lip 132022
 

Wczoraj znów zacząłem oglądać kolejny odcinek serialu „07 zgłoś się”, ale nie dałem rady. Było o jakimś morderstwie w luksusowej willi, gdzie odbywały się schadzki. Zamieszani w nie byli oczywiście lekarze, bo jakże by inaczej. Z przedwczorajszego odcinka wyciągnąłem jednak jeszcze jedną naukę, która streszcza się w zdaniu – przekonanie, że istnieje przestrzeń publiczna, gdzie możemy swobodnie wypowiadać swoje kwestie, jest złudzeniem. I dobrze, się stało, że parasol zablokował możliwość rejestrowania się nowych osób na SN, albowiem nie mieliśmy z tego żadnego pożytku, przeciwnie, same kłopoty. Od wielu już lat bowiem rejestrowali się w tej przestrzeni, którą uznawaliśmy za publiczną, wyłącznie ludzie przekonani, że nasz portal to ich własność i mogą tu robić co chcą. W czasach kiedy istniał normalny salon24, wielu uważało, że jest to także przestrzeń publiczna. Otóż nie, była to jak najbardziej prywatna przestrzeń należąca do właścicieli, którzy celowo stwarzali złudzenie równości wszystkich dyskutujących – choć i to było problematyczne – po to, by uczynić nas, blogerów własnością swoich kolegów z różnych redakcji. To się nie udało, dzięki postawie wielu uczestników tej zabawy i skończyło się tak, jak się musiało skończyć, czyli likwidacją tej przestrzeni lub jak kto woli podmianą jej na coś, co już z zasady nie jest publiczne i wyklucza dyskusję. Na platformę, która robi to, co inne portale tylko znaczenie gorzej.

Czy taka zasada działa także w świecie rzeczywistym? To jest jasne, dlatego właśnie, nie uczestniczymy w różnych publicznych projektach, albowiem są one, wszystkie jak jeden pułapkami. To są prywatne projekty lub lepiej rzec – projekty organizacyjne – stwarzające złudzenie wolności. Takim projektem są kryteria uliczne. Jak najbardziej prywatna impreza, w której uczestniczą masy ludzi, przekonane, że wyrażają w ten sposób swoją wolę. Niczego nie wyrażają. Uczestniczą tylko, za darmo w dodatku, w czyimś projekcie obliczonym na wywołanie efektu wizualnego, a być może także na wymuszenie.

Po co przekonuje się ludzi, że istnieje przestrzeń publiczna? Po to, by kreować jej liderów, ci zaś mają – zaopatrzeni w publiczny mandat zaufania – kreować różne obowiązujące trendy. Z grubsza chodzi o to, by usunąć z przestrzeni zwanej publiczną liderów samozwańczych. My to rozumiemy, dlatego od razu i po raz kolejny, informuję wszystkich, że nasza przestrzeń, w której emitujemy swoje treści jest prywatna. Taki sam charakter mają wszystkie organizowane przeze mnie imprezy i nie ma tam miejsca na prezentacje innych osób, niż te, które wskażę. Nie ma tam także miejsca na prezentacje innych niż obowiązujące w naszej przestrzeni prywatnej poglądów. Jeśli zaś ktoś chce mówić coś o wolności słowa, niech idzie z tym na ulicę, albo w jakieś inne miejsce, które opatrzone jest szyldem z napisem – publiczne. Taki szyld jest kłamstwem z istoty, a obecność tej masy troli, których trzeba było stąd usuwać łopatami, tylko tę tezę potwierdza. Nie istnieje przestrzeń publiczna. Czy ci, którzy nazywają zawłaszczoną przez siebie przestrzeń mianem „publiczna” widzą, co robią? Raczej nie, ale to nie psuje im nastroju. Są bowiem przekonani, że usunięcie z tej przestrzeni wszystkich poza nimi, ułatwi im kolportaż treści. Głównie treści wymierzonych w rząd, bo to jest teraz najważniejsze. Kolportaż jest sprawą poważną jak wiemy i zwykle oceniany jest źle. To znaczy zawsze znajdą się osoby, które chciałyby go poprawić. To zaś, w przestrzeni kłamliwie zwanej publiczną, odbywa się zawsze w jeden i ten sam sposób, poprzez upraszczanie i trywializowanie komunikatów. Takie sztuki wykonują także ludzie w swoich prywatnych przestrzeniach, a czynią to z głupoty, w przekonaniu, że zdobędą w ten sposób czytelnika lub widza idiotę, który będzie ich adorował. Kłopot polega na tym, że pomiędzy tymi osobami i organizacjami trwa dzika konkurencja, a to oznacza, że coraz więcej, coraz bardziej popularnych treści musi być wprowadzanych do zawłaszczonej przestrzeni. Media rządowe nazywają to fejknewsami. To nie jest dobra nazwa, albowiem właściwiej byłoby określi to wyrazem – fala. Podnosi się ona co jakiś czas niosąc różne śmieci i zalewa wszystko. Obecne w niej są ciągle te same motywy, wątki i osoby, wszystko zaś jest obliczone na to, że ludzie już pewnych rzeczy nie pamiętają. I tak rzeczywiście bywa. Stąd przekonanie w głowach złodziei przestrzeni publicznej, że ich manipulacja udawać się będzie za każdym razem. Dziwi w tym wszystkim słabość rządu i jego agend odpowiedzialnych za propagandę. W zasadzie poza telewizją państwową, nie istnieją żadne ośrodki popierające politykę PiS, a członkowie tej partii i członkowie rządu, muszą wszędzie właściwie stawiać się osobiście, żeby wywołać stosowny efekt. To dobrze, bo ludzie czują się dostymulowani emocjonalnie, ale także źle, albowiem nie ma żadnej siły by działania rządu wsparła w sieci. Twitter, gdzie produkują się – rzekomo prywatnie – dziennikarze z różnych stacji i tytułów nie jest przestrzenią publiczną, ale ukradzioną. Oni sami o to zadbali, albowiem od dawna znudzeni są nawalanką z tymi niby fejknewsami, a w rzeczywistości z falą. Uczynili więc z twittera swój prywatny ogródek, przekonani, ze skoro i tak nie mogą nic zrobić, to przynajmniej pokażą jak spędzają wakacje, albo jak mieszkają, albo jak umierał ich ukochany piesek. To oczywiście tworzy odpowiednią, prywatną atmosferę. Powoduje jednak, że ci, którzy rzeczywiście zawłaszczyli przestrzeń komunikacji na twitterze, mogą robić co im się podoba. Polemika bowiem z falą nie skutkuje, a próby stworzenia czegoś oryginalnego i nie reaktywnego, kończą się imieninami u cioci.

Ofiarą tego mechanizmu padają odbiorcy treści, a także polityka partii rządzącej. Ta bowiem jest przekonana, że najbliższe wybory wygra i to dużą większością. Oby tak było, ale jakie będą koszta i jakie będą perspektywy na kolejne wybory? Bo jak ktoś chce kupić 500 Himarsów, musi myśleć kategoriami dynastycznymi, a nie dojutrkowymi. Tusk bowiem, lub kto inny, kto zamiast PiS chciałby wygrać wybory, odda te Himarsy Moskwie, albo Niemcom, w ramach zacieśniania stosunków dobrosąsiedzkich. Ludziom zaś coś się powie. Czy ja jestem przeciwny obecności prezydenta Dudy w takich miejscach jak Sochy czy Michniów? Nie, tylko to bowiem tworzy tam przestrzeń komunikacji prawdziwie wolną i publiczną. Kłopot w tym, że prezydent i ministrowie nie mogą być we wszystkich tych miejscach naraz. A obecność czynników oficjalnych przydałaby się tam bardzo. Ja znam akurat wieś Sochy i prezydent Duda, jest chyba pierwszym, albo drugim politykiem, który to, jakże ważne dla regionu miejsce odwiedził. Powtórzę – bez takich wizyt i bez kreacji politycznych wokół takich miejsc, przestrzeń publiczna nie będzie istnieć. Będzie tylko prywatna przestrzeń moskiewskich propagandystów, którzy gładko przechodzić będą od tematów politycznych do kosmitów lądujących w Wylatowie i na odwrót. O żadnej polemice mowy nie będzie, albowiem ludzie, którzy mogliby ją prowadzić, zostaną unieważnieni, a resztę załatwi ich osobista pycha i przekonanie, że są na właściwym miejscu i jedyne co jest potrzebne do zyskania przewagi nad tamtymi, to właściwa prezentacja. Przestrzeń publiczna nie może być tworzona na Nowym Świecie, ani na Krakowskim Przedmieściu, bo to jest manewr z istoty fałszywy. I już to widzimy, a przeczuwaliśmy od dawna. Przestrzeń publiczna musi być przeniesiona na prowincję i musi tam być utwierdzona obecnością urzędników państwowych odpowiedniej rangi. Pytanie czy są tacy? Moim zdaniem powinni być i powinni być do tych zadań przeznaczeni celowo. Bez tego komunikacja pomiędzy władzą na narodem zostanie unieważniona. A być może całkiem zdewastowana. Pytanie najważniejsze brzmi – czy jest z kogo takich urzędników wybrać? Nie wiem, na pewno nie nadają się do tego dziennikarze mediów rzekomo przychylnych PiS. Na dziś to tyle.

  10 komentarzy do “Złudzenie przestrzeni publicznej”

  1. te fakenewsy są kolejnym dowodem na siłę pieniądza,  wydaje mi się że w opisanych  przypadkach są to pieniądze duże i z dokładnie określoną narodowością i dokładnie określonym celem … jest wojna o posady po wyborach dla … i

    o zamianę 40 mln państwa w kondominium …

  2. To smutne co pan mówi. Dominuje w tym bezsilność, przeświadczenie, że wrogowie naszego państwa są bezkarni. Może to jest klucz.  Bo do końca tak nie jest. Niech heretycy czyli w tym przypadku moskiewscy agenci boją się kary swoich mocodawców i nawet idą w zaparte. Jednak prawdopodobnie będą także czuć siłę drugiej strony. Wymusi to wojna. W okupowanym Chersoniu liczba kolaborantów podobno spada.

  3. Nie będzie już kondominium. Chyba, że boimy się, że Borysa Johnsona zamieni niemiecki agent. Nie sądzę

  4. Dzień dobry. To bardzo ważny temat, choćby dlatego, że mimo braku jakiegoś usystematyzowania i możliwie prawdziwego opisu wszyscy intuicyjnie posługujemy się takimi terminami jak przestrzeń publiczna, dyskurs publiczny, i tak dalej. To są terminy, które potrzebują dużo czasu żeby „się uleżeć” w zbiorowej świadomości, a życie często biegnie dużo szybciej i wskutek tego powstaje spory rozdźwięk między życiem a jego intuicyjnym opisem funkcjonującym w społeczeństwie. Ja myślę, że my zbiorowo tkwimy pod tym względem jeszcze w XIX wieku. Wtedy bowiem, w ostatnim okresie istnienia szlachty polskiej jako warstwy określającej standardy społeczne, w tym – komunikacyjne, funkcjonowała owa mityczna przestrzeń publiczna a w niej – dyskurs publiczny. Do tego, rzecz jasna, potrzebna była „publiczność” – i ona jeszcze istniała. Miała swoje formy organizacyjne, sieciową strukturę, była sprawna do tego stopnia, że trzeba ją było fizycznie zlikwidować, żeby tą przestrzeń przejąć albo zniszczyć. Tak się też stało, ale odcisk w mentalności późniejszych Polaków pozostał, jak też i pokusa wrogów, żeby z tego odcisku trochę skorzystać i przedstawić swoją prywatną czy organizacyjną przestrzeń jako publiczną i coś na tym ugrać. I to się udaje – głównie dzięki niedoświadczeniu i nieodporności tej nowej „publiczności”, która nolens volens weszła w buty tej dawnej, bo przyroda nie znosi próżni. Nadal stopień uświadomienia tej problematyki jest prawie żaden. Pan jest chyba jedyny, który o tym pisze. To dobrze, najważniejsze to uświadamiać sobie problem, potem może da się go rozwiązać…

  5. Każde spostrzeżenie domaga się opisu. I to natychmiast

  6. IWŚ –  przykład trzech cesarzy w Europie, co to wyglądało że są wraz z cesarstwami jak trzy skały na tym kontynencie i jeszcze jeden z nich zahaczał o Azję  i co i wszystko jak szkło prysło.

    Z  tej zamiany trzech cesarstw (agresorów) – w kilka republik to dla wielu była radość (niepodległość)

    jednak jeden z tego pozostał kłopot, że na części wykiełkowała bolszewia, gdyby inaczej się to potoczyło (rozdrobniło) nie mielibyśmy tej wojny co teraz na treści, na teksty, na ostre naboje .

    Teraz jednak wojna rusko – ukraińska to może tendencja rodrobnienia (agresora) kolejna odsłona –  zostanie zrealizowana

    jest ciężko , bądźmy dobrej myśli , w 1918 też Naszym nie było lekko

    inny jest poziom trudności – ciągła walka z wrednie rozsiewanym kłamstwem ..

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.