mar 312017
 

Wspomnienia księdza Blizińskiego, ciąg dalszy.

Najpierw kilka słów wstępu. Na targach jest nieźle. Wczoraj przyszedł pan z radia Wnet z prośbą o wywiad. Miałem mówić coś o Ukrainie, ale nie wiedziałem, co, bo nie śledzę doniesień w mediach. Od niego się dowiedziałem, że ktoś walnął z granatnika w konsulat w Łucku. Wcześniej zaś oskarżono konsula o to, że przemycał dziewczyny do burdeli w Niemczech. Konkluzja zaś jest taka, że to rosyjska prowokacja. Powiedziałem co o tym myślę, a teraz sobie przypomniałem, że ten konsul wcześniej powiedział coś brzydkiego o Banderze. Kiedy tylko pan z radia poszedł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się na naszym stoisku minister Terlecki. Od razu zapytałem go o ten granatnik, a on machnął ręką powiedział, że nie ma się czym przejmować i uśmiechnął się, tak jak to zwykle czynią staruszkowie, którzy chcą uniknąć odpowiedzi na kłopotliwe tematy. Potem się oddalił. Przyszedł też tradycyjnie Janek Bodakowski, też zrobił wywiad i opowiedział o swoich przygodach z rosyjskimi prowokatorami. Twierdzi, że to rzeczywiście możliwe, że oni mogli huknąć z tego granatnika. Jakby nie było, nie może być tak, że my mamy na głowie emigrację zarobkową z Ukrainy i wszyscy się w Polsce trzęsą o to, żeby ktoś któregoś nie kopnął w tyłek, bo będzie międzynarodowy skandal, choć nikt nie ma takiego zamiaru, nawet ONR, wszyscy to wiedzą. Tam zaś walą w konsulat z granatnika, a jedynym komentarzem jest – sorry chłopaki, ale to taka ruska prowokacja, musicie nam wybaczyć. Niczego nie musimy. To po pierwsze, po drugie, przydałby się jakiś winny, nawet hipotetyczny. Inny niż „ruska prowokacja”, która już dawno zrobiła się nudna. A oskarżenie zaś konsula o handel kobietami to jest co, że spytam? Też ruska prowokacja? Czy może jakaś inna.

Zapraszam ma targi, dziś oo 10.00. Za tydzień zaś mamy targi książki prawicowej w bibliotece rolniczej obok kościoła św. Anny. To już pewne. A teraz już kolejny fragment wspomnień księdza Blizińskiego.

Cierp a pracuj i bądź dzielny

Bo twój naród nieśmiertelny

My umarłych tylko znamy,

A dla ducha trumn nie mamy

Juliusz Słowacki

Życie człowieka to walka o byt, w której do zwycięstwa różne prowadzą drogi, przez doświadczenie innych nam wskazane. Do nas należy wybrać najpewniejszą, najkrótszą, a więc skorzystać z przykładu tych kulturalnych społeczeństw, które ją odnalazły i z powodzeniem przekształciły – wąską na razie ścieżkę na szeroki gościniec, równie dogodny dla ubogich, jak możnych. Całe masy ludzi są dzisiaj niezadowolone ze swego losu; rośnie wyzysk i przewaga kapitału, tego pana możnego, z którym walka jest trudna, stąd mnożą się nienawiści, walki klasowe. Otóż lekarstwem, a przynajmniej jednym ze środków gojenia tych ran społecznych, polepszenia wzajemnych stosunków, jest spółdzielczość.

Kiedy przed latu dwudziestu paru zostałem naznaczony na probostwo, a pragnąłem parafianom moim nie tylko nieba, ale i chleba przychylić, wówczas począłem się rozglądać w środkach które by do tego chleba jak najkrótszą prowadziły drogą. Wpadły mi wtedy do rąk książki o spółdzielczości, o kooperatywach, zwłaszcza zagranicznych. U nas bowiem w Polsce te rzeczy w ogóle nie miały wielkiego zastosowania, a już w Kongresówce, w której ja pracowałem i pracuję, prawie że ich nie było. Kiedy czytam jak wielkie rezultaty osiągnęły te kooperatywy, dajmy na to Roczdelska w Anglii, gdzie dwudziestu paru robotników założyło niewielki spółdzielczy sklep, a po latach kilkudziesięciu, nie oni wprawdzie, ale ich dzieci, doczekały się wielkich wyników w postaci już własnych magazynów, fabryk, kolejek, a nawet okrętów do sprowadzania własnych zamorskich produktów, to po prostu wierzyć mi się nie chciało. Myślałem, że w tym wszystkim jest przesada. Kiedy jednak potem sam przystąpiłem do tej pracy, to – naturalnie w znacznie skromniejszym stopniu – doszedłem jednak do przekonania, że tam nie było żadnej przesady, żadnego kłamstwa, że istotnie drogą współpracy, drogą spółdzielczości dojść można do nadzwyczajnych rezultatów, można dla społeczeństwa, a zwłaszcza biednych, uzyskać więcej nawet, niż człowiek myśli, jeśli naprawdę chce w tej dziedzinie pracować.

Na cyfrowe poparcie tego, co mówię należałoby może cytować przykłady zaczerpnięte z zagranicy lub wzory z dziejów naszych, jednakże (choć to może nie wypada, może trącić będzie jakimś samochwalstwem) mówić zamierzam o pracy spółdzielczej, w którą sam jestem wplątany, którą znam bliżej. Będzie to celowe chociażby z tego względu, że wywody swoje mogę oprzeć na cyfrach dobrze m znanych, a dalej, że to jest praca, którą zdaje się nie jeden ogląda, lub jej rezultaty sprawdzić może.

Toteż pozwólcie, że będę mówić o pracy spółdzielczej w Liskowie. Przytaczam tę wioskę, jak pewien przykład, niekoniecznie do naśladowania, ale jako przykład, że nie ma bodaj wsi, któraby się znajdowała w gorszych warunkach, a choćby w tak złych warunkach, w jakich ta wioska była. Przede wszystkim zła komunikacja. Przez kilka lat mieliśmy do najbliższej stacji około 100 kilometrów, do szosy przeszło 20 – i to drogi okropnej, jak najgorszej, zarówno w czasie suszy, jak i niepogody. Następnie – ciemnota w parafii wielka, bo przy bardzo nawet pobłażliwej statystyce, stwierdzam podczas kolędy, jaką odbywałem przez parę pierwszych lat, że było 87% analfabetów, a liczbie tych 13% nie analfabetów było takich, o umieli tylko czytać – nieraz tylko na książce do nabożeństwa i to własnej. Jak widać warunki oświaty były, jeśli nie gorsze, to w każdym razie nie lepsze niż gdzie indziej. Dalej bliskość Prus, dokąd prawie połowa parafian, przeważnie młodzież, wychodziła na zarobki. Z tych Prus na zimę przynosiła wprawdzie trochę marek, ale więcej jeszcze zgorszenia i zepsucia tak, że wychodźstwo raczej do ujemnych zjawisk kulturalnych należy zapisać.

Następnie – stosunki tak się ułożyły, że ówczesne dwory (było ich cztery) raczej przeszkadzały niż pomagały w pracy. Natomiast musze koniecznie na tym miejscu stwierdzić, że dzisiaj jest zupełnie inaczej. W ogóle ówczesne warunki były jak najgorsze. Do tego wreszcie i sam proboszcz (a mam na myśli siebie) był bez najmniejszych kwalifikacji. Urodzony na bruku warszawskim, nie miałem prawie pojęcia o wsi. Do lat jakichś dwudziestu paru wieś polską widziałem po większej części tylko z okien wagonów kolejowych lub znałem z powieści, a książek, a jeśli chodzi o rolę, o wiadomości przyrodnicze wsi polskiej w ogóle – zaledwie zapamiętałem coś niecoś z botaniki. Położenie więc moje, jako proboszcza było nadzwyczaj trudne i często trzeba było, tych rolniczych informacji, zwłaszcza praktycznych, czerpać od swego furmana i to dosyć zręcznie.

Podkreślam te ciężkie warunki pracy, żeby chwiejnych zachęcić, żeby stwierdzić, że nie ma właściwie takiej złej placówki, na którejby roboty nie można rozpocząć i nawet nieraz z dość dobrymi wynikami prowadzić.

Naturalnie, do tych ciężkich warunków dochodziła jeszcze jedna wielka trudność jeśli szło o prowadzenie jakiejkolwiek pracy obywatelskiej; mianowicie rząd zaborczy rosyjski, który prześladował każdą pracę kulturalną, a zwłaszcza pracę wśród ludu. Najbardziej zaś zwalczał ją wówczas, kiedy się chciało przez gromadę działać, zdając sobie sprawę, że gdzie gromada tam siła. Inną drogą, innymi sposobami tej siły nie można było stworzyć, jak drogą zrzeszania. Trzeba więc było dobrze się zastanowić, jakiego szyldu użyć, ażeby przed wzrokiem policji zataić właściwe nasze cele i ludzi do zrzeszenia doprowadzić. Dlatego to, jako pierwszą spółdzielnię, założyliśmy sklep spółkowy, pod firmą Gospodarz. Była przy tem duża trudność w napisaniu ustawy dla tej spółdzielni, bo pomimo, żem się zwracał do ówczesnych pism ludowych o jakiekolwiek informacje w tym względzie, wszędzie otrzymałem odpowiedź, że są wprawdzie nieliczne spółdzielnie po miastach (jak np. Merkury, Towarzystwo Kolejowe „Jutrzenka”), nie mogą jednak służyć za wzór dla spółdzielni wiejskich. Właściwie musieliśmy sami knuć nową oryginalną ustawę.

Po pewnych potajemnych nawoływaniach, zebrało się 32 mądrzejszych gospodarzy i przy ich pomocy w 1902 roku, czyli 25 lat temu założyliśmy ten pierwszy sklepik spółdzielczy, który zarazem był, jakby gospodą chłopską czy klubem. Do sklepu każdemu przecież wolno było przyjść. Policja nie mogła, nie miała tytułu, rozpędzać zgromadzonych w sklepie chłopów. Podjęte zresztą były konieczne środki ostrożności i gdy jakiś żandarm zjawił się w sklepie widział zawsze, że każdy coś kupował. A tymczasem my mieliśmy możność wspólnego porozumienia się nad dalszym współdziałaniem, prawda, na razie w tym celu, aby walczyć z miejscowymi… [kramarzami] … aby mieć dobry i możliwie tani towar. Jednak przy tj okazji mieliśmy możność poruszania najrozmaitszych spraw innych, ułatwiających nam życie na wsi. Dlatego też pierwszą spółdzielnię, ten sklepik spółkowy nazywamy matką wszystkich innych instytucji, które się następnie zrodziły.

Sklep nasz przechodził rozmaite koleje. Po latach trzech od chwili założenia, wskutek nieuczciwości subiekta, dawania towaru na kredyt, jak i dlatego, że tego kapitału, jaki włożyliśmy do niego, a był to kapitał 500 rublowy, który przez pierwsze 2 lata doskonale się powiększał, nie zostało w trzecim roku, lecz zmalał on do 220 rubli, które przechowywały się w towarach. Groziła nam tedy katastrofa, bo poczęły się głosy już to niechętnych i nieżyczliwych, już to napompowanych przez wrogów (…) mówiących: pamiętajcie jeśli dalej spółkę będziecie prowadzić to nie tylko, że stracicie udziały swoje, ale nawet, kto wie, czy was z gospodarki nie wyrzucą, bo wszak odpowiada się w takim sklepie całym majątkiem.

Naturalnie wszystkie te głosy bardzo źle usposobiły ogół gospodarzy zebranych na dorocznym zgromadzeniu. Jednakże idea spółdzielcza swoje zrobiła, znalazło się bowiem kilkunastu już wyrobionych przez spółdzielnię ludzi; gdy przyszło do dyskusji, to obok niechętnych byli i tacy, którzy mówili: Jak to? Dopóki nam szło dobrze, tośmy dziękowali zarządowi i cieszyliśmy się rozwojem spółki, a dzisiaj, gdy noga się poślizgnęła, mamy od razu zwinąć cały interes, ku uciesze wrogów? Nie, raczej wnieśmy po drugim udziale, poprawmy co jest złego, zmieńmy zarząd, a spółce, która dawała duże korzyści, nie pozwólmy upaść!

I oto głosy te przeważyły. Uchwalono, że każdy z członków dopłaci po 5 rubli do udziału. Od tego czasu karta, jak gdyby się odwróciła. Spółdzielnia nasza coraz więcej rośnie i dziś po ludzku sądząc po prostu nie boimy się, żeby groziło nam jakieś bankructwo, bo jesteśmy zabezpieczeni od ognia, mamy odpowiedni kapitały żelazne, a głównie doświadczenie. Tak więc przełamanie tego jednego kryzysu ocaliło nam spółdzielnię, a nie tylko ocaliło, a nawet zachęciło do tworzenia innych. Ten sklepik w jednym, drugim, trzecim roku istnienia targował rocznie mniej więcej 15 tysięcy złotych (jeśli przerachujemy ruble na złote). Dzisiaj ten wiejski sklep daje przeciętnie 1000 złotych dziennie obrotu. Przyznaję, że jak na stosunki wiejskie, dosyć dużo. Dodam jeszcze, że z początku przez kilka lat mieliśmy naszego subiekta na pensji, jednak z czasem przeszliśmy na procenta. Jest on bowiem rozliczany w stosunku 3% od obrotu. Zrobiliśmy tę zmianę z dobrym skutkiem, bo o ile przedtem sklepowy nie dbał, a może nawet był kontent, gdy mało miał klientów, o tyle dzisiaj, będąc zainteresowanym, jest odpowiednio grzeczny, uprzejmy i zapobiegliwy. Sklepowy musiał złożyć 2 000 złotych kaucji, a i kwalifikacje jego moralne winny być jak najlepsze; przy tym zarząd i Związek Rewizyjny ma nad nim odpowiednią kontrolę.

Jak powiedziałem, sklep był pierwszą spółdzielnią i zarazem gospodą, na jej więc zebraniach poruszaliśmy cały szereg najrozmaitszych potrzeb. I tak powstała myśl, ażeby założyć piekarnię spółdzielczą. U nas w owym czasie przeważnie kobiety piekły chleb u siebie. Może to było i dobre, kiedy opał nic nie kosztował, lecz gdy stał się drogim, a zrozumiano, że i czas to pieniądz, wtedy naturalnie, myśl wspólnej piekarni podjęto bardzo chętnie. Obecnie kobiety zamiast piec chleb u siebie, przynoszą mąkę do piekarni za pokwitowaniem i za 100 kilo mąki dostają 110 kilo chleba. A każda ma takie ułatwienie, że w domu u siebie nie potrzebuje się kłopotać o ten chleb codzienny, bo wystarczy jej teraz posłać dziecko z kartką do sklepu, gdzie się na drugiej stronie odnotowuje, ile którego dnia wzięto kilo chleba. A chleb zawsze jest świeży, zawsze udany i kalkuluje się taniej. Spółdzielnia piekarska ma przy tym odpowiednią nadwyżkę, która dochodzi od 3 tysięcy do 5 tysięcy złotych rocznie. Wypiekamy przez ostatnie lata 500-600 kilo chleba dziennie. Budowa pieca, w którym pomieści się od razu 80 bochenków chleba o wadze każdy 2 kilo kosztuje około 1 tysiąca złotych. Jak do poprzedniej, tak i do tej spółdzielni niezmiernie bym wszystkich namawiał, zwłaszcza, że ona daje podstawę do następnej kooperatywy, mianowicie spółdzielni rolniczo-handlowej, połączonej z budową czy też zakupem młyna. U nas na podstawie tych dwóch instytucji powstała spółdzielnia rolniczo-handlowa, która w roku zeszłym dostarczyła 50 wagonów, nawozu sztucznego 18 wagonów, wapnia 8 wagonów. Obrót tej spółdzielni w roku zeszłym wynosił około 100 tysięcy złotych.

W roku 1916 nabyliśmy młyn parowy. Jest bowiem bolączką gospodarzy wożenie mąki gdzieś daleko po wiatrakach, gdzie i czekać trzeba długo na zmielenie i uczciwość czasem szwankuje. Daleko lepiej przerabiać zboże we własnym młynie. Ponieważ młyn był mały, zdolny do przemielenia tylko 30 korcy na dobę, nie wytrzymywał kalkulacji. Musieliśmy go sprzedać, a nabyliśmy od Żyda inny, większy, za cenę 10 tysięcy dolarów do spółki z prywatnym gospodarzem, który miele do 100 korcy na dobę. Z tym młynem nie jesteśmy jeszcze w porządku. Będziemy wówczas, gdy go całkowicie spłacimy i wówczas spółdzielnia rolniczo-handlowa znacznie lepiej będzie mogła rozszerzyć swą pracę przez skup i magazynowanie zboża przy młynie.

Kolejną dalszą jest spółdzielnia budowlana. Każdy z ludzi zwłaszcza, który więcej bywał za granicą lub choćby w Poznańskiem i oglądał pięknie zabudowane miasta i wioski, z ubolewaniem patrzył i patrzy na te nieszczęsne, brudne, obdarte chaty, na te domy, które często gorzej wyglądają, niż chlewy, kurniki czy inne zabudowania gospodarskie za granicą. Otóż chodziło o to, żeby zewnętrzny wygląd wsi polskiej poprawić, zachęcić ludzi do normalnej budowy. Należy jednak wyjaśnić, że w ogóle wydatek na budowę domu mieszkalnego, to jest wydatek, z którym każdy gospodarz musi się bardzo liczyć. Bo gdy włoży pieniądze, czy to w krowy, konia czy w ziemię, w nawozy, to ma od razu korzyści i wydatek doskonale się opłaca. Natomiast wybudowanie ładnej chaty daje właściwą tylko przyjemność i wygodę, a korzyści, przynajmniej materialnej nie przynosi. Otóż trzeba wspólnymi siłami dążyć do tego, aby tego rodzaju budowy możliwie ułatwić, a dojść do tego można przez zakładanie spółdzielni budowlanych, zwłaszcza tam, gdzie jest odpowiednia glina na cegielnie. W statucie nasze spółdzielni budowlanej, jako cel główny było wskazane, że mamy się podejmować budowli domów mieszkalnych czy zabudowań gospodarczych w naszej okolicy na spłaty kilkuletnie czy na warunkach bardzo dogodnych; ale z zastrzeżeniem, że gospodarz, któryby zamówił taki budynek, musi się zgodzić na jeden z planów jaki mu damy. A w planach naszych uwzględniamy odpowiednie światło, wysokość, rozmieszczenie pokoi, a nawet przyzwoity stylowy wygląd zewnętrzny. Każdy gospodarz chętnie się zgodzi na te warunki, jeżeli mu się powie, że pieniądze za sprzedany dom stary da jako zadatek, a resztę spłaci w ciągu lat 6-9. Niestety, tego punktu naszej spółdzielni budowlanej dotychczas w czyn nie wprowadziliśmy, przynajmniej w całej pełni, gdyż nie mamy odpowiednich kredytów. Jeśli rząd udzieli spółkom budowlanym odpowiedniego kredytu na ten cel, to nasze wioski bardzo prędko zmienią swój wygląd zewnętrzny.

Tymczasem nasza spółka budowlana i tak sporo zrobiła w okolicy, bo wyrabiając około 1 miliona cegły rocznie w piecu Hoffmanowskim, daje możność powstania około 30 budynków rocznie. Przez 6 lat istnienia spółdzielni postawiliśmy 180 budynków. Obrót w roku zeszłym był 53 tysiące złotych. Przy cegielni istnieje też betoniarnia, która wyrabia 60 tysięcy dachówek rocznie. W ogóle muszę powiedzieć, że u nas prócz innych są też jeszcze pewne trudne warunki. Weźmy np. trudności z wodą. Wykopać dołek pod fundament, a woda go w przeciągu dnia zaleje, aby wykopać studnię, to niech tylko będzie trochę suszy, wody w całej wsi nie ma. Zmuszeni więc byliśmy wybudować pięć studni artezyjskich na terenie Liskowa, kosztem około 5-6 tysięcy złotych każda, ponieważ jedna studnia ma 110-140 metrów głębokości. Trudności były więc wielkie, ale trzeba było je pokonać, zwłaszcza kiedyśmy przystępowali do takiej spółdzielni jak mleczarska, która potrzebuje dużo wody i dobrej wody.

Wymieniłem już cztery spółdzielnie: spożywczą, piekarnię, rolniczo-handlową i budowlaną. Prze cały szereg lat spółdzielnie te oprócz innych stowarzyszeń miały oddzielne zarządy. Okazało się to trochę niepraktyczne z tego względu, że trzeba było do każdej spółdzielni oddzielni wybierać zarząd i radę, kiedy zaś przyszło do składania rocznych sprawozdań, to należało na wiosnę nieomal codziennie zwoływać zebrania ogólne, przeważnie z tych samych ludzi. Dlatego też od czterech lat wprowadziliśmy to uproszczenie, że te cztery spółdzielnie połączyły się razem w jedną spółdzielnię rolniczo-handlową i mają jeden zarząd, jedną radę, tych samych urzędników i jedne książki buchalteryjne. Jednakże dla ścisłej kontroli w książkach tych każda spółdzielnia ma oddzielną rubrykę, czyli samorząd do pewnego stopnia został zachowany i o każdej z tych spółdzielni mamy zawsze szczegółowe oddzielne sprawozdania. Te cztery spółdzielnie dają nam od kilku lat 12-20 tysięcy złotych czystej nadwyżki.

Przy okazji odpowiedzieć muszę na pytania, jakie mi często zadają ludzie, którzy do nas przyjeżdżają i rzeczywiście widzą kilka budynków zupełnie przyzwoitych. Skąd na to wszystko wzięto pieniądze? Otóż, jeśli chodzi o początek to jestem w kłopocie jak odpowiedzieć. Było niezmiernie trudno, musieliśmy się uciekać do najrozmaitszych sposobów. Żadnych zasiłków wtedy nie było, przeciwnie trzeba było kryć się z tą robotą przed rządem rosyjskim. Urządzaliśmy rozmaite loterie, przedstawienia, jasełka, wypuszczaliśmy akcje, zaciągaliśmy pożyczki, otrzymywaliśmy też niekiedy drobne ofiary. Parafianom moim nawet nie proponowałem żadnych składek, bo prawdopodobnie nie dostałbym. Ale za to na propozycje, żeby dawali pomoc ręczną, niemal wszyscy parafianie się zgodzili tak, że na 800 gospodarzy przy budowie Domu Ludowego, zaledwie dwóch znalazło się takich, którzy nie okazali zupełnej pomocy ani ręcznej, ani konnej. Dało to oczywiście ogromną oszczędność w kosztach przy budowie. Od szeregu lat instytucje te nie tylko nie potrzebują już żadnej pomocy, ale one pomagają jeszcze innym związkom kulturalnym, mając kilkanaście tysięcy rocznie czystych nadwyżek do dyspozycji, tem bardziej, że członkowie się do tego przyzwyczaili, aby nadwyżek nie zabierać, lecz przeznaczyć w pewnej części na cele filantropijne, na oświatę, czytelnie, biblioteki, na sierociniec, a znaczną większość pozostawić na powiększenie kapitału obrotowego.

To też nasze spółdzielnie z każdym rokiem powiększają się, a wciąż coś nowego przybywa. Dalej mamy spółdzielnię, która również powinna mieć jak największe zastosowanie po naszych wioskach, zwłaszcza tam, gdzie jest ciężko ze zbytem mleka. Jest to spółdzielnia mleczarska. Założona ona została w roku 1911 z wielką trudnością. Przez dwa lata poprzednie i ja i instruktorzy, którzy do nas przyjeżdżali, namawiali naszych gospodarzy, żeby taką mleczarnię założyć. Szło jednak bardzo ciężko. Najpierw nie mieliśmy przykładu w okolicy. Dzisiaj łatwiej jest niewiernego Tomasza przekonać, ale wówczas było to trudno robić, bo tylko na słowo honoru. Poza tym wśród większych właścicieli, a i wśród drobnych panowały tendencje, żeby prowadzić gospodarstwo w ogóle bez inwentarza, bo krowa się nie opłaca. I tak, po dwóch latach namowy zapisało się przy otwarciu mleczarni zaledwie 9 członków. W liczbie tych dziewięciu byłem i ja, miejscowy organista, obywatel ziemski, kościelny i zaledwie pięciu gospodarzy. Oczywiście mogły ręce opadać i zniechęcenie ogarnąć widząc, jak słabo odczuli miejscowi gospodarze takiej mleczarni potrzebę, jednakże i tu wytrwałość swoje zrobiła, bo z 9 członków zrobiło się po miesiącu 18. Później zaczęło przybywać coraz więcej i dzisiaj mamy ich 1220. Kiedy wypłata w pierwszym miesiącu wyniosła 150 rubli, to dzisiaj dochodzi do 40 tysięcy złotych miesięcznie. Mamy też 9 filii, a w ogóle możemy powiedzieć sobie, że bardzo wiele mleczarni w kraju powstało dzięki temu dobremu przykładowi, na który przyjezdni patrzyli, a zachęceni doskonałymi wynikami, zakładali spółdzielnie u siebie. U nas, zwłaszcza kobiety były z początku przeciwne założeniu mleczarni. Przyzwyczajone, żeby z tą kwaterką, czy kwartą masła jechać co tydzień na targ do miasta, gdzie była okazja do zobaczenia się z sąsiadkami i trochę poplotkować, nie chciały tej okazji towarzyskiej i tego kręcenia się po jarmarkach stracić. Wiadomo również, że ten dział gospodarczy, to jest na krowy, prawie nie zwracano uwagi. Gospodarz nie liczył na zyski od krowy, trzymał ją dla nawozu i po to, że daje kapkę mleka dla dzieci, a cały dochód stanowiło jedynie te parę złotych, które gospodyni dostała za sprzedane na targu masło, co wystarczyło na kupno nafty, soli, czy też bułki dla dzieci.

Natomiast zupełnie inaczej spoglądano na krówkę z chwilą założenia mleczarni. Gospodarze, którzy z początku oddawali cały ten dochód żonom, gdy zauważyli, że kobiety zaczęły przynosić ze sobą jakoś za dużo pieniędzy, zainteresowali się i często nawet sami zwracali się do zarządu mleczarni z żądaniem żeby kobietom nie wypłacać, bo to im się ten pieniądz należy. Zarząd był nieraz w kłopocie. Jednakże te nieporozumienia tak się zwykle kończyły, że gospodyni proponowała: Dobrze, ja ci dam połowę pieniędzy, ale ty za to daj krowie więcej koniczyny, makuch i otrąb. Przy takim porozumieniu sama idea mleczarni coraz bardzie się rozpowszechniała. Jakkolwiek spółdzielni tych mamy już sporo i otwierają się wciąż nowe, to jednak na tym polu jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Taka Estonia, która ma zaledwie 1,1 miliona mieszkańców, więcej eksportuje masła, niż my. U nas dzisiaj od krowy gospodarz ma rocznie 250-300 złotych, a ma dlatego tak mało, że krowa przeciętnie daje 1-1,2 tysięcy litrów mleka rocznie. Ponieważ w naszym państwie jest ich 600 tysięcy, jakże wzbogacilibyśmy kraj nasz cały przy pewnych staraniach, gdybyśmy podnieśli tę ilość mleka od krowy – już niekoniecznie tak, jak w Belgii czy Danii, gdzie krowa daje 4-5 tysięcy litrów przeciętnie, ale choć do 2 tysięcy litrów rocznie, co jest zupełnie możliwe do przeprowadzenia w ciągu paru lat. Proszę zważyć, jaka to by była wielka różnica. Licząc tylko 10 groszy na litrze czystego zysku, na 1 tysiąc stanowi to 100 złotych, a przy 600 tysiącach aż 600 milionów złotych byłoby więcej rocznie dochodu od krów niż jest dzisiaj, czyli przeszło 60 tysięcy dolarów. Tyle było kłopotów, tyle starań, ażeby uzyskać pożyczkę amerykańską, a przecież przez podniesienie tej jednej gałęzi hodowli rokrocznie otrzymamy sumę 60 tysięcy dolarów, czyli co rok jakby bezzwrotną pożyczkę, oczywiście bez żadnych obserwerów, kontrolerów, dadzą nam nasze poczciwe krówki. Pamiętajmy tylko więcej o nich. Poza tym dobrze prowadzona mleczarnia pociąga za sobą wiele ulepszeń gospodarskich, pobudza członków do tego, do czego i naszych pobudziła, mianowicie: do sprowadzenia instruktora, czyli żywiciela hodowlanego, nadto do uchwał nadzwyczaj śmiałych i kosztownych, co miało miejsce nawet w czasie mojej obecności na zebraniu Kółka Rolniczego, gdy w celu poprawy rasy bydła uchwalono sprowadzić stadników dla krów, na wszystkie filie, w cenie 1,5-tysięcy za każdy.

Mamy wreszcie jeszcze jedną spółdzielnię, która również często spotyka się po naszych większych wioskach i miasteczkach. S to tzw. dzisiaj Kasy Stefczyka. Założyliśmy ją w roku 1910. Prosperowała ona doskonale, choć miała na początku tę wadę, co i inne. Zawsze jak się kasa otworzy, jest moc zgłaszających się o pożyczkę, a mało takich, którzy chcą wkładać. Ale to jest zwykły tryb rzeczy, że ludzie muszą najpierw nabrać zaufania i pewności, że wkłady ich nie zginą. Wszak przed wojną banki miały tyle pieniędzy, że wprost nie wiedziały co zrobić z tymi wkładami. Przez wojnę, wskutek dewaluacji banki nasze dostały ogromnie w skórę, a głownie idea oszczędzania i dlatego przez parę lat i nasz zarząd musiał nieraz wysłuchać ciężkich skarg i zarzutów ze strony tych, którzy pieniądz włożyli. Bo aczkolwiek waloryzowaliśmy wkłady na 17%, a w roku bieżącym damy 20%, co jest dużo więcej niż kurs ustawowy przepisuje, to jednak stała się krzywda Tłumaczyliśmy członkom, że nie u nas jednych to się dzieje, że ma to miejsce w całej Europie, że jest to następstwo wojny, na której jeden stracił syna, drugi majątek, a inni stracili pieniądze. Stopniowo nastroje się uspokoiły. Obecnie mamy 42 tysiące złotych drobniejszych wkładów, na pożyczkach 62 tysiące, udziałów 10,8 tysiąca, funduszu własnego 6,9 tysiąca złotych. Pożyczki wydajemy na 12%, a 10% płacimy tym, którzy u nas wkładają. W swoim czasie, aby propagować oszczędność, której brak daje się odczuwać w całej Polsce otworzyliśmy jak gdyby oddzielną kasę dla dzieci i przez szkoły robiliśmy pewną agitację, z nadwyżek rokrocznie przeznaczając pewną ilość pieniędzy na książeczki, które rozdawaliśmy pomiędzy dzieci członków. Zaniechaliśmy tej propagandy podczas wojny. Obecnie znowu mamy ją wskrzesić. Trzeba powiedzieć, że w ogóle z kasami tam, gdzie one nie były, a gdzie są zakładane, gdzie nie ucierpiały tej katastrofy, jest lepiej, i lepiej jest tworzyć kasę tam, gdzie jej nie było, niż wznawiać je tam, gdzie były; wznawiać jednak swoją drogą trzeba.

Te instytucje, o których wspomniałem, są instytucjami o charakterze ekonomicznym, które dają nam przed wszystkim korzyści materialne. Ale nie tylko korzyści materialne. Te właśnie instytucje dały nam podstawę do całego szeregu rozmaitych urządzeń w parafii o charakterze oświatowo-kulturalnym. Ale o tym w następnej części rozważań poświęconych instytucjom działającym w Liskowie.

  77 komentarzy do “Wspomnienia księdza Blizińskiego. Ciąg dalszy”

  1. Konsulat w Lucku handlowal jeszcze wizami do Schengen. Jesli wymienili obsade to na innych towarzyszy. W polskiej dyplomacji pracuja same dzieci i wnuki roznych pulkownikow Schnepffow i Mellerow. W nich trzeba napieprzac z granatnikow, tylko troche lepiej celowac.

    Strzal z granatnika w placowke dyplomatyczna to jest zamach i nie trzeby chyba nikomu tlumaczyc co w takiej sytuacji zrobiliby Amerykanie. To jest chyba jasne. W takiej sytuacji odwoluje sie obsade placowki, stosuje note dyplomatyczna i czeka na wyniki sledztwa. No, ale nie z ta ekipa harcerzy w ministerstwie. Oni po prostu bede mieli trudniejsze warunki do handlu dziewczynami i wizami Schengen.

  2. Nota dyplomatyczna była. Konsulaty w całej Ukrainie zostały zamknięte do wyjaśnienia śledztwa. Prezydent Duda spotkał się z prezydentem Poroszenko. Myślę ze reakcja była akurat nie taka zła.

  3. nie ma sie czym przejmowac – machnal reka minister Terlecki. Konsulat w Lucku handlowal wizami jeszcze jak Tusk byl premierem.

  4. Co to za granatnik przeciwpancerny, który nawet blach z dachu nie zerwał, o samym dachu nie wspominając!? To wygląda na jakąś „ustawkę” – mnie to bardziej wygląda atak katapultą przy pomocy kamienia zabranego z pola…

  5. No właśnie. Tu jest więcej informacji: http://www.luck.msz.gov.pl/pl/aktualnosci/oswiadczenie_msz_w_sprawie_ostrzelania_konsulatu_generalnego_rp_w_lucku

    Konsula generalnego w Łucku od jakiegoś czasu (nie wiem od kiedy) nie ma. W czerwcu 2013 r. została mianowana na to stanowisko Beata Brzywczy: http://www.kuriergalicyjski.com/spolechenstwo/rozmowy-kg/2216-nowy-konsul-w-ucku?showall= Jak widać, albo zrezygnowała (na znak solidarności z PO?), albo została odwołana. Obecnie konsula generalnego nie ma, a jego obowiązki pełni Krzysztof Sawicki, kiedyś odpowiedzialny za kontakty z Polakami na Ukrainie oraz za opiekę konsularną:http://www.luck.msz.gov.pl/pl/konsulat/konsul_generalny/

  6. A teraz, żeby nawiązać do wspomnień ks. Blizińskiego, przykład, że i dzisiaj można coś osiągnąć wspólnymi siłami (choć z inicjatywy pewnego nieżyjącego już marszałka sejmu). Czyli o spółce telekomunikacyjnej z Łąki pod Rzeszowem (znanej mi poprzez „rodzinnych”uczestników): http://www.wist.com.pl/p/historia

    I coś o samej Łące: http://www.trzebownisko.pl/?c=mdTresc-cmPokaz-239

    https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81%C4%85ka_(wojew%C3%B3dztwo_podkarpackie)

    Krótki ciąg dalszy w następnym komentarzu, żeby nie mnożyć linków;-)

  7. Łąka ciąg dalszy. Tu nie boją się reformy, bo cały czas istnieje zespól szkół: http://www.zslaka.pl/

    No i najważniejsze: parafia, istniejąca od 1409 roku: http://parafialaka.pl/about/historia/

  8. I jeszcze na koniec, a propos ew. przemycania dziewczyn do Niemiec, z udziałem konsula. Nie wiem jak było, ale „za poprzedniej ekipy” ruch odbywał się też w drugą stronę, niekoniecznie poprzez konsulat, bo Polacy wiz na Ukrainę nie potrzebują i w 2013 też nie potrzebowali. Czyli Romeo i Julia AD 2013, albo Psy III: http://www.tvn24.pl/poznan,43/to-nie-byl-ich-pierwszy-wyjazd-ukrainskie-media-o-tajemniczej-smierci-mlodej-polki,301891.html

  9. Pan jest wysoce inteligentny ale na broni przeciwpancernej to się Pan nie znasz.

  10. Napisałeś gdzieś wcześniej odpowiadając na rozwój IIRP, że ludzie myśleli że to leci na serio a to leciał serial…  No więc ten serial leci dalej a jak to wygląda technicznie to taki obrazek do myślenia:

    https://www.tvp.info/29694085/przez-rok-mysleli-ze-biora-udzial-w-reality-show-a-program-zdjeto-z-anteny

    Underground Kusturicy real life 2.0

  11. Kolosalna różnica między być dla ludzi i pośród ludzi, widzieć ich zalety, ograniczenia i na bieżąco modyfikować swoje i grupy zachowanie, a między władzą w stolicy, która zawiaduje lokalnymi społecznościami pośrednio poprzez armię zadufanych urzędników (wystarczy wspomnieć tyradę Elżbiety Jakubiak w wywiadzie z Mazurkiem). Efekty aż nadto widoczne.

  12. Nawet szyby nie poszły. Jak to wyjaśnić?

  13. Zapewne był to rpg7 gdy za przegrodą znajdowała się duża kubatura jest to możliwe.

  14. Pamietam, jak mi rece opadly po przeczytaniu tego wywiadu Jakubiak u Mazurka – co do Po nigdy nie mialem zludzen, po tym wywiadzie stracilem je takze na temat PiS.

  15.  …Konsulat … handlowal wizami jeszcze jak …

    Wygląda na to, że handel wizami ma pewną dłuższą tradycję bowiem zanim Polska weszła do klubu obracającego tego rodzaju papierami wartościowymi to w Niemczech o zbytnią lekkomyślność w wydawaniu wiz na owej Ukrainie omal nie potknął się w 2005 Joschka Fischer. Po maratonie śledczym w komisji parlamentarnej przyjął na klatę 'całkowitą odpowiedzialność polityczną’ i ostał się na stanowisku ministra spraw zagranicznych.
     
    Ale głośniejsza i zarazem weselsza była afera, w roku 2003, ze znanym politykiem partii CDU, Michel Friedmanem, który został obciążony przez przesłuchiwane, nielegalnie przebywające w D, prostytutki z Ukrainy, że w trakcie spotkań sam konsumował i proponował im kokainę. Prokuratura wkroczyła do akcji i ukarała kokainistę na 150 Tagessätze (po polsku? a po angielsku day-fine) czyli sumę 17.400 euro. Michel Friedman przyznał się do „popełnienia błędu” (konsumcja kokainy) i ustąpił z wszystkich publicznie piastowanych stanowisk prosząc zarazem osoby, które swoim postępowaniem rozczarował oraz opinię publiczną o danie mu „drugiej szansy”. 
    Został m.in. przez organizację feministyczną Terre des Femmes skrytykowany ponieważ nie przeprosił publicznie kobiet, do których wydzwaniał pod psedonimem Paolo Pinkel, jak podały do protokołu przesłuchiwane panie. Ten pseudonim ma obecnie status memu wśród zainteresowanych tym co się dzieje na niemieckiej scenie politycznej. Pinkel kojarzy się bowiem z pinkeln co znaczy tyle co sikać a sam Friedman twierdzi, że używał psedonimu Paolo Pinkas.

  16. Jeszcze takie przemyślenie a co jeśli de facto Ukrainy już nie ma tylko ani nam ani im nikt tego oficjalnie nie mówi by nie siać zamętu? Teren podzielony, my dostaliśmy taniej siły roboczej w ramach ustawki i szafa gra. Reszta działa tak jak na tej wyspie co linkowałem. Oj tam, oj tam aby nie było za dużo dymu i trupów. My co prawda też na takiej wyspie siedzimy ale o nas jeszcze robią czasem migawki w amerykanckich teleekspresach. Poziom wyżej…

  17. Powtorze sie, bo to jest sedno problemu – w polskiej dyplomacji pracuja same dzieci i wnuki roznych pulkownikow Schnepffow i Mellerow. W nich trzeba napieprzac z granatnikow, tylko troche lepiej celowac.

  18. Po tym zachowaniu min. Terleckiego jawi się  taki scenariusz ws. granatnika, że Polacy z Ukraińcami próbowali zrobić Rosjanom koło pióra.

  19. Valserze, Twoje metody są bardzo brutalne, ale nie wątpię w ich skuteczność. Ci nie trafieni w pierwszej kolejności szybko zaczęliby chodzić jak po sznurku. 🙂

  20. Nie znam przypadku, zby jakis gang dobrowolnie zrzekl sie wladzy i profitow wiec wszelkie „upadki komuny” gdzie nie sadzi sie bandytow, nie pozbawia ich stanowisk i wplywow to zwykla sciema. Tkwimy z zmodyfikowanej wersji osmiornicy, ktora zmienila metody pilnowania interesu. Te uszkodzenia po strzale z granatnika to jest takie podpalenie budki przed ambasada na marszu niepodleglosci i ma  tylko „wymiar symboliczny”.  ja jestem pewien, ze mjr Szendzielarz, mjr Kuras, kpt. Bronski, Mjr Dekutowski byli z tych, ktorze nie pojda podpisac petycje o dostepie do broni, bo to sa wszystko pozorne akcje. Niestety w wielu glowach sa zwienczeniem dzialania, sukcesem i powodem do tego, zeby powiedziec, ze „zrobilismy wszystko co bylo mozliwe”. Potem rozchodzimy sie do domu w poczuciu „dobrze spelnionego obowiazku” i odpalamy TVN, albo „wtylewizji” i mozemy powiedziec – popacz pan, jak on mu przypowiedzial, ale dobrze gada. Ostatnio to wszyscy dobrze gadaja – z Ogorkowa i Millerem wlaczne. No, ale jak Rysiek Petru zrobi tlo intelektualne, to moj balkonowy rabarbar tez blyszczy rozumem.

  21. Ja ani przez chwilę nie miałam co do tego wątpliwości. Aż się dziwię, że niektórzy w ten pic wierzą. Właściwie organizatorzy, nawet niespecjalnie się starają, przy robieniu tych inscenizacji. Marny teatr.

  22. Trochę obok tematu.

    W pierwszym akcie sztuki na ścianie wisiał sztucer:  skandal z ustawą reprywatyzacyjna i Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto jest nasze, wylasowany na  obrońcę ofiar czyscicieli kamienic. A teraz sztucer wystrzelil. Niezawodna gazownia:

    http://wyborcza.pl/7,75398,21571155,magnaci-wracaja-po-parki-i-palace-u-wojewodow-setki-wnioskow.html

  23. I prezydent Duda,  który z radością wita tych, którzy  chcą te dobra dla siebie. Bo przecież  nie dla polskich panów, psujących dziewki, ich pałace, dwory i ziemia.

    http://www.bibula.com/?p=94750

  24. Andrzej Mencwel jako ekspert w tym tekście mnie zaciekawił. To ten sam koleś, co po marcu 1968 roku memoriał dla MSW o swoich kolesiach z kręgów bananowej młodzieży napisał? Przed laty „Brulion” bez podania autora to opublikował…

  25. i Coryllus

    Tylko gwoli ścisłości: Terlecki nie jest żadnym ministrem, tylko wicemarszałkiem sejmu i szefem klubu PiS.

  26. to wszystko wygląda jak dobrze napisany scenariusz.  Jak Śpiewak będzie startować na urząd prezydenta i nawet wystąpił ze stowarzyszenia MJN.

  27. Ale kamienice warszawskie i grunty zostały zabrane inną ustawą niż parki i pałace. Na razie „walczą” o te warszawskie.

  28. Myślę, że jak SLD i PO nie dały nic – to i PiS też nie da. Te uśmiechy i radość to tylko tak pro forma.

  29. Dla nas raczej obojętnie;-).

    Choć z jego punktu widzenia pewnie lepiej, bo jako, że decyzji nie podejmuje, więc odpowiedzialność, jak to w sejmie, czy partii: bardziej rozmyta. Czyli wygodniej.

  30. Na Ukrainie strzelają, na Białorusi – pałują A Wyborcza grzmi, że bat’ko Łukaszenko aresztował kompanię dywersantów i  trąba że finansowani byli z Polski.

  31. Za kryzys na Łotwie też są obarczani Polacy – informacja z prasy ogólnołotewskiej z przełomu listop./grudzień 2016 – bo premier nazywa się Kuczyński, a czterech ministrów też ma nazwiska polskie (np. Szadurski, Kozłowski i in.).

  32. To nie ma znaczenia. Dla wzbudzania zawiści, lepszy jest mem: magnaci wracają po parki i pałace, niż mowa o warszawskich kamienicach. Wiadomo bowiem, że na takie hasło, natychmiast w głowie zadźwięczy złowieszczy mem: wasze ulice, nasze kamieniceLepiej więc nie wspominać o snurku w domu wisielca.

    Całe lata zastanawiałam się czemu to ciągle tak nędznie wygląda. Jak sprzedawałam jako „rezolutna” ośmiolatka ogórki… małe po cztery, duże po pięć… to Biała Rawska, przy rynku wyglądała właśnie tak. Po latach niewiele się zmieniło.

    Ktoś bardzo zadbał o niewirtualny sztetl.

    https://youtu.be/b5XgrnBC45w 3:20 Andrzej Rosiewicz. Chyba nagrywane parę lat temu,  bo Rosiewicz teraz już poważniej wygląda.

    Natomiast przez Rawę Mazowiecką, w latach 50-tych, przeszła trąba powietrzna. Zniszczyła starą zabudowę i odbudowano ją ładnie.

  33. Kurski ciągle go pokazuje w Wiadomościach, ludzie go skojarzą pozytywnie.  Kiedyś ten manewr zastosowali skutecznie w przypadku Julii Pitery, kiedy działala w Transpanrency International. Nie mówiąc już przesławnym o Jacku Kuroniu, który do tej pory kojarzy się bezrobotnym z zasiłkiem pieniężnym – kuroniówką.

  34. Jakie „parki i pałace”? Nie został nawet 1%. Rozbierali do fundamentów, włącznie z ogrodzeniami i bramami. Wycinka drzew też była. Czasem zostały tzw. czworaki.  Natomiast mnie bardziej interesują dokumenty obrazujące procedurę wywłaszczania czyli „nacjonalizacji”. Gdzie są protokoły inwentaryzacji nieruchomości i ruchomości przejętych przez PKWN czyli tzw. spisy z natury i nazwiska członków komisji „przejmujących”.  Zresztą niektórzy „magnaci” jak Czartoryscy – opchnęli całą kolekcję dzieł sztuki za ładny grosz państwu polskiemu i wtedy były tylko „pomruki”. A teraz jest „wycie”. Może niech nadredaktor przypomni sobie, skąd rodzina jego i rodziny innych „internacjonalistów” z poetą Tuwimem na czele – otrzymywali w 1945 r, eleganckie komplety mebli i zastawę stołową do przydziałowych apartmą dla nomenklatury. W Łodzi nie było nawet jednego krzesła sprzed wojny, bo Niemcy wszystko wywieźli. Z Warszawy zresztą też.

  35. Podzielę się linkiem. O tym zdarzeniu tylko słyszałam od mamy, która wracając do domu rodzinnego, widziała ogrom zniszczeń.  Potężne drzewa połamane jak zapałki, na jednej wysokości. A tutaj fragment kroniki filmowej.

    https://m.youtube.com/watch?v=YndYPwE2-LM#  1:40 18 maj 1958 Huragan w Rawie Mazowieckiej i Nowym Mieście.

  36. Errata: 15-16 maja 1958

  37. >Kiedy czytam jak wielkie rezultaty osiągnęły te kooperatywy, dajmy na to Roczdelska w Anglii…
    Dalaczego w Anglii chwyciło na wielką skalę, a w Polsce mamy nieliczne chlubne wyjątki?
    Zajrzałem do Rochdale na wiki i do książek poszukując wielkiego wpływu protestanckiejgo etosu pracy. A znalazłem jeden z najbogatszych regionów Anglii, gdzie spółdzielcza forma prawna działalności gospodarczej trafiła na podatny grunt w odpowiednim czasie Imperium. Przykład chwycił w wielu krajach, ale oto, co Krzywicki pisze o Francji.

  38. Imponujący ten dorobek ks.Blizinskiego! Zaledwie dwadzieścia parę lat od zera a właściwie poniżej zera. Z wojną w międzyczasie. Jak to zestawić ze zmianami ostatnich dwudziestu paru lat to widać ten ogrom niemocy twórczej. Ech..ręce opadywuja i scyzoryk się otwiera.

  39.  

    Jakieś corpus delicti czy tylko „fakty medialne”. Wystarczyłoby jedno zdjęcie… a tu tylko słowa.

  40. ”…widać ten ogrom niemocy twórczej.”

    nie!
    widać tu ogrom mocy ”nieczystej”

  41. To strzelający nie wiedzieli w co celują?

  42. I pewnie ten sam konsulat szmugluje te  tysiace Ukraincow do tych montowni przerzucanych z Francji i Niemiec do Polski… co to sa takim wielkim HALO w tym rozwoju zrownowazonym Morawieckiego… „goru” polskiego rozwoju… na „elropejska skale” !

  43. Pewnie, ze to  USTAWKA… Sakiewicza oczywiscie… „false flag”…

    … niech sie lapciuchy nie osmieszaja… z tym granatnikiem… i z ta „prowokacja rosyjska”… i ci wzmozeni  publicysci… Ryba, Zapalowski i reszta „publicystof”… „nowy” felietonista „profesur” Karolek Karski… dlugo niewidziany zaczal sie pojawiac na lamach ND i swoimi pierdami uszczesliwia Polakow…

    …  natomiast „biznes burdelowy” konsula to jest  CUS !!!   To rzeczywiscie jest  AFERA… na cala Polske !!!

    Czym sie zajmuje „polska sluzba dyplomatyczna”… i na czyje „zlecenie”… moze Victorii Nuland’owej… i „big” Zbig Brzezinskiego… i reszty siola starych kiejkutow???   Traca cierpliwosc „zainteresowani”?  Rychard Czarnecki chce zostac prezesem PKOl… tez mu sie robota konczy… filmowcowi.

  44. Jest gorzej: wasze podatki do płacenia, nasze urzędy do rządzenia.

    Autorskie.

  45. Widać tu skalę grabieży zwykłych ludzi przez państwo. Żadnej akumulacji, najlepiej aby ledwo starczało na przeżycie. I niech każde pokolenie zaczyna dorosłe życie od łyżeczko do herbaty.

  46. Czy u Szanownych Koleżanek i Kolegów też nagle zmienił się wygląd strony ?

  47. Gdyby w1989 r władzę przejęli ludzie pokroju ks Blizinskiego, teraz mieszkalibysmy w  Dubaju nad Bałtykiem

  48. To sie dopiero nazywa „zbieg okolicznosci”… z tym calym slowkiem „pinkeln”… czyli SIKAC…

    … otoz dzisiaj miala sie odbyc w „moim” Rennes debata przedwyborcza „na argumenty” zwolennikow Fillon’a i Hamon’a… bylo to w jakims klubie w centrum Rennes… i wlasnie tuz przed ta debata odbyl sie taki „performance” przygotowany przez sudentow… ze do zupy rybnej… UWAGA !!!… nasikalo 2 studentow… i ta mieszanine zupy z sikutami wylano na uczestnikow ze strony Fillon’a… wyrazajac w ten sposob kompletna niechec do jakiejkolwiek debaty ze zwolennikami Fillon’a… i bylo oczywiscie po debacie, a internet zawyl okrutnie.

  49. ale już jest po staremu.

  50. Dajcie mi pieniądze i władzę ,a ja was usadzę.

  51. Tak…

    … tak by sie przydalo z granatnika walnac i w ten paryski przybytek roznych czerwonych i koszernych komuchow i postkomuchow… tylko przydaloby sie lepiej celowac… bysmy chociaz jako narod pare groszy z tego zaoszczedzili…

    … a Ssssakiewicz nie mialby gdzie urzadzac spedow ze swoim „detym” klubem  Gapol’a i „turnee” z „arystom” Piekarczykiem… dla czerwonej, stetryczalej… nudzacej sie  polonii…  !!!

  52. W to duże, po lewej…. 🙂

  53. Tez widze, ze ten „cfaniak”  z rodziny „spiewaczej” sie przewerbowal… nie wolno go LOBUZA  spuszczac z oka.

  54. Tak… ten czlowiek starych kiejkutow MUSI  byc napietnowany codziennie !!!

  55. Dobrze Lukaszenka zrobil, ze Bielsat pogonil… Sakiewiczowi ustawka sie nie udala… to nalezalo zrobic juz wczesniej… mam nadzieje, ze odpadl nam ten obowiazek finsnsowania Romaszewskiej… coroni swojego tatusia.

    Ciag dalszy „majdanowej”  rezyserki !

  56. I na Litwie tez pewnie Polacy sa oskarzani… a „wsparcie merdialne” zapewni sam nagrodzony przez SBU  Sakiewicz !!!

  57. Stety, ale racja… na 200% !

    Wyjatkowo niezgodna nacja… egoistow… kolonialistow… nawyklych do korzystania z innych… a wrecz eksploatacji… tak jak dzieje sie to dzisiaj… agresywna eksploatacja bez slowa sprzeciwu…

    … widze to… golym okiem.

  58. To jest taka trochę skomplikowana sprawa, bo faktycznie J.Ś. bardzo pomaga lokatorom, którzy nie tylko zostali bezceremonialnie wyrzuceni na bruk, ale jeszcze wylądowali na tym bruku ze sztucznie wygenerowanym długiem, za co odpowiada mafia  urzędniczą rodem z Ratusza, co bez dwóch zdań nie powinno mieć miejsca i tu JS ma rację wskazując palcem osoby odpowiedzialne za tę gangsterkę bez znieczulenia. Z drugiej strony wygląda to na konflikt w rodzinie o dopuszczenie do fruktów, czyli do możliwości przewalania budżetu, ale ze skierowaniem jego strumieni w inne miejsca. A jakie to się okaże, gdy JS zostanie prezydentem.

  59. Owszem… imponujacy…

    … ale chyba grandziarstwo i zlodziejstwo jak dzisiaj bylo nie do pomyslenia… no i biurasy nie byli takie nienazarte i nachalne.

  60. Oui… ladnie… fajny kolor podswietla i nie meczy oczu…

    … Mr White’owi  nalezy sie… co najmniej… dobra zmrozona wodka… jak to mowi KOSSOBOR !

  61. Bodajże od ćwierć wieku jest w tv red. Jaworowicz. Wcześniej inni redaktorzy też „się pochylali”. Dawniej to wypaczenia, teraz to gangsterka. I tyle.

  62. Pomaga-trzeba się uwiarygodnić.Wskazuje odpowiedzialnych-jw,a każdy poszkodowany też może wskazać,JŚ tu niepotrzebny.In meritum,żadna to różnica HGW czy JŚ. To nadal oni.

  63. Masz na myśli to jasne/szare ? To jest dobre. Ja się przeraziłem innym wyglądem, ale to już przeszłość (zrobiłem trzy zrzuty ekranu jako dowód, że nie mam zwidów) 🙂

  64. Zadziwia mnie w sprawie warszawskiej nazwijmy to nieco eufemistycznie nieporadność rządu, który rękami i nogami broni się przed wprowadzeniem do Warszawy zarządu komisarycznego, za to jako kandydata na prezydenta miasta forsuje aparatczyka Sasina, któremu strach byłoby powierzyć nawet takie proste zadanie jak przeprowadzenie grupy przedszkolaków przez jezdnię.

  65. Ja obserwuję to z żabiej perspektywy (mam termometr do 200 C 🙂 )

  66. Mam nadzieje, ze NIGDY  nie zostanie prezydentem Warszawy… to naprawde bylby skandal gdyby nim zostal… ja napewno na niego nie zaglosuje.

    Nie wzrusza mnie tez jego „wyrachowana” pomoc lokatorom… moze lepiej by bylo jakby zaczal walczyc z ta urzednicza mafia… ale tego nie zrobi… jemu chodzi tylko o lans i dosep „do koryta”.  Nie chce tez zaprzatac sobie glowy dylematami… typu czy to konflikt w rodzinie czy nie…

    … wystarczy, ze wiem to co wiem o JS i jego rodzinie… i dla mnie go  NIE MA… zero litosci i bez przebaczenia.  Jesli chce pomagac ludziom bezinteresownie i bez rozglosu… i bez ubiegania sie o „fotel prezydenta Warszawy” – prosze bardzo…

    … jesli jednak ta konduita chce sie wiezc „po stolek” –  to po prostu  WON !   Zreszta on jest falszywy i nieszczery mogl to robic w MJN… to FIGURANT  i  POpapraniec !!!

    Przepraszam za szczerosc, ale takie mam o nim zdanie… pochodzi z wyjatkowej, oslizglej rodziny… i to sie bedzie zawsze za nim ciagnelo… jak  SMROD.

  67. O la la…

    … bez redaktor Jaworowicz – to chyba cala ta kurwipublika sie zawali !   Chyba – ze swieca szukac – drugiego tak beznadziejnego programu… jak ta skandaliczna „sprawa dla reportera”…

    … na niej to sie chyba wzoruje cale „dziennikarstwo sledcze”… od Sakiewicza !

    Co za nieprawdopodobna hucpa… tyle lat !!!    I pranie mozgow !!!

  68. Kolorek mi sie podoba… a innych nie zauwazylam.

  69. Masz szczęście. Ja pomyślałem, że będą wydatki nowy kompjuter. Brr…

  70. Bo rzad, Pani Ewarem,  ma czas i sam sie wyzywi… ewentualnie zafunduje nam podwyzki – jak mu zabraknie… przeciez wszedzie w SYSTEMIE sa kolezanki i koledzy… i w koncu… jakby to wygladalo… zeby Hanie GW  w „obraczkach”   CBS  z magistratu… i jeszcze na oczach calego narodu wyprowadzic… toc wszystkie plagi egipskie na Polske by spadly… to trzeba z „cfancykiem”… „gre operacyjna” przygotowac… wszystkich krolikow znajomych krolika trzeba przygotowac… trzeba to przedstawienie wyrezyserowac… jak to tak waadza waadze  zaaresztuje ???  To trza jakies „false flag” rozegrac !!!

    A Sasin to on chyba sam sie tak „lansuje”… i zaznacza teren… gdzie by mu bardzo pasilo  „pracowac”… a potem  to juz tylko pozostanie panu prezesowi „wciagnac” go na liste kandydaow PiS na prezydena… tak samo jak bylo z poslankami  Lichocka… Czerwinska… tak sterczaly ciagle przy prezesie i „zerowaly” na Smolensku… az sie znalazly w Sejmie !!!…  albo Anna Maria Anders-Costa… nie dalo rady przepchnac do Sejmu… to do Senatu ja wepchneli… darmozjada !!!

    I tak to sie plecie… a potem Sakiewicz bedzie „pompowal” podwyzki… albo streczyl jakis podatek… albo  teraz to juz im tylko „katastrat” zostal…

    … i… „ku hwale ojczyzny”… i… zeby im wszystkim dobrze sie zylo… oczywiscie… naszym kosztem i dla naszego wspolnego dobra !!!

  71. Wlasnie chodzi o to ze nasi harcerze nie dysponuja tym czym dysponuja Amerykanie.

  72. Jak jesteś taka „fajna” to wyślij mu calvadosa (mniam)

  73. Jaki będzie następny cel? Historia uczy, że powinien być to minister spraw wewnętrznych lub jakiś inny polski polityk, dążący do znalezienia wspólnego języka z Ukraińcami.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.