu chyba nikt za moich czasów nie używał. Nie pamiętam też, by ktokolwiek studiował 'Archiwistę polskiego”

  12. Oto biogram jednej z badaczek, należącej do komitetu redakcyjnego Studiów źródłoznawczych.

     

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Starnawska

  13. „Nauki pomocnicze historii w niczym nie pomagają, sam pan o tym dobrze wie”.

    „Gdyby tak było wiedzielibyśmy gdzie jest płaszcz św. Jadwigi i skąd go przywieziono”.

    Pozostawię to bez komentarza.

    Bo gdybym nawet podjął próbę, to musiałbym z niewielką trudem, udowodnić Panu ignorancję w elementarzu pracy historyka. A Pan z obawy przed utratą nabywców swych dzieł mojego komentarza by nie dopuścił. Lub w najgorszym razie zwyzywał od „łachudrów”, co już Pan – jak pamiętam – uczynił wobec innego przypadkowego komentatora.

  14. „niewielkim”.

  15. Ależ wcale nie ukrywam swojej ignorancji w elementarzu pracy historyka, albowiem nie jestem historykiem, tylko autorem popularnych książek. To chyba nie jest zabronione? A od zwyzywania jeszcze nikt nie umarł, proszę się nie obawiać. O mnie też piszą różne brzydkie rzeczy i jakoś to znoszę. O nabywców zaś jestem spokojny, czego nie można powiedzieć o historykach, którzy swoich książek nie sprzedają. Zapewne ze względu na zbyt wysoki poziom profesjonalizmu i ignorancję czytelników, którzy nie dorośli do poziomu ich dzieł.

  16. A ja się cieszę z tych gejów UB. Z reszty nie cieszę.

  17. Autorze, ale mi Pan zadał bobu.  Jedwab, Wenecja,  Krzyżacy i Wacław I. Zwariować można. Historia do napisania od nowa. Na wiki stoi napisane, że siedzibą zakonu w latach 1291-1309 była Wenecja. A potem czytam, że Hermann von Salza zmarł  w drodze do weneckiej siedziby zakonu. A to był 1239 rok po Chrystusie. Czary jakieś!

    To w weneckich archiwach będzie opisane? Może jakiś mediewista to by ogarnął?

  18. Weneckie archiwa są poza zasięgiem profesjonalnych historyków, już panu ten kolega wyżej wyjaśnił wszystko. My się tu kompromitujemy na każdym kroku, a siostra Jaruzelskiego jest w składzie kolegium redakcyjnego Studiów źródłoznawczych. I to jest właśnie profesjonalizm.

  19. Szaty z grobu sw Jadwigi sa jakies i nawet byly krotko pokazywane. O pochodzeniu tkanin byly spekulacje: „Pierwsza z tych tkanin, o charakterze wyraźnie orientalizującym, została wykonana prawdopodobnie w Egipcie w XV w.”. Teraz nawet jest ksiazka „Tkaniny z grobu królowej Jadwigi„.

  20. Ale tu nie chodzi o Jadwigę Andegawenkę.

    Sprawdziłem jeszcze na historycy.org (to są chyba nieprofesjonaliści)

    index.php (2081×1696) (historycy.org)

    Jadwiga i Poppon mieli tego samego przodka – Bertholda III hr. Andechs. 1222 rok po Chrystusie, Brodaty sprowadza do Lasocic (?) Krzyżaków, potem dopiero na Śląsku meldują się Joannici i Templariusze.

  21. No tak, sorry, odruch taki …

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.