kw. 202023
 

Od wczoraj w mediach społecznościowych, które są podstawowym narzędziem promocji moich książek trwa nawalanka. Chodzi w niej o to, kto jest lepszym Żydem, a kto jest gorszym Polakiem. No i o to także, czy PiS to antysemici czy filosemici. Kiedy ten, jakże rozwojowy spór, się skończy, reprezentujący najwyższy poziom kultury dyskutanci powrócą do swoich starych przekomarzań o tym, czy zespół ZZ Top był lepszy od zespołu Depeche Mode, czy może odwrotnie. Tak bowiem wygląda w Polszcze naszej stan kultury wysokiej i nie będzie inaczej, a poznajemy to po tym, że Uniwersytet Jagielloński ogłosił debatę na temat „Czy Ania z Zielonego wzgórza była lesbijką?”. Wszystkie wskazane wyżej treści i problemy wtłaczane są w sieć i do mózgów z dużym ciśnieniem. I mowy nie ma o tym, by ktoś się opamiętał, mam na myśli tak zwaną naszą stronę, i podjął jakieś działania, które może unieważnią te idiotyczne spory i pozwolą zmienić paradygmat dyskusji. Tak się nie stanie, albowiem wszystkim ta sytuacja pasuje. Ja to poznałem przedwczoraj po informacji, która pojawiła się w Wiadomościach. Oto marszałek Elżbieta Witek, do której naprawdę nie sposób nie czuć sympatii, fotografowała się na tle jakichś dzieci, które mają być wychowywane tak, jak chcą ich rodzice. To zaś oznaczało w tym kontekście, że z daleka od obsceny, pornografii i deprawatorów. Super, pomyślałem – czy to oznacza, ze zdejmą z anteny serial „Polowanie na ćmy”? Gdzie widać burdel i pracujące w nim dziewczyny, które zaczepiają ruskich oficerów? No oczywiście, że nie, bo to jest nasz burdel, właściwy, niepodległościowy i pełen szczerych patriotycznych emocji.

Rozmawiałem ostatnio z księdzem globalnym wieśniakiem, który zasugerował mi, że może zbyt uporczywie poszukuję w tym wszystkim sensu. Może i tak, ale tylko to poszukiwanie sensu i logiki w wydarzeniach sprawia, że czytelnicy tu jeszcze przychodzą i ktoś się tym portalem interesuje. Normalnie, czyli w szerokim Internecie dyskusje toczą się wokół dokonań wybitnych Polaków, takich jak Stanisław Supłatowicz, polski Indianin, a oczekiwania są takie, że te pełne szczerych intencji gawędy, zmienią serca i umysły ludzi źle Polsce życzących. Nie wiem doprawdy co z tym zrobić. Czasem ktoś prosi mnie, żebym napisał coś pozytywnego, ale tak naprawdę pozytywnego, żeby serca wszystkich zabiły mocniej. No, ale ja pisałem takie rzeczy i czasem do nich wracam. Wobec dyskusji o wyższości Żydów nad Polakami, porównywania zespołów, pielęgnowania sentymentów rodem z PRL, bez których nie możemy przecież żyć i Stacha Supłatowicza, to wszystko nie ma znaczenia. Nie stanowi bowiem treści wspólnotowych dla ludzi urodzonych pomiędzy rokiem 1950 a 1989. Grupowe ekscytacje zaś są jedynym celem dla którego ludzie w ogóle odpalają komputer. O tym, by ktokolwiek zwrócił uwagę na jakieś inne propozycje możemy zapomnieć. Co ja mam na myśli pisząc – inne propozycje? Już mówię – mamy permanentny spór z komunistami, którzy ze wszystkich sił dążą do tego, by raz na zawsze ustalić, że Polacy to oni i nikt więcej. Reszta to mogą być co najwyżej jacyś aspirujący antysemici. Widać to po zapraszanych do studia telewizyjnego przedstawicielach lewicy. Z mojego punktu widzenia dobrze by było ten spór wygasić, czyli ostatecznie zmarginalizować lewicę i odebrać jej głos w dyskusji. Mam na myśli lewicę postpezetpeerowską, bo inne jakieś lewice zawsze będą. I to jest do wykonania, ale nikomu na tym nie zależy. Wydaliśmy w zeszłym roku książkę, która jest chyba najważniejszą książką w całym naszym dorobku – „Bitwa o Warszawę 1944”. W książce tej autor – major Zbigniew Sujkowski – wskazuje, że tak zwana współpraca pomiędzy powstańcami a żołnierzami Berlinga nie była żadną współpracą, ale próbą przejęcia powstania i uczynienia z niego komunistycznej ruchawki. Takiego argumentu przeciwko lewicy nikt jednak nie podejmie, albowiem to postawi go poza toczącą się stale gorączkową dyskusją. Dlaczego ona jest zła? Bo uniemożliwia komunikację zewnętrzną. To jest bełkot lokalny, a ten na zewnątrz z tak przecież interesującą dla wszystkich promujących się autorów zagranicą, załatwia seminarium „Czy Ania z Zielonego Wzgórza była lesbijką”. Te okoliczności w zasadzie eliminują wszelkie poza komunistyczne i poza lesbijkowe tematy. Czyli nas tutaj także. Dyskurs publiczny nigdy bowiem się nie zmieni tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Może być co najwyżej coraz bardziej nasączony problematyką żydowską, albo – w razie jeśliby Moskwa zyskała przewagę – coraz bardziej nasączony problematyką euroazjatycką. I w jednym i w drugim przypadku komuniści postpezetpeerowscy będą języczkiem u wagi. Czy ktoś to rozumie? Nie przypuszczam. PiS bowiem, w mojej, być może błędnej ocenie, próbuje właśnie uwolnić dzieci od złego wpływu deprawatorów za pomocą serialu o dziwkach. I nie mówcie mi, że się czepiam. Jakby tego było mało prof. Andrzej Nowak powiedział w radiowej audycji „Historia żywa”, że bliżej mu do wrażliwości lewicowej. Oddaję sens wypowiedzi, a nie jej dosłowne brzmienie. Okoliczności te – powtórzę – w zasadzie uniemożliwiają prezentację i promocję innych treści. No a my mamy same inne.

Odniosę się do zadawanych mi ostatnio pytań o kwartalnik „Szkoła nawigatorów”. W zeszłym roku mieliśmy poważne opóźnienie, albowiem zaangażowaliśmy się w pomoc dla Władzi i jej rodziny. I dalej jesteśmy w tę pomoc zaangażowani. Udało mi się, w tym roku – prawie –  nadrobić te zaległości, a także zrealizować część planów z roku 2021, dotyczących wydania tłumaczeń z języka francuskiego i angielskiego. Wydawnictwo, o czym często mówię, to wielki i trudny do manewrowania statek, jeśli coś jest zaplanowane musi być zrealizowane bez względu na to,  jak wyglądają koniunktury. Są kupione prawa autorskie, tłumacze dostali zaliczki i nie można się cofnąć. To nie jest dyskusja o zespołach czy lewicowej wrażliwości. Żeby uniknąć podobnych historii, jak tak z zeszłego roku zaplanowałem od razu więcej numerów kwartalnika i zacząłem gromadzić do nich materiał. Nie widzicie tego, albowiem nie możecie widzieć wszystkiego. To są tłumaczenia i materiały archiwalne. Jeśli bowiem chodzi o autorów żyjących to mogę liczyć na siebie, Michała Radoryskiego, Kamila Łukowskiego, jego dwóch kolegów – Śpiewaka i Rota, a także na Katarzynę Mróz. No i oczywiście na Ewę Rembikowską. Pozostali autorzy albo zapominają o terminach, albo coś im się przytrafi – jak to w życiu – i tekstu nie ma. Kwartalnik zaś musi się ukazać. Nauczony tymi doświadczeniami zlecam teksty z bardzo wielkim wyprzedzeniem. To znaczy we wrześniu proponuję autorowi napisanie tekstu na marzec. To oczywiście nic nie pomaga, albowiem każdy widzi wtedy ile ma czasu i idzie spać. Nie jestem dobrym wychowawcą, więc nie mogę tego zmienić. Mogę jedynie zmienić strategię. Na razie mamy taką: zaplanowałem numer o cukrze, który miał się okazać w kwietniu, ale ukaże się w maju, albowiem z przyczyn losowych nie będzie dwóch materiałów. To znaczy będą, ale ja je muszę napisać, a mam inne zajęcia. Na przykład pisanie bloga, który przyciąga tu codziennie czytelników, a także pisanie swoich książek, na które wiele osób czeka i wręcz się ich domaga przypominając mi, że obiecałem przecież książkę o Ukrainie. Zaplanowałem kolejny numer, który dotyczył będzie marynarki wojennej, a w którego tworzeniu wydatnie pomogli mi Maciej Frycz, poprzez swoje kwerendy i Wojciech Król poprzez swoją znajomość spraw morskich. Pan ten jest autorem biografii admirała Fishera, o czym przypominam. Zaplanowałem też, wespół z ahenobarbusem nawigator poświęcony Pizie a także – również z pomocą Maćka – nawigator węgierski. Gdzieś tam w oddali majaczą nawigatory poświęcone artylerii, przy którym pracuje Stanisław Orda, a także szermierce, do którego teksty pisze Matka Scypiona. Wszystkim współpracownikom serdecznie dziękuję za poświęcenie czasu dla sprawy. Muszę jednak dodać, że mimo ich starań i tak cały ciężar spoczywa na mnie. Mam nadzieję, że zabiegi te uchronią nas przed sytuacją z zeszłego roku. Nawet jeśli tak się stanie, nie uchronią nas przed blokadą promocyjną. To znaczy dojdzie do tego, że nikt nie będzie rozumiał, po co my to wszystko robimy. I jaki jest sens tych działań, kiedy przecież należy raz na zawsze ustalić czy ta Ania była lesbijką czy nie, a także która wrażliwość – prawicowa czy lewicowa – jest lepsza. To z kolei prowadzi mnie do następujących wniosków – potrzebny jest inny towar i inny czytelnik. Zamierzam – za pomocą innych zupełnie ludzi, o których nie słyszeliście – stworzyć osobny segment i zbudować sklep na allegro. Nie wiem jeszcze do końca jak to zrobię, ale nie ma wyjścia. Treści bowiem, które tu prezentujemy nie są na tyle ciekawe, by na siebie zarobić. Na allegro będzie nowa oferta, a potem – powoli – dołączymy do niej ofertę obecną tu, na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl . Na allegro też przeniosę wszelkie działania promocyjne. Tam bowiem przychodzą czytelnicy, którzy naprawdę poszukują interesującego towaru. Dlaczego nie zrobię tego już, z obecną ofertą? Albowiem od dwóch lat konstruuję ją z myślą o handlu hurtowym, ten zaś polega na tym, że oddawane do hurtowni książki i tak lądują na aukcjach. Nikt bowiem nie sprzedaje poza Internetem. Na allegro jest poza tym Michał, który także ma nasze książki i nie chcę go pozbawiać szans i zarobku. Ta zmiana musi nastąpić także dlatego, że hurtowania płaci z ogromnym opóźnieniem, a przez to straciłem wiarę w sens współpracy z nią. No i pobiera ogromne prowizje. Znalazłem się więc w sytuacji, w której nie ma ani książek, ani pieniędzy. Myślałem, że będzie inaczej, ale wobec całkowitego zagospodarowania uwagi i emocji potencjalnych czytelników przez dyskusje o tym, kto był zdrajcą, a kto ratował Żydów oraz – czy Ania jest lesbijką – wszyscy obecni na rynku pośrednicy mają pod górkę. I każdy usiłuje swoimi kłopotami obarczyć producenta, który nie wyprze się przecież swojego towaru, ani też nie wyrzuci go do rzeki.

Powtórzę więc raz jeszcze jaki jest plan – nowa oferta na allegro i dołączenie do niej oferty obecnej w naszym sklepie.

W ciągu ostatnich dwóch lat przekonałem się także, że żadne finezyjne i kokieteryjne działania adresowane do umysłów subtelnych i przekornych nie mają najmniejszego sensu. No bo nie wiadomo czy ta Ania jest lesbijką czy nie. I nie jest także do końca jasne, który zespół był najlepszy. Wczoraj znalazłem na allegro książkę „Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens”. To straszne co powiem, ale przeczytałem tekst z czwartej strony okładki, który był tam umieszczony i szczerze się uśmiałem. Potem wróciłem na twitter i zagłębiłem się w treść recenzji jakiegoś pana, który zachwycał się scenami z filmu „Ślepnąc od świateł” nakręconego na podstawie prozy Żulczyka. Nie mogłem uwierzyć w to co czytam. Przypomniało mi się też, że na podstawie książki Twardocha zrobiono operę, a także wszystko, co tu było ostatnio pisane na temat filozofii starożytnej. Niestety panuje powszechne, słabo ukrywane pragnienie, by wreszcie zjawił się ktoś, kto ostatecznie wyjaśni, który z autorów i komentatorów jest współczesnym Sokratesem. Dominuje przemożna potrzeba gwarantowanego porządku. Tę zaś w Polszcze dać mogą tylko obcy. I to jest najgorsze.

Przez ostatnie dwa lata pielęgnowałem też myśl taką, by rzucić to wszystko i stanąć do konkurencji z autorami prozy popularnej. Poczyniłem w tym celu nawet pewne kroki, które będę kontynuował, ale już bez tej myśli. Proza popularna karmi się bowiem dokładnie tymi samymi formatami, o których już tu kila razy wspomniałem – Ania lesbijka, relacje Żydzi-Polacy, czy socjaliści są lepsi od narodowców czy odwrotnie, kultura PRL. Dziś doszły do tego jeszcze ruskie wątki propagandowe i sprawy związane z pandemią. Produkcje te, wszystkie jak jedna, pisane są na poważnie. I nikogo to nie dziwi. W sumie najwięcej jaj autorzy robią sobie z pandemii, choć właśnie powinno być odwrotnie. Aha – za pamięci – jak ktoś tu wpisze jedno słowo na jej temat – wyleci.

Czy to oznacza, że wycofam się z dotychczasowych formatów? Mam nadzieję, że nie, albowiem za dużo w to zainwestowałem, a każde ruszenie skiby na polu, które leży poza rodzimymi opłotkami zamieszkałymi, przez żydowskie lesbijki, wrażliwych socjalistów, uczciwych złodziei i przyzwoite lafiryndy, potwierdza moje intuicje i przypuszczenia zawarte w wydanych wcześniej książkach. Trudno więc porzucać te swoje dzieci i iść do jakichś innych, które może i wyglądają milej, ale na pewno są mniej rozgarnięte. Oto Maciej Frycz w czasie swoich archiwalnych poszukiwań trafił na autora, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia. I też nie mogliśmy mieć, albowiem kogo tu interesują jacyś autorzy z zewnątrz, skoro jest tyle ważnych spraw do rozstrzygnięcia. Nasz autor jest Węgrem i nazywa się Richard Botlik. Kiedy zapoznałem się z jego dorobkiem, postanowiłem na podstawie jego tekstów zrobić węgierski numer nawigatora, a także jeśli będzie to możliwe wydać jego książkę, która nosi tytuł – uwaga – „Henryk VIII z Anglii sojusznik Węgier”. Richard, który w międzyczasie przeszedł z Maćkiem na ty, a obaj prowadzą ze sobą korespondencję po angielsku, zgodził się na wydanie po polsku swoich dzieł. Nie wszystkich, bo nie do wszystkich ma prawa, ale tych, które można – tak. Ja już zleciłem tłumaczenie jednego artykułu i mam je gotowe. No, ale czekają inne. Będę je sukcesywnie przekładał, w miarę jak uda się zebrać na to budżet. Na książkę niestety nie dam rady zebrać budżetu, albowiem zapłaciłem już zaliczki za inne książki, które maja się ukazać latem i jesienią. Tłumaczenie z węgierskiego zaś jest drogie, albowiem niewielu jest w tym zakresie specjalistów. Już znalezienie takiego, który dysponowałby czasem było problemem, ale dzięki Ianowi Thomasowi się to udało. Nie chcę rezygnować z wydania książki Richarda, albowiem rzeczy, nad którymi dyskutowaliśmy tu dziesięć lat temu, które były wyszydzane przez anonimowych arbitrów narracyjnej poprawności, są dla niego – historyka z Węgier – oczywistością. Richard na przykład twierdzi, że król Ludwik wydostał się z pola bitwy pod Mohaczem i ma na to dowody w postaci dokumentów i listów z epoki. On bowiem zajmuje się, jak to poważny badacz, głównie kwerendami w zagranicznych archiwach. No, a obecność Anglików i angielskiej polityki nad Dunajem w pierwszej połowie XVI wieku, jest dla Richarda czymś najbardziej naturalnym.

Postanowiłem więc otworzyć zrzutkę na ten cel – przetłumaczenia książki Richarda Botlika „Henryk VIII angielski, sojusznik Węgier”. Jest to propozycja dla chętnych, a nie żaden przymus. Podkreślam też, że chciałbym zebrać te środki przez zrzutkę, bo to jest najbardziej przejrzyste, choć wielu donatorów nie ufa takim portalom. No, ale nie ja wymyślam przepisy dotyczące takich akcji. Tak będzie naprawdę lepiej. Od razu też napiszę, że bliżej lata będę – tym samym systemem – zbierał pieniądze dla Saszy, męża zmarłej w zeszłym roku Julii. Po to, by miał gdzie mieszkać wraz ze swoją córką, która ma dziewięć lat. Oni nie mają gdzie wracać, bo pochodzą z terenów okupowanych. Sasza ma też utrudnione możliwości znalezienia pracy, albowiem jest sam i musi się opiekować dzieckiem. Zależy więc tylko ode mnie i moich sukcesów.

Piszę to, bo wiem, że nikomu nie jest lekko. Jeśli ktoś chce pomóc, a nie widzi sensu wydawania tej książki, może pomóc Saszy. No, ale to później. Na razie zbieram na książkę. Jeśli ktoś nie chce pomagać, niech nie pomaga, ale powstrzyma się od komentarzy. Powtarzam – to jest propozycja dla chętnych, jak się okaże, że ich nie ma, książki nie będzie. Dziękuję.

https://zrzutka.pl/d29kmh

Przypominam też, że od dwóch dni jest w sprzedaży książka „Zaginiony król Anglii”, prace nad jej wydaniem rozpoczęły się pod koniec roku 2021. Piszę, o tym, by wszyscy zrozumieli, że to w czym pracujemy, to nie prasa codzienna, ani pisanie piosenek dla popularnych zespołów.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zaginiony-krol-anglii/

  6 komentarzy do “Życie, niestety, wygląda tak, jak to opisuję”

  1. Ciekawe, ze nie mowi sie nigdy o wrazliwosci chrzescijanskiej, ktora reprezentuja laureatki Malego Feniksa 2023, a ktora przejawia sie nie tylko w doborze tematow, ale w sposobie mowienia o problemach i o drugim czlowieku i ogolnie w sposobie bycia.

  2. Dzień dobry. Cóż, nie dziwię się wcale, że szuka Pan możliwości rozwoju swojej działalności, nowych technik sprzedaży, nowych obszarów repertuarowych. Musi Pan, bo jest Pan sam, sam przeciw całemu światu chciałoby się rzec, w każdym razie nie może Pan liczyć na pomoc żadnej z organizacji, które wspierają Pana, powiedzmy, konkurentów – czyli raczej zagłuszaczy, jak w swoim czasie robiono z Wolną Europą. Nigdy nie zapomnę tej frazy; „żeby nie było niczego”. Po prostu wymknęła się wrogowi ta prawda. I poszła w świat, a my – nie możemy mieć już żadnych wątpliwości. Temu właśnie służy dziś uniwersytet, zwany nie wiedzieć czemu jagiellońskim i promowana przez niego tematyka. Oczywiście – to smutne, że tak mało ludzi w Polsce docenia i podziela Pański sposób myślenia i widzenia spraw, ale chyba nie może być inaczej. My wszyscy zakażeni jesteśmy trochę tym poKENowskim wyobrażeniem człowieka. Wszyscy przecież są równi. Otóż to fałsz. Równi są tylko przed Bogiem, a i On nie każdemu dał tyle samo swych darów. Z tą masowością odbiorcy zatem trzeba uważać. Walka o ilość może bowiem zmuszać do kompromisów jakościowych. Życzę szczerze, żeby nie musiał Pan stawać przed takim wyborem. Obiektywne spojrzenie na różne utwory, które powstały od czasu umasowienia tak zwanej „kultury” wskazuje, że możliwe jest tworzenie utworów „wielopoziomowych”, zgodnie z zasadą „dla każdego coś miłego” – trochę cycków i trochę prawdy absolutnej. Przemyconej niejako. Masa jest takich przykładów, głównie po nie-naszej stronie barykady. Może przez te cycki? No ale jest jeszcze rąbanka… Za Fryderykiem Wielkim – cenię sobie skuteczność. Ta będzie od Pana wymagała dużej sprawności warsztatowej, że tak powiem. Ale to też jest wyzwanie, może być, że przyciągnie Pan do współpracy jakichś młodych gniewnych, co to sami też będą chcieli pospierać się z prawami fizyki? Do odważnych świat należy. Trzymam kciuki.

  3. Młodzi gniewni marzą o etatach. Nikogo nie przyciągnę

  4. Dobrze to pan ujął ,ja natomiast nie mogę się pogodzić z karierowiczami Uniwersytetu w randze prof dr hab i promowaniu „żeby nie było niczego”. Przecież już wyżej w hierarchii naukowej nie awansują? To hańbą jest wszczynać takie dyskusje naukowe i zastanawiać się ,czy wymyślona w powieści Ania miała ochotę być lesbiją czy nie,bo w perspektywie jeszcze kilka płci. Kiedy młodzież się obudzi z tej koszmarnej perspektywy?

  5. – co jest hańbą a co nie jest – to różni ludzie różnie rozumieją. Dla mnie to rozróżnienie – i podobne – może być podstawą tworzenia społeczeństw, narodów,…

  6. Przykro czytać ..Trzymam kciuki i również w swoim imieniu dziękuje Panu Gabrielowi oraz Nawigatorom  za wykonaną pracę.Wierzę , że będzie dobrze 🙂

    Z Bogiem

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.