Wyniki wyszukiwania : Morawiecki

gru 202023
 

Puszczam mimo uszu gawędy, które umieszczają tu niektórzy komentatorzy przywiązani do technikaliów. Mam na myśli tekst o bitwie pod Dien Bien Phu. Żaden sprzęt nie może zdecydować o wyniku starcia, jeśli jedna ze stron prowadzi działania w ramach strategicznego błędu. A tak właśnie czynili Francuzi, nie wykonując rozpoznania, ufając przy tym, że zajęcie wielkiego przyczółku na wrogim terenie i rozszerzanie go poprzez posiłki wysyłane z powietrza, jest świetnym pomysłem. Nic by im nie pomogło, nawet najlepszy sprzęt. Stąd też rozważali użycie bomby atomowej w tym starciu, do czego ostatecznie nie doszło.

Z pojęciem błędu strategicznego nieodmiennie wiąże się pojęcie histerii. Im większy błąd strategiczny tym większa histeria w czasie jego ujawniania się, albo w czasie ukrywania, bo nie zawsze każdemu zależy na tym pierwszym. Histeria zaś to wzmożone działania propagandowe, które powinny w zasadzie demaskować stronę histeryzującą, ale nie zawsze tak jest. Napisałem, jak wszyscy wiedzą, książkę o mało znanym epizodzie czyli o starciu polsko- szwedzkim pod Gniewem. Napisałem ją, albowiem byłem w Gniewie i bardzo mi się tam podobało, a także dlatego, że bitwa ta będąca kompromitacją husarii jest jednocześnie zwycięstwem histerii propagandowej. Dodam, że wrogiej Polsce. Nikt nie opisuje tego starcia, albowiem w myśl kolportowanej po kraju propagandy było ono porażką, kompromitacją króla Zygmunta, a do tego jeszcze najbardziej zasłużyli się w niej Lisowczycy, na których należy pluć, bo tak nam każe czynić wroga, histeryczna propaganda.

Tymczasem – Szwedzi mając drastyczną przewagę, bo i moment zaskoczenia był po ich stronie, sprzyjający teren i do tego jeszcze miejscowych protestantów za sobą, nie osiągnęli celu strategicznego. Cóż to znaczy? Tyle, że przegrali bitwę. Jedyną reakcją na wycofanie się z Polaków z pola pod Gniewem było natężenie histerii, uwolnienie załogi Gniewu i Order Podwiązki, który Gustaw Adolf otrzymał od Anglików. Okoliczność ta demaskuje także popełniony przez rzekomo genialnego króla Szwecji, w rzeczywistości uzurpatora, błąd strategiczny. Nie bierze się pieniędzy z Paryża, po to by realizować interesy Londynu i kolonii angielskiej w Elblągu, a wszystko w celu podniesienia ciśnienia kupcom z Amsterdamu. Tak nie postępuje geniusz, ale kretyn. W dodatku łapczywy. I trzeba by się teraz zastanowić nad okolicznościami śmierci Gustawa Adolfa w sławnej bitwie pod Lutzen, a także prześledzić każdą z jej wersji, bo jest kilka. Pod kątem – czy czasem gdzieś za plecami kirasjerów Pappenheima nie stał jakiś francuski snajper. Bo co do tego, że Richelieu miał w nosie geniusz wynajmowanych przez siebie ludzi i traktował ich instrumentalnie, możemy być pewni. Jak również tego, że nie puszczał zniewag płazem.

Czego dotyczyć miała operacja w ujściu Wisły? Zajęcia Gdańska. Tyle. Gdańsk nie został zajęty, więcej – nikomu w tym mieście nawet nie przyszło do głowy, żeby wpuścić do miasta Szwedów. A Lisowczyków wpuścili. Wobec tego faktu, wszystko inne nie miało znaczenia. Bardzo szybko też okazało się, że Paryż musi wspomóc swojego najwierniejszego sojusznika, albowiem sam nie da on sobie rady nad Wisłą i należy zastawić na Polaków jakąś pułapkę. Tą był rozejm w Sztumskiej Wsi, którzy zapoczątkował dwudziestoletnie przygotowania strony francusko-protestanckiej do ostatecznego zniszczenia Rzeczpospolitej. Tego się w ten sposób w Polsce dziś nie przedstawia, albowiem wszyscy w masie i każdy z osobna, jesteśmy ofiarami siedemnastowiecznej histerii propagandowej, powtórzonej później kilka razy – z całą powagą – przez dziejopisów rodzimych i niemieckich.

No to teraz przejdźmy do premiera Morawieckiego, który – co tu ukrywać – jest największym przegranym ostatnich wyborów. A miał być gwarantem sukcesu. Tak nam został przedstawiony, my uwierzyliśmy i przez całe osiem lat nikt tu, z nielicznymi wyjątkami, złego słowa na premiera nie powiedział. No to teraz – na podstawie mikrych bardzo przesłanek, bo co my możemy wiedzieć – spróbujmy zdemaskować błąd strategiczny, w którym działał premier i cała formacja oraz przeanalizować towarzyszącą dziś tej klęsce histerię.

Uczynimy to, że się tak wyrażę, punktowo, z pominięciem opisywanych tu już dwa razy moich własnych doświadczeń z otoczeniem Mateusza Morawieckiego.

Kiedy Grzegorz Braun wyszedł z więzienia, urządzono we Wrocławiu, w lokalu o nazwie „Konspira” spotkanie z udziałem Kornela Morawieckiego i tegoż Grzegorza Brauna. Zostało ono nagrane i jest pewnie dostępne gdzieś w sieci. Był to czas natężenia różnych dyskusji historyczno-politycznych, które w przestrzeni publicznej inicjował także Braun. Część z nich dotyczyła Jana Amosa Komeńskiego, którego na tym spotkaniu Kornel Morawiecki zaczął nagle wychwalać. Braun aż mu zwrócił uwagę, ale to nic nie pomogło. Dziś możemy się z tego śmiać, albo wzruszyć ramionami, albowiem cóż takie głupstwa mogą znaczyć wobec spraw rozgrywających się za naszymi oknami przez ostatnie lata. Myślę, że coś jednak one znaczą. Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Braunem, a było to w roku 2016, on powiedział, że Mateusz Morawiecki, który nie był wtedy jeszcze premierem, uważa, iż te nasze spory o historię to jest nic nie znacząca przeszłość, albowiem dziś co innego jest grane. Podobnie nieważne są już podziały na lewicę i prawicę. Być może Braun coś pokręcił, albo ja źle zrozumiałem. No, ale jeśli to prawda, wszystko wskazuje na to, że premier, dziś już były, uwierzył iż jest częścią jakiejś międzynarodowej społeczności wybrańców, którzy mieszą się z zagadnieniami intelektualnymi i politycznymi znacznie przekraczającymi możliwości zarządzanej przez niego populacji. Na to wskazywałaby jego wizyta w Poznaniu, w czasie kiedy był tam pisarz Harari mierzący się z najważniejszymi wyzwaniami współczesnego świata. Do tego jeszcze można dodać informację, że premier Mateusz Morawiecki był ponoć, bo wiem to z trzeciej ręki, kreacją profesorów Krasnodębskiego i Legutki. To oni mieli namówić Jarosława Kaczyńskiego na zastąpienie Beaty Szydło Mateuszem Morawieckim, albowiem był on bardziej światowy.

Powróćmy teraz do pierwszej części naszych rozważać – Gdańsk w roku 1626 nie wpuścił Szwedów za mury, choć mieli oni liczne gwarancje, ale wpuścił tam Lisowczyków, którzy mieli jak najgorszą i stale ugruntowującą się sławę. Dlaczego? Może Gdańszczanie wiedzieli coś, o czym nie wiedział Gustaw Adolf? Może mieli też gwarancje z miejsca, do którego jego uzurpatorska władza nie sięgała? Może wiedzieli też, że Lisowczycy nie są tak straszni, jak ich maluje wroga propaganda? Zapewne tak było. Trudno bowiem uznać, że kupcy w Gdańsku byli ludźmi działającymi pochopnie.

Co miał Mateusz Morawiecki? Zdawało nam się, że wszystko. No, ale tak się tylko zdawało. Nie miał gwarancji, co było do okazania niedawno. Ludzie zaś, którzy mu doradzali utwierdzali go w przekonaniu, że na świecie zaszły daleko idące zmiany, które unieważniają narracje, jakimi żyje cały naród i poszczególne, składające się nań grupy. Tymczasem okazało się – co nie było żadnym zaskoczeniem, bo wszyscy to przecież widzieli – że PiS jest ofiarą wrogiej, oczerniającej propagandy, dokładnie tak samo, jak elearzy polscy w XVII wieku. Ilość kłamstw wyprodukowanych w przestrzeni publicznej przeciwko partii i jej poszczególnym przedstawicielom przerażała. I nadal przeraża. Jaka była reakcja PiS na tą zmasowaną, dobrze przygotowaną akcję?  Jest nią próba wytłumaczenia, na gruncie racjonalnym, że to wszystko nieprawda. Jaka była reakcja Lisowczyków pod Gniewem na różne szwedzkie wyskoki? Było nią spalenie zaplecza wrogiej armii. Ja celowo – dodam dla niezorientowanych – posługuję się tutaj metaforami będącymi całkiem nie na miejscu w ocenie pana premiera i jego otoczenia. One bowiem precyzyjnie określają gdzie jesteśmy i co się dzieje. Nie istnieje żadna nowoczesna komunikacja, wszystko nadal jest starą dobrą polityką, opartą o nachalną propagandę i odwracanie kota ogonem. Kornel Morawiecki był może entuzjastą i człowiekiem walecznym, ale rozeznanie w rzeczywistości miał słabe. I to pewnie też jakoś ukierunkowało jego syna. Harari nie jest żadnym wizjonerem, ale kuglarzem z jarmarku, na którym kahał chce zarobić grubszą forsę. Wiara w misję takich osobników, jest co najmniej dziwna. Jakby tego było mało, na ostatnich targach książki we Wrocławiu, które organizuje przecież Anna Morawiecka, siostra premiera, gościem specjalnym byli Aleksander Kwaśniewski i Katarzyna Nosowska.

Cóż tu można rzec – polityczne pułapki są rozstawione szeroko i bardzo, bardzo długo w ogóle ich nie widać. Kiedy już je jednak dostrzeżemy, trzeba za wszelką cenę starać się wyskoczyć z tej sieci i znaleźć na otwartych wodach. Ani premier, ani nikt z PiS do końca nie spróbował tej sztuki. Teraz to będzie ćwiczone przy okazji obrony telewizji. Przypomina mi się od razu obrona „Życia Warszawy” przez ekipę Tomasza Wołka, całkowicie przekonaną, że bronią wartości bliskich konserwatywnej prawicy. Biedni ludzie.

A to przecież nie koniec, bo mamy jeszcze prezydenta, który uprawia sport o nazwie „narodowe czytanie”. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale chyba nigdy nie było tam czytane nic z Sienkiewicza. Prezydent zaś ma stać na straży praworządności, o czym warto dziś przypomnieć. No zobaczymy…W każdym razie uśmiechy, jakie w kierunku Mateusza Morawieckiego słały różne panie-polityczki nic nie pomogły. Karty, które dostał on w talii może nie były blotkami, ale gra do której zasiadł okazała się nie być brydżem. To raczej rozgrywka znana z naszej młodości jako Historyczny Upadek Japonii, albo może Dureń, w każdym razie nie był to też preferans. Czekamy na kolejne rozdanie z udziałem prezydenta.

wrz 212021
 

Trochę się wahałem wczoraj czy umieścić tu taki tytuł, ale ostatecznie się przekonałem, że jednak warto. Skoro Piotr Niemczyk, były szef UOP ma na patronite profil, na którym zbiera pieniądze, by wydawać za nie książki o nauce szpiegostwa, to chyba tytuł ten nikogo nie zbulwersuje. Zacznę jednak od teatru. Rozdawali wczoraj w Zamościu jakieś nagrody za reżyserię spektakli teatralnych. Rozdawała je żona Cezarego Gmyza, a całą imprezę firmował Jacek Kurski. Przemożne pragnienie prezesa TVP, by uchodzić za intelektualistę, wywołuje we mnie dreszcze i kiedy to widzę, jak on się tam męczy na tej scenie usiłując wydusić z siebie jakieś mądre zdania, zaczynam odruchowo dłubać w nosie, a mam też ochotę jeść gołymi rękami bez sztućców. Wszystko po to, by jakoś ten kulturalny stres odreagować. Wręczyli wczoraj główną nagrodę reżyserowi spektaklu, którego tytułu już nie pamiętam. Opowiadał on jednak o tym, jak to ojcowie Paulini ratują Żyda w czasie wojny. Żyd zaś prowadzi z przeorem długie rozmowy o tym, kto jest odpowiedzialny za holocaust – osobiście pan Jezus, czy też chrześcijanie, którzy nie zrozumieli jego przesłania. Takie tam dialogi lecą, sami sprawdźcie. Wskazanie Niemców jako winnych, nie wchodzi już oczywiście w grę, podobnie jak wymówienie nazwiska Hitler. Kontekst cierpienia musi być możliwie szeroki, a to oznacza, że trzeba koniecznie zaangażować w to samego Pana Jezusa. O tym, by wspomnieć słowem, że większość Niemców to protestanci, nie może być mowy, bo nagrody wręcza żona Gmyza, który jest protestantem i mógłby poczuć dyskomfort. Kiedy zaś winą za holocaust obarczy się Zbawiciela i jego wyznawców, nikt się nie obrazi, a Kurski to zrozumie i będzie myślał o sobie, że jest człowiekiem głębokim. Nie wiem, jak kończy się ta sztuka i nie chcę wiedzieć. Jej reżyserem jest – co stanowi drugi, równie istotny element anegdoty – Jacek Raginis Królikiewicz. To jest syn zmarłego przed kilku laty reżysera Grzegorza Królikiewicza, a nazwisko Raginis dodał sobie, po kapitan Raginis był jego pradziadkiem. Wszystkie te okoliczności powodują, że nadałem dzisiejszej notce taki oto tytuł. Mamy tu bowiem, w tym całym zestawie gadżetów, wyraźny rys wróżbiarski. Chodzi o to, że wróż lub wróżka, zanim zacznie wykonywać swoje czynności zawodowe musi się najpierw uwiarygodnić. Można to zrobić na kilka sposobów, ale w opisywanych przypadkach szklana kula i wypchana sowa nic nie pomogą. Potrzebne są inne rekwizyty. No i mamy je tam po kolei – sławnego bohatera, sławnego reżysera, głęboki metafizyczny i religijny kontekst. Pozostaje tylko wyjaśnić czemu służy wróżba. Mniemam iż chodzi o to czym będziemy żyli przez najbliższe dekady i jak kształtowane będą – poprzez kulturę i sztukę – nasze myśli. Każdy widzi jak – Pan Jezus jest odpowiedzialny za holocaust, a chrześcijanie mogą tę informację jedynie zaakceptować. Mam na myśli polskich chrześcijan, bo przecież nie niemieckich, którzy są dobrzy, albowiem oprzytomnieli w porę i porzucili tego zbrodniarza papieża. Każdy kto pamięta spektakle teatru telewizji emitowane za komuny, zauważył, że małymi wyjątkami były to przedstawienia o wymowie optymistycznej, a jeśli nawet nie, to grane na najwyższym poziomie i w zasadzie nie mające nic wspólnego z polityką. Tak, jakby komuna chciała powiedzieć widzom – bawcie się, wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście było. To znaczy nie wybuchła żadna wojna.

Teraz mamy coś, na co patrzeć się nie da. Coś, co zostało obudowane gadżetami mającymi patriotyczną wymowę i przez to bezwzględnie wiarygodnymi. Nie wierzysz człowieku w dobre intencje reżysera Raginisa Królilkiewicza? Nie jesteś dobrym patriotą, nie rozumiesz sztuki, nie chcesz dobra Polski. No cóż, ja nie wierzę. Sprawdziłem sobie od razu co tam, dawnymi laty, reżyserował Grzegorz Królikiewicz, postać dość kontrowersyjna i uchodząca za buntownika. Przypomniał mi się też wywiad z tym panem, w którym poruszał on wszystkie możliwe tematy, byle tylko nie mówić o tym, co akurat robi. Wygłaszał też dość dziwaczne tezy dotyczące renesansowej rzeźby w Polsce. Dlaczego to czynił? Prawdopodobnie też chciał coś wywróżyć. Nie mogę tego jednak z całą pewnością stwierdzić po latach. Grzegorz Królikiewicz wyreżyserował też w roku 1981 film pod tytułem Klejnot wolnego sumienia. Opis tego filmu jest cokolwiek zdumiewający. Oto ów Klejnot, to po prostu Konfederacja Warszawska, która dała protestantom swobodę wyznania. Naprawdę jednak zainstalowała w kraju obce agentury i robiła jedność narodu. W filmie protestanci, jak wynika z opisu zabijają katolickie dziecko, a jego ojciec jedzie w związku z tym ze skargą do króla. Nie trafia jednak w dobry moment, bo Zygmunt August umiera, a Zamoyski popiera konfederację. Tak to opisują. Należałoby jednak ten film obejrzeć, albowiem jego rzeczywista wymowa może być inna. Królikiewicz bowiem został pochowany na cmentarzu ewangelicko augsburskim. Filmu nie sposób namierzyć i pewnie nigdy nie dowiemy się o co chodziło w nim naprawdę.

Dlaczego ja włączyłem do tego wszystkiego Mateusza Morawieckiego? Powodów jest kilka. Po pierwsze sytuacja na granicy i zachowanie Łukaszenki, który z całą pewnością ma niemieckie gwarancje i tylko dzięki nim uruchomił ruch bezwizowy z Pakistanem, Afganistanem i Irakiem. Niemcy bowiem wywierają wpływ na politykę amerykańską. Po drugie zachowanie Unii, która nie wypłaca nam pieniędzy, wykręcając się idiotycznymi wymówkami, po trzecie drakońskie kary za elektrownię Turów. Wszystko to, dokładnie tak samo, jak spektakl nagrodzony przez Kurskiego, ma charakter wróżby. Morawiecki nie chce ustąpić i czuje się bezpiecznie, chce pokazać, szczególnie przed wyborami w Niemczech, że Polska jest stabilna i dobrze rządzona. Taka Polska nie jest Niemcom do niczego potrzebna to jasne i zrobią oni wszystko, by wskazać, że są jedynym stabilizatorem sytuacji w środkowej Europie. Tusk zaś na dokładkę, zaczął kokietować wieś. To wygląda śmiesznie, ale moim zdaniem śmieszne nie jest. Ludzie bowiem na wsi chcieliby, żeby ktoś ich docenił i przestał traktować jak istoty z innej planety. To się Tuskowi nie uda, ale jego próby mogą zostać docenione. Wszystkie możliwe granice przekracza OKO Press, które puszcza na fejsie, jakieś sfingowane modlitewne śpiewy, w wykonaniu poprzebieranych za wiejskie kobiety aktorek. Są to niby modlitwy za tych, co umarli w bagnach Supraśli, albowiem zbrodniczy polski rząd nie udzielił im pomocy. I tu dochodzimy do metafizycznego zbioru znaczeń wspólnych z tym, co dzieje się za oknem i spektaklem Raginisa Królikiewicza. Czy te śpiewające kobiety wykonują jakiś, znany z obrzędów pogrzebowych w Kościele Katolickim utwór? Oczywiście, że nie. Nie wiadomo co to za piosenka. Przynajmniej ja nie wiem. Przebrane są, jak to na Podlasiu, za niewiasty miejscowe, w domyśle prawosławne. Czy jest z nimi jakiś prawosławny ksiądz? Rzecz jasna nie. Czym wobec tego jest ta uroczystość? – Wróżebnym teatrem.

W Polsce żywy jest całkiem spory obszar naśladownictw kultury ludowej, a celem tych aranżacji jest oderwanie tej kultury od Kościoła. Taka uwaga na marginesie.

Jeśli mamy więc takie okoliczności, a wybory w Niemczech tuż, tuż, należałoby to wszystko jakoś domknąć. Zaaranżować coś, co jasno pokaże jakie będą priorytety w myśleniu i działaniu politycznym Polaków przez najbliższe lata. I stąd właśnie taki tytuł. Dziwię się, że to nie Piotr Niemczyk napisał taki tekst, ale ja, człowiek nie mający przecież dostępu do istotnych narzędzi poznania w zakresie operacji tajnych, opisujący tylko to jedynie, co sam widzi.

Co w tym czasie dzieje się w kulturze niemieckiej? Opowiem dwie znane już anegdoty, które świadczą, że Niemcy są już na innym poziomie percepcji i tam, na tej wyżynie, za pomocą mrugnięć i uśmiechów, bez jednego słowa, porozumiewają się z Aleksandrem Łukaszenką. Nie wiem czy wszyscy pamiętają scenę z filmu Nasze matki, nasi ojcowie, w której widać spalony czołg T-34 z numerem 102. To było nawet zabawne.

Drugą anegdotę, ktoś tu ostatnio przypomniał. Oto powstał film o Czerwonym Baronie, Manfredzie von Richthoffenie, a jedną z występujących z nim postaci, jest żydowski kolega Manfreda, lotnik, syn bankiera, który bardzo się troszczy o swoje zdrowie i lata w futrze. Zestrzeliwują go oczywiście. Na koniec, w liście płac, pojawia się informacja, że jednak żaden Żyd z Richthoffenem nie latał. Obydwie te anegdoty powinny być przedmiotem głębokich studiów na wszystkich wydziałach reżyserii w Polsce. Można by na ich podstawie kręcić etiudy, a nawet seriale. No, ale żadna z nich nie uruchamia twórczych procesów w głowie prezesa Kurskiego, dlatego właśnie musi on szukać inspiracji gdzie indziej.

Na koniec jak zwykle reklama książek

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

No i zasygnalizowana wczoraj wrześniowa promocja

 

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/miedzy-altransztadem-a-poltawa-stolica-apostolska-wobec-obsady-tronu-polskiego-w-latach-1706-1709/

wrz 022021
 

Opowiem pokrótce. Zacznę od dnia dzisiejszego, kiedy to, przed chwilą właśnie, przeczytałem na portalu WP tytuł Wstydliwa przeszłość żony posła PiS. Kliknąłem w to i okazało się, że ta żona bez wiedzy męża zgłosiła się do programu Top Model. On zaś ma inną wizję rodziny. Tak piszą. Co program Tom Model ma wspólnego z rodziną? I co to za mąż, któremu żona może wykręcać takie numery? Przecież ten To Model pokazują w telewizorach. I wszyscy by ją tam zobaczyli. Nie istotne. Chodzi o to, że w różnych kanałach telewizyjnych pokazują, bez przerwy właściwie życie kurew i złodziei, w najlepszym razie obmierzłych leni, które jest wręcz widzom stręczone. A jak żona posła PiS zgłosiła się do programu telewizyjnego, to jest jakiś problem. Z czego on wynika? Że nie zapytała o zgodę redaktora Miszczaka, czy jak on się tam nazywa?

Internet, ten który do mnie dociera przynajmniej, pełen jest nagrań oburzonych rolników, którzy protestują przeciwko reżimowi pisowskiemu. Najpierw tej koleś z Agrounii opowiada, że zamierza iść w politykę, bo sprawy zaszły już naprawdę za daleko i nie da się tego wytrzymać, a potem puszczają jakiegoś spasionego wieprza, którzy krzyczy do kamery, że rolnicy mają już dość, niech rząd do nich strzela, bo tego wszystkiego jest już za wiele. No i ten wieprz przeklina przy tym okropnie, a także daje wyraz temu iż nie rozumie istoty spraw wizerunkowych. Prześladowany rolnik nie może wyglądać tak, jak on, bo jest niewiarygodny. Prześladowany rolnik nie może nawet wyglądać tak, jak ten szczur z Agrounii, bo rolnicy się tak nie zachowują i nie używają takich formuł w komunikacji. To są wszystko kłamstwa rzecz jasna, a ludzie ci nie mają nic wspólnego z wsią. Ich rolą zaś jest rozwalenie kraju i postawienie go w sytuacji kryzysowej, która umożliwi jakąś interwencję. Powstrzymanie ich to w tej chwili chyba najważniejsza sprawa, ważniejsza niż rosyjskie manewry na Białorusi.

Sądzę, że pomysł, by wprowadzić stan wyjątkowy na Podlasiu i części Lubelszczyzny jest dobry i powinien być zrealizowany jak najszybciej. Nie potrafię bowiem zrozumieć, dlaczego ktoś taki jak Kramek nie został jeszcze deportowany i nie wręczono mu wilczego biletu, zakazującego wstępu do Polski. Aktywność tych tak zwanych posłów i posłanek opozycji na granicy polsko-białoruskiej powinna być ukrócona jak najszybciej. Obawiam się jednak, że tak się nie stanie, albowiem istnieje w PiS jakaś nieformalna organizacja wewnętrzna, która czuje się wobec tych osób zobowiązana i lojalna. Ciekawe dlaczego? Konsekwencje z tego wypływające są takie, że łatwiej przychodzi władzy narazić kraj na jakieś zagrożenie niż, pardon, narazić na wytrzęsienie w policyjnej furgonetce tłuste dupy tych posłanek.

Ilość informacji opisujących przeniewierstwa rządu, a także bohaterstwo prowokatorów przekroczyła masę krytyczną. Żyjemy od jakiegoś czasu w świecie przenicowanym, ale udajemy, że wszystko jest w porządku, bo weszło nam w nawyk pisanie i mówienie o głupim rządzie. Naprawdę, nie mam najmniejszego powodu, by okazywać cień sympatii Mateuszowi Morawieckiemu. To jednak co dzieje się w mediach powoduje, że zamieniam się powoli w jego szczerego sympatyka. Szczególnie kiedy widzę osoby pokroju Frasyniuka rzucające wyzwiskami w kierunku umundurowanych funkcjonariuszy państwowych. To jest niemożliwe do zaakceptowania i powinno skończyć się całkowitym ostracyzmem dla tego człowieka. Czy może raczej bałwana, bo ten wyraz bardziej do niego pasuje.

Czasy współczesne przypominają nieco pierwsze lata funkcjonowania blogosfery, kiedy to autorzy lewicowi, posiadający wszelką władzę i rząd na duszami, usiłowali przekonać czytelników, że są prześladowani i za chwilę w Polsce zatriumfuje faszyzm. Widzimy to choćby w wypowiedziach Adama Michnika, który wypowiada się u Wojewódzkiego w jakimś radio na temat niszczenia Polski przez Kościół. Ten wstrętny Kościół niszczy nie tylko Polskę, ale także całe chrześcijaństwo. I tu chciałbym zwrócić uwagę na rzecz szalenie ważną – dla Michnika jest oczywiste, że istnieje kilka rodzajów chrześcijaństwa i nie chodzi tu bynajmniej o obrządki heretyckie. On widzi kilka rodzajów chrześcijaństwa w samym Kościele Katolickim i chce wskazywać na te, które według niego są są chrześcijaństwem prawdziwym. Nazywa przy tym Tadeusza Rydzyka biznesmenem, a to znaczy tyle, że czuje się zagrożony w swoich poczynaniach biznesowych. Wojewódzki zaś mówi o setkach tysięcy dzieci molestowanych na plebaniach. I to przy – według tego samego Wojewódzkiego i istot jemu podobnych – przekonaniu, że w Polsce do kościoła nikt nie chodzi, a najmniejszą popularnością cieszy się ta aktywność wśród dzieci i młodzieży. Michnik gadał też coś ostatnio o doniosłej roli kobiet w życiu publicznym. I to jest doprawdy niezwykłe. Jak to się człowiek zmienia kiedy zostaje wreszcie starcem. Mimo nachalnego charakteru tej propagandy i nieudolnego bardzo charakteru propagandy rządowej, moja sympatia dla Mateusza Morawieckiego nie maleje. Przeciwnie – powoli rośnie. Nie czuję się z tym najlepiej, ale będąc osobą z natury przekorną, nie mogę zapanować nad tym odruchem. Do tego jeszcze wrzeszczący pastor Chojecki, który najwyraźniej postanowił zająć w polskim życiu publicznym miejsce Bartoszewskiego. Wszyscy ci ludzie sprawiają, że myślę coraz cieplej o premierze i całym rządzie. Nawet o Czarnku myślę ciepło, choć jest on wręcz kwintesencją nieudolności i zaniechań propagandowych rządu.

Jeśli do tego wszystkiego dołożymy zatroskanego Piotra Kraśkę, który opowiada w telewizji o losie uchodźców, jakże niepewnym, mogę się spodziewać, że zacznie we mnie narastać chęć wzięcia udziału w prorządowych demonstracjach.

Wczoraj dowiedziałem się, że istnieje w sieci ktoś, kto podpisuje się nickiem babka od histy. Jest to jakaś pani, która ponoć wsławiła się występami przeciwko Czarnkowi. Próbowałem znaleźć jeden z tych występów, ale jakoś nie mogłem. Babka od histy jest bowiem zapośredniczana jedynie przez dziennikarzy z „wolnych” mediów, a my mamy wierzyć w jej autentyczność. Wczoraj zaś dostała jakiś medal za wolność słowa czy coś podobnego. Podobnie jak więziony na Białorusi działacz Andrzej Poczobutt. I to jest zdumiewające, ludzie którzy wpływają na mój stosunek do Mateusza Morawieckiego, nagradzają więźnia reżimu, a jednocześnie chcą by funkcjonariusze tego reżimu przeniknęli na terytorium UE. I nikt nie potrafi tego fenomenu wyjaśnić. No, ale to już przecież było. Mało kto pamięta, że niedawno przecież Sikorski Radosław uruchomił bezwizowy ruch z Obwodem Kaliningradzkim. Nie wiem czy ten ruch nadal działa, ale jak na antykomunistycznego działacza i mudżacheddina walczącego w Afganistanie z rosyjską agresją, była to duża ekstrawagancja. Ta z nagrodą dla Poczobutta i obroną „uchodźców” jest trochę mniej widowiskowa, ale pokazuje kierunek działań. Wielu ludzi, szczególnie młodych go nie rozumie. Pewnie dlatego, że cała ich uwaga skupiona jest na tych parafiach gdzie setki tysięcy ich kolegów jest molestowanych przez księży. Samych księży, przypomnę, jest w Polsce około 20 tysięcy. Każdy z nich musiałby być więc pedofilem i dzień w dzień molestować dziesięciu ministrantów. Takie numery nie udałby się nawet Wojewódzkiemu, a gdzie tu mówić o jakimś wiejskim proboszczu. Jeszcze tydzień tych wygłupów i zacznę wielbić premiera.

gru 112017
 

Jeśli wziąć pod uwagę to co o nowym premierze napisał Igor Janke, to w zasadzie niczym. I jeden i drugi to są postaci spiżowe, a jednocześnie ludzkie i pełne wrażliwości. Oto tekst Jankego https://www.salon24.pl/u/jankepost/828469,mateusz-morawiecki-czego-o-nim-nie-wiecie , a na dokładkę macie tu starą piosenkę o Iwanie Koniewie z Piwnicy pod baranami https://www.youtube.com/watch?v=ZpUtpiXvKA0

Pytanie zadane w tytule jest więc zmyłką, ważne jest co innego. To mianowicie jakie pojęcie o ludzkich emocjach ma Igor Janke. Z tekstu, który napisał na temat Morawieckiego wynika, że zerowe. Dla Igora Janke bowiem wrażliwość manifestuje się poprzez obgryzanie pielmieni, a siła woli poprzez brutalność. Pomiędzy tymi dwoma jakościami, jakże przecież problematycznymi w ocenie, nie ma nic. To znaczy nie ma nic dla Jankego, bo dla nas jest. A jakby tego było mało potrafimy o co tam jest jeszcze pisać i mówić. Dlaczego więc Igor Janke nie potrafi? Myślę, że on bardzo chce, by go wreszcie przyjęli do polityki, a przez to zamiera w nim instynkt samozachowawczy i budzi się przekonanie, że jeśli będzie tokował w ten sposób jak to pokazał wyżej, to zostanie właściwie zrozumiany. Nie przypuszczam. No, ale każdy ma swoje rachuby na przyszłość i swoje złudzenia, którymi się karmi.

Zarówno Igor Janke, jak i Mateusz Morawiecki, bo trudno przypuścić, by ta prop-agitka, została opublikowana bez wiedzy i zgody premiera, nie zdają sobie zupełnie sprawy z tego jakie mamy w Polsce tradycje promowania polityków i autorytetów moralnych. Obaj korzystają z najgorszych, komunistycznych wzorów, a potem będą mieli pretensje do ludzi, że ich nie rozumieją, albo nie chcą im wierzyć. A jak mamy uwierzyć w to, że Morawiecki obgryzał pierogi? Nawet jeśli to była prawda, nie ma to znaczenia dla budowania wizerunku polityka. Nie można pisać takich rzeczy, bo nie o to chodzi w promocji. Ludzie, ze szczególnym wskazaniem na tak ukochanych przez politycznych manipulatorów ludzi prostych, nie lubią jak im się wciska taki kit. Nie po to co tydzień przez godzinę oglądali teleturniej Wielka Gra zanim go Wildstein zamknął, żeby im teraz wciskać kit o pierogach. Nie po to podziwiali tych wszystkich mistrzów, otrzaskanych z życiem i twórczością Jakuba Offenbacha, żeby im teraz Janke głodne kawałki o pielmieniach opowiadał. Może więc on to mówi do nas, do blogerskiej tłuszczy, która może i nie jest taką prawdziwą inteligencją, jak ją sobie Janke wyobraża, ale ma swoje narowy i lepiej żeby była przekonana co do intencji nowego premiera? Sam nie wiem. Pewne są następujące kwestie – jeśli w PRL próbowano uwiarygodnić pisarza, rozpuszczano pogłoski, że jest pisarzem katolickim. Ma to swoją długą tradycję, powtarzającą się także w naszych czasach. Pisarzem katolickim był, przypomnę tylko Cezary Michalski. Z czasów dawniejszych, najważniejszym pisarzem katolickim był Jerzy Andrzejewski. Jeśli Mateusz Morawiecki występując w telewizji Trwam i mówiąc o rechrystianizacji jest przekonany, że my to odbierzemy tak jak on chce, to muszę go rozczarować. Podobnie jest z wrażliwością i surowością naszego bohatera lansowaną przez Jankego. Gdyby zamienić nazwiska i zamiast Morawiecki, wpisać w tym tekście Orban okaże się, że to jest fragment książki pana Igora zatytułowanej „Napastnik”. Inaczej bowiem Igor Janke nie potrafi, co mam nadzieję już zostało wyjaśnione.

Jadę dziś do Warszawy, żeby porozmawiać z Józefem o sposobach promocji polityków. Nagranie zostało przesunięte na godzinę 14.30. Nie wiem czy na stałe, czy tylko dziś, ale raczej na stałe. Zamierzam poruszyć powyższe kwestię, a także powrócić do tego o czym już tu kiedyś była mowa. Oto w czasach kiedy nie było internetu, a cały rynek treści zajęty był przez gazownię, promocja polityków wyglądała dokładnie tak samo, jak nam to zaprezentował Janke. Pamiętacie to, prawda? Jan Rokita był według gazowni „piekielnie inteligentny”, a Hanna Suchocka, to była równa babka, która potrafi zakasać rękawy i wziąć się do roboty. W czasach kiedy nie było żadnej informacji zwrotnej, kiedy ludzie milczeli i zagryzając zęby czytali te dyrdymały, miało to może jakiś sens. Po co pisać dziś takie rzeczy, kiedy z góry wiadomo, jaka będzie reakcja? Trudno dociec, ale widocznie Janke ma swoje powody i nie może ani na chwilę zrezygnować z tej metody.

Ustaliliśmy jedną stałą, której istnienia Janke i Morawiecki nie podejrzewali pewnie nawet i która ich demaskuje – nie można korzystać ze złych wzorców, nawet w dobrej wierze. Promocja zaś nie polega na mówieniu prawdy, szczególnie kiedy prawda ta jest krępująca. Teraz kolej na drugą stałą – każdy polityk, podkreślam – każdy, który decyduje się na promowanie swojej osoby w ten sposób kończy na śmietniku. Być może na tym śmietniku jest tak świetnie, że Rokita i Suchocka już nie mogą się doczekać kiedy dołączy do nich Morawiecki, ale raczej nie podejrzewam ich o takie wyrafinowanie. Oni naprawdę wierzyli i wierzą nadal, że tak trzeba. To jest nie do zwalczenia.

Tak się składa, że tekst Igora Janke został natychmiast wyszydzony w gazowni, a Mateusz Morawiecki podobnie jak sam Igor zostali tam nazwani „prawicą’. To jest równie niezwykłe jak piekielna inteligencja Rokity. Ja tylko chcę przypomnieć w tym miejscu, że tenże Rokita, podobnie jak Hanna Suchocka również byli lansowani jako politycy konserwatywni i prawicowi. Okay, powiecie, oni muszą tak pieprzyć, żeby zachować pozory. No, ale my możemy im odpowiadać i mieć te pozory głęboko w plecach. I nie mówcie mi, że trzeba dać szansę nowemu premierowi, bo on nas o żadną szansę nie prosi. On przychodzi i staje na czele rządu, usuwając zeń Beatę Szydło, która sprawdziła się w roli polityka jak nikt. Morawiecki się nie sprawdzi i ja już dziś mogę przyjmować o to zakłady. Morawiecki będzie takim politykiem, jakim katolikiem był Jerzy Andrzejewski.

Do tego dodać musimy jeszcze sugerowane przez Jankego gorące umiłowanie Polski, które nowy premier zdradzał już wtedy kiedy był dyrektorem banku. Ci ludzie przylecieli tu z jakiejś nieznanej planety. Nie może być inaczej, musimy być więc przygotowani na najgorsze i pod żadnym pozorem nie możemy szukać z nimi jakiegokolwiek porozumienia. Jeśli spróbujemy, będzie po nas….

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przez ostatnie miesiące wspierali ten blog dobrym słowem i nie tylko dobrym słowem. Nie będę wymieniał nikogo z imienia, musicie mi to wybaczyć. Składam po prostu ogólne podziękowania wszystkim. Nie mogę zatrzymać tej zbiórki niestety, bo sytuacja jest trudna, a w przyszłym roku będzie jeszcze trudniejsza. Nie mam też specjalnych oporów, wybaczcie mi to, widząc jak dziennikarskie i publicystyczne sławy, ratują się prosząc o wsparcie czytelników. Jeśli więc ktoś uważa, że można i trzeba wesprzeć moją działalność publicystyczną, będę mu nieskończenie wdzięczny.

Bank Polska Kasa Opieki S.A. O. w Grodzisku Mazowieckim,

ul.Armii Krajowej 16 05-825 Grodzisk Mazowiecki

PL47 1240 6348 1111 0010 5853 0024

PKOPPLPWXXX

Podaję też konto na pay palu:

gabrielmaciejewski@wp.pl

Przypominam też, że pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspomnień księdza Wacława Blizińskiego przeznaczamy na remont kościoła i plebanii w Liskowie, gdzie ksiądz prałat dokonał swojego dzieła, a gdzie obecnie pełni posługę nasz dobry znajomy ksiądz Andrzej Klimek.

Zapraszam też do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do Tarabuka, do antykwariatu Tradovium w Krakowie, do sklepu GUFUŚ w Bielsku Białej i do sklepu HYDRO GAZ w Słupsku i do księgarni Konkret w Grodzisku Mazowieckim.

mar 092016
 

Wygląda na to, że rozchorowałem się na dobre. Nie mam siły pisać. Zostawiam Wam więc fragment tekstu z najnowszej Szkoły nawigatorów. Napisała go Ewa Rembikowska i jest to jeden z lepszych materiałów w tym numerze. Mnie się spodobał także dlatego, że nasz nowy minister od szczęścia, zdrowia i pomyślności, Mateusz Morawiecki, publicznie deklaruje, że wprowadzi nam dziś różne przedwojenne luksusy, takie jak pociąg lux torpeda. Ciekaw jestem czy na tym poprzestanie, czy może pójdzie dalej i zatrzyma się dopiero przy monopolu zapałczanym. Oby nie, oby premier Beata Szydło powstrzymała go we właściwym momencie. Ja – nie wiem jak Wy – nie tęsknię też za Lux torpedą. Wystarczy już to pendolino.

Idę chorować. Całość tekstu w najnowszej Szkole nawigatorów.

Właściwy człowiek

Patyczek, główka, draska. Jednym słowem zapałka. I któż by mógł przypuszczać, że tak banalne urządzenie do krzesania ognia stanie się w Polsce międzywojennej przedmiotem niezliczonych sporów polityków oraz artykułów w prasie codziennej i fachowej. Od zapałki zależeć będzie stabilizacja walutowa, budżetowa, polityczna. Ulicznicy będą o niej układać rymowanki i dowcipy, a niejeden wisus za zbliżenie się do pudełka zapałek w rodzinnej kuchni dostanie ścierką po głowie.

Przed pierwszą wojną na terenach Królestwa Kongresowego egzystowało 6 fabryk zapałek pokrywających 30% zapotrzebowania. Do roku 1922 powstało 16 fabryk, których produkcja znacznie przekroczyła zapotrzebowanie rynku wewnętrznego. Słaba waluta pozwalała na opłacalny eksport do Anglii, Francji i Holandii. W roku następnym wybudowano jeszcze 3 zakłady. Wyprodukowano 170 693 skrzynie po 5000 pudełek, w każdym pudełku 60 zapałek. Wywieziono za granicę 21226 skrzyń, zaś Monopol Rumuński zamówił 15 tysięcy skrzyń z dostawą na rok 1924.

Wraz ze stabilizacją waluty, czyli wprowadzeniem złotego polskiego eldorado się skończyło. Polska oferta okazała się za droga podczas licytacji dostaw zapałek dla Rumunii i Turcji. Ale nie to było największym niebezpieczeństwem. Ono przyszło ze Szwecji, gdzie pomimo konieczności importu surowców tutejsi inżynierowie postawili przemysł zapałczany na bardzo wysokim poziomie technologicznym. Natomiast w organizacyjne i finansowe karby ujął produkcję i sprzedaż zapałek Ivar Kreuger, gdy z jego inicjatywy powstała w roku 1917 „Svenska Tändsticks Aktiebolaget” (Szwedzka Akcyjna Spółka Zapałczana). Ivar Kreuger miał wówczas 37 lat i w swej megalomanii postanowił zmierzyć się z potęgą bankierów amerykańskich. Firma jego rozpoczęła działalność z kapitałem akcyjnym wynoszącym 45 milionów koron szwedzkich, niebawem dołączyło do niej kilka fabryk zagranicznych. Eksport ruszył z kopyta. Tej ofensywie Kreugera tamę położyły cła ochronne kolejno wprowadzane przez poszczególne państwa. Popyt na szwedzkie zapałki drastycznie zmalał, koncern zaczął się chwiać. Wydawało się, że jedynym sposobem ekspansji będzie wykup zakładów w poszczególnych krajach. Kreuger wymyślił jeszcze trzecią metodę. Pożyczka dla rządów w zamian za oddanie monopolu zapałczanego w jego dzierżawę. Jeśli chciał zostać bankierem, musiał mieć stały dostęp do pieniędzy. Szwedzkie kapitały były na to zbyt mikre. W roku 1919 założył pierwsze szwedzko-amerykańskie towarzystwo, w 1922 r. przyciągnął do współpracy kapitały angielskie związane z bankiem „Higginson & Co”, a w 1923 r. utworzył w Stanach Zjednoczonych „International Match Corporation”. Ze strony amerykańskiej do IMC weszły takie tuzy finansowe jak Rockefeller, „International City Co.”, „Guarantee Trust Co.”, „Bank Lee Higginson”, „Bank Dillon, Read & Co”, firmy Clark Dodge, Brown Brothers.

W tym samym roku pojawił się w Polsce, by rozeznać się w sytuacji. Polskę potraktował jako przyczółek do dalszej ekspansji. Umowa z rządem polskim na dzierżawę monopolu zapałczanego miała stanowić dla niego lewar w jego dalszej ekspansji kapitałowej. Wybrał Polskę, bo było w niej wszystko to, czego potrzebował. Rosła tu osika – drzewo idealne na zapałki, były komponenty chemiczne, tania siła robocza, brak kapitałów na rozwój produkcji, inflacja, chwiejne rządy, kłócący się posłowie oraz urzędnicy chętnie nadstawiający fartuszka.

Dzięki całej armii dobrze opłacanych informatorów doskonale orientował się, że w styczniu 1925 wygaśnie nałożona na Niemcy w traktacie wersalskim klauzula najwyższego uprzywilejowania wobec towarów z państw Ententy, w tym z Polski, no i Polska może wpaść w kłopoty. Wiedział, że Polska choć odzyskała państwowość jest krajem niesuwerennym walutowo. Ponieważ nie miała własnych rezerw złota, nie miała zdolności emisyjnej. Zabezpieczeniem emisji były dolary, które rząd pożyczał od USA na 7% w skali roku. Nieustająco szukał więc pieniędzy na spłatę odsetek dla bankierów.

Aby bardziej skomplikować sprawę, nie były to jedyne zobowiązania. Polska została również obarczona długami międzysojuszniczymi, zaciągniętymi w latach 1914-1919 wobec USA i Wielkiej Brytanii odpowiednio w wysokości 31 978 000 funtów szterlingów i 4 489 000 funtów szterlingów.

Mając taką wiedzę przystąpił Kreuger niczym pająk do tkania sieci, w którą w stosownym momencie wpadnie ofiara.

Kreuger początkowo wykupił 45% akcji największej polskiej fabryki zapałek o zdolności produkcyjnej 46 000 skrzyń rocznie, czyli Towarzystwa Akcyjnego dla Wyrobu Zapałek „Silesia” w Czechowicach i przystąpił do ataku. Wprowadził ceny dumpingowe i jednocześnie złożył propozycję wybranym właścicielom odkupu i akcji. On miał kapitał nieograniczony, oni stanęli pod ścianą. Wkrótce w rękach Szweda znalazło się 45% akcji spółki z o.o. „Watra” w Stryju oraz Zakład Przemysłu Zapałczanego „Płomyk” w Warszawie. W II połowie 1924 r. zakredytował Zjednoczone Polskie Fabryki Zapałek („Błonie”, „Mszczonów” i „Bracia Stabrowscy”). W Towarzystwie Akcyjnym „Iskra” wykupił urządzenia maszynowe. W sumie przejął 72% zdolności produkcyjnej polskich zakładów.

Byłych właścicieli zatrudnił jako zarządców w ich byłych zakładach z bardzo dobrymi wynagrodzeniami, jednocześnie nawiązywał kontakty w sferach urzędniczych i wśród posłów.

Rozmowy trwały przez cały rok 1924. Ze strony polskiej największymi optantami na rzecz ustanowienia monopolu państwowego na produkcję zapałek, a następnie wydzierżawienia go spółce szwedzkiej byli: premier Władysław Grabski, dyrektor departamentu Akcyz i Monopoli w Ministerstwie Skarbu Marian Głowacki oraz jeden z dyrektorów przejętej przez Kreugera fabryki Henryk Rewkiewicz, którzy jak taran łamali argumenty przeciwników ustanowienia monopolu.

8 lipca 1925 roku Sejm przyjął w trzecim czytaniu ustawę o monopolu zapałczanym, pomimo że ustawa była procedowana niezgodnie z obowiązującymi ówcześnie zasadami. Przeważyły argumenty premiera Grabskiego, iż 6 mln dolarów pożyczki w zamian za ustanowienie monopolu pójdzie na pomoc dla powodzian oraz górników z zamykanych kopalń, w związku z załamaniem się eksportu do Niemiec po rozpoczęciu przez kraj ten wojny celnej oraz na import zboża spowodowany klęską nieurodzaju.

Dziwnym trafem 1 maja 1925 roku, czyli na chwilę przed sformalizowaniem prawnym monopolu, weszła w życie nowa taryfa kolejowa, w której wprowadzono specjalne ulgi dla przewozu drzewa osikowego do fabryk zapałek. Kreuger był jednak dzieckiem szczęścia. Transakcja, którą przeprowadził z władzami Polski w pełni potwierdziła jego filozofię życiową, iż kapitał ludzkiej głupoty jest nieograniczony, zaś drobne podarki cementują przyjaźń.

W kilka lat później, już po samobójczej śmierci Kreugera, w tajnym notesie szwedzcy śledczy znaleźli dwa polskie nazwiska osób, które szczególnie się zasłużyły przy przeforsowaniu ustawy monopolowej, za co otrzymały porękawiczne w wysokości 2 milionów dolarów. Ale być może były to tylko plotki niemieckiej prasy. W każdym razie władze polskie wykazały daleko idącą powściągliwość w tej sprawie i nie nawiązały kontaktu z władzami szwedzkimi. Główny negocjator ze strony polskiej, czyli doktor Marian Głowacki opuścił ten padół łez w dniu 27 września 1925 roku w wieku zaledwie 44 lat, zabierając wszelkie tajemnice ze sobą do grobu.

Natomiast Henryk Rewkiewicz rok później już jako jeden z dyrektorów „Spółki Akcyjnej dla Eksploatacji Państwowego Monopolu Zapałczanego w Polsce” napisał z rozbrajającą szczerością tak: „Nie należy się łudzić: zagraniczny kapitał przychodzi do nas, aby zarobić, my zaś go potrzebujemy, gdyż go nam brak. Należałoby raczej życzyć Spółce, aby interesy jej w Polsce były jak najlepsze i aby mogła, nie naruszając interesów konsumenta, wygospodarować obie, a przez to również Skarbowi Polskiemu, jak największy zysk.” (Henryk Rewiewicz: „Obecne położenie w przemyśle zapałczanym” [w:] Przegląd Gospodarczy, nr 16/1926, s.792)

Dla Kreugera uzyskanie wyłącznej koncesji na produkcję i sprzedaż zapałek w Polsce było tak ogromnym sukcesem, że odtrąbił zwycięstwo, wygłaszając w dniu 28 kwietnia 1926 roku oświadczenie radiowe do akcjonariuszy amerykańskich, których zachęcał do zakupu akcji jego firmy, w założonej w roku 1924 pod nazwą „Swedish-American Investment Corporation”, której celem miało być pośredniczenie przy sprowadzaniu kapitałów amerykańskich do Europy. Firma ta za kapitały pozyskane na giełdzie amerykańskiej tworzyła następnie banki w krajach, w których Kreuger zdobył prawo dzierżawy monopolu.

Ustawa z dnia 15 lipca 1925 roku o monopolu zapałczanym przewidywała następujące zasadnicze warunki:

1. Czas dzierżawy trwa dwadzieścia lat.

2. Umowa zobowiązywała Spółkę do pokrycia całkowitego zapotrzebowania zapałek ludności Rzeczypospolitej oraz wyeksportowania w pierwszym roku po objęciu monopolu najmniej 15 tysięcy skrzyń po 5000 pudełek, w następnych zaś latach 33% krajowego zapotrzebowania rocznego.

3. Spółka zobowiązana była złożyć do dyspozycji ministra skarbu dolarów 5 500 000 z przeznaczeniem na wykup istniejących fabryk zapałek, wszelkich zapasów, surowców, półfabrykatów, maszyn, narzędzi i urządzeń do wyrobu zapałek oraz na inne cele inwestycyjne, jako też na wypłatę przewidzianego odszkodowania dla pracowników.

4. Spółka miała udzielić Skarbowi Państwa pożyczki na lat dwadzieścia w wysokości dol. 6.000.000 w formie zakupu 7% biletów skarbowych al pari, czyli zgodnie z ich wartością nominalną.

5. Od inwestowanego kapitału Spółka miała zatrzymywać 12% czystego zysku, z ewentualnej nadwyżki zysku ponad 12% połowa należała do Skarbu Państwa.

  1. Czynsz dzierżawny miał wynieść 5 milionów złotych w złocie rocznie; w razie zwiększenia się konsumpcji wewnętrznej czynsz ten proporcjonalnie wzrastał.

Przypominam wszystkim zainteresowanym zyskami wydawcom, że w dniach 4-5 czerwca odbywać się będą w Bytomskim Centrum Kultury targi książki, dla których pretekstem jest 1050 chrztu Polski. Uczestnicy nie płacą za stoisko, zgłaszać zaś swój udział w imprezie mogą pod adresem info@rozetta.pl

 

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze.

 

lis 162015
 

Pod przedwczorajszym tekstem Toyaha, tym zwiniętym, gadatliwy administrator wyznał wreszcie co było istotnym powodem zwinięcia mojego bloga. Była nim mianowicie zemsta za odwołanie przez Toyaha festiwalu Unsound. Możemy więc śmiało uznać ten gest za wyraz całkowitej bezradności, a co za tym idzie przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Na dowód, że mam rację zamieszczam dwa komentarze

swój:

Czyli ty biedaku naprawdę myślisz, że ja podejrzewam Morawieckiego o inspirowanie tych zamachów? Wiesz co…idź już lepiej spać. Wszyscy idźcie spać. Podaj mi jeszcze tylko ten numer konta, żebym wam mógł zapłacić 123 zł za moje notki. Pisałem do ciebie przez salon i przez swoją pocztę i nic. Zamiast pilnować roboty wymądrzasz się na blogach. Wyrzucą cię za to z pracy, wiesz….

i administratora:

Skoro to tylko takie wygłupy, to może Krzysztof Osiejuk też tak naprawdę nie podejrzewa Davida Tibeta o zamach na sacrum kościoła św. Katarzyny…
Właśnie zaraz idę spać. Proszę się nie denerwować, przecież nie mogę się „wymądrzać” na Pana blogu. Nawiasem mówiąc, doceniam tolerancję Pana Osiejuka dla mojego chwilowego tu się wymądrzania.

Po prostu w wolnym czasie zajrzałem na swoje ulubione blogi, żeby m.in. dowiedzieć się czegoś ciekawego o Salonie24 („… napada!”).
Nie muszę dziś pilnowac roboty, ponieważ jest niedziela, dzień święty, ja w niedzielę nie pracuję. Dyżuruje inny admin i na pewno dostanie Pan odpowiedź na swoje pytanie. Trochę cierpliwości. Admin na dyżurze może najzwyczajniej nie mieć czasu na natychmiastową korespondencję z blogerami. W oczekiwaniu na odpowiedź zachęcam do lektury wielu ciekawych tekstów polecanych dziś na stronie głównej.

Dobranoc.

Wniosek w tych dwóch komentarzy płynie jeszcze taki, że Mateusz Morawiecki, którego jak najbardziej możemy utożsamiać dziś z władzą jest według administratorów salonu24 częścią sfery sacrum, tak jak Przenajświętszy Sakrament w Kościele. Idąc tym tropem dalej dochodzimy do wniosku, że chodzi po prostu o to, żeby nie czepiać się nowej władzy, która także należy dla tych ludzi do sfery sacrum. No, może nie cała, bo przecież Jarosław Kaczyński nie należy, tu zastosowanie znajduje wytrych o rzetelności dziennikarskiej, która nie pozwala na kadzenie władzy. Część tej władzy jednak zdecydowanie zalatuje świętością czyli odore sanctitatis, i do tej części zsakralizowanej władzy należy właśnie, według tutejszej administracji, Mateusz Morawiecki. Cóż takiego powoduje, że administratorzy, a pewnie nie tylko oni, zważywszy, że to Bogna Janke kazała zwinąć mój blog, uważają pana Morawieckiego za świętość? To także jest wyrażone wprost, oto link do dowodu, rzeknę przekornie, rzeczowego:

http://wpolityce.pl/polityka/271083-jeszcze-o-morawieckim-dlaczego-jego-bank-nazywany-jest-nieformalnym-ministerstwem-polskiej-kultury-i-dziedzictwa-narodowego#sthash.7tw0kAP2.dpuf

Oto okazuje się, że bank Mateusza Morawieckiego, był nieformalnym ministerstwem polskiej kultury. Nieformalnym, zwracam uwagę, formalne bowiem ministerstwo nie zajmowało się polską kulturą, ale czymś innym zgoła, czymś od Polski i kultury bardzo odległym. Jeśli pociągniemy ten wątek dalej, okaże się, że Owsiak jest nieformalnym ministrem zdrowia, bo formalny zajmuje się czym innymi. Bardzo złośliwi i przekorni czytelnicy zaś mogą dodać, że mieliśmy też nieformalne MSW, które prowadził facet o ksywie Pershing. Na temat nieformalnego MSZ będę póki co milczał.
Czas na wniosek wyrażony wprost. Mateusz Morawiecki jest dla tych ludzi świętością, bo rozdaje pieniądze. Teraz kolejny wniosek: czy każdy kto rozdaje pieniądze będzie dla nich świętością? Nie wiemy tego na pewno, ale z dużym prawdopodobieństwem, biorąc pod uwagę upór admina, który ciągnie tę dyskusję, możemy założyć że tak. Cóż to jest za sytuacja kiedy człowiek rozdający pieniądze uznawany jest przez biorących te pieniądze za świętego? To jest mili czytelnicy patologia. Nie inaczej. To jest po prostu patologia i nie ma się co z tym kryć. Nie sądzę, by intencją Mateusza Morawieckiego było tworzenie patologii. On pewnie chciał dobrze i dla Polski i dla tej całej kultury, o której się tu tyle gada, ale wyszło jak wyszło. Tak to już bowiem jest, że kiedy się kogoś bierze na pensję, albo za dużo mu ułatwia, czyni się go człowiekiem niewolnym, jednostką patologiczną zdolną jedynie do wyśpiewywania peanów na cześć tego, który pieniądze wręcza. Ponieważ część zainteresowań Mateusza Morawieckiego jest zbieżna z moimi, mogę rzec tutaj kilka słów uporczywych, ważnych i wypowiedzieć je z pełnym przekonaniem. Szanowny Panie, nie jest istotne ile pieniędzy i na jakie projekty Pan przeznaczy. Skończy się to zawsze w taki sam sposób, kretyńskimi laurkami wystawianymi Panu w słabo poczytnych portalach. Książki wydaje się dzisiaj łatwo i ja jestem tego najlepszym dowodem. Pieniądze wydawane na tych tak zwanych autorów patriotycznych są pieniędzmi wyrzuconymi. Nikt nie sięgnie do tych publikacji, ani dziś ani za dziesięć lat. Nie w tych warunkach, które mamy. Żeby naprawdę poprawić sytuację w polskiej kulturze, a wierzę, że taka intencja Panem kieruje, trzeba przede wszystkim zmienić system dystrybucji książek i filmów, system, który zabija wydawców i niszczy autorów, a zaraz potem zorganizować stałe – mające cel promocyjny – koła dyskusyjne gdzie na bieżąco mówić się będzie, w sposób otwarty, o sprawach dla polskiej kultury istotnych. Czy to będzie się odbywać w studio telewizyjnym, czy na blogach nie ma znaczenia. Warunek jest jeden: nie można tam nikogo zamilczać, nikogo kto ma plan i potrafi coś zrobić sam. I to właściwie tyle. Bez spełnienia tych warunków, każde sponsorowanie kultury jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto i uspokajaniem własnego sumienia.
Czy tylko Mateusz Morawiecki jest przez niektórych zaliczany do sfery sacrum? Oczywiście, że nie. Należy do niej także Grzegorz Braun. Od kilku dni dostaję dziwne maile z pytaniami, czy moja krytyka poczynań politycznych i artystycznych Grzegorza Brauna jest rzeczywiście moja, pytania takie ludzie zadają mi także na blogu. Rzecz podana jest w sensie takim mniej więcej: bo on o panu tak pięknie mówi, a z pana taki cham. Mili państwo, jeżeli uznam, że Grzegorz Braun, w sferze publicznej, dotyczącej nas wszystkich mówi, robi lub zamyśla zrobić rzeczy głupie, niepotrzebne, szkodliwe albo śmieszne, natychmiast o tym napiszę, bez względu na to czy on w tym czasie będzie śpiewał hymn na moją cześć, czy zajęty będzie przygotowywaniem dla mniej jakiejś laurki. Dla chrześcijanina i katolika bowiem w sferze sacrum póki co znajduje się jedynie Przenajświętszy Sakrament ukryty w Tabernakulum, ten sam, który próbował sprofanować gość o ksywie Tibet, David Tibet. Dziękuję za uwagę.

Tak jak wczoraj muszę dziś również poprosić wszystkich, którzy mogą i chcą o podanie na swoich blogach informacji o tym wpisie, będzie on bowiem ukryty. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, przypominam, że 26 listopada zaczynają się targi w Warszawie pod zamkiem, a 3 grudnia we Wrocławiu przy hali stulecia, przypominam też, że kończy się już nakład 6 numeru SN i II tomu Baśni jak niedźwiedź.

lis 142015
 

Miałem dziś pisać o czymś innym, o śnie pewnej naszej czytelniczki, która często tu zagląda, ale wobec wydarzeń bieżących muszę ten plan odłożyć. Mam nadzieję, że Pani Beata mi wybaczy. Obudziłem się dziś rano bez świadomości tego co wydarzyło się we Francji, zasnąłem zaś ze świadomością, że Igor Janke dostał nagrodę za swoją pretensjonalną i nieprawdziwą książkę. Skąd wiem, że nieprawdziwą, skoro jej nie czytałem? Dzwonią tu czasem różni ludzie i piszą do mnie listy. Stąd właśnie. Informacja o nagrodzie dla naszego gospodarza była ukoronowaniem całej dyskusji jaka się tu od kilku dni toczy, dyskusji dotyczącej roli Mateusza Morawieckiego, nie tylko w rządzie, ale także w polityce europejskiej. Ja nie miałem tego szczęścia i nie poznałem Mateusza Morawieckiego, rozmawiałem tylko z jego pracownikami, bo jeden z nich zagadnął mnie kiedyś na targach. Podszedł do mnie ten chłopak i powiedział, że jego szef czyta moje książki, że mu się podobają i chciałby dofinansować następną. Ja się bardzo ucieszyłem, ponieważ poszukiwałem wtedy pieniędzy na wydanie II tomu Baśni. Poszedłem więc na spotkanie do tego biura i tam poznałem jeszcze jedną pracownicę pana Morawieckiego. Pogadaliśmy i ja opowiedziałem im o czym będzie II tom Baśni, oni zaś powiedzieli mi, że pierwszy im się bardzo podobał. No więc ja dalej swoje, że drugi będzie inny, bo nie czas teraz na pisanie rzewnych kawałków, jak się ciekawsze sprawy ujawniają. Na co oni powiedzieli, żebym wszedł na jakąś taką stronę, skąd się pobiera kwity, na których następnie wypełnia się prośbę o stypendium, dotację czy coś podobnego. Ja o tej stronie słyszałem już wcześniej od tego faceta co mnie zagadnął na targach i próbowałem tam wchodzić, ale za każdym razem okazywało się, że strona jest w przebudowie. Powiedziałem to moim rozmówcom, oni pokiwali głowami i rzekli, że w tym tygodniu rzecz będzie naprawiona. No więc ja jak głupi klikałem w tę stronę przez cały tydzień i ciągle było to samo, zadzwoniłem jeszcze parę razy do tego chłopaka i on mi ciągle obiecywał, że lada moment wszystko się wyjaśni. Nie wyjaśniło się i dałem sobie z tym spokój. Baśń tom II wyszła na moje osobiste ryzyko, koszta druku pokryłem ze sprzedaży bieżącej. Od tamtej pory postanowiłem nigdy więcej nie zadawać się ze sponsorami. Szczególnie tymi wyrażającymi szczery entuzjazm dla mojej pracy. Wczoraj zaś dowiedziałem się z blogu mojego znajomego klesa, że Mateusz Morawiecki dofinansował wydanie książki, a może książek, Brixena. A więc on tu był i być może nadal jest z nami przez cały czas i obserwuje naszą tutaj aktywność bawiąc się Pana Boga, który jednych wynagradza, a drugich karze. Tak tylko sobie myślę, bo to nie musi być prawda, nie zdziwiłbym się jednak gdyby się okazało, że Mateusz Morawiecki to niewidziana tutaj od dawna Panna Wodzianna. To taki żart, to przecież nie jest możliwe. No, ale gdyby było, to znaczy, że nasza biedna blogosfera to coś w rodzaju obozu filtracyjnego, gdzie ludzie światli, mądrzy i posiadający możliwości finansowe wybierają tych, którzy mają później, niejako z ich nadania kształtować wyobraźnię użytkowników sieci. Jeśli stoi za tym taka myśl, to wolę nawet nie zastanawiać się jaką katastrofą się to skończy. Takie rzeczy bowiem zawsze kończą się katastrofą, albowiem mały demiurg nigdy nie uwierzy w to, że może mieć nad sobą większego demiurga, który ma poważniejsze plany niż wydawanie książek Brixena.

Nasze tutaj rozważania od jakiegoś czasu krążą wokół kwestii rozwalania zachodniej Europy, jej całkowitej dekompozycji, co wiąże się z aktywnością tak zwanych uchodźców, separatyzmów lokalnych, oraz zwiększeniem roli Londynu w polityce światowej. My wszyscy, zgromadzeni na tym blogu, wnioskując poprawnie, jak sądzę, po wystąpieniach księdza Charamsy, po referendum wokół niepodległości Szkocji, które było podpuchą i pułapką na Hiszpanów, po fali uchodźców, że kontynent musi się zmienić, stolice kontynentalne zostaną zmarginalizowane, sytuacja ulegnie pogorszeniu, w dodatku gwałtownemu, co było do okazania dzisiejszej nocy, a środek ciężkości kontynentu, przesunie się na wschód. To znaczy zwiększy się rola Polski, Czech i Ukrainy. No i oczywiście Londynu, który właśnie zaczął narzucać francusko-niemieckiej Europie swoje warunki. Wykonawcami tego planu będziemy między innymi my i to jest dla wielu ludzi powodem do radości. Dla mnie jest to powód do umiarkowanego sceptycyzmu. Środek ciężkości, o którym tu napisałem, będzie miał pewien specyficzny charakter, do końca nie rozpoznany, bo władza istotna będzie przecież gdzie indziej. U nas coś się będzie organizować, w związku z coraz droższą pracą chińskiego robotnika stawiam na jakąś produkcję. Już nie można jak w XIX wieku wywoływać rewolucji w krajach takich jak Włochy i po zdestabilizowaniu sytuacji przerzucać mas robotników za ocean by pracowały w brytyjskich kopalniach saletry i miedzi. To się skończyło, bo wszystko jest podzielone. Teraz pracę zorganizuje się na miejscu, na tym terenie, gdzie jest coś istotnego do zrobienia. No i tak się przytrafiło, że w najbliższych dziesięcioleciach będzie to Polska i Ukraina plus Czechy. Rosjanie dostali jakąś bułkę z masłem jak sądzę i będą siedzieć cicho. Na zachodzie zaś powrócą dawno niewidziane kontrole graniczne i każde państwo będzie musiało zadbać o siebie, i zmierzyć się z nowymi, starymi kłopotami, które niektórzy pamiętają jeszcze z lat siedemdziesiątych, takimi jak organizacja ETA na przykład i inne podobne, związane z lokalnymi separatyzmami. Minus oczywiście IRA, ta się już nie podniesie i to jest oczywiste. To się właśnie zaczęło dzisiejszej nocy. Tuż po tym jak Igor Janke dostał nagrodę za książkę o Solidarności walczącej, która jak nic na świecie nadaje się na symbol dla nowych mas robotniczych, które za chwilę namnożą się w Polsce jak bakterie w laboratorium. Ho, ho, tak, tak, jak powiedział klasyk. Nie dość, że „nasi” z Gazety Polskiej chcą się porozumiewać z Zandebrgiem to jeszcze Instytut Wolności i jego szef wystrugali dla nas taki symbol – Solidarność Walcząca, podziemna armia. Za wszystkim zaś stoi uśmiechnięty Mateusz Morawiecki, dyrektor banku i spogląda tajemniczo w stronę blogosfery zastanawiają się komu tu jeszcze pomóc, kto byłby potrzebny, ale tak naprawdę, serio i na poważnie, w tym zbożnym dziele budowania nowej Polski. Kłopotu ze znalezieniem odpowiednich osób nie będzie, co łatwo zauważyć śledząc komentarze pod informacją dotyczącą nagrody na Igora Janke, nie ma chyba nikogo, kto nie dziwiłby się ten zaskakującej koincydencji – tu wybierają Kornela Morawieckiego na marszałka seniora, a tu trzask prask nagroda dla książki o Solidarności walczącej. Co za niezwykły zbieg okoliczności. Będzie dobrze, zobaczycie.

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Właśnie kończymy skład najnowszego numeru Szkoły Nawigatorów, tym razem francuskiego, który niebawem będzie w sprzedaży, najpewniej na targach we Wrocławiu, w całości poświęcony jest on rewolucji i katastrofie jaką za każdym razem rewolucja i lewica ściąga nam na głowy. Zapraszam.

kw. 302024
 

Mój syn był przez pół roku w Hiszpanii. Kiedy wrócił opowiadał różne ciekawe rzeczy, a ja słuchałem uważnie. Czynię tak zawsze, choć zawsze też udaję, że wcale nie słucham. Spod tych wszystkich szczegółów, które ujawnił, spod dziwactw i rzeczy całkowicie pokręconych, wyłonił mi się przed oczami pewien istotny schemat, którego nie widać w doniesieniach z Iberii, w reportażach stamtąd i w ogóle we wszelkich gawędach tak zwanych podróżników ciekawych świata. Tu dygresja – ludzie ci nie są ani podróżnikami, ani nie są ciekawi świata. Chcą tylko zwrócić na siebie uwagę, a najłatwiej zrobić to poprzez kupienie biletu w dalekie kraje, a potem serię zdjęć z talerzem po którym łażą jakieś robaki do jedzenia. No, ale wróćmy do Hiszpanii. Z opowieści mojego syna wynikało, że w Hiszpanii jest ikonografia państwowa i ona jest w dodatku widoczna. Nawet jeśli młodzi Hiszpanie nie kojarzą postaci wyobrażonych na murach i wewnętrznych ścianach gmachów państwowych, to niczego ten fakt nie zmienia, albowiem te postaci tam nadal będą. A jest też duże prawdopodobieństwo, że w nowych budowlach ich wizerunki także się znajdą, podobnie jak w publikacjach historyków, polemistów i w filmach. Schemat państwowej ikonografii hiszpańskiej jest – takie odniosłem wrażenie – sztywny. Nie dołącza się doń pochopnie jakichś nowinek, jakichś podejrzanych generałów czy polityków unijnych. Okay, można powiedzieć, że jest lewicowy, albo trochę lewicowy. No, ale taki Pelagiusz nie jest lewicowy, a jego obecność w tej ikonografii to pewna stała i chyba nikt go z niej nie usunie.

Co z naszą ikonografią państwową. Tu większość z czytelników uśmiechnie się pod nosem, albo wręcz zaśmieje się głośno. Nasza ikonografia państwowa sztukowana jest na bieżąco, z postaci żyjących lub ledwie zmarłych, albowiem – tu musi paść jedyna słuszna konstatacja – państwo nasze istnieje teoretycznie. I nie jest w stanie – na poziomie ministeriów – stworzyć żadnej wizualizacji swoich celów i swojej tradycji. To już komuniści robili to lepiej. Podłączyli się pod Polskę piastowską i jechali na tym, póki kobyła nie zdechła. Mieli odpowiednich autorów, których promowali, a ci autorzy do dziś uchodzą za wartość samą w sobie. I nikt nie usiłuje nawet wskazać, jaka była istotna funkcja ich działalności literackiej i filmowej. Jest nawet jeszcze gorzej, bo ikonografia państwowa, powstała w zasadzie w zaborze austriackim, przed I wojną światową, a jej podwaliny położyli ludzie tacy jak Matejko i Wyspiański. Niestety dziś ich dzieła traktowane są jak ramoty i nikt nawet nie próbuje się w ich stronę oglądać, albowiem nasze państwo, które nie samo siebie nie potrafi przedstawić w żadnej wizualizacji, zajmuje się dystrybucją pieniędzy na jakieś, pardon, gówna. Nazywane potem kulturą, wolnością twórczą czy jakoś podobnie. To jest złodziejstwo, które akceptują urzędnicy, bo dostają z tego dolę. W takich bowiem kategoriach oceniać trzeba pensje w ministerstwie kultury – jako dolę. Cała zaś ikonografia państwowa dzisiaj to pomniki Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego, plus pomnik smoleński w Warszawie. Wokół tych wizerunków władza próbuje organizować naród, raz dzieła te afirmując, a raz oblewając je farbą i profanując. Co to ma wspólnego z ikonografią państwową w wykonaniu hiszpańskim? Nic.

I teraz mała dygresja a propos wczorajszych tu komentarzy dotyczących Jana Olszewskiego. Jak wiecie ja akurat nie mam żadnych sentymentów związanych z tą postacią. Jednak powtarzające się zawodzenie, że był on masonem i przez to stanowił zagrożenie dla kraju, stawia nas w rzędzie ludów z szoszońskiej grupy językowej oddających cześć błyskawicy. Wobec uporczywie i coraz wyraźniej widocznego faktu, że nie posiadamy ikonografii państwowej, a nawet więcej – szydzimy z tego faktu, bo zdaje nam się, że my sami niczym dobry pieniądz w pokerowej rozgrywce – obstoimy za te wizerunki, gadanie takie jest degradujące. Zwłaszcza, że Jan Olszewski nie żyje. Zostali tylko biskupi, którzy w czasie mszy świętej pokazywali kiedyś masoński znak – oko – łącząc kciuk i palec wskazujący prawej ręki. Nie przypuszczam, by kolportaż tej metody ocen wizerunków i żywych ludzi wśród wyborców zaangażowanych politycznie, albo takich, co im się zdaje, że są zaangażowani, był przypadkowy. Odciąga owa metoda bowiem uwagę od kwestii z punktu widzenia państwa istotnych i skupia ją na sprawach które prowadzą do dekonstrukcji. Bo masoni…No, ale skupmy się na dwóch filarach państwowej ikonografii współczesnej – papieżu i Lechu Kaczyńskim. Nic więcej nie mamy i nic więcej mieć nie będziemy, albowiem te dwie postaci wyznaczają linię podziału w narodzie. I nie ma chyba ani jednej osoby w Polsce, która byłaby zainteresowana zatarciem tej linii. Myślę także o politykach PiS, którzy uważają, że Smoleńsk jest tym momentem w dziejach, który jednoczy zwolenników partii i tak zwanych prawdziwych Polaków. To znaczy których? Tych co widzą więcej i jak biskup na mszy łączy te dwa palce, to dla nich sprawa jest jasna. Podobnie z Olszewskim, który dla wyborców PiS z kręgu wewnętrznego jest świętością dla reszty zaś masonem.

Co jest na spodzie tego konstruktu? Przekonanie, że ten pomnik smoleński, jak również pomniki i tablice ku czci Lecha Kaczyńskiego, to w rzeczywistości wyraz czci dla żyjących, którzy podnoszą swoje znaczenie i wartość poprzez hołdy składane pod wspomnianymi monumentami. Papież jest tu trochę z boku i liczy się jakby mniej, co też jest silnie demaskatorskie. Smoleńsk jednoczy grupę, ale jednoczy ją coraz słabiej i grupa jest coraz mniejsza, co warto by było zauważyć. Dzieje się tak, albowiem państwo rządzone przez PiS nie potrafiło zmontować schematu ikonograficznego, który by obowiązywał wszystkich. Przeciwnie – z całą premedytacją dążyło do pogłębiania podziałów, albowiem wydawało się wielu ludziom, że w ten sposób wypchną przeciwnika z ringu i przekonają naród do własnych wyobrażeń o Polsce. Skoro tak, po co było w ogóle zajmować się takimi historiami, jak męczeństwo rodziny Ulmów? Po to, żeby założyć instytut ich imienia i rozdać tam synekury? Identycznie było z Pileckim, z IPN i całym szeregiem państwowych rzekomo instytucji, które wszystkie razem i każda z osobna nie potrafiły nawet stworzyć wyobrażeń na temat państwa. Za owe wyobrażenia bowiem starczyć nam miały zdjęcia kadry kierującej tymi instytucjami umieszczane na stronach internetowych. Z podprogową sugestią, że o to starają się oni robić wszystko dla Polski. Dla siebie się staraliście, nie dla Polski. Może trzeba to wreszcie wyartykułować głośno.  O instytucjach takich jak Muzeum Powstania Warszawskiego nie chce mi się nawet mówić. To już Tomek Bereźnicki starał się lepiej o stworzenie państwowej ikonografii niż wszystkie te instytucje. On przynajmniej zaprojektował witraż z rodziną Ulmów, a państwo polskie zablokowało pieniądze na film o tej rodzinie, bo nie produkowali go ludzie z właściwego środowiska. Gdyby nasze państwo zatrudniło grafików współpracujących z Kliniką Języka – Tomka, Huberta, Pawła i Rafała, mielibyśmy taką ikonografię państwową, że wszyscy by klęknęli. Niestety instytucje, stowarzyszenia, środowiska zajmują się wychowywaniem państwowotwórczych fetyszystów. I sugerowaniem, że gromada przypadkowych osób, bez pojęcia o czymkolwiek, zebrana według towarzyskiego klucza, reprezentuje państwo. Wszyscy wiemy, że tak nie jest. Osoby te, traktując ludzi jak idiotów, mają im rzucać ochłapy w postaci produkcji z zakresu kultury, po to, żeby odwrócić ich uwagę od rządzenia. Taką politykę prowadził rząd premiera Morawieckiego i wszyscy wiemy jak się to skończyło. Dziś bohaterowie tamtych dni wpisywani są na listy wyborcze do PE i kłócą się kto ma być na pierwszym miejscu. Prezes Kaczyński zaś nazywa te listy – uwaga – listami śmierci. Czy on nie rozumie co mówi? Czy też może chce nam powiedzieć, że ludzie znajdujący się na nich to kamikadze, gotowi poświęcić życie dla ojczyzny. Jakby nie było, ta retoryka jest fatalna, także z tego powodu, że jej konfrontacja z rzeczywistością wywołuje efekt komiczny.

Tych efektów komicznych jest więcej. Ten sposób prowadzenia polityki komunikacyjnej, wywołuje także reakcję następującą – przeciwnik uruchamia ludzi, którzy – nie przejmując się ani faktami ani prawdopodobieństwem – szkalują polityków PiS. W zasadzie bezkarnie. Takich jak Piątek. Dzieje się tak, albowiem to politycy PiS chcą się zamienić w ikonografię państwową, w dodatku już za życia. Z tymi atakami zaś nie wiedzą, co zrobić, bo w istocie bardzo trudno doczyścić się z tego błota. Sprowadzanie zaś dyskusji w rejony, o których tu wyżej wspomniałem kończy się tym, z czym mieliśmy do czynienia wczoraj – oskarżeniem Obajtka, że współpracował z Hezbollahem. Powiedział to nie jakiś tam Piątek czy inny wybitny autor związany z obozem postępu, ale sam premier Tusk. Jak sprawy pójdą dalej w tę stronę i zachowają swoje tempo, przy wyborach prezydenckich zapomnimy o masonach, a dyskutować będziemy jedynie o tym, który z kandydatów ma, przepraszam panie, większego. I to będzie clou całej kampanii.

Wróćmy do ikonografii państwowo-masońskiej. To Tomek Bereźnicki na zlecenie Fundacji im. Jana Olszewskiego, narysował komiks o nim właśnie. To Paweł Zych stworzył dwa fantastyczne albumy o życiu w Polsce średniowiecznej i XVII wiecznej. To Hubert narysował komiks o Stefanie Batorym, a teraz rysuje drugi o Zygmuncie III. Co robo Rafał na razie nie zdradzę. Wszyscy oni są dorosłymi ludźmi, którzy posiedli w stopniu mistrzowskim pewne umiejętności. Nie zatrudnia ich – jeśli nie licząc okazyjnych zleceń Tomka – żadna instytucja państwowa. Czy to nie jest niezwykłe? Żadna instytucja państwowa, także IPN nie postarała się także o to, by stworzyć serię wizerunków żołnierzy wyklętych. Nie obchodzą oni bowiem już nikogo, poza jakimiś zaburzonymi badaczami, którym się zdaje, że pisząc przyczynki, zrobią karierę naukową w instytucjach państwowych właśnie. To jest obłąkanie. I chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Albo wyjdziemy z tych nor, w których się pochowaliśmy, albo nas tam zagrzebią. Albo stworzymy swoją wizualizację państwa i jego historii, albo zrobi to za nas Tomasz Piątek i jego koledzy z lewicy. Kupujcie więc do cholery naszą nową książkę, bo los tych wizerunków zależy także od was. Ja sam zaś nie mogę ponosić odpowiedzialności za ich dystrybucję. Bo nie robi tego żaden urzędnik państwowy, wliczając w to najbardziej patriotycznych ministrów kierujących resortem kultury.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wojna-domowa-w-polsce/

Teraz zaproszenie na konferencję poświęconą masonowi Janowi Olszewskiemu

kw. 132024
 

Wczoraj odbyło się pierwsze spotkanie katakumbowe, w pałacu w Ojrzanowie. Gościem był Piotr Naimski. Dwie godziny zleciało jak z bicza trzasnął, a potem jeszcze przez kolejną godzinę trwały rozmowy kuluarowe. Formuła jest udana i chyba się sprawdziła, choć liczyłem na nieco więcej pytań z sali. No, ale najważniejsze, że uniknęliśmy formatu znanego jako gadające głowy, to znaczy, że dwóch siedzi i coś rozważa, a reszta patrzy się na nich jak sroka w gnat. Będziemy to kontynuować. Nie wiem jeszcze w jakiej dokładnie formule, bo chyba pomysł, żeby odwiedzać duże miasta nie do końca się sprawdzi. To znaczy mam na myśli takie miasta jak Łódź. Jest ona po prostu za blisko i na krótką bardzo, łódzką listę spotkań katakumbowych zapisały się dokładnie te same osoby, które były wczoraj w Ojrzanowie. A przypominam, że spotkanie to jest w Pabianicach, nie w Łodzi, w dodatku w środku tygodnia. Nie ma szans, żeby ktoś na nie przyjechał. Musimy to zmienić. W czerwcu zaś sprawdzimy ile osób zapisze się na spotkanie w Kielcach, a po wakacjach zorganizujemy wieczorek w Poznaniu, to jest trochę dalej, więc może zapiszą się inne osoby.

Spotkanie wczorajsze przebiegało w atmosferze przyjacielskiej i spokojnej, choć rozmawialiśmy na tematy poważne i kontrowersyjne. Po zakończeniu pozostał niedosyt, ale nie można takich imprez przeciągać, albowiem na omówienie wszystkiego zawsze zabraknie czasu. Mi, na przykład, zabrakło czasu na konkluzję, która powinna zakończyć wczorajszy wieczorek. Jest ona następująca – nie ma chyba w Polsce urzędnika, polityka, dziennikarza-propagandysty, który myślałby o czymś w perspektywie dłuższej niż kadencja aktualnej władzy. Nawet własne życie jest zbyt długą perspektywą dla tych ludzi. A co dopiero wieczność. Piotr Naimski podkreślał wczoraj konieczność realizacji kluczowych dla państwa inwestycji, bez względu na to, kto sprawuje władzę. I nawet udało się wskazać polityków, którzy nie są w PiS a deklarują chęć takiej kontynuacji. Pytanie czy to jest tylko deklaracja, czy może też jakaś sprawa głębsza? Tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić dopóki osoby te nie znajdą się przy władzy, a tego wielu z nas by nie chciało.

Moja konkluzja jest zaś następująca – żeby w ogóle żyć, musimy otworzyć przed sobą i naszymi dziećmi jakąś szerszą perspektywę niż tylko kolejna kadencja partii. To znaczy musimy mieć taką organizację, która znajdzie sensowne zajęcie dla wszystkich lub da im taką inspirację, że nie będą oni w stanie myśleć o niczym więcej niż realizacja wspólnego sukcesu. W takie perspektywie kształtował kiedyś wiernych Kościół i dzięki temu, przy relatywnie krótkiej średniej życia jednostki, można było budować katedry. Oczywiście, potrzebne były na to także pieniądze, ale ich pozyskanie leżało w gestii organizacji, które te inwestycje planowały. Nasza perspektywa, w której planujemy przyszłość państwa, to perspektywa kilku karier najwyższych urzędników i tych trochę niższych, którzy są w oczach wielu gwarantami sukcesu Polski i Polaków. To jest myślenie katastrofalne, bo jak wczoraj ustaliliśmy, przy ogólnej zgodzie całej Sali, to prosperity każdego z nas jest gwarantem sukcesu państwa, nie zaś sytuacja, kiedy aspirujący do władzy, wyniesieni tam przez nie wiadomo kogo ludzie, pląsają w rytm piosenki o oczach zielonych, a reszta patrzy i słucha. Potem zaś idzie do domu „po dawnemu się męczyć nad nieswoją rolą” jak napisał poeta. Wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że komunikacja władzy z narodem jest fatalna, PiS zaś robi wyniki wyborcze mimo tej fatalnej komunikacji, której strażnikami są nasze rzekomo media, a nie dzięki postawie tych mediów. Czyli w zasadzie nic nowego, ale warto było tę konkluzję raz jeszcze ujawnić na żywo, w gronie zaufanych osób.

Co stoi na przeszkodzie do stworzenia organizacji lub sieci organizacji, które swoją działalnością otworzą pespektywę dla przyszłych pokoleń? Aspiracje, pycha i kokieteria, to są największe przeszkody, które – na szczęście można zwalczać w sobie – lub, jeśli komuś przyjdzie taka wola wskazywać je w zachowaniu bliźnich. To jest trochę trudniejsze, albowiem trzeba mieć przy tym jakiś argument realny czyli dorobek. Inaczej będzie to szukanie drzazgi w oku kolegi i nie zauważanie belki w swoim. No, ale  mamy tę aspirację i kokieterię, a do tego jeszcze chęć sprawowania władzy nad duszami bliźnich czy w ogóle kogokolwiek stać na przełamanie takich przeszkód? Kiedy jest on całkowicie przekonany o słuszności swojej postawy? Raczej wątpię. Nie będę tu wymieniał nazwisk, ale może zwrócę uwagę na pewien ruch widoczny w od pewnego czasu w Internecie. Oto pojawiły się podcasty, nagrane przez Jana Pospieszalskiego, w których domaga się on, by prezes Kaczyński usunął z partii Jacka Kurskiego i Mateusza Morawieckiego. I wiecie co Wam powiem? My wczoraj, dyskutując przez dwie godziny nie wymieniliśmy ani jednego nazwiska, poza nazwiskami dawno zmarłych polityków niemieckich i Ursuli von de Leyen. O przepraszam, padło nazwisko Czarnek, w kontekście – czy zaprosić go na jakieś spotkanie czy nie. Byłem przeciw, a poza tym jestem przekonany, że i tak by nie przyszedł. Tutaj zaś, mamy znaną z mediów postać, która powraca nie wiadomo skąd, albowiem koledzy z jego własnego środowiska poddali ją ostracyzmowi i od razu zaczyna od personaliów. To ciekawe. My wczoraj potrafiliśmy dyskutować o komunikacji, także tej prowadzonej przez TVP, którą na sali reprezentowało kilku jej pracowników oraz osoby zajmujące tam stanowiska kierownicze, i ani razu nie padło nazwisko Kurski. Nawet ja go nie wymieniłem. Zaryzykuję więc tezę, że działania, które podjęły środowiska niechętne Mateuszowi Morawieckiemu i Jackowi Kurskiemu, można nazwać zwalczaniem dżumy poprzez zarazki cholery. Nie można jednych aspirujących i nadmiernie pewnych siebie panów zamienić na innych aspirujących i nadmiernie pewnych siebie panów. To się musi skończyć katastrofą, a jej nadejście poznamy poprzez ujawnienie nowych formatów komunikacji z wyborcą. Będą one równie fałszywe, równie pogardliwe i równie głupkowate, jak te poprzednie. No chyba, że ktoś jednak pójdzie po rozum do głowy. Nie sądzę jednak, albowiem pomiędzy władzą, a narodem zalega gruba warstwa proroków większych i mniejszych, którzy – tak naprawdę – powinni zacząć karierę w cyrku lub stand upie. Tam by się sprawdzili. No, ale – powie ktoś – ich zachowanie wywołuje odzew i ludziom się podoba. Oczywiście, podobnie jak podobało się im zniknięcie statuy wolności, czego dokonał słynny magik David Copperfield. Choć wszyscy doskonale wiedzieli, że żadna statua nie znikła. No, ale zabawa była przednia i oglądalność kanału emitującego te pokazy skoczyła. Nasi magicy mają identyczny jak David Copperfield pogląd na kwestie komunikacji z narodem w sprawie przyszłości tegoż narodu i kraju, takiego, jaki znamy dzisiaj. Trzeba pokazać w telewizji, że coś znika lub coś się nagle pokazuje. Nieważne czy to prawda i nieważne czy kogoś to obejdzie w pół godziny po seansie. Liczy się złudzenie mocy jakie dają wyniki oglądalności. Dopóki się tego złudzenia nie pozbędziemy, nikt poważny nie będzie traktował nas jak ludzi. Mam na myśli poważnych polityków, czyli tych z Rosji, którzy chcą naszego unicestwienia. Wczoraj jeden czytelników, Pan Antoni, człowiek doświadczony i realista powiedział rzecz istotną – Niemcy piastujący wysokie, menedżerskie stanowiska w ogóle nie traktują nas jak ludzi. Dzieje się tak, albowiem oni dobrze wiedzą, że perspektywa w której żyjemy może się zamknąć jutro. Oni zaś mają swoją, dobrze zaplanowaną, długą i zabezpieczoną przed katastrofami na wszelkie sposoby. My zaś nie potrafimy się obronić przed ich propagandą, rozsiewaną tu na wszelkie sposoby i korzystającą z tego o czym napisałem wyżej – z pychy, aspiracji i kokieterii. A do tego jeszcze z głupoty. Jeśli tego nie zmienimy, będzie po nas.

Niebawem wygłoszę taką oto pogadankę we Wrocławiu. Może przyjść każdy, ale trzeba wrzucić na tacę.

Ogłoszenia dotyczące dalszych spotkań podam wkrótce. Można się na razie zapisywać na Kielce – spotkanie 28 czerwca w willi Hueta w Kielcach

kw. 092024
 

Na początek przypomnę, że dawno, dawno temu, kiedy żył jeszcze Niewolnik swoich genów, który zabawiał nas animowanymi rysunkami, w samym apogeum popularności blogów politycznych, ktoś w PiS wpadł na pomysł, żeby skończyć z tą grafomanią, z tym infantylizmem ocen i zrobić wreszcie coś serio. I tak powstał miesięcznik „Na poważnie”. Firmował go prof. Żaryn i Teresa Bochwic (o ile dobrze pamiętam). Widząc tytuł i skład redakcji parsknąłem śmiechem, grzebiąc na zawsze swoje ewentualne szanse współpracy z tym periodykiem. Zamienił się on wkrótce w kwartalnik, a potem – pardon – zdechł, albowiem był zbyt poważny, a ludzie tego nie lubią.

Po co ja to piszę? Zbliżamy się do ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów, a PiS znów zaczyna „na poważnie”. Na poważnie wygłasza swoje opinie premier Morawiecki i na poważnie wypowiada się redaktor Sakiewicz. Ten pierwszy mówi, że PiS zwyciężył w wyborach samorządowych dzięki kampanii i merytorycznej debacie, polegającej na sporze na argumenty, a ten drugi mówi, że gdyby taki wynik był w wyborach 15 października, to Tusk nie stworzyłby rządu. To wszystko idzie na poważnie i nikt nawet nie mruga. Widzimy więc jasno, za kogo obaj panowie uważają swoich wyborców i czytelników. Pan Morawiecki sądzi, że jego target to misie koala siedzące na eukaliptusach i leniwie żujące listki tej pięknej rośliny i do nich przemawia, a pan Sakiewicz robi gazetę dla kół gospodyń wiejskich, które raz w tygodniu, porzucając pieczenie ciast i wyszywanie, zabierają się za wróżbiarstwo. Wniosek stąd płynie taki, że pisowskie media i pisowskie gwiazdy politycznego firmamentu są i były dla partii i wyborców obciążeniem, a do tego horrendalnym i niepotrzebnym wydatkiem. Szczególnie dobrze to widać po mediach – im więcej ładuje się pieniędzy w prawicowe media, tym gorzej one wyglądają, tym są słabsze i bardziej niewydolne. Teraz – na zupełne już urągowisko – powołano do życia Kanał Zero, który wyrastając z formatu szyderczego zaczął emitować różne treści „na poważnie”. To jest zapowiedź rychłej klęski. „Na poważnie” w wydaniu Stanowskiego polega na tym, że do wybranych polityków PiS, to znaczy takich, które zaakceptowała mityczna góra, dokłada się jakieś dysfunkcyjne wariatki, a potem wszyscy mówią coś patrząc tępo w ścianę. Powaga tej dyskusji jest problematyczna z tego powodu, że każdy dokładnie wie czym jest ekologizm – nową bolszewią. Porozumiewanie się z nim ma taki sam sens, jak pojedynek na umysły z uzbrojonymi czekistami. I to właśnie mogliśmy oglądać wczoraj w Kanale Zero, gdzie puszczali debatę o zielonym ładzie. Przypominało to, jako żywo, dawno zapomniany program, który lud polski określał mianem „Bredzimy rolnikom”. Idźmy dalej – te wszystkie emitowane „na poważnie” treści nigdy nie będą dość poważne, by zainteresować ludzi, albowiem mają oni dostęp do informacji i potrzebnych im rzeczy poszukają sobie sami. Stanowski więc jest, w mojej, być może błędnej ocenie, zapowiedzią cenzury. No, ale liczę na to, że prędzej sam padnie, niż tę cenzurę wprowadzą. Nie ma w Polsce dyskusji na tyle poważnej, której nie przebiłby jakimś argumentem poseł Braun. Nawet jeśli będzie się kompromitował, to w sytuacji kiedy dojdzie do skoncentrowania emocji, a do tego dążą wszystkie media, to on zawsze będzie miał asa w rękawie. I Stanowski nie ma na to wpływu, albowiem on już wybrał swoją drogę – „na poważnie”. Wczoraj, na przykład, wyemitowano w tym jego kanale korespondencję z Tel Avivu, jej autorką była Maria Wiernikowska. I popatrzcie jak to dobrze, że Irena Dziedzic już nie żyje, bo i ją by pewnie zaprosili do jakiegoś programu, a może nawet reaktywowali talk show „Tele echo”. Czekamy teraz na Baksika i Gąsiorowskiego, którzy – na poważnie – wyjaśnią o co chodziło z tą operacją Most.

Format „na poważnie” służył i służy do tego, by lansować określone postaci, które – wskutek dynamiki rynku mediów i Internetu – znalazły się na aucie. Postaci te, to w większości, kamienie u szyi dla mediów i organizacji je lansujących, ale przy takim systemie finasowania tych mediów, wydaje się, że nie ma to znaczenia. Otóż ma i świadczy o tym każda kolejna inicjatywa typu „na poważnie”. Karnowscy – na poważnie rozpoczęli współpracę z panią Jakubowską, a także z panią Wiernikowską, która miała u nich felieton. Teraz te same osoby promuje Kanał Zero. Skoro sponsorzy zabezpieczają jego istnienie, po cóż się czepiać? Ja się nie czepiam, ale wskazuję, że w tym systemie PiS nigdy nie zdobędzie większej przewagi niż 4-5 procent. Co od razu zostanie przez niepotrzebne pisowskie media ocenione jako oszałamiający sukces. Tak, jak to widzimy teraz. Tymczasem partia robi taki wynik bez kampanii, której nie było i bez mediów. Republiki nie liczę, bo tam pokazywali Gdulę i Senyszynową i widzimy jak to się skończyło dla lewicy.

No, ale może właśnie chodzi o to, żeby zawsze było to ledwie 4-5 procent? Bo gdyby doszło do jakichś poważniejszych przesunięć, co by zrobili ludzie tacy, jak Maria Wiernikowska? Gdzie by się podziali? A tak spektrum opinii prawicowej wyrażanej przez media, obejmuje nie tylko ją, ale także Gdulę i Senyszynową. I szafa gra. Jak widzimy groźby i pokrzykiwania Sienkiewicza i Bodnara nie są wcale takie straszne, a oni sami raczej nie grzeszą konsekwencją. Wąsik i Kamiński wyszli w końcu z więzienia. A tamci ponieśli klęskę w wyborach, więc w kolejnych – ach te wróżby – tak klęska będzie jeszcze większa. Czym się przejmować? Ja się nie przejmuję niczym. Czekam aż w Kanale Zero pokaże się sierżant Jonny Daniels i wszystko wróci do normy sprzed 15 października 2023.

Ktoś zapyta – a powiedz jeszcze szefuniu kim dla ciebie jest ta „mityczna góra”? Czy ja wiem? Może chodzi o „międzynarodowego nr 1”?

Po 4 procentowym zwycięstwie PiS w wyborach samorządowych, które może się zamienić w zwycięstwo 5 procentowe, dobrze już widać, że nic się – w razie powrotu PiS do władzy – nie zmieni. Te same idiotyzmy będą grzane „na poważnie”, media znów kokietować będą lewicę, choć widać gołym okiem, że to jest wbijanie gwoździ do trumny. Powróci Jacek Kurski, seriale o prostytutkach walczących za wolną Polskę i inne atrakcje. Potem zaś kiedy cały ten zestaw znów gdzieś się wygruzi, premier zacznie opowiadać o merytoryce argumentów, które muszą – na poważnie – przynieść partii sukces. Bo powaga w sytuacjach zagrożeń jest najważniejsza i koniecznie trzeba ją zachować.

Wczoraj GW podała, że Lasy Państwowe wykupowały warte miliony reklamy w czołowych, prawicowych periodykach – GP, Sieci, Do rzeczy…I to jest niezwykłe, bo wskazuje gdzie jest ogon, a gdzie pies i który, którym macha. No, ale nie możemy się tym przejmować, bo nie poprawi to naszej sytuacji ani na jotę. Na koniec chciałbym tylko pozdrowić tych wszystkich, którzy wierzą, że zaraz dojdzie do generalnej rozprawy pomiędzy Kanałem Zero a GW, a wszystko to zostało zapowiedziane poprzez dwugodzinną destrukcję jaką Mazurek zafundował ambasadorowi Izraela. Ufajcie siostry i bracia, bo najważniejsze w życiu to mieć marzenia.

kw. 082024
 

Ponieważ znów wybieram się na Podlasie, zajrzałem dziś na stronę Polskiego Radia Białystok, żeby sprawdzić kto wygrał wybory w moim ulubionym mieście. Okazało się, że ten sam, co był do tej pory – Tadeusz Truskolaski. Zerknąłem na bok strony a tam był plakat reklamujący nowe przedstawienia Filharmonii Podlaskiej. Na nim zaś widniał napis: PAJACE/RYCERSKOŚĆ WIEŚNIACZA. I trudno doprawdy o lepsze podsumowanie tych wyborów.

Miałem ten tekst nazwać inaczej – Przewagi sarmatów i legendy Solidarności, ale wybrałem to pierwsze. Dlaczego taki pomysł wpadł mi do głowy? Mam na myśli ten linijkę wyżej. Bo do nieszczerych lansów na Sarmatach i do fałszywych legend Solidarności sprowadzona jest komunikacja wyborcza, nie tylko w czasie wyborów samorządowych. Pajace jednak skonfrontowani z cavalleria rusticana to jednak coś znacznie lepszego.

PiS oczywiście wygrał wybory, tak to zostało przedstawione na konwencji w Przysusze. Dlaczego tam Chyba po to, żeby wskazać jaki jest dokładnie target tej partii – małe miasteczka i wsie. Dlaczego nie wielkie miasta? Bo tam cavalleria rusticana nie ma wstępu, a kupienie sobie tego wstępu drogo kosztuje. To może by zmienić komunikację i przez pięć lat wychować sobie elektorat w miastach? Oj tam, oj tam, próbowalim panie, wystawilim tego Szafarowicza, ale nie zażarło…No właśnie…nie zażarło, bo pan Szafarowicz w swojej przydługiej, trwającej ponad rok kampanii wyborczej powtarzał wszystkie przemielone dawno banały, czego nikt nie próbował nawet dostrzec, albowiem nikt w partii reklamowanej jako rycerskość wieśniacza nie ma pojęcia o czym można by z tym ludem prostym rozmawiać? Na tym tle pajace wypadają całkiem, całkiem. Po pierwsze zmontowali sobie lustro, które zwielokrotniło optycznie ich przewagę. Nazwali je „trzecią drogą”, choć mogli jakoś inaczej. Idealnie byłoby nazwać tę grupę „Nędznicy”, bo i proza Wiktora Hugo została wszak przeniesiona na operową scenę. I to by pasowało jak ulał. Manewr ten, który ma charakter szlagieru, zadziałał 15 października i zadziałał teraz. Rycerze wieśniacy mają co prawda przewagę, ale może się ona jeszcze zmniejszyć. Pajace zaś dysponują dwoma opcjami i mogą wmawiać ludziom, że razem tworzą spójny front. Tworzą ale tylko do momentu, kiedy są podzieleni. Ewentualna próba wchłonięcia nędzników przez pajaców, spowoduje, że wszystko rozleci się w cholerę. I to będzie ten paradoks Schroedingera – nie ma co prawda kota, ale kto by się tym przejmował – będzie podzielnie poprzez zjednoczenie. Lustro jest tylko lustrem i nie można doń wejść, szczególnie, że „Alicja w krainie czarów” nie jest jeszcze przerobiona na operę.

Zwolennicy rycerskości wieśniaczej już ostrzą miecze o przydrożne kamienie, a premier Morawiecki pisze, żeby wszyscy sprawdzili, jaki był wynik wyborów samorządowych przed sukcesem parlamentarnym jego partii, tym sprzed lat oczywiście. Ponoć zbliżony do obecnego, co dobrze wróży. Nie wiem co rzec w takiej chwili. Premier, historyk, ekonomista, człowiek kierujący poważnymi instytucjami, wskazuje na powierzchowne podobieństwa i wróży z nich sukces. To jest doprawdy niezwykłe.

Rycerskość wieśniacza nie stworzyła sobie lustra, które zwielokrotniałoby przewagę partii, ale za to stworzyła sobie całą gromadę wrogów, którzy tę przewagę optycznie zmniejszają. Najważniejszym jest Konfederacja, czyli „Straszny dwór”. To jest miejsce, gdzie zamieszkują freaki werbowane przez posła Brauna, który przed samymi wyborami puścił w sieci nagranie, gdzie widać to na tle młodzieży robiącej pompki na radomskim deptaku. Zachęcał w ten sposób do głosowania na swojego kandydata zamierzającego zdobyć władzę w tym mieście. Nie wiem, jaki będzie tego efekt, ale podejrzewam, że mizerny.

Rycerze wieśniacy i mieszkańcy strasznego dworu mają ten sam format komunikacyjny, jednakowo nieszczerze traktowany przez wszystkich i służący temu tylko, by zachować pakiet stołków dla tych samych osób, co zwykle. Nazwijmy ów format „Przewagi Sarmatów”, nie ma takiej opery co prawda, ale nie jest wykluczone, że kiedyś będzie. Za pomocą tego formatu, całkowicie już zdefasonowanego, źle użytego, skompromitowanego, rycerze wieśniacy i „Straszny dwór” próbują się porozumiewać z wyborcą. Żeby nie było za bardzo nudno i banalnie, jedni dokładają do swojego przekazu Smoleńsk, a drudzy emocje towarzyszące młodzieży próbującej uprawiać jakiś sport całkiem bez powodzenia, ale za to w miejscach publicznych.

Cavalleria rusticana nigdy nie stworzy sobie takiego lustra jakie mają pajace, albowiem nie ma odpowiedniego przekazu. No i nie ma w ludziach tej partii autentycznych emocji, które grają po drugiej stronie. Oni by chcieli, żeby było jak w mieście, ale do miasta ich się nie wpuszcza, a prezes organizuje konwencję w Przysusze. Tamci zaś wiedzą o co walczą – o miasta właśnie i o cały pakiet znaczeń jaki jest do pojęcia „miasto” podłączony. I w walce tej odnoszą same sukcesy. Nie wiem czy zgadniecie co tam grają w Rzeszowie, w Filharmonii Podkarpackiej. Na pewno nie…Otóż idzie tam program pod tytułem „Charlie Chaplin’s smile”. Jakby ktoś to wszystko zaplanował normalnie, aż się boję zaglądać do repertuaru w Szczecinie. No dobra, dla Was się poświęcę…o matulu…Misha Maisky ponownie w złotej Sali filharmonii – tak się nazywa program. Już nawet nie trzeba czekać na ogłoszenie oficjalnych wyników.

We Wrocławiu to chyba „Szczury Paryża”, ale na wszelki wypadek nie sprawdzam.

Pajace swoje szczere pragnienie zdobycia władzy w miastach, napełnione emocjami jak najbardziej autentycznymi, maskują legendami Solidarności. Na pierwszym miejscu oczywiście jest Wałęsa, a kolejnym Henryka Krzywonos, a na trzecim Niesiołowski. Ktoś powie, że Niesiołowski nie jest legendą Solidarności…On jest kimś znacznie ważniejszym niż taka legenda. A w dodatku nie ma niebezpieczeństwa, że kiedyś się wybierze do filharmonii i coś mu się tam z czymś głupio skojarzy. Patrząc na te wstępne wyniki przypuszczam, że nikt w miastach, gdzie zwyciężyły pajace, nie chodzi do filharmonii, bo coś by mu jednak w tedy w tej biednej głowinie zaświtało. A nie świta…Co ja się nasłuchałem skarg na Zdanowską, która doprowadziła Łódź miasteczko do stanu zapaści. I patrzcie ludzie – wygrała! W Krakowie żadna Cavalleria rusticana nie sforsuje Bramy Floriańskiej, to oczywiste. Na pierwszym miejscu jest tam pajac, co sobie wyrysował trzy gwiazdki na czole swego czasu. O czym to świadczy? O tym, że żaden istotny przekaz wyborczy nikogo nie interesuje, zwycięzców zaś w miastach można by typować, układając wróżby z repertuaru miejscowych filharmonii.

Co zmieni się po tych wyborach? Myślę, że będzie jedna zmiana istotna – Szarafowicz wpisze się na listy do PE. Reszta pozostanie po staremu. Mam tylko nadzieję, że wśród wieśniaczych rycerzy nikt nie wpadnie na pomysł, by wzmocnić pozycję i wyniki partii za pomocą lustra, którego płaszczyzna wykrzywia się w lewo. Mogłoby się wtedy okazać, że kolejną konwencję prezes zorganizuje w Zawierciu i wszyscy tam zgromadzeni będą śpiewać na głosy pieśń zaczynającą się od słów – My ze spalonych wsi, my z głodujących miast. Tak nie będzie, prawda? Nie wymyślą tego…Choć przecież człowiek nie wie co takiemu Zybertowiczowi może chodzić po głowie…jest piosenka, jest tekst, a w nim na samym początku pojawiają się wyrazy „wieś” i „miasto”. A Zybertowicz to socjolog przecież, zwraca uwagę na takie rzeczy…Dlaczego nie zrobić z tego punktu wyjścia dla podstawy programowej nowej koalicji? To żart taki, żart, naprawdę…nie traktujcie tego serio…Na dziś to wszystko, dzień będzie słoneczny, przeżyjcie go dobrze.

mar 282024
 

Patrząc na wyniki sprzedaży z mijającego miesiąca zacząłem się zastanawiać czy nie zostać czasem standuperem. Praca łatwa, przyjemna, krótka, bo wstęp nie trwa nigdy więcej niż półtorej godziny, a ja przecież, jak mam jakiś wieczorek to gadam przynajmniej przez dwie godziny. A jak są pytania to jeszcze muszę się tłumaczyć, że pomyliłem ten czy inny szczegół. No, a jakie są różnice w wynagrodzeniu! Taki stand uper, jak się wczoraj dowiedziałem pobiera około stówki za bilet na swój występ. To znaczy pośrednicy pobierają, a w zamian załatwiają publiczność, która wierzy, że standuper jest śmieszny. Musi wierzyć, bo nie ma wyjścia. Jak ktoś zapłacił stówkę za nic na świecie nie przyzna się do tego, że przepłacił. Ja wczoraj puściłem sobie występy kilku polskich stand uperów gromadzących tysiące ludzi na widowni. I nie wytrzymałem przy żadnym z tych występów ani minuty. A bilet kosztował stówkę…Ten mały gruby, co go wszyscy kojarzą, a ja zapominam nazwiska, albo taki Syrek-Dąbrowski, potrafią występować na Torwarze, gdzie widownia liczy sobie 11 tysięcy miejsc. Łatwo policzyć ile to będzie w pieniądzu, jeśli zapełni się cała sala, a przeważnie się zapełnia. Jak wczoraj przeczytałem w Internecie – nawet jeśli 90 procent z tego to prowizje, to zostaje jeszcze sto tysięcy na czysto. Za jeden występ gościa, który opowiada o swoich deficytach i wymusza na publiczności śmiech. Niesamowite.

Doczytałem też wczoraj ile zarabiają kabareciarze. Być może są to dane już nieaktualne, bo nie sprawdzałem daty, ale Ani Mru, Mru, mieliby brać za występ 30 tysięcy. To samo Hrabi. Najdroższy miałby być ulubiony kabaret valsera czyli Paranienormalni – 44 koła za występ. No, ale to i tak się nie umywa do standuperów, którym ktoś załatwia całą salę publiczności. A ta siedzi w ciemnościach i słucha, jak jakiś dureń drwi z Morawieckiego, choć pewnie połowa obecnych nie kojarzy kto to jest ten Morawiecki.

Co w tym czasie robi wydawca i autor w jednej osobie? Ponieważ należy on do tej grupy osób, które wierzą, że zwiększone wysiłki powodują lepsze efekty, a w rezultacie większe zarobki jego wydawnictwa, jest przegrany już na starcie. Jest bowiem dokładnie na odwrót. Mniejsze wysiłki, ale czynione z fałszywą intencją, w którą publiczność jest zmuszona wierzyć, przynoszą pieniądze. Nie na odwrót. Wczoraj wręcz jeden z kolegów oświecił mnie, że nie ma sensu sprzedawać dobrych produktów za normalną cenę, bo nikogo to nie interesuje. Trzeba sprzedawać gówniane produkty za wysoką cenę, bo tylko wtedy klient czuje się naprawdę związany z produktem i jest wobec niego lojalny. Został oszukany, zgodził się na układ, którego efektem było siedzenie przez półtorej godziny w ciemnościach i słuchanie co jakiś nieogolony gamoń ma do powiedzenia na temat teściowej. Wszystko ponad ten standard powinno być wyrzucone do kosza. Ja to niby wiedziałem, ale jakoś tak słabo sobie uświadamiałem, a ponieważ jestem maniakiem i o swojej pracy myślę obsesyjnie, nie mogę się jakoś zdecydować, by wybrać tę drugą drogę. No, ale wróćmy do działań wydawcy, które porównujemy do działań stand upera i opiszmy je. Wydawca wpada na pomysł, żeby zrobić drogi, ale bardzo ciekawy produkt. Drogi to znaczy w twardej oprawie z ilustracjami. Czyni to pod wpływem wizyty na zamku Gniew, który jest fantastycznym zupełnie miejscem. Produkt taki, opisujący bitwę pod Gniewem, którą co roku upamiętania się festynem gromadzącym wielotysięczną publiczność, nie istniał do tej pory, a sama bitwa, podobnie jak wojna, której była częścią nie interesowała szerszej publiczności. Ta bowiem reaguje wyłącznie na przymus wywierany nań przez promocję i reklamę masową. No, a w przypadku naszego wydawcy nie może być o tym mowy, albowiem treść, którą on sprzedaje jest oczywiście ciekawa, jej nośniki znacznie przekraczają jakością to, co dostępne bywa na rynku, ale jest także demaskatorska w zakresach niedopuszczalnych. To znaczy kieruje uwagę publiczności w rejony, które z punktu widzenia standuperów i ich promotorów są szkodliwe dla dystrybucji ich produktu. Więcej, one są nawet szkodliwe jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy deklarujących chęć oświecania publiczności przemądrych profesorów. Produkt ten bowiem próbuje położyć kres infantylnym popularyzacjom, którymi wspomniani profesorowie pragną zauroczyć publiczność i studentów. No, ale idźmy dalej. Wydawca jest ostrożny i nie wypuszcza na rynek dużej ilości swojego produktu. Ledwie 500 egzemplarzy, będąc świadomym, że tylko niewielka cześć z odwiedzających jego blog osób jest gotowa wydać pieniądze na taką książkę. Kwota nie jest wygórowana, ledwie 65 zł, a książka jest naprawdę fajna i można ją komuś dać w prezencie. Z występu stand upera, po wyjściu z Torwaru, nie zostaje człowiekowi nic. Co najwyżej kac i uzależnienie towarzyskie, które każe wydać kolejną stówkę na kolejny występ. I tak w koło Macieju. I co się okazuje? Nie można sprzedać nawet tych pięciuset egzemplarzy! A wydawca zaplanował, wierząc w swoją misję, jeszcze trzy takie książki z ilustracjami i okładkami autorskimi. I wierzcie mi, że każda z tych ilustracji i każda z okładek to wydatek rzędu kilku biletów na występ stand upera. I nie można zrezygnować w połowie, mówiąc kolegom grafikom – wiesz, Tomek powiedział, że lepiej wypuszczać tanie produkty i sprzedawać je za wysoką cenę, tak że sorry…Nie można, bo gdzie nobile verbum i pacta sunt servanda?

Wydawca więc, patrząc na sukcesy stand uperów, świadom przy tym, że na jego blog zagląda około 6 tysięcy ludzi, którzy inspirując się obecnymi tu treściami znacznie silniej niż ci, co chodzą na standup kawałami Syrka-Dąbrowskiego, wpada na pomysł następujący – a może by napisać książkę, gdzie w tytule będzie nazwisko prezesa Kaczyńskiego? Wszak tylko takie rzeczy mają szansę na masową dystrybucję. No, ale to jest strata czasu i gwarancji na zwiększenie sprzedaży żadnych nie ma. Wypadałoby więc rozejrzeć się za nową publicznością. I w tym właśnie celu pojedziemy z Hubertem latem do Gniewu. Nie mamy jednak pewności, czy czasem nie okaże się, że odbywający się tam festyn, gromadzący tysiące ludzi, nie jest tylko imprezą dla fetyszystów analfabetów. To znaczy takich, co przebierają się w dziwne ubrania i usiłują, na podstawie dostępnych, mocno niedokładnych źródeł, rekonstruować całe zajście. Książek zaś nie czytają i nie kupują, bo one im przeszkadzają w lansie. Czy tak jest, dopiero się okaże. Trochę ryzykujemy. Liczymy jednak na to, że wszyscy, którzy zjawiają się w Gniewie są naprawdę zainteresowani historią.

Jakie jeszcze pomysły wpadają do głowy naszego wydawcy, kiedy widzi, jak drastycznie różnią się jego dochody od dochodów standuperów. I wielkie zaangażowanie i wysiłek wkłada on w realizację swoich projektów. Na przykład takie, żeby wprowadzić abonament na treści publikowane na blogu. Ci, co są tu stale i chcą być stale, zapłacą niewielkie abonament miesięczny, a reszta, która i tak niczego nie kupuje, nie wyda 65 zł. na miesiąc i nie będzie tu zaglądać, strata żadna. A jak się oczyści atmosfera! Ci, co są zawsze kupią tyle ile się zaplanuje i wyda. Nie ma ryzyka. Potem zaś powoli zaczniemy rozbudowywać segment standuperów, czyli produkować rzeczy tanie, sprzedawane za wysoką cenę i dystrybuowane masowo, poprzez allegro. Z chwytliwymi tytułami i projekcjami a la Bartosiak, oraz nazwiskami ważnych polityków na okładce. Każdy będzie zadowolony, bo dostanie to na czym się najlepiej zna – wojnę, politykę i sensację. Ponieważ uważa, że jego własne przemyślenia są w tych zakresach najcenniejsze, a w środku będzie tylko to, co potwierdzi jego szajby, nie będzie się wzdragał przed wydanie stówki. Nie dość, że nie będzie musiał siedzieć w ciemności i gapić się na jakiegoś bęcwała, to jeszcze będzie miał co zabrać do domu. Trochę ucierpią graficy, bo nie będzie ilustracji, a okładkę zrobię sam metodą kopiuj wklej, ale jakie to ma znaczenie? Zwrócimy się po prostu do nowej publiczności i damy jej to czego oczekuje. Klient nasz pan, jak mówi stare przysłowie.

I nie ma się tu z czego śmiać, ani też zżymać. Toyah umieścił na swoim profilu, na fejsie taką oto fotografię: https://www.facebook.com/photo/?fbid=1119422415846840&set=gm.1446933102697076&idorvanity=1331722814218106

To jest osiemnastowieczna rzeźba, wykonana z jednej bryły marmuru. Praca nad nią trwała siedem lat. I co? I jajco. Stoi sobie i pokrywa się kurzem, albowiem znawcy uznają, że jest ona wtórna, mało odkrywcza i nie pasuje do trendów. No i każdy by tak potrafił. Widzimy na tym przykładzie, że tak zwane dzieło doskonałe nie ma sensu. Nie budzi bowiem niczyjego zainteresowania. Bo i cóż tu powiedzieć – ciekawe jak on to zrobił? Nie słyszałem, żeby ktoś, jakiś historyk, rekonstruktor, nie mówiąc już o tych durniach historykach sztuki, zajął się odtworzeniem warsztatu rzeźbiarskiego, w którym powstawały takie dzieła. Praca ta miała znaczenie tylko dla twórcy, pewnie nawet zleceniodawca się nią nie przejął. A gdzie jeszcze mówić o publiczności. Jak ona może zareagować na coś takiego w muzeum? – Stary – zrobiłbyś coś takiego? Zapyta grubsza kobitka ciągnąca się z tyłu wycieczki. A stary tylko wzruszy ramionami, bo wiadomo, że by nie zrobił. Po co się więc podniecać? Stand up jest lepszy, bo jak się go człowiek naogląda, to potem może, po pijaku, na imieninach, próbować tego samego. A uczestnictwo jest ważne w odbiorze sztuki, dlatego właśnie, trochę ryzykując, jedziemy do Gniewu. Po możliwości uczestnictwa lub tylko po jego pozorach, najważniejsza jest możliwość spekulacji. Jeśli na jakimś przedmiocie można spekulować to jest on ważny i potrzebny, jeśli nie można, to jest tylko śmieciem, który zalega magazyn, nawet jeśli wykonano go z jednej bryły marmuru w nieznanej technologii. Bo ona jest nieznana prawda? Nikt jej jeszcze nie odtworzył. Do naśladownictwa nadaje się bowiem co najwyżej malarstwo impresjonistyczne, gdzie każdy może pokazać, jakim jest Monetem. Jaki jest więc sens produkowania drogich książek w przystępnych cenach? Zwłaszcza, że może coś się stanie i wydawca ogłosi promocję. W końcu mamy wolny rynek. Otóż nie mamy. Nie istnieje żaden wolny rynek wydawnictw. Są tylko wymuszenia. Te najbardziej prymitywne i odwołujące się do najniższych instynktów nazywane są wolnością. Stąd tyle wymazanych nieznanego pochodzenia gównem płócien w najsławniejszych galeriach. To jest właśnie przymus nazwany wolnością. Jakikolwiek ruch w drugą stronę jest niemożliwy dla większej grupy ludzi, bo oni z miejsca czują się zdegradowani kiedy patrzą na taką rzeźbę, jak ta opisana wyżej. Są gorsi. Patrząc zaś na rozsmarowane po płótnie lub desce odchody, czują się częścią wspólnoty istot wolnych i równych. A na dodatek jeszcze wybranych, bo nie każdy rozumie, po co chodzi się do galerii, żeby oglądać taki szajs. To jest dostępne wyłącznie istotom o szczególnej wrażliwości. I na dziś to tyle. Życzę wszystkim miłego dnia. Wkrótce, będą w naszym sklepie nowe tytuły. Myślę, że w drugiej połowie kwietnia.

Teraz ogłoszenia. Ludzie mnie pytają czy spotkanie z Piotrem Naimskim 12 kwietnia to konferencja? Nie, to wieczorek. Spotykamy się, gadamy i wyjeżdżamy, no chyba, że ktoś sobie wykupił pobyt w hotelu. No, ale to jest już indywidualny wybór. Jedzenia też nie będzie tylko kawa. Impreza, jak wielokrotnie pisałem, ma charakter prywatny, wchodzą na nią ludzie z listy.

IX konferencja LUL Odbędzie się, zgodnie z zapowiedzią, w hotelu Polonia w Krakowie. Termin 8 czerwca tego roku. Ilość miejsc ograniczona do 50, bo sala jest mała. Wpłata – 380 zł od osoby. Na pewno wystąpi prof. Andrzej Nowak. Tytuł wykładu poda nam później. Zostało już tylko 27 miejsc.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-9-konferencji-lul/

Prócz prof. Nowaka potwierdzili swój udział: Piotr Kalinowski, czyli nasz kolega Pioter, który wygłosi wykład pod tytułem „Zaginione imperia”, kolejnym wykładowcą będzie Piotr Grudziecki, czyli nasz kolega Grudeq, który wygłosi wykład pod tytułem „Prawo spadkowe”. Sorry querty, ale z nimi o tym rozmawiałem już rok temu. Kolejnym wykładowcą na konferencji w Krakowie będzie prof. Ewa Luchter-Wasylewska, która wygłosi wykład „Enzymy – niezwykle biokatalizatory”. Wczoraj swój udział potwierdził dr Adam Witek, który wygłosi wykład pod tytułem „Kto się boi CO2 ? Albo co ma laser (molekularny ) do wiatraka”. Ostatnim wykładowcą będzie pan Michał Chlipała z Collegium Medicum UJ, który wystąpi z prelekcją zatytułowaną „Historia ewakuacji medycznej z pola walki”. Zostało już tylko 13 miejsc.

W dniach 6-7 lipca 2024 odbędą się Targi Książki i Sztuki. Tym razem w pałacu w Ojrzanowie.

Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, w dniach 10-11 sierpnia będziemy z Hubertem na festiwalu Vivat Waza w Gniewie. To duża impreza a my będziemy mieć tam spotkania autorskie w związku z książką „Gniew. Bitwa Wazów” oraz kolejną – „Porwanie królewicza Jana Kazimierza”. Dostaniemy też stragan w rynku, gdzie wystawimy nasz towar – książki i ilustracje, a także koszulki.

Wizyta we Wrocławiu zaowocowała tym, że znalazło się tam trochę egzemplarzy Wspomnień księdza Bliźnińskiego. Ja zaś odnalazłem jeszcze 6 egz. III tomu Baśni polskich. Sprzedaję drogo. Nie ma przymusu kupowania, to tylko oferta.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/waclaw-blizinski-wspomnienia-mojego-zycia-i-pracy/

mar 192024
 

Bo to, że czekamy na fosylizację, a nie na przyjście Parakleta okazało się niespodziewanie wczoraj. Andrzej z Gdańska to odkrył, odnajdując najpierw na stronach z dorobkiem dr hab. Michała Wyrostkiewicza, tytuł konferencji przez niego organizowanej, którzy brzmi Teologia w dobie antropocenu: w stronę prawdziwej katolickiej ascezy ekologicznej

Potem zaś kolega Andrzej zdemaskował, za pomocą wiki, samo pojęcie antropocenu.

Otóż antropocen jest to:

Antropocen – proponowana epoka geologiczna, charakteryzująca się znacznym wpływem człowieka na ekosystem i geologiczny system planety Ziemia. Wpływ ten będzie widoczny w przyszłości w śladach kopalnych. Antropocen nie jest oficjalnie uznany za epokę geologiczną, jednak jest postulowany przez wiele środowisk naukowych.

Niestety nie udało się ustalić, które to środowiska naukowe uznają, nieuznawane przez inne środowiska naukowe, pojęcie antropocenu.  Rozumiem, że środowisko naukowe KUL, uznaje to pojęcie. Super. Zastanówmy się więc, kto będzie oglądał sfosylizowane ślady obecności człowieka na ziemi, kiedy już wszystkie one ostatecznie i nieodwołalnie skamienieją? Sztuczna inteligencja? Kosmici? Czy kto? Ja nie wiem, ale może się okazać, że środowiska akceptujące pojęcia antropocenu, akceptują także inne jakieś koncepcje. Na przykład taką, że z organizmów uznawanych dziś za niższe od ludzi wyewoluują stwory, które zbudują cywilizację na innych niż znane nam zasadach, a potem – przekopując się przez tony odpadów i antropocentrycznych śmieci, zobaczą skamieniałego prof. Wyrostkiewicza, w trakcie organizowania konferencji poświęconej antropocenowi właśnie. I co? Czy go z czymś skojarzą? To zależy z jakiej podstawy będą ewoluować. Jeśli z niżej uorganizowanych ssaków, może tak, ale jeśli z owadów, to już niekoniecznie. I skąd pewność, że jakieś sfosylizowane organizmy będą w ogóle w zasięgu zainteresowań tych istot? O Panu Bogu nie mówię nawet, bo pojęcie antropocenu wyklucza jego istnienie. Wszak Bóg, który jest dobry, nie dopuściłby do takiej hańby, jak zamiana jego dzieła – powstałego na obraz i podobieństwo – w skamielinę.

Mam nadzieję, że wszyscy widzą, jakim absurdem jest przenoszenie metodologii naukowej na grunt wiary. Jest to tym większa brednia, że nikt nie myli o tym, by za pomocą tej metody rozwiązywać problemy, które do tej pory czekają na rozwiązanie i badać dokumenty, których nikt nie badał, czyli zajmować się dostępnymi, niełatwo co prawda, ale jednak, realiami. Metodologia naukowa, co dla nas tutaj jest jasne, stała się podstawą kolportażu nowych formatów propagandy. Na wszelkie zarzuty zaś jej prorocy odpowiadają – pan się nie posługuje metodą naukową! No, ale ci co się posługują występują przeciwko doktrynie. I chyba mają na to zgodę. A skoro mają zgodę, nie ma się czym się przejmować. Wierni i tak niczego nie rozumieją, ciemny lud to kupi. Jeśli któryś ksiądz w to wierzy, nie mogę mu niestety pomóc. I żeby potem nie było, że nie ostrzegałem, jak po raz kolejny przyjdą mordować księży i zarzucać im, że mamią lud kłamstwami. A oni przecież tylko nie mogli przejść obojętnie obok oferty, którą złożył im antropocen. Jakie to smutne. Chcieli dobrze, a wyszło jak zawsze. A wszystko to dzieje się po to, byśmy się nie zajmowali historią Kościoła i traktowali ją jak zbiór legend i bajduł dla dzieci i starców. Antropocen to co innego, otwiera drogi do kariery naukowej i urzędniczej, można przy założeniu, że istnieje, promować nowych naukowców, którzy będą powtarzali te same brednie. I tak w koło Wojtek, aż do ostateczne fosylizacji, bo przecież nie do Ponownego Przyjścia, które fosylizację wyklucza.

I popatrzcie teraz jakie to zaskakujące, ten blog i całe środowisko istnieje już 15 lat, a żyjemy w czasach, kiedy każde, najlżejsze, przepraszam, pierdnięcie, opisane jest przez sześciu przynajmniej „naukowców”, którzy za jego pomocą chcą coś udowodnić. A do mnie nie zgłosił się jeszcze żaden „badacz”, który by chciał się dowiedzieć, jak to wszystko tutaj jeździ, jakie cele nam przyświecają i czego chcemy. To jest jedna z demaskacji ostatecznych. Nie sklasyfikowano nas też w żadnej grupie zjawisk internetowych. Chyba na samym początku blogowania kolega Budyń napisał swój doktorat i coś tam bąknął o tym blogu, ale było to w czasach, kiedy nie istniała jeszcze SN. Dawne dzieje, a świat idzie do przodu. Znajdujemy się więc całkowicie poza horyzontem zainteresowań naukowców, którzy – o czym wiem na pewno – korzystają z naszej tutaj pracy pełnymi garściami. I nawet się nie zająkną. Ja nie będę wskazywał o kogo dokładnie chodzi, bo wpływu na to i tak nie mam.

Weźmy teraz takiego dr Rafała Brzeskiego, specjalistę od służb specjalnych. Udzielił on ostatnio wywiadu Jakubowi Augustynowi Maciejewskiemu, który pyta go: czym agentura wpływu różnie się od tradycyjnych szpiegów? Jak to czym? Szpiedzy wyglądają jak tajemniczy don Pedro z bajki o smoku wawelskim, a agenci wpływu są podobni do Bartłomieja Bartoliniego herbu zielona pietruszka mamma mia! Któżby tego nie wiedział? Całego wywiadu nie można przeczytać jeśli się za to nie zapłaci, a ja nie zamierzam. No, ale można tam przeczytać zdanie:

Agentura wpływu prowadzi obliczoną na długie lata dywersję informacyjną. Dyskretnie sączy jad w środowiskach decyzyjnych i opiniotwórczych powoli pchając je w kierunku samozniszczenia lub zniszczenia struktur państwa.

 

Niesamowite. A czy w innych strukturach i instytucjach niż państwowe, ta agentura wpływu też działa? W Kościele, na przykład? Czy tam jej akurat nie ma? A może to nie jest przedmiotem analiz badawczych dr Brzeskiego? Ciekawe, tak swoją drogą, co dr Brzeski sądzi o antropocenie?

Skupmy się na tej dyskrecji agentury wpływu. Cały twitter pełen był niedawno nagrań gdzie można było obejrzeć Lejba Fogelmana jak gada z Mazurkiem. W czasie tych rozmów dzwonili do Lejba ludzie i zadawali mu różne podchwytliwe pytania. Na przykład: proszę pana, proszę pana, a co pan sądzi o ustawie 447? Albo: proszę pana, proszę pana, a wie pan kim był ojciec Aleksandra Kwaśniewskiego? Na co Lejb odpowiadał – nic nie sądzę, albo – nie wiem.

Widzimy więc, że w takich okolicznościach żadna dyskrecja nie jest agenturze wpływu do niczego potrzebna. Zajmuje się ona bowiem profilowaniem całych dyskusji, albo wręcz bloków tematycznych, w których wszystko kręci się według ustalonego i niezmiennego od lat schematu. W opanowanym przez agenturę wpływu społeczeństwie nie ma potrzeby utrzymywać jakichś dyskretnych Jamesów Bondów, którzy coś tam dyskretnie sączą, no chyba, że chodzi o Martini wstrząśnięte, niezmieszane. Władza zmienia się co jakiś czas i wszystko zostaje wywrócone do góry nogami, instytucje zmieniają program i każda działać zaczyna na nowych zasadach. Nie mają one żadnego znaczenia. Dyskrecja jest agentom wpływu potrzeba o tyle, o ile obawiają się oni innych agentów wpływu. To wszystko. Reszta dzieje się w ramach programów badawczych i medialnych realizowanych przez ludzi, którzy wcale nie są dyskretni. Przeciwnie, pokazują nam codziennie jakieś nowe sztuki, a my czekamy na więcej, albowiem nie możemy już żyć bez tych wygibasów. Do tego jeszcze wmawiają nam, że uczestnictwo w organizowanych przez nich zabawach doprowadzi nas do odkrycia czegoś istotnego, na przykład prawdy. Do niczego nie doprowadzi, to jasne. Tylko skończony idiota może uwierzyć, że Lejb Fogelman odpowie na jedno z tych całkiem głupich pytań. Chodzi tylko o to, żeby ktoś je stale i nieodmiennie zadawał, właśnie wtedy kiedy zobaczy Lejba w telewizji. Czyli, żeby czekał na zdemaskowanie Kwaśniewskiego, jak nie przymierzając Wyrostkiewicz na fosylizację antropocenu.

A jak już byśmy tego Kwaśniewskiego zdemaskowali, to co? Mielibyśmy satysfakcję – odpowie jakiś ortodoksyjnie wierzący w demaskację człeczyna. I co poza tym? Nic. A co miałby Kwaśniewski? – też satysfakcję, że zrobił w bambuko miliony ludzi, pożył sobie, popił i zakąsił. Idąc dalej za tą myślą, dochodzimy do wniosku, że agenci wpływu to ludzie dostarczający natychmiastowych, całkiem niedyskretnych, ale ulotnych jednak satysfakcji. I od tych satysfakcji uzależniają miliony. Oczekujące już później wyłącznie na powtórkę, potem na kolejną i jeszcze jedną. Instytucje nie mają tu nic do rzeczy, bo gdyby tak było Brzeski musiałby oskarżyć o agenturalność Mateusza Morawieckiego, podpisującego różne upokarzające dokumenty w czasie ostatniego roku kadencji PiS, a tego przecież nie zrobi.

Z grubsza podsumowując – agentura wpływu oczekuje, że na widok Lejba Fogelmana każdy uczciwy Polak wykrzyknie – ty Żydu! I poleci zaraz namalować gwiazdę Dawida na szubienicy. Potem zaś rozpłacze się nad losem wyklętych, a przechodzący obok przypadkiem reporter GW zrobi mu zdjęcia i sprzed to potem do Jeusalem Post z odpowiednim komentarzem.

Agentura wpływu oczekuje, że pojęcie antropocenu zrobi odpowiednie wrażenie na karierowiczach, którzy wyczuwając koniunkturę, zaczną tworzyć piramidalne brednie, których podstawą będzie tenże antropocen i za pomocą tego formatu robić będą kariery naukowe i polityczne. Tworząc nową jakąś kastę wtajemniczonych.

Polacy zaś – dawno straciwszy wiarę w Ponowne Przyjście – będą się zastanawiać w jakich to ciekawych pozach skamienieją i co na ich widok powiedzą do siebie kosmici, którzy za miliony lat wylądują na Ziemi. Bo wylądują prawda? Wszak niektórzy mówią, że już wylądowali…Prawie jak Bartosiak z Ziemkiewiczem, co opowiadają, że III wojna światowa już trwa. Po co oni to mówią, jak myślicie? Może chcą opanować dyskretnie jakąś instytucję i doprowadzić ją do samozniszczenia?

Teraz ogłoszenia. Ludzie mnie pytają czy spotkanie z Piotrem Naimskim 12 kwietnia to konferencja? Nie, to wieczorek. Spotykamy się, gadamy i wyjeżdżamy, no chyba, że ktoś sobie wykupił pobyt w hotelu. No, ale to jest już indywidualny wybór. Jedzenia też nie będzie tylko kawa. Impreza, jak wielokrotnie pisałem, ma charakter prywatny, wchodzą na nią ludzie z listy.

IX konferencja LUL Odbędzie się, zgodnie z zapowiedzią, w hotelu Polonia w Krakowie. Termin 8 czerwca tego roku. Ilość miejsc ograniczona do 50, bo sala jest mała. Wpłata – 380 zł od osoby. Na pewno wystąpi prof. Andrzej Nowak. Tytuł wykładu poda nam później.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-9-konferencji-lul/

Prócz prof. Nowaka potwierdzili swój udział: Piotr Kalinowski, czyli nasz kolega Pioter, który wygłosi wykład pod tytułem „Zaginione imperia”, kolejnym wykładowcą będzie Piotr Grudziecki, czyli nasz kolega Grudeq, który wygłosi wykład pod tytułem „Prawo spadkowe”. Sorry querty, ale z nimi o tym rozmawiałem już rok temu. Kolejnym wykładowcą na konferencji w Krakowie będzie prof. Ewa Luchter-Wasylewska, która wygłosi wykład „Enzymy – niezwykle biokatalizatory”. Wczoraj swój udział potwierdził dr Adam Witek, który wygłosi wykład pod tytułem „Kto się boi CO2 ? Albo co ma laser (molekularny ) do wiatraka”. Ostatnim wykładowcą będzie pan Michał Chlipała z Collegium Medicum UJ, który wystąpi z prelekcją zatytułowaną „Historia ewakuacji medycznej z pola walki”. Zostało już tylko 32 miejsca.

W dniach 6-7 lipca 2024 odbędą się Targi Książki i Sztuki. Tym razem w pałacu w Ojrzanowie.

Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, w dniach 10-11 sierpnia będziemy z Hubertem na festiwalu Vivat Waza w Gniewie. To duża impreza a my będziemy mieć tam spotkania autorskie w związku z książką „Gniew. Bitwa Wazów” oraz kolejną – „Porwanie królewicza Jana Kazimierza”. Dostaniemy też stragan w rynku, gdzie wystawimy nasz towar – książki i ilustracje, a także koszulki.

Wizyta we Wrocławiu zaowocowała tym, że znalazło się tam trochę egzemplarzy Wspomnień księdza Bliźnińskiego. Ja zaś odnalazłem jeszcze 6 egz. III tomu Baśni polskich. Sprzedaję drogo. Nie ma przymusu kupowania, to tylko oferta.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/waclaw-blizinski-wspomnienia-mojego-zycia-i-pracy/

mar 072024
 

To, co od wczoraj pokazują media społecznościowe, wydając na siebie, jak sądzę wyrok, nazwałbym budowaniem lojalności służb wobec nowej władzy. Policja dostała rozkaz by stłumić demonstracje i przez to odzyskała godność, którą odebrano jej za rządów PiS. Wtedy bowiem władza, w trosce o swoje relacje z tą częścią społeczeństwa, która jej najbardziej nienawidziła, nie pozwalała policji na interwencje. Przez co ludzie, których policjanci nie rozumieli, a nawet nie podejrzewali istnienia niektórych z nich, mam tu na przykład na myśli pana Diduszko, mogli ich lżyć do woli. Nowa władza pokazała gdzie jest wróg i co to znaczy szacunek dla służby. Czyli świat został wreszcie postawiony w pionie i każdy rozumie o co chodzi. Za rządów PiS nie rozumiał, albowiem kokieteria pisowskiej władzy wobec demonstrantów używających najgorszych obelg i prowokacji wywoływała we wszystkich jedynie konsternację. Jeszcze lepsze jest to, że premier Morawiecki, oskarżany przez ludzi z własnej partii o akceptację zielonego ładu, twierdzi, że na stenogramach z posiedzeń, gdzie ten zielony ład zatwierdzano, dokładnie widać, że on był przeciwko. Nie ucisza to wcale propagandy antymorawieckiej, a wręcz przeciwnie – czyni ją głośniejszą. W Onecie, na przykład, znalazła się wczoraj informacja, że odtajniono kolejny fragment tajnego raportu Kurskiego. Powiem tak, nie wiem czym kusi Jarosława Kaczyńskiego, Jacek Kurski, ale jeśli prezes namaści go na następcę, to możemy zwijać co tam mamy do zwinięcia i iść na poniewierkę. I nie będzie miało doprawdy żadnego znaczenia, na co, kiedy i gdzie głosował Mateusz Morawiecki. Jacek Kurski jest człowiekiem, który spełnia swoje największe marzenia, a słucha przy tym tylko siebie i to co słyszy w swojej głowie uważa za odgłosy pochodzące ze świata rzeczywistego. Nawet nie myślcie o tym, co by się stało, gdyby Jacek Kurski został prezesem PiS. Prof. Legutko musiałby wziąć udział w Tańcu z Gwiazdami pod rygorem natychmiastowego usunięcia z organizacji. Teraz słowo o tym, w jaki sposób buduje się lojalność. Otóż czyni się to za pomocą terroru. Są różne natężenia terroru i nie wolno przesadzać, ale jeśli mamy możliwości, a nasi poddani nie mają gdzie uciec, można też sporo zaryzykować dla budowania lojalności. I w ten sposób budowano lojalność w sowieckiej Rosji. Oczywiście kosztem poprzedniego aparatu władzy i jego urzędników. Potem zaś kosztem burżujów całego świata, albowiem ZSRR miał ambicje by nauczyć lojalności całą planetę. I wielokrotnie dowodził, że może to zrobić, albowiem prócz terroru lojalność wymusza się jeszcze uzależnieniem psychicznym i emocjonalnym. Tego zaś dokonuje się za pomocą kolportażu formatów komunikacyjnych, czyli druków i obrazów, a także widowisk prezentowanych na żywo. Rozumieją to wszyscy, z wyjątkiem prezesa Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia. Prezes nie radzi sobie bowiem z wymuszaniem lojalności, a ten chroniczny deficyt nazywany jest przez jego wrogów terrorem, choć jest jego zaprzeczeniem. I pokazywany jest on w widowisku znanym jako „Ucho prezesa”. Podobne idiotyzmy nie mogłyby się zdarzyć w systemie, który ma lojalnych poddanych. Należy się teraz zastanowić, czy wobec faktu, że system stworzony przez prezesa opiera się – w istocie – na nielojalności, co powoduje, że się nie rozpada? Tym czymś jest wiara wyborców. Na niej właśnie budowana jest nielojalność wobec prezesa. Jacek Kurski sformułował kiedyś ten program w zdaniu – ciemny lud to kupi. Teraz zaś formułę tę powtórzył w swoim tajnym raporcie, gdzie napisane jest, że Morawiecki nie nawiązał żadnych porozumień z inteligencją. Cóż to oznacza? To chyba jasne – wyborcy PiS nie są inteligencją. Na to wyszedł jeszcze Józef Orzeł i rzekł, że prof. Nowak nie zna się na polityce. Przypomnę w tym  miejscu, że Józef Orzeł był silnie zafascynowany postacią Piotra Wielguckiego czyli Matki Kurki, to z kolei oznacza, że uznał iż Kurka przyda mu się do jakichś demonstracji propagandowych, bo jest „z ludu”. Tak to sobie tłumaczę, choć nie musi być ta formuła zgodna z rzeczywistością. Skoro wyborcy PiS nie są inteligencją, a Jacek Kurski domaga się, by nawiązano z tą inteligencją jakieś nici przyjaźni, to może, choć nie musi, oznaczać, że owa inteligencja powinna, w strukturze PiS zająć jakieś istotne miejsce. I to bez względu na aspiracje działaczy z prowincji, którzy chcieliby awansować. Moim zdaniem, jest to wyraźny sygnał, że – jak mawiał mój świętej pamięci ojciec – kończy się babce sranie. I najważniejsze spoiwo partii – wiara ludu – przestanie być wkrótce istotne, a moc jej zostanie zbudowana na wewnętrznych lojalnościach wśród dokooptowanych „inteligentów”. Te zaś zostaną wymuszone terrorem. Jak za dawnych dobrych czasów, będzie to terror środowiskowy, towarzyski, emocjonalny, finansowy wreszcie. I ta grupa, wystrojona w jakieś patriotyczne gadżety, ruszy na Tuska, nucąc pieśń – my ze spalonych wsi…Co ja gadam, co ja gadam….!!!!!!! – Czerwone maki na Monte Cassino będą nucić!!!! To chyba jasne dla każdego!!!

Można teraz zapytać – a dlaczego prezes po prostu nie wykorzysta tego potencjału, który zbudował przez lata w narodzie? Dlaczego po każdych wyborach poparcie dla partii było mniejsze? Dlaczego nie zrobiono żadnej uczciwej podnoszącej ludzi z upodlenia kampanii? Bo prezes chyba nie rozumie po co miałby to robić. Uważa, że poparcie jakie ma jest wieczne, a na pewno, że starczy go do końca życia prezesa. Tymczasem tamci, według dobrych, starych wzorów, budują różne rodzaje lojalności. I nie ma znaczenia, że potem łamią zasady, bo wspólny wróg jest wskazany i walka trwać będzie aż do ostatecznego zniszczenia tego wroga. Wczoraj pokazywali na twitterze nagranie, gdzie widać, jak jeden z posłów PiS usiłuje rozmawiać z Bodnarem o pacyfikacji rolniczych demonstracji. I coś tam mu prezentuje na ekranie smartfona. Bodnar kręci głową i krzywo się uśmiecha. Publiczność interpretowała to jako wyrzuty sumienia. Nie wiadomo co powiedzieć. PiS bez przerwy właściwie, jako grupa i jako pojedyncze osoby ćwiczy swoich wyborców w demonstrowaniu bezradności. Oczekując przy tym, że wiara ludu utrzyma partię przy władzy. To jest niezwykłe. Podobnie jak niezwykłe są kreacje, które stanowią o wizerunku PiS czyli Marian Kowalski i Oskar Szafarowicz. Typowy polski robotnik i typowy polski student. Jak z etiudy filmowej kręconej na IV roku wydziału reżyserii szkoły filmowej w Łodzi.

W sieci działa całkiem spora grupa osób, które lansują teorię, że PiS przegrał wybory dlatego, że dotychczasowy target nie spełnił swojego zadania. To znaczy, że wyborcy są winni. Moim zdaniem tego rodzaju treści rozpowszechniać może tylko agentura. No, ale w istnienie jakichś agentur w PiS nikt nie wierzy. Dlaczego? Bo nielojalność w partii jest systemowa i nikt tam nie podejmie żadnych działań, z obawy, że zostanie zakapowany do prezesa, który może mu zrobić kęsim, kęsim. I po karierze. A skoro nielojalność jest systemowa, to cała partia, a także pojedynczy jej członkowie szukają jakichś zabezpieczeń swojej pozycji. Gdzie? U wrogów, to jasne. Nie widzą w tym nic złego, bo sami są nielojalni wobec siebie nawzajem. I nie rozumieją ani podstępów, ani nieuczciwości w takiej skali, w jakiej stosuje je Tusk. Chcą, żeby wszystko dookoła było rozgrywane na miękko i pewnym spowolnieniu. Tak, jak to zawsze było w PiS. Tymczasem tamci zaczynają grać ostro i rodzi się potrzeba, by po naszej stronie pojawili się też ostrzy gracze. I na to wychodzi, cały na biało, dawno już zapomniany, Janek Pospieszalski. Robert Bąkiewicz zaś zapowiada jakieś tournée po kraju. Czy to pomoże PiS? Moim zdaniem nie, ale na pewno pomoże Pospieszalskiemu i Bąkiewiczowi. PiS nic nie pomoże jeśli relacje w partii będą budowane na nielojalności wobec wyborcy i prezesa, na słabej komunikacji i niechęci do brania odpowiedzialności za klęskę na swoje barki. No i przede wszystkim na bezradności wobec jawnie kolportowanych kłamstw. Bo rozumiem, że Mateusz Morawiecki mówi prawdę i pokaże te stenogramy z posiedzeń komisji dotyczących zielonego ładu.

Na dziś to tyle. Jadę do Wrocławia, o 17.00 zaczynam wykład. Każdy może przyjść pod warunkiem, że wrzuci grosik na tacę.

W kwietniu – 12 – odbędzie się pierwsze spotkanie z cyklu „Wieczory w katakumbach”, miejsce spotkania – pałac w Ojrzanowie. Gościem będzie Piotr Naimski. Na spotkanie wchodzą tylko ci, którzy zapisali się na listę. Impreza ma charakter prywatny i nikt poza zapisanymi na liście nie jest na nią zaproszony.

IX konferencja LUL Odbędzie się, zgodnie z zapowiedzią, w hotelu Polonia w Krakowie. Termin 8 czerwca tego roku. Ilość miejsc ograniczona do 50, bo sala jest mała. Wpłata – 380 zł od osoby. Jeśli chodzi o prelegentów mogę powiedzieć tyle, że na pewno będzie prof. Andrzej Nowak. Tytuł wykładu poda nam później. O udziale pozostałych prelegentów będę informował później.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-9-konferencji-lul/

lut 252024
 

Do najinteligentniejszych, najbardziej zdecydowanych i skutecznych ludzi, jacy kiedykolwiek chodzili po polskiej ziemi należy zaliczyć towarzysza Ignacego Rosenfarba, który pod koniec życia był głównym dowódcą Służby Ochrony Kolei. Trudno sobie wyobrazić lepszą nagrodę za wierną służbę i właściwe wypełnianie obowiązków. Synekura, spokój, cisza, a jednocześnie do dyspozycji tysiące ludzi pod bronią, którzy strzegą infrastruktury krytycznej. Aż strach pomyśleć z jakimi propozycjami przychodzili poważni ludzie do towarzysza Rosenfarba, kiedy ten pełnił swoją odpowiedzialną służbę. I jakie zaufanie musieli mieć doń towarzysze radzieccy. Nieprzekładalne na żadną walutę. Niestety towarzysz Rosenfarb zmarł bardzo młodo i zdecydowanie za wcześnie. Jego idea jest jednak ciągle żywa. Jak pamiętamy był on gorącym zwolennikiem przejęcia przez Gwardię Ludową wszystkich symboli AK, zjawił się nawet w tym celu w Oblęgorku, w towarzystwie obstawy, żeby zaprezentować rodzinie Henryka Sienkiewicza, nowy krój munduru Gwardii Ludowej, który, nie licząc detali był jeszcze szykowniejszy niż mundury przedwojenne. No i, jak nas informują Internety spotkał się on z ciepłym przyjęciem rodziny, która zapewne nigdy nie zapomniała tej wizyty. Nie wiemy w jakich okolicznościach zmarł towarzysz Rosenfarb, ale nie można wykluczyć, że były one dramatyczne. Nie każdemu bowiem podobały się pomysły towarzysza w trudnych latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Potem przyszła kolej na ich eksploatację, kiedy okazało się, że towarzysze radzieccy i przyjaciele Ignacego Rosenfarba nie potrafią jednakowoż zrobić nad Wisłą nic, co choć trochę przypominałoby kołchoz i należy grać inaczej.

No, ale ja akurat uporczywie wracałbym do tej wizyty u Sienkiewiczów, która obfitowała w różne konsekwencje. Takie, na przykład, że książki Henryka Sienkiewicza nie zostały usunięte z bibliotek, jak książki innych autorów. Choć były przecież w wymowie arystokratyczno-burżuazyjne. No, ale talent i masa dzieł przytłoczyły towarzyszy. Lepiej było Sienkiewicza zagospodarować niż próbować go unieważnić. To było też chyba niemożliwe, ze względu na sławę przedwojenną i nagrodę Nobla.

Popatrzmy teraz na tę sprawę inaczej. Jeśli towarzysz Rosefarb podbił serca rodziny Henryka Sienkiewicza i, w pewien sposób, zawłaszczył dla władzy ludowej Oblęgorek, to można też rzec, że potomkowie Lewisa Namiera, w podobny sposób – wszyscy rozumieją, że symboliczny – zawłaszczyli Wolę Okrzejską. Dziś już bez żadnych obaw, bo każdy był wcześniej ostrożny, można mówić, że Lewis Namier to stryjeczny dziadek braci Kurskich, a Gaon z Wilna to ich praprzodek. Jacek Papis-Rosenbaum umieszcza na twitterze zdjęcia, gdzie widać, jak stoi przy popiersiu Gaona w Wilnie i podpisuje to właśnie tak – prapraprapradziadek braci Kurskich.

Mamy więc już dwa istotne symbole, na których opiera się wielki obszar znaczeń czytelnych w Polsce. I teraz zastanówmy się czy one są w jakiś sposób czytelne także gdzie indziej? Zapewne tak, ale nie tak, jak sobie wyobrażamy. Czyli – przyjmijmy takie założenie – kiedy żył towarzysz Rosenfarb i mówił on z innymi towarzyszami o Sienkiewiczu, to słowa te znaczyły coś innego niż nam się zdaje. Wyrazy: Potop, Ogniem i mieczem, Oblęgorek, Połaniecki, pryncypał, miały dla tego środowiska inne, o wiele cięższe znaczenie. Tak samo jest ze środowiskiem zagranicznych profesorów, których starszy z braci Kurskich zwoził, tak słyszałem, do Woli Okrzejskiej, by im pokazywać miejsce narodzin autora i myśliciela tak wybitnego jak Lewis Namier.

Widzimy więc, że można używając języka polskiego i pojęć, jakby to powiedział Piotr Semka w rozmowie z Antonim Macierewiczem – arcypolskich – prowadzić całkowicie antypolski dialog. I nikt się nie pokapuje. Bo niby jak? Czy ktoś był z tym Rosenfarbem w Oblęgorku w roku 1943? No nie. A czy ktoś chodził z tymi profesorami z Oksfordu po parku w Woli Okrzejskiej? Też nie. O czym więc gadać? Można ująć rzecz jeszcze inaczej: większość Polaków dziś w ogóle nie rozumie Sienkiewicza, nie utożsamia się z jego bohaterami i szuka jakichś innych sposobów na porozumienia kulturowe. Jakich? Nieważnych, słabych, o charakterze lokalnym, nie rokujących i niezrozumiałych w żadnym innym miejscu poza Polską. Dających jednak jakieś satysfakcje i konsolidujących wspólnotę. Wokół czego? Głównie wokół podcastów i telewizji. Laskowik, Cezary Pazura, to jest oferta dla ludzi ambitnych. Jest też oferta dla mniej ambitnych, są to patostreamy i głupie filmy, na których widać faceta jak sobie przykłada zapalniczkę do gołego tyłka. Potem jest eksplozja i tak zwana beka. W ten sposób komunikują się Polacy dzisiaj i to daje wszystkim wiele satysfakcji. Pozostaje jednak pewien niedosyt i wielu próbuje wrócić do starych, nieco już zapomnianych narracji. No, ale one mają już innego gospodarza i żadnego powrotu nie ma. Jest wręcz tak, że wszystkie ambitne, porzucone przez nas gawędy, natychmiast zostają przejęte i zaczynają służyć do komunikacji bynajmniej nam nie przyjaznej. Nawet Nobel już nikomu nie może przeszkadzać, bo dostała go Tokarczuk, osoba pozbawiona słuchu literackiego i całkowicie niesamodzielna do tego.

Wszelkie istotne, a to znaczy robiące dobre wrażenie i gwarantujące sukces narracje są w zasadzie poza nami. Co zostało? Patostreamy, jak wspomniałem i narracje rzewne. Te zaś zawsze są oszukane, o czym nigdy nie należy zapominać. Narracje rzewne rozpleniły się ostatnio niesłychanie i wszędzie mamy te dziecięce śpiewy, teledyski wojenne, gdzie odziani w archaiczne, bynajmniej nie szykowne, mundury panowie z brzuszkami żegnają się ze swoimi zapłakanymi dziewczynami. To wszystko ma budzić ducha. Czyli co robić? Tego do końca nie wiemy, ale możemy się domyślać. Wczoraj trafiłem na wypowiedź pana Zakajewa, jednego z bohaterów filmu „Reset” powiedział on, że jeśli Polska nie będzie pomagać Ukrainie, też zostanie ogarnięta wojną. Doprawdy? Przypomniałem sobie ten cały „Reset”, pokazywali tam takiego charakterystycznego pana z wąsami, który dużo mówił o patriotyzmie, Polsce i ratowaniu Zakajewa z rąk Tuska. On też był arcypolski. W końcu Zakajew się uratował bez jego pomocy. No i zastanowiłem się, że to jest jednak trochę dziwne. Robią demaskatorski film, który nie ma żadnych konsekwencji, poza tym, że pokazują ciągle Lecha Kaczyńskiego i nagrania ze Smoleńska, przeplatane wstawkami, których nikt nie rozumie, bo prowadzący nie potrafią ich widzowi wyjaśnić. Ciągną to w nieskończoność, dochodzi do przegranych wyborów, główni źli pokazani w tym filmie wracają na swoje stanowiska, a na koniec okazuje się, że prof. Cenckiewicz to kolega Kosiniaka-Kamysza.

Wiadomo też było i jest nadal, że jedyny rząd, który chciał pomagać Ukraińcom to rząd Morawieckiego. Z obecnym rządem sprawa nie jest tak oczywista, a Zakajew mówi, że powinniśmy pomagać Ukrainie. Czyli komu konkretnie? Holdingom? Oligarchom? Ilu z nich jawnie współpracuje z Moskwą? Ilu historyków ukraińskich jawnie współpracuje z Moskwą i jest przez Moskwę finansowanych? To jest jeszcze lepsze pytanie. Oni bowiem, czego możemy się domyślić z niektórych wypowiedzi prof. Nowaka, nie przyjmują do wiadomość naszej wersji historii i w ogóle nie chcą o niej dyskutować. Mamy przyjąć ich wykładnię dziejów i się zamknąć. To zaś przypomina czasy, sprzed uaktywnienia się towarzysza Rosenfarba, czyli czasy niezrozumienia całkowitego.

Wobec takich okoliczności nic nas nie zwalnia z obowiązku samodzielnego dociekania prawdy. Kiedy bowiem tego zaniechamy, a tak już bywało, dochodzi do sytuacji następującej – elitarne narracje zostają przejęte. Naród jest szykowany do wojny, ale o tym nie wie, albowiem zajmuje się porównywaniem genitaliów pod wierzbą rosochatą, co daje mu mnóstwo satysfakcji. O strategiach zaś rozmawiają – jawnie – wyłącznie zdrajcy. Mają oni różne kostiumy na sobie i różnie modulują swoje wypowiedzi. Jeden jest przebrany za kogoś, kto mógłby uchodzić za bon vivanta w latach czterdziestych, inny za żołnierza, jeszcze inny za profesora. Nie zmienia to najważniejszego – to są kostiumy, a oni wszyscy są zdrajcami. Im bardziej arcypolsko lub choćby tylko przekonująco wyglądają tym większa jest ich zdrada. My dzisiaj jesteśmy w trakcie procesu destylacji. Powstaje nowy rodzaj komunikacji, a w tym całym procesie destylacji chodzi o to, żeby oddzielić idiotów i entuzjastów od zimnych drani. Tym ostatnim przekaże się cały zestaw gadżetów, który upodobni ich do husarii, lotników z dywizjony 303, czy kogo tam chcecie. Dlatego na miejscu każdego z Was mili czytelnicy dobrze bym się zastanowił, zanim zaangażowałbym się z głową i uszami w te prezentacje. No, ale co kto lubi. Ja nikogo nie wychowam. A i sam jestem już wystarczająco stary, żeby się za wychowywanie nie zabierać. Miłej niedzieli.

sty 312024
 

W zasadzie żadna podana publicznie informacja nie służy temu do czego ją przeznaczono. Jest to jeden z elementów lansu osoby, która ją kolportuje. Zaszliśmy w tym procederze bardzo daleko, bo nawet informacje zdementowane i nieważne powielane są po raz kolejny, a ludzie którzy to czynią mają na ustach tajemnicze uśmiechy. Nie wiem, jak Wy, ale ja ze spokojem jestem sobie w stanie wyobrazić Zychowicza relacjonującego z tą swoją miną kota srającego w sieczkę, odkrycie masowych grobów gdzieś w lesie.

Doszliśmy bowiem do takiego momentu, kiedy prawda, po raz nie wiem który została złożona w ofierze. Nie na żadnym publicznym ołtarzu bynajmniej, ale w jakieś prywatnej kapliczce parareligii osobistych frustracji, oświetlonej lampkami z zeszłorocznej choinki. To zaś oznacza, że nic, czego nie przeżuły lokalne autorytety, nic czego nie uformowały w kulę ich pracowite szczęki nie ma znaczenia. I to jest moment naprawdę kryzysowy. Każdy bowiem z tych bałwanów kopie rów pomiędzy władzą a narodem i uważa, że w tym rowie uda mu się przetrwać, jak wybuchnie wojna. Tylko bowiem jeden temat już grzeje prawdziwe emocje – czy będzie wojna i ilu ludzi zginie. Projekcje w tym zakresie produkowane są na wyścigi, a każda z nich jest okraszona przymilnym, albo zatroskanym uśmiechem proroka. Źle to znoszę, albowiem ludzie stają się przez to coraz mniej samodzielni, a ośrodki kolportujące ważne informacje są coraz silniej przekonane, że mają do czynienia z debilami. Nie ma mowy, żeby to odwrócić, bo każdy z żujących medialną papę pośredników jest uzbrojony w charyzmaty – albo akademickie, albo jakieś inne, przeważnie środowiskowe, jak na przykład, Stanowski.

Tak, jak napisałem to parę dni temu – ludzie ci sami siebie uważają za kontent i punkt odniesienia dla wszelkich rozważań istotnych. Ich koniec będzie smutny, a pewnie też straszny, choć dziś nic go nie zapowiada.

O tym, że słabo jest z komunikacją, a świadomość, że na mityngi przychodzą jednak ludzie myślący, zaczyna się przebijać do polityków PiS dopiero teraz – po klęsce. To trochę późno. No, a co tych polityków zajmowało wcześniej? Wskazaliśmy to wczoraj – awansowanie osób z wyrokami, takich które nigdy nie służyły wojskowo, na stopnie oficerskie. Można to ująć w zgrabną formułę – polityków PiS interesowało tworzenie politycznego i patriotycznego folkloru.

Dostałem wczoraj do ręki artykuł opublikowany we wrażym tygodniku „Polityka”, w którym autorka rozprawia się z folklorem politycznym właśnie, a konkretnie z różnymi para militarnymi stowarzyszeniami. Oczywiście powoływanie się na tygodnik „Polityka” jest całkowicie nie na miejscu, ja to jednak uczynię, albowiem opisywane są tam historie horrendalne. Nieco mniej horrendalne niż to co wskazałem wczoraj, ale jednak. Oto istnieje coś takiego, jak Związek Piłsudczyków RP. Jest to organizacja, która kultywuje pamięć marszałka, co wyraża się w tym, że jej członkowie przebierają się w siwe strzelców stroje, a nie przepraszam, to w Związku Piłsudczyków tak się przebierają. W Związku Piłsudczyków RP, przebierają się za Piłsudskiego. I na dodatek nadają sobie stopnie generalskie. Potem chodzą w tych mundurach i co mniej zorientowani żołnierze czynnej służby nawet im salutują. W zarządzie Związku Piłsudczyków RP jest pan Jarosław Bierecki, brat senatora Biereckiego, a na zdjęciach z licznymi atrapami Piłsudskiego widać premiera Morawieckiego, całego w uśmiechach. Nie ma uroczystości patriotycznej, na której by zabrakło członków tego związku. I to jest właśnie jedna z przyczyn, dla których władza nie rozumie ludzi – bo się jej zdaje, że w ten sposób, w takich związkach organizują się patrioci, którzy szczerze kochają Polskę.

Kiedy więc ktoś zaczyna mówić innym językiem, władza czuje się pogubiona, jak prezes Kaczyński w Lublinie, gdy ta bardzo przytomna pani wstała i powiedziała mu wprost, jak należy zmienić komunikację i publicystykę polityczną. Nieszczery bardzo uśmiech prezesa wystarczył mi za wszystkie odpowiedzi. On by z pewnością wolał, żeby na tej Sali było trzystu emerytów przebranych za Piłsudskiego, bo wtedy wiedziałby z całą pewnością, że oto patrzy na Polskę.

Kilometry rowów pomiędzy politykami, a narodem wykopali ludzie obracających informacją i korzystający z tego, że politycy nie mogą, nie chcą, albo nie mają okazji, by kolportować informacje istotne. No a konsekwencją tego jest powszechne pragnienie – wśród polityków i wśród publicystów, by ich odbiorcy byli jak najgłupsi i zachowywali się jak najbardziej kuriozalnie. Stąd liczne związki kombatantów, którzy nigdy w życiu z niczego nie strzelali, nawet z korkowca. Funkcją istotną tych ludzi, jest usypianie wyrzutów sumienia władzy. Tej naszej, patriotycznej władzy, bo tamtych związki kombatanckie nic nie obchodzą.

Nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie dotarła do mnie informacja, że minister może awansować na stopień majora w uznaniu zasług dla obronności kraju, człowieka który miał wyrok za przywłaszczenie eksponatów muzealnych, a do tego nigdy nie był w wojsku.

Temat ten wraca co jakiś czas w różnych odsłonach i zwykle pojawia się w chwilach zwątpienia, czyli takich kiedy fala naprawdę dużego entuzjazmu zamienia się w nieskuteczność i serię kompromitacji. I nie inaczej będzie tym razem. Są już wyraźne symptomy, które na to wskazują. Powstaje jakiś nowy zespół do spraw ratowania Polski, gdzie – jak zapowiada Mateusz Morawiecki – będą omawiane same najważniejsze i merytoryczne sprawy. Po co je omawiać w chwili kiedy PiS oddał władzę? Nie wiem. To jest kolejny występ folklorystyczny, taki sam jak Polska Wielki Projekt i podobne inicjatywy. Chodzi w istocie o to, żeby nie było niczego. Ludzie związani z PiS mówią nam – po nas choćby potop. My zaś klaszczemy, bo informację tę podaje nam nasz ulubiony redaktor i jeszcze się przy tym uśmiecha. Katastrofa globalna, do której się zbliżamy obudowana jest występami satyrycznymi jakichś komików, którzy uważają, że to jest najbardziej stosowny moment dla ich występów. I końca tych szaleństw nie widać.

Wrócę teraz do mojego ulubionego przykładu strategii biznesowej i politycznej. Fenomenu, którego nikt chyba nie rozumie, za to wielu nienawidzi szczerze, no i bezrozumnie właśnie. Czy wiecie jaki towar sprzedawała ludziom przez trzy dekady Gazeta Wyborcza? Nie wiecie. Otóż spokój i stabilizację. Normalność po prostu. Pod nią kryły się różne wcale nie piękne propagandowe programy, ale z wierzchu wszystko wyglądało tak, jak należy. Strategia ta przeszła kilka wielkich kryzysów i dziś wiele z niej nie zostało. Kryzysy te okazały się niszczące do części konsorcjum, bo nie miało ono do końca szczerych zamiarów wobec swoich odbiorców. No, ale sporo zainwestowało, żeby te zamiary ukryć. GW kreowała dziennikarzy i ich dzieła, w które wszyscy wierzyli, kreowała autorów książek, profesorów różnych dziedzin, polityków wreszcie. Otwierała liczne przestrzenie do aktywności intelektualnej, a wszystko po to, by przekonać ludzi, że jest autorytetem i władzą ostateczną. I dla wielu ludzi tym właśnie była, a dla niektórych nadal jest.

Kryzysy były niezależne od decyzji w zarządzie i wynikały z tego, że nie da się objąć wpływami całej populacji. W życie wchodziły nowe roczniki, ludzie przestali traktować serio krajowe media, one zaś nie odczytywały należycie oczekiwań nowego targetu. Potem obudziła się prawica i powstały blogi. To wszystko lekko jedynie naruszyło pozycję konsorcjum. Dziś wraca ono do swoich starych praktyk. Choć może ponieść klęskę, bo nie ma tam nowego kontentu, GW miele dziś swoje stare treści i pokazuje ramoli typu Szczygieł, który jest starszy ode mnie.

No, ale co z tego rozumieją nasi? Mniej więcej tyle, że muszą być tak zwane jajca. No i pokazują Kożuszka, rzekomo śmiesznego publicystę. Prócz tego całe rzesze ludzi, którzy nie mając żadnych jednoznacznych i nie podlegających krytyce osiągnięć potrafią jedynie zabierać głos na temat mającej wybuchnąć wojny. A czynią to z tajemniczym i przymilnym uśmiechem na twarzy.

Za swój target zaś uważają dziadków poprzebieranych w mundur Piłsudskiego i sprzedających stopnie generalskie za 180 zyli od nominacji.

Ponieważ w przyszłym tygodniu przyjeżdża nowy tytuł, a miejsca w magazynie znów ubyło, muszę ogłosić kolejną, trzydniową promocję.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zydowscy-fechmistrze/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/walka-urzetu-z-indygo/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sylwetki-zbigniew-sujkowski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/katastrofa-kaliska-1914/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jan-kapistran-biografia/

Promocja trwa do 1 lutego do godziny 21.00

 

sty 192024
 

Ludzie niczego się nie uczą, przede wszystkim zaś nie uczą się polityki. Wszystko przez to iż uważają siebie samych za ostatnią wyrocznię w jej sprawach, a przeszłość za panoptikum, nie mające już żadnego znaczenia. Ufają poza tym we własną moc. I to – za każdym razem – prowadzi ich na manowce, ku śmieszności i nieskuteczności.

Oto, a pewnie nie wiecie, przylatuje do Polski Elon Musk. Odwiedzi Oświęcim i będzie spacerował po muzeum, oglądając baraki i bloki śmierci. Wszystko po to, żeby żydowscy finansiści nie mówili o nim iż jest antysemitą. I na to wyskakuje minister Czarnek i pisze na twitterze list do Elona zapraszając go pod więzienie, gdzie siedzą Kamiński z Wąsikiem. Tu jest cały list:

 

zaraz po wizycie w Auschwitz zapraszamy w imieniu Wolnych Polaków do więzień w Radomiu i Ostrołęce, gdzie przetrzymywani są polscy parlamentarzyści. Po raz pierwszy od 1989 roku mamy w Polsce więźniów politycznych. Już w miesiąc po objęciu władzy świat usłyszał, jak nowa koalicja rządowa łamie prawo na każdym kroku. Trwa atak na polskie media, sądy i szeroko rozumianą wolność.

Muszę przyznać, że wobec takiego postawienia sprawy Bosak rzeczywiście wyrasta na męża stanu. Czarnek zaś mógłby co najwyżej zagrać cześnika Raptusiewicza w szkolnym przedstawieniu „Zemsty”.

Nie wiadomo co powiedzieć, albowiem wielu osobom taki list wyda się znakomitym pomysłem. Będą go bronić ci, którzy przedkładają prezentację czy też demonstrację nad skuteczność. I w demonstracjach się wyżywają. Takich mamy niestety większość. I wcale nie powoduje tymi ludźmi szlachetność, ale chęć zwrócenia na siebie uwagi, albo wręcz zarobienia paru groszy, jak to się notorycznie zdarza posłowi strażakowi. Wskazywanemu potem jako wzór do naśladowania. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że uda się wydobyć posłów Kamińskiego i Wąsika z więzienia w dobrym zdrowiu. Bo jak, nie daj Boże, któryś z nich umrze, wielu kolegów zacznie pozować przy zwłokach, w celi i będą sobie cykać selfie.

Wkraczamy w fazę niebezpiecznego obłędu, czyli demonstracji nieskuteczności. Jeśli nic nie można zrobić, a najwyraźniej nie można, trzeba dokonać serii bezskutecznych wygłupów, która podniesie cieśnienie narodowi. Wszyscy, póki co twierdzą, że naród demonstrujący na ulicach może obalić Tuska. Oby tak było. Ja jednak zawsze w takich razach mam przez oczami opis pogrzebu generałowej Sowińskiej. Podczas składania ciała do grobu, ktoś zerwał na pamiątkę gałązkę bzu rosnącego przy grobie. Po godzinie, wszystkie okoliczne krzaki były ogołocone z gałęzi i liści. Tylu relikwii potrzebował naród, by znieść podniesione na niewyobrażalną wysokość emocje.

Nie jestem przekonany czy to się sprawdzi dzisiaj, szczególnie, w wykonaniu ministra Czarnka. Oddano bowiem wszystkie narzędzia propagandy w ręce tamtych. I nawet jeśli oni posługują się nimi słabo, to i tak mają przewagę. Tym bardziej, że strategią po naszej stronie rządzi przemożne pragnienie autoprezentacji. Myślę, że jest to tak przemożna siła, że po śmierci prezesa PiS się nie utrzyma. My zaś skazani zostaniemy na wybór, który wskazał tu wczoraj jeden z komentatorów – pomiędzy Morawieckim a Wiplerem.

Ja wiem, że przywoływanie przykładów z przeszłości spotyka się co najwyżej ze wzruszeniem ramion, albowiem cała komunikacja polityczna opiera się na kilku, w sumie świeżych, i nic nie mówiących o istocie intryg przykładach. Przeważnie z II wojny światowej, ale jednak spróbujmy. Jak stworzyć i utrzymać w obiegu kłamstwo i jak zmusić przeciwnika do oddawania mu czci? Coś mnie podkusiło i zajrzałem sobie ostatnio do wiki, pod hasło Magdeburg. Konkretniej zaś chodziło o złupienie Magdeburga i wymordowanie jego ludności przez katolickie wojska. Zacznijmy od tego, że cała komunikacja polityczna owego czasu przechodziła przez Gazette de la France, którą czytał nawet cesarz Ferdynand. Do tego w obiegu były pisma autorów protestanckich, którzy opisywali z wielką swadą przebieg rzezi ludności w Magdeburgu. Czy tam byli? Rzecz jasna nie. Nie ma ani jednej relacji naocznego świadka, poza jakimś wyjętym z kontekstu fragmentem wypowiedzi Pappenheima. Jest za to mnóstwo relacji późniejszych, które opisują straszliwą rzeź i niszczenie miasta. Piszą nawet, że Magdeburg nie podniósł się z upadku aż do początku XVIII wieku. I nie przeszkadza to nikomu, że obok publikowana jest rycina Magdeburga z roku 1640, wraz ze wszystkimi kościołami i gmachami, rzekomo spalonymi i zburzonymi w roku 1631.

Rzeź Magdeburga jest w Niemczech takim samym memem, jak w ZSRR wielka wojna ojczyźniana. Ludzie nie mający nic wspólnego z Rosją, ginęli za Stalina, który zmusił ich do wierzenia, że to Rosja jest ich ojczyzną. Podczas gdy wojna toczyła się – w większej części – na terenach Ukrainy i Białorusi, czyli dawnej Rzeczpospolitej. To są poważne polityczne i propagandowe paradoksy, których opisami i konsekwencjami nikt się nie przejmuje, a to ze względu na konieczność natychmiastowego przybrania pozy na tle bieżących wydarzeń. No i wyemitowania stosownego komunikatu.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Magdeburga, zanim przejdziemy do ministra Sienkiewicza. Miasto zostało oblężone – tak piszą, choć ja mam coraz więcej wątpliwości co do tego – a potem zdobyte szturmem i zniszczone. Miało w nim zginąć ponad 20 tysięcy ludzi. Wydarzenie to opisywali wszyscy niemieccy geniusze poezji i dramatu. Kłopot w tym, że wszyscy oni żyli ponad sto lat po tych wydarzeniach. Zasugerujmy  teraz jak było naprawdę. Kiedy Szwedzi wkroczyli do Niemiec, protestanccy książęta Rzeszy, nauczeni doświadczeniem poprzedniej fazy Wojny Trzydziestoletniej, stanęli przy cesarzu. Za nic mając nawoływania swoich protestanckich braci, by odstąpili go i przyłączyli się do Szwedów. Ci zaś oblegli kluczowe dla Brandenburgii i Śląska miasto Frankfurt nad Odrą. 13 kwietnia 1631 roku doszło do szturmu miasta i wojska szwedzkie, a także szkoccy najemnicy, wymordowali trzy tysiące osób. I są na to dowody w postaci bezpośrednich relacji. Nie zapłacono najemnikom i oni wdarłszy się do miasta wybili mieszkańców i zabrali ich mienie. Podpalili też budynki. Tylko, że opis ten został przeniesiony wprost do opisu zdobycia Magdeburga, którego, jak przypuszczam, w ogóle nie było. Johan von Tilly dowódca wojsk katolickich maszerował przeciw Szwedom pod Frankfurt, ale zatrzymał się pod Magdeburgiem. Gustaw Adolf zaś, król Szwecji, miał przyjść miastu z pomocą. Był jednak zajęty plądrowaniem Frankfurtu, poza tym zależało mu, żeby protestanci opuścili cesarza i przyłączyli się do niego. W tym celu rozpuszczono plotkę o zniszczeniu Magdeburga, który stał sobie w najlepsze. Król Szwecji wydał jeszcze oświadczenie, jakbyśmy dziś powiedzieli, gdzie stwierdził, że mieszkańcy miasta sami są sobie winni, albowiem nie przygotowali murów do obrony. Tymczasem załoga w Magdeburgu była słaba, albowiem część tej załogi odeszła pod Frankfurt, a pozostali mieszkańcy otrzymali od króla Szwecji gwarancje. Te zaś nie zostały wypełnione, albowiem Gustaw Adolf, Francuzi i Londyn stojący wtedy jeszcze po stronie protestantów, domagali się ofiary, która odwróci sojusze w Niemczech. Nie wiemy co się stało w Magdeburgu. Przypuszczam, że nic. Cesarscy zajęli miasto, a potem wycofali się na wieść o triumfie Szwedów we Frankfurcie. Propaganda jednak zrobiła swoje i dziś nie ma nikogo, kto kwestionowałby tamte wydarzenia. Choć gołym okiem widać cały szwindel.

I mamy teraz ministra kultury, który wychodzi na mównicę sejmową i daje popis taki – w przejęciu telewizji nie chodziło o telewizję, ale o dwa nazwiska – Adamowicz i Filiks. Przyznam, że mnie zatkało. Widzimy bowiem co jest grane – chodzi o zatarcie pamięci o Smoleńsku i zdegradowanie tego wydarzenia. Chodzi o przerzucenie odpowiedzialności z winnego i odpowiedzialnych za okoliczności śmierci tych dwóch osób, na partię polityczną i całą formację ideową. I to jest robione na zimno, z całkowitym wyrachowaniem według najlepszych wzorów.  O których minister kultury ma najwyraźniej jakieś pojęcie. I na to wyskakuje Czarnek ze swoim listem do Elona Muska, gościa, który wyrzuca ludzi ze swojej platformy, jak ktoś tam coś niepochlebnego o LGBT napisze.

Jeszcze raz utwierdzam się w przekonaniu, że jakiekolwiek zabiegi o popularność i sławę to pułapka. I musimy, w promocji naszych książek, przejść do formuł i formatów zamkniętych. Czyli spotkań o charakterze prywatnym, na które przychodzą ludzie nie wstydzący się własnego nazwiska. Na razie jeszcze nie zacząłem ustalania terminów spotkań katakumbowych, bo muszę skończyć dwie książki, do których Tomek i Hubert rysują ilustracje. Poza tym czekam, aż się trochę ociepli.

Jeśli ktoś może mnie wspomóc w zbiórce pieniędzy na mieszkanie dla Saszy i Ani, będę wdzięczny.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

sty 182024
 

Twitter pełen jest wpisów ludzi, którzy wyrażają zdziwienie i oburzenie, albowiem rząd zmienia plany dotyczące budowy CPK i elektrowni atomowych. I to jest niezwykłe, ale też trochę niewiarygodne. Jak ludzie świadomi tego co się dzieje wokół mogli głosować na trzecią drogę? No nic, widocznie jakoś mogli, a dziś budzą się po czasie i robią tak zwane wielkie oczy.

Po sieci krąży nagranie, jak minister kultury, siedząc w ławach sejmowych wyciąga z kieszeni marynarki foliową torebkę z białym proszkiem. Widać ją jedynie przez kilka sekund, ale już się tego nie da odzobaczyć. Nie wiemy co jest w torebce, ale spekulacje trwają.

Posłowie i posłanki koalicji idą na tak zwany rympał, bo wiedzą, że drugiego razu już nie będzie. Jednymi ludźmi, którzy zachowują się jak należy są prokuratorzy, odmawiający współpracy z ministrem sprawiedliwości. Cześć i chwała im za to. Minister jednak prokuratorów ze swojego otoczenia wysłał na przymusowy urlop. Festiwal szaleństwa więc trwa. Tamci nie ustąpią. Są całkowicie i absolutnie przekonani, że mogą robić co chcą, a w razie jakiejś katastrofy, nic im się nie zdanie. Wrogie wojska nie wymordują ich, a jeśli uciekną do Brukseli zostaną tam przyjęci z otwartymi ramionami. To jest projekcja obłąkana, no ale każdy może wierzyć w to co zechce.

Tusk i wszyscy jego funkcyjni ruszyli ławą przeciwko pisowskim do niedawna mediom, które dziś w ogóle niczego nie nadają. Co się nie zdarzyło od czasu stanu wojennego, jak wiemy. Media pisowskie są oskarżane o różne finansowe przekręty. Opis tych wyłudzeń jest prosty i niestety raczej prawdziwy. Tak zwani eksperci mieli podpisane umowy ryczałtowe w TVP i dostawali 500 zł od jednej wypowiedzi eksperckiej na wizji. Być może to nieprawda, ale nawet jakby dostawali 300 to byłby skandal. A ja, biedny idiota, chciałem zaprosić kiedyś prof. Jabłońskiego, tego w czapce, na konferencję i zapłacić mu 1000 zł za godzinny wykład. Ponoć najwięcej przytulił pan Janek, mówią, że aż 300 tysięcy w mijającym roku. Niestety znów musimy, jako naród, bo pojedynczo każdy może robić co chce, bronić tych gamoni. Nie ma bowiem nikogo, kto reprezentowałby w należyty sposób nasze sprawy. No, ale też jak oni je reprezentują? Oto premier Morawiecki, wielbiciel oszusta nazwiskiem Harari, zgodził się w Brukseli na wszystko, a ta Bruksela, nawet po dojściu Tuska do władzy, nie zamierza nie zamierza wypłacić nam żadnych pieniędzy z KPO. Ludzie głosujący na Tuska, lewicę i Hołownię, na razie udają, że nic nie widzą. I czekają. Nie wiadomo na co właściwie, bo jeśli wszystko przebiega tak, jak sobie to układam w głowie, to oni są oszwabieni najbardziej. Po dewastacji kraju zaś zaatakuje nas Rosja, która dostanie na to carte blanche. Pytanie czy jest tak głupia, żeby dopełnić miary zniszczeń czy tak cwana, żeby wprowadzić komunizm gomułkowski pod przywództwem Komorowskiego? O tym się przekonamy niebawem. Wszyscy jednak wieszczą co innego – Niemcy mają tu wejść i bronić nas przed tą Rosją. Problem w tym, że zdolni do walki żołnierze niemieccy mówią po rosyjsku. Takimi plotami żyje dziś kraj, który jeszcze wczoraj szykował się do wielkiego skoku w przyszłość. Niestety część jego mieszkańców, ta bardziej aspirująca, udająca przed lustrem kogoś kim w istocie nie jest, postanowiła wepchnąć resztę w przepaść. No i właśnie spadamy. Hołownia ogłosił publicznie, że ma wszystkie cechy potrzebne do tego, by być prezydentem. Tego się nawet nie da skomentować. Żaden żart nie przebije tej hucpy. Moim zdaniem jednak gorsze jest to, że Morawiecki zapowiedział iż chce być prezesem PiS. I nikt w PiS, a przynajmniej ja tego nie słyszałem, nie skomentował tej wypowiedzi. Czy skomentował? Wiecie coś o tym? Morawiecki nie może zostać prezesem PiS, albowiem człowiek ten rozumuje kategoriami nie z tego świata. Jacek Drobny, który odszedł od nas dwa lata temu, wytłumaczył mi kiedyś kim jest pan Mateusz, a ja mu akurat wierzę. Dziś, ponieważ Jacek jest już w miejscach od naszego padołu odległych, mogę to spokojnie napisać. – Wyobraź sobie – powiedział – oś na której zaznaczono stopnie szaleństwa. Na początku jest normalny człowiek, jako miara, a na końcu Leszek Czarnecki. Gdzieś w połowie drogi między normalnym człowiekiem, a Leszkiem Czarneckim znajduje się Mateusz Morawiecki. Tak się wyraził nasz nieodżałowany przyjaciel, który przecież znał obydwu dobrze, z czasów bardzo dawnych.

Rozumiecie, że potraktowałem to serio i tak samo traktuję tę wypowiedź dziś. Mateusz Morawiecki prędzej uwierzy w to, że Harari reprezentuje cywilizację pozaziemską, niż w to, że ktoś w Brukseli traktuje go jak śmiecia i chce oszukać. Kiedy zostanie szefem PiS, ta jego wiara zwiększy się, jak sądzę, sześciokrotnie.

No, ale dajmy spokój byłemu premierowi, który na szczęście przycichł dając możliwość wypowiadania się innym.

Co tam słychać w TV Republika, ostatnim bastionie uczciwości, prawości i sprawiedliwości? A nic, Rachoń z Cenckiewiczem ogłosili, że będzie trzeci sezon Resetu. Z uśmiechami na ustach to zapowiedzieli. I już nawet ci, którym się z głupoty i entuzjazmu wobec PiS ulewało, zaczęli zadawać pytania – ale jak kto trzeci sezon? A czy nie było podstaw do osadzenia zdrajców wskazanych w tym filmie już po pierwszym sezonie? Odpowiedzi nikt nie udziela, bo nie o to chodzi. Liczy się dobra zabawa i entuzjazm. Ludzie zaś nie mają wyjścia – muszą wierzyć, bo inaczej tamci zrobią im kęsim, kęsim…Czekajmy więc na kolejną poważną demonstrację, która będzie jeszcze jednym krokiem ku temu, by PiS powrócił do władzy. Może nie sam, może w koalicji, czekajmy, bo tylko to nam zostało. I ufajmy, że są w tej partii jacyś politycy, którzy rozumieją coś więcej niż Mateusz Morawiecki. Tak dobrze i komfortowo jak było już nigdy nie będzie. Dzięki temu co się stało widzimy jednak, że nie ma w PiS nikogo, absolutnie nikogo, kto nadawałby się na przywódcę. Każdy, kto tego próbuje natychmiast wpada w pułapkę kokieterii i zaczyna robić jakieś nieznośne fikołki, albo nucić piosenki pana Janka. Ja typowałbym Beatę Szydło, ale ona jest zdyscyplinowana i posłuszna i nikt jej nie wystawi w żadnych zawodach, bo każdy z tych gamoni uważa, że lepiej się nadaje do pełnienia ważnych funkcji. Tak więc pozostaje nam czekać, co zrobią nasi stratedzy. W TVP Republika, prócz filmu Reset sezon trzeci poszukują jeszcze ludzi, którzy nagrywaliby jakieś śmieszne animowane filmiki, na przykład z Olszańskim w roli głównej. Takie wiecie, żeby były jajca i komentarz bieżących wydarzeń. To świetnie stymuluje nastroje tłumu i dobrze wpływa na oglądalność.

https://twitter.com/Bekartsmekart/status/1747695880361177546

Laleczki Barabry Pieli już się opatrzyły i potrzebne jest coś nowego. Najważniejsze, kochani, żeby przez życie iść z uśmiechem. Aha, byłbym zapomniał – poseł Jakubiak, którego wszyscy uważają za męża opatrznościowego nazwał marszałka Bosaka intelektualistą. Zamarłem. Jeśli Bosak jest intelektualistą, to my, tutaj stworzylibyśmy taki sejm, że żaden inny by za nami nie nadążył. Jadę dziś w trasę, więc nie będę komentował. Nieustająco proszę o wsparcie dla Saszy i Ani

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

sty 142024
 

Herbert George Welles, w powieści „Wojna światów”, przemawia do nas głosem narratora. Ten zaś musi jakoś uspokoić żonę w związku z najazdem Marsjan, który się właśnie rozpoczął. I coś tam jej tłumaczy, że stacjonujący w pobliżu królewski regiment artylerii rozprawi się z nimi raz dwa. Po czym sam z siebie szydzi – mówiąc – jesteśmy jak ptaki Dodo na Nowej Zelandii obserwujące z klifu lądujących marynarzy z maczetami i karabinami. Mąż Dodo mówi do żony Dodo – za chwilę się z nimi rozprawimy kochanie, patrz jakie mamy mocne dzioby.

Wczoraj ujawniliśmy tu istnienie człowieka nazwiskiem Unger. Nie wiemy dokładnie kogo reprezentuje, prócz demokratycznych kół amerykańskich i narko-komunizmu z Ameryki Południowej. Zapewne też jakieś środowiska z Niemiec, bo jak ustalił to jeden z komentatorów, istnieje plan by Europa żywiła się tym, co zostanie wyprodukowane w Ameryce Południowej. To jest wprost plan zagłodzenia i uzależnienia od dostaw niemieckich całej Europy Wschodniej, gdzie zapewne produkcja żywności zostanie zabroniona. Pan Unger, jak można przeczytać był mentorem Obamy, celowo nie piszę – prezydenta Obamy, bo to nie był żaden prezydent. Był także ponoć mentorem obecnego papieża, o czym nie mówi się w Polsce, ale mówi się w Hiszpanii i Kolumbii. Być może także w Argentynie.

Pan Unger jest kolejną, w długim szeregu zbrodniczych małp z tytułami profesorskimi, która usiłuje uzasadnić systemowe niewolnictwo, podział kastowy i rasowy według nowych zasad i kolorów, a także powszechny rabunek i głód. To nie są sprawy nowe, on je tylko inaczej ponazywał. I tak dyktaturę proletariatu nazwał wzmocnioną demokracją. Tymczasem chodzi o to, co już dobrze znamy z lat powojennych – żeby na cały powiat były dwa sklepy spożywcze z importowaną żywnością, a na miasto wielkości Lublina dwie piekarnie produkujące chleb z trocin. Nie wierzę więc, konstatując powyższe, że za Ungerem nie stoją Niemcy. Postuluje on też, by unieważnić całkowicie ciała ustawodawcze, a w ich miejsce powołać coś, co określa jako „formy niesformalizowane”. Nie wiem, jak formy mogą być niesformalizowane, ale widocznie nie rozumiem nowych czasów. Te niesformalizowane formy zastępujące izby reprezentantów narodu, to po prostu gangi interpretujące prawo tak, jak jest im wygodniej i podejmujące – na rozkaz z góry – decyzje, które mogą się spotkać wyłącznie z gwałtowną, być może krwawą reakcja ludu, uważanego do tej pory za suwerena, a teraz zamienionego w nawóz historii, jak za towarzysza Stalina.

Pod moim wczorajszym tekstem, stale tu obecny prof. Krzysztof Ostaszewski wpisał krytyczny komentarz dotyczący Ungera i natychmiast został zbanowany. Czasowo oczywiście, ale jednak. To o czymś chyba świadczy, nie?

Rozmawiałem wczoraj z kolegą o tym Ungerze i zgodziliśmy się, że system dystrybucji tych nowych idei, które nie są wcale nowe, wygląda następująco. Kontent główny produkują tacy jak Unger, którzy przeszli procedurę uwiarygadniającą i zdobyli stopień naukowy pozwalający na nowe opakowanie starych herezji. Ponieważ nie wszyscy z tego wszystko rozumieją, a nowe idee należy propagować, kontent ten dzieli się na mniejsze pakiety, co czynią ludzie zwracający na siebie uwagę samą tylko postawą, tacy, którzy przez tę postawę zachęcają do sięgnięcia po treść. I to jest pan Harari, który jest gejem, żydem i weganinem chyba. To jest tak oryginalne, że poszukujący wrażeń mężowie i żony Dodo, nie mogą przejść obok lansowanych przez pana Harari treści obojętnie. Ma on załatwioną centralnie dystrybucję, a do tego jest stale w trasie promocyjnej, którą załatwił i opłacił sponsor. Nie wiemy kim jest on dokładnie, ale możemy przypuścić, że ma związek z uniwersytetem Harvarda. Być może luźny, ale jednak. I teraz na spotkanie z panem Harari jedzie – zafascynowany produkowanym przez niego kontentem – premier Mateusz Morawiecki.

Rozumiecie? Pan Unger dostał zadanie – oszukać posiadających cokolwiek ludzie po raz kolejny. Pan Harari został wyznaczony do propagowania tych treści, wprost do infekowania nimi umysłów, premier zaś polskiego rządu, jedzie oddać temu funkcyjnemu hołd. Bo wierzy, że emitowane przezeń treści to przyszłość świata. I wreszcie obejdzie się  bez tych archaicznych pojęć – prawica, lewica, konserwatyzm, tradycja, Bóg, honor, ojczyzna. Wszystko będzie jedną wielką przyszłością, dobrze zaplanowaną i celowo zrealizowaną.

Ta zaś ujawniła się w zaskakującej dla premiera Morawieckiego formie, bo okazało się, że formuła „niezformalizowane formy” triumfuje. A nie tak on sobie przecież wyobrażał realizację nauk swojego idola Harariego. Oto w Polsce, niejako samoczynnie, owe niesformalizowane formy rozpoczęły działania zmierzające do likwidacji starego porządku. Na naszym blogu zaś, co mnie przyznam zaskoczyło, niektórzy zaczynają przygotowywać się na nowe czasy mówiąc – na przykład – złoto nie jest już takie ważne w ekonomii. Poczekajcie, jak przed wejściem do wagonów ściągną wam z rąk pierścionki i obrączki, a z uszu wyrwą kolczyki. Wtedy będziecie się mogli zorientować czy złoto jest czy nie jest ważne i wartościowe.

Wszystko jest ważne i wartościowe, bo wszystko będzie poddane destrukcji w najbliższych miesiącach. Obrony przed tym nie ma żadnej, albowiem przez osiem lat rządów PiS, najważniejsi i najbardziej wpływowi politycy tego rządu wierzyli w przyszłość, deklaracje ludzi, za którym stał pan Unger i w to, że Polska zastąpi Niemcy na arenie europejskiej. To znaczy, że będzie miała dla Ameryki – czyli demokratów i narko-komuny większe znaczenie niż Niemcy. Ludzie opowiadający takie dyrdymały nie zadali sobie nawet trudu by poczytać coś o związkach niemieckiego biznesu z Ameryką Południową, szczególnie zaś Argentyną. Uznali bowiem, że wiedzą już wszystko, a żonglowanie kilkoma pojęciami i wydumanym schematem działania, załatwi cały, potrzebny do rządzenia kontent.

Jeszcze raz – profesor, który był doradcą prezydenta Luli, Obamy i papieża kreuje doktrynę. Jest ona kolportowana przez wylansowanych na lokalnych rynkach autorów, do których łaszą się premierzy rządów dużych państw. Polska zaś – przez osiem lat – brnie w głupkowatą publicystykę, sylwestry marzeń i demaskacje moskiewskiej agentury traktowane jak rozrywka dla upośledzonych umysłowo. Dlaczego? Żeby wybrani i mianowani do odegrania ról na lokalnej scenie mogli w spokoju skonsumować ten swój sukces. Czy to się udało? Nie, albowiem nie było takiego planu. Był inny, o czym wczoraj poinformował wszystkich prezydent Joe Biden. I ten plan będzie realizowany.

Efektem tego w Polsce jest oczywiście fala sarkazmu w związku z postawą USA i oglądanie się na Rosję. To z kolei wynika z niemożności wyprodukowania dość silnego kontentu na miejscu, który pomógłby ludziom przetrwać tę falę szaleństwa. Być może możliwą do wygaszenia. Mamy za to pana Janka i jego piosenki oraz jeszcze więcej pocieszającej i sarkastycznej publicystyki w wykonaniu gwiazd dziennikarstwa. Te gwiazdy zaraz zaczną się wypowiadać dokładnie jak ptaki Dodo z powieści Wellesa.

W zasadzie już się wypowiadają. Oto – znienacka – wychyną wczoraj z odmętów Instytut Wolności Igora Janke, który jak wiemy działa dla dobra kraju ponad podziałami. Pan Igor zapraszał wszystkich na jakiś panel czy też wykłady, a jednym z gości był Tomasz Siemoniak. Na co pojawił się – wszystko odbywało się na twitterze – prof. Cenckiewicz, znany demaskator moskiewskiej agentury i pełnym oburzenia głosem zapytał – Jak to Igor Siemoniaka zapraszasz? Pan Igor spokojnie odpowiedział, że on stara się, by każda opcja polityczna mogła się wypowiedzieć – cytuję z pamięci. Gotów był też zaprosić prof. Cenckiewicza, ale ten chyba nie miał ochoty tam chodzić.

Ja się tą wymianą zdań szczerze ubawiłem. Jeszcze bardziej się ubawiłem kiedy okazało się, że pewien poseł z PSL powiedział, iż pary homoseksualne lepiej wychowują dzieci niż pary heteroseksualne. I dał do tej wypowiedzi swoje uśmiechnięte zdjęcie. Wieczorem zaś ogłoszono, że w programie „Rolnik szuka żony” będą występować geje i w ogóle osoby LGBT, albowiem miłość nie wyklucza. Hołownia z Kosiniakiem ogłosili zaś, że wspólnie idą do wyborów samorządowych. Czekam teraz aż nowy dyrektor Lasów Państwowych każe przychodzić leśnikom do pracy w stringach. Oni zaś, ponieważ nie są tymi ludźmi, za których ich bierzemy, grzecznie te stringi założą. I będą je jeszcze kokieteryjnie prezentować na powierzchniach zrębowych.

Postawa prof. Cenckiewicza świadczy o tym, że ludzie wyznaczeni przez okoliczności, albo kogoś wpływowego do odegrania istotnych ról na lokalnej scenie zostali zrobieni w bambuko. O takich istotach jak profesorowie Legutko i Krasnodębski w ogóle nie chce mi się mówić. Zmarnowali lata na tłumaczenie swoim wrogom w Brukseli spraw, które tamci doskonale znali, bo byli odpowiedzialni za ich wdrożenie i działanie. Nasi zaś nie zauważyli nawet w co się gra.

Jaki pomysł ma teraz PiS, albowiem telewizja już jest zdobyta, za chwilę zdobyta będzie prokuratura krajowa? Mamy śpiewać – nic się nie stało, Polacy nic się nie stało, a złoto nie ma takiej wartości jak sądzicie? Marsjanie właśnie wylądowali. Ostrzcie swoje dzioby…

Zastawiono na tych naszych bieda-myślicieli pułapkę autoprezentacji, oni zaś wpadli w nią, jak prof. Pimko w romans z Zutą, w powieści Fredyrurke. Celowo używam tej metafory, bo to jest kontent zrozumiały przez naszych. Nic innego nie wchodzi w grę, jak się nie wspomni o Gombrowiczu, Herbercie, albo Miłoszu, oni nic nie rozumieją. Stoją jak te pniaki i gapią się bezmyślnie w ścianę. I stąd właśnie mamy to zdziwienie Sławomira Cenckiewicza.

My tutaj oczywiście niczemu się nie dziwimy, bo od wielu już lat wiemy kim jest Igor Janke. Przypomnijmy może na koniec gdzie to, do jakiej stolicy, skierował jego żonę były już minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau? Ach przecież! Do Brazylii…! I dziwiliśmy się, że pani Bogna, germanistka, nie zna wszak portugalskiego. Być może w ogóle nie będzie jej to potrzebne. Być może wszystkie istotne dla jej misji osoby mówią tam po prostu po niemiecku. Czy nie jest to interesująca koncepcja? A Wy? Jak myślicie?

Na koniec chciałbym, żebyście posłuchali pewnego profetycznego tekstu sprzed wielu lat. Napisał go i zaśpiewał artysta wrocławski Olek Grotowski

https://www.youtube.com/watch?v=aGF8AS-z5mI

 

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi zebrać pieniądze na wynajęcie lokalu dla Saszy i Ani, wdowca z terenów okupowanych i jego dziesięcioletniej córki. Zostali sami na świecie i muszę im pomagać, bo akurat tutaj skierował ich dobry Bóg. Sam zaś, bez Was sobie nie poradzę

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

sty 132024
 

Zaszły różne okoliczności, które skłaniają mnie takiego a nie innego postawienia sprawy. Możemy bowiem, z całym spokojem założyć, że nasza wizja życia religijnego znacznie się różni od tej, którą wskazuje nam Ojciec Święty. I choć musimy być posłuszni, bo Kościół jest strukturą hierarchiczną, możemy przecież zapoznać się z opinią innych na temat polityki naszego papieża. Zwłaszcza, że ci inni pochodzą z kręgów kulturowych znacznie Ojcu Świętemu bliższych, wręcz tożsamych.

I tak usłyszałem wczoraj, że to co my odbieramy jako przedziwne zachowania, nie zgadzające się, w naszym prostym czy nawet prostackim rozumowaniu, z doktryną i praktyką wiary, jakie znaliśmy do niedawna, jest czymś innym zgoła. Usłyszałem mianowicie, że papież jest częścią ofensywy narko-komunizmu, którego centra znajdują się w Ameryce Południowej i właśnie ruszyły do ataku w porozumieniu z KGB i chińskim odpowiednikiem tej służby. Ktoś może rzec, że to co piszę, to szuria w pełnym wymiarze. Zapewne tak, ale spróbujmy oderwać się od tych krytycznych ocen i zostawić tu pewien szkic sytuacyjny. Dla prawicowych środowisk w Hiszpanii sprawa ta jest oczywista i nie ulega kwestii. Kiedy połączymy tą informację z ruchem migracyjnym popieranym przez lewicowe środowiska UE, które negując fakty, wskazują na doktrynę, całkowicie błędną, coś nam może zacznie świtać w głowach. Owa dobroć i łagodność, którą próbuje zainspirować nas Ojciec Święty, postrzegany przez wielu jako papież oderwany od ich życia, może mieć inny wymiar. Nie musi, ale może. Warto się nad tym pochylić skoro Hiszpanie są przekonani, że czerwone bezprawie, które rządzi ich krajem ma takie właśnie źródła. Tym bardziej powinniśmy się tym interesować im silniej presja na granice UE jest skorelowana z presją na granice USA. I nie widać nigdzie żadnej skodyfikowanej doktryny, która mogłaby tę korelację i samo zjawisko nazwać. A gdzie tu mówić o przeciwstawianiu się jednemu i drugiemu. Wszyscy wiedzą, że ruch migracyjny jest stymulowany, ale każdy udaje, że nie jest. Nawet jeśli nie udaje, nie ma to znaczenia, albowiem gros zainteresowanych tym problemem osób jest poza kręgiem decyzyjnym i poza komunikacją istotną, jaka się w tym temacie odbywa.

Jesteśmy świeżo po demonstracji, która otoczona była kordonem policji. Patrząc na tę policję, która uśmiechała się z politowaniem widząc ludzi wznoszących, jakże przecież istotne dla nas wszystkich hasła, nie może było się pozbyć niepokoju. Kogo w przyszłości będą ochraniać ci chłopcy i dziewczęta,? W końcu znaleźli się oni w policji, kierując się wyłącznie egoistycznymi pobudkami – bo pieniądze, bo awans, bo szybka emerytura, bo nie trzeba się zastanawiać co zrobić z życiem, bo dają broń. Niewielu z nich pomyślało o tym, że będą chronić porządek i bronić praworządności, a nikt chyba nie myśli o swojej pracy w kategoriach utrzymania w całości państwa, które wypłaca im pensje. Warto by było zrobić jakieś badania, które wskazałyby jaki procent policjantów praktykuje, ilu z nich chodzi do kościoła. No, ale my tego nie zrobimy, więc rzucam to tylko jako luźną refleksję. Jasne jest bowiem, że każdy centralizujący ruch zmierzający w stronę integracji UE czyni z tych ludzi najeźdźców we własnym kraju. Dokładnie tak samo, jak to było w latach powojennych, kiedy do milicji szły najgorsze męty, albo ludzie bez perspektyw. Ich wrogami zaś zostawali ci, co posiadali cokolwiek i mogli tym posiadanym majątkiem rozporządzać. Nie inaczej będzie dzisiaj po zaimplementowaniu nam milionów nielegalnych migrantów chronionych prawem unijnym. To ich będą chronić policjanci, przed pokojowymi demonstracjami miejscowych. Te demonstracje wkrótce przestaną być pokojowe, albowiem przybysze wezmą sprawy w swoje ręce i po kilku prowokacjach doprowadzą do niespotykanych dotąd eskalacji, być może zbrodni. One pozostaną niezauważone, albowiem doktryna jest ważniejsza. Mówi ona, że migranci są potrzebni, bo ratują gospodarkę. To kłamstwo, oni ją zatapiają, ale nie ma to znaczenia. Bo struktury UE są skorumpowane. Hiszpanie twierdzą, że przez narko-komunizm wspierany przez KGB. Możliwe, że tak właśnie jest. To z kolei prowadzi nas do wniosku, że cała polityka UE ma na celu wyłonienie wąskiej elity, która będzie rządzić piekłem z gwarancjami owego narko-komunizmu. Piekło zaś na samym dole pilnowane będzie przez młodych policjantów idealistów, a w razie gdyby oni nie dawali rady przez gangusów z doświadczeniem. Świat na naszych oczach odwraca się na nice, ale my tego nie dostrzegamy, albowiem jesteśmy na ostatnim miejscu do odwrócenia. Hiszpanie są na pierwszym i już to widzą. Oni też pierwsi się opamiętają. My tego nie zrobimy być może nigdy. Stopień niezrozumienia rzeczywistości z jakim mamy do czynienia w Polsce jest bowiem bardzo głęboki, pragnienie zaś, by oszukiwać się jak najdłużej, bo może wszystko się jakoś ułoży, albo zmieni na lepsze, jest przemożne.

Jako ludzie roszczący sobie pretensje do widzenia wyostrzonego zapytać możemy – czy ci durnie z UE naprawdę myślą, że się uchowają, kiedy zdeprawują ludzi, odbiorą im wolność, pieniądze, zamkną w gettach, do których będą dostarczane substancje odurzające? Doktryna im podpowiada, że są wyjątkowi i na pewno będą traktowani wyjątkowo. Kiedy zaś projekt zostanie doprowadzony do końca ich opinie, życie i pretensje nie będą miały znaczenia. Nikt nie będzie oceniał tego co się wydarzy, bo nikt nie będzie miał takich narzędzi. Oni tego nie wiedzą, bo mają swoją wiarę. My zaś mamy swoją. Ta zaś podpowiada nam, że nie można praktykować bez pokory. Nie można też jednak zbyt długo tkwić w pokorze, bo zamienia się ona w stymulator emocji  bynajmniej nie pięknych. Czasem trzeba podnieść głowę i stwierdzić co następuje – listek po listku, jak karczocha, odbiera się nam wolność i swobodę praktyk religijnych. Na miejsce naszych księży i zakonników szykuje się kogoś innego, osoby nie posiadające kwalifikacji, stosownej wrażliwości i energii, zrozumienia wreszcie. Nie wierzymy w to, że na błogosławieństwach dla par jednopłciowych się skończy. Efektem będzie wywyższenie owych par ponad standardową rodzinę i nawet jeśli nie dokona się to w majestacie prawa, dokona się to w świecie realnym i będzie nieodwracalne. O tym karczochu napisałem celowo, albowiem jedzenie karczocha to była metafora polityki Fryderyka II, króla Prus wobec Polski. Dziś, na podstawie tego, co mówią Hiszpanie, przynajmniej niektórzy, możemy stwierdzić, że identycznie wygląda polityka narko-komunizmu wobec Kościoła. I nie mówcie mi, że narko-komunizmu nie ma.

Chciałbym teraz zwrócić uwagę na pewien mechanizm. W Polsce mamy wielu krytyków papieża Franciszka, którzy swoją krytykę opierają na opinii miejscowych autorytetów. Nie będę ich wymieniał z nazwiska, ale są to osoby albo dysfunkcyjne, albo wprost szalone, albo wysuwające dziwne roszczenia i domagające się atencji, całkowicie niezasłużonej. Podstawą zaś tej krytyki jest negacja całego Kościoła po Soborze Watykańskim II. Tak, jakby ktoś celowo dał im do ręki kij i powiedział – macie tu chłopcy narzędzie walczcie dzielnie, może uda wam się zawrócić Wisłę. I zabawa trwa w najlepsze. Dokonują się prezentacje, a publiczność klaszcze, wymienia uwagi, inspiruje się i niepokoi. Gdyby tylko udało się odwrócić skutki tego soboru – myśli – nasze życie wyglądałoby inaczej.

Nie wiem czy ktokolwiek w Polsce zwraca uwagę na tego pana https://en.wikipedia.org/wiki/Roberto_Mangabeira_Unger o którym dowiedziałem się wczoraj. Jest to człowiek o wielkich wpływach w Ameryce Południowej, który pracuje na Harvardzie. Był mentorem Obamy, a mój wczorajszy rozmówca twierdzi, że także kardynała Bergolio. Nie chce mi się zagłębiać w meandry jego filozofii, ale mogę wskazać, że w naszej części świata nikt nie dysponuje tak dobrze opracowaną doktryną. Staliśmy się zapleczem intelektualnym Ameryki i mowy nie ma, żeby to odwrócić. Zacząłem czytać to co jest tam o nim napisane i doszedłem do momentu kiedy to padło stwierdzenie, że prawo własności jest tylko artefaktem historycznym. No i wszystko w zasadzie jest wyobrażone. Pomyślałem, że jak ktoś jest na haju, to może sobie wyobrażać jeszcze więcej niż na trzeźwo. I musiałem przyznać rację mojemu rozmówcy – narko-komunizm jest dobrze przygotowany do ekspansji. Ma doktrynę, narzędzia, na razie nie wyostrzone, czyli ruch migrancki, przekupił urzędników, albo jego przedstawiciele objęli po prostu stanowiska w kluczowych pionach administracji. My zaś zastanawiamy się co będzie z naszą biedną konstytucją i przyglądamy się temu jakiemuś Tuskowi, który nie zostanie nawet kapralem w globalnym obozie koncentracyjnym zbudowanym przez pana Ungera. Nie mamy nic, co mogłoby nam pomóc w przeciwstawieniu się nadchodzącym zmianom. Przeciwko sobie zaś mamy całkowicie zakłamanych i przekonanych i swojej wyższości nad nami, a do tego solidnie finansowanych wrogów. Każdy ruch jest przy tym zagrożeniem, albowiem jakiekolwiek wspomnienie o tych kwestiach uwalnia szurię, która ma jeden cel – zwrócić na siebie uwagę i utrzymać ją jak najdłużej, paraliżując decyzje i działania masy. I to także jest, jak przypuszczam, częścią planu. W planie tym nie ma w ogóle miejsca na coś takiego jak Polska. Ludzie z tamtej strony Atlantyku bowiem nie myślą o naszej części Europy w ogóle. Po prostu chcą ją, po uprzednim wyeksploatowaniu oddać w ręce Rosji. Ta zaś ma udawać „wielką nadzieję białych”, co właśnie odbywa się na naszych oczach.

Czy będzie dobrze? Nie wiem. Na razie, w wyniku serii kardynalnych błędów, za które kajał się wczoraj premier Morawiecki, jest źle. Błędy te są jednak nadal popełniane, brutalność tamtych rośnie, mają oni bowiem gwarancje, a kiedy ich mieć nie będą zaczną strzelać. Żeby udać, że je mają. Może więc – zamiast prowadzić dyskusje z – pardon – dupą, ktoś ze świadomych polityków, powinien porozumieć się z głową, czyli tymi osobami, które udzielają Tuskowi gwarancji? Można rzec, że na to jest już za późno. Wszystko zależy od tego, jak poważnie potraktujemy temat i jakie narzędzia uda się zgromadzić po naszej stronie. Na razie była demonstracja, której tamci się wyraźnie wystraszyli. No, ale natychmiast zaczęli eskalację. Niech więc ktoś z tych „naszych” polityków oderwie się na chwilę od twitterka i pomyśli do kogo zadzwonić. Bo ktoś taki z całą pewnością jest. I niech jeszcze pomyśli, o czym z nim porozmawiać. Zanim tamci wyrzucą Glapińskiego i zaczną sprzedawać złoto.

 

Bardzo dziękuję wszystkim za wsparcie, którego udzielacie Saszy i Ani. Zebraliśmy już 2/3 potrzebnej kwoty i będziemy kontynuować zbiórkę do skutku. Jeszcze raz dziękuję.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

sty 122024
 

Wygląda na to, że naród znów uratował PiS. Nie wiadomo jeszcze komu zostanie przypisana personalnie ta zasługa, ale my nie musimy owijać niczego w bawełnę. To ludzie uratowali honor partii przybywając wczoraj na demonstrację w takiej ilości. I to mimo złej pogody, kontroli drogowych i dnia roboczego.

Tamci najwyraźniej się przestraszyli. Było to widać na twitterze, gdzie próbowano odwrócić uwagę od wielkości zgromadzenia, albo powoływano się na świadków, którzy byli i widzieli, że nie jest takie wielkie. Gdula chciał wskazać iż zgromadzili się tam barbarzyńcy, bo ktoś miał go rzekomo nazwać ku…ą. Sumliński napisał mu, że niepotrzebnie się odwracał, bo może tak ku…a nie była do niego. Generalnie ludzie bawili się dobrze. Lis Tomasz, człowiek po dwóch udarach, twierdził, że był obok demonstracji i widział, że jest mała. Wrażenie zostało zrobione. Zniknął sygnał TV Republika, ale trochę transmitowała TV Trwam. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, albowiem widać, że media nie mogą wiele. Jest Internet i ludzie porozumiewają się w pół słowa i rozsyłają własne relacje. Stacje o słabej oglądalności, jak TVP i TVP Info, która chyba nie działa, nie mają z tym szans. Unieważniły się na własne życzenie. To oczywiście nie oznacza, że już jest sukces. Było bowiem trochę niepokojących momentów. Początek był dobry, bo przemawiali sędzia Majchrowski i minister Czarnek. Przemawiali, jak trzeba, a poza tym są oni stosunkowo nowi i o wiele bardziej dynamiczni niż prezes czy Antoni Macierewicz, który na szczęście nie zabierał głosu. Ich wypowiedzi zrobiły bardzo dobre wrażenie. Potem przemawiali jeszcze inni ludzie, w tym prezes, ale to już nie było tak dobre. Trzeba powiedzieć wprost – prezes jest naczelnikiem, ale niech mówią inni. I niech oni robią dynamikę na sali. Wszyscy na tym skorzystamy. I koniecznie trzeba odsunąć gdzieś pana Janka, żeby nie zawodził tak strasznie, bo nie idziemy na pogrzeb. Demonstracja musi być kulturalna, ale też wzbudzać respekt. Najsłabiej, co nie dziwi, wypadł Mateusz Morawiecki, który – jak zwykle – opowiadał jakieś socjotechniczne dyrdymały, nie umiejąc nawiązać kontaktu z publicznością. Ktoś mu powiedział, że trzeba namówić ludzi na zapalenie latarek i namówił. Potem gdzieś poszedł.

Wróg – bo co tu owijać w bawełnę – wyraża oburzenie i krzywi się z niesmakiem. Czyni tak, albowiem – jak w latach tuż powojennych – najważniejszą zdobyczą komuny jest kultura. Kiedy się wymorduje politycznych przeciwników, kiedy zakopie się ich ciała w nieznanych miejscach, a obok zbuduje aleję zasłużonych, wtedy można zacząć wydawać pisma poświęcone kulturze. I organizować pogadanki na jej temat. Oraz wskazywać jakie zachowania są kulturalne, a jakie nie. Zniszczenie archiwum TVP Info miało zdaje się na celu usunięcie nagrań ze wszystkich demonstracji ośmiu gwiazdek. Na szczęście ludzie mają te nagrania i teraz konfrontowali je z zachowaniem wczorajszych demonstrantów. Tamci mogą tylko kłamać, albo strzelać. Wkroczyli na drogę bez odwrotu, a w związku z tym nie można się cofać, o czym wczoraj mówił sędzia Majchrowski.

Dziennikarze wroga zachowywali się w sposób dziwaczny. W zasadzie przypieprzali się, pardon, do spraw, które nie leżały i nie leżą w obszarze ich zainteresowań – a dlaczego jest zbiórka na Kamińskiego, skoro syn Kamińskiego jest bankierem? I takie tam…Zaskakujący był brak prowokatorów w tłumie. Nie doszło do żadnego kontrowersyjnego wydarzenia podczas demonstracji. Za to doszło po niej, ale o tym za chwilę. To oczywiście nie powinno nas uspokajać. Uważam jednak, że ministrowie resortów siłowych są w tej chwili mniej groźni niż ludzie, wyglądający na miłych gapciów, posiadający jednak w psychice pewien niepokojący rys. No i nie mający nic do stracenia. Do takich ludzi zaliczam ministra Bodnara i marszałka Hołownię. No i ministra kultury, rzecz jasna. Kierwiński i Kosiniak nie przekroczą wyznaczonych przez przepisy, prawo i cywilizację granic, tak przypuszczam. Z tamtymi nie wiadomo. Szczególnie, że minister Czarnek wskazał w swoim przemówieniu personalnie, kto powinien najpierw odpowiedzieć za całe wyrządzone do tej pory zło – Szymon Hołownia. I ja się akurat w tym punkcie z ministrem Czarnkiem zgadzam.

Po demonstracji, o czym pisała córka Toyaha, która była na miejscu, jeden z kierowców Flixbusa, jeżdżącego do Katowic, widząc powracających z demonstracji ludzi zaczął wrzeszczeć coś o pierdo…ych pisiorach, wyjął klucz do kół czy też jakiś inny klucz, i powiedział, że będzie nim napi…alał. Córka Toyaha wdała się z nim w dyskusję. Nie wiemy jak się to skończyło, ale chyba w końcu się uspokoił. Nie wiem jak Wam, ale mi wymachiwanie kluczem przed drzwiami autobusu kojarzy się ze Zbrodnią Połaniecką. Wyguglajcie sobie co to takiego było. Moim zdaniem trzeba było wezwać policję, bo nikt trzeźwy nie mógł się tak zachowywać. Widzimy do czego doprowadziła przedwyborcza eskalacja KO. Pan ten powinien być w trybie natychmiastowym usunięty z pracy. Takich przypadków będzie więcej i za każdym razem trzeba je nagłaśniać, najlepiej w zagranicznych mediach, nawet w pozornie nic nie znaczących. To ważne, albowiem strategia naszych mediów, które dziś składają się wyłącznie z TV Republika i TV Trwam jest fatalna. I polega w zasadzie na ochronie legendy pana Janka.

Powtórzę – to ludzie, a nie media uratują PiS. Strategia medialna powinna być natychmiast zmieniona. Nie można wszystkiego przeciskać przez wąskie gardło TV Republika i TV WPolsce. Choć pewnie to właśnie będzie czynione. Powtórzę – wokół PiS powinno przez te osiem lat rządów narosnąć tyle ważkich i głębokich treści, by każdy, od młodego do najstarszego Polaka mógł, nie grzebiąc z nich specjalnie głęboko, znaleźć coś dla siebie. To jest podstawą sukcesu. I tak przez całe lata zachowywała się Wyborcza. Ludzie nie kupowali tej gazety dla Michnika, ale dla dodatków, gdzie znajdowali coś dla siebie, poza polityką. Coś co stworzyli inni ludzie, specjalnie dla nich z pewnym wysiłkiem. Zjazd w dół rozpoczął się kiedy Wyborcza otwarcie zajęła się samą tylko propagandą obyczajową i polityczną. Zapewne dostali taki rozkaz i nie mogą go nie wykonać. No, ale to stwarza pewną szansę. Niestety nie zostanie ona wykorzystana, bo jedyny kontent po naszej stronie to pan Janek, Marcin Wolski i Magda Ogórek. Ludzie ci niczego nie robią, a nawet gdyby robili byłoby tego tyle, co kot napłakał. Chodzi wyłącznie o to, by mogli się lansować, po pierwsze na prezesie, po drugie na narodzie. Ja się, osobiście, na to nie zgadzam i wyrażam tu swój indywidualny sprzeciw. Być może kogoś to rozśmieszy, ale co mi tam…

Słowo o błędach jakie popełniono w zakresie mediów przez osiem lat. Wczoraj na twitterze jeden z komentujących celnie to wskazał. Nie było żadnej pisowskiej, ogólnopolskiej rozgłośni, która emitowałaby program ciekawy i trafiający do serca. Nie wiem czy zwróciliście na to uwagę, ale wszystkie stacje radiowe tworzą kontent antypisowski. Tam są najczerwieńsze złogi komuny, albowiem to radio jest najważniejszym medium, a nie telewizja. W radio jednak nie można się pokazać i to waży ciężko na strategii PiS, realizowanej przez ludzi, którzy z pokazywania się uczynili priorytet. I z mówienia jeszcze. W radio nie ma miejsca na publicystykę znaną nam z TVP Info sprzed wyborów. Wszystko jest prostsze, słyszalne, wymaga pewnej kultury. I nie mówcie mi, że były programy Polskiego Radia, bo to są smęty, których nikt nie potrafi znieść. Oczywiście, gdyby ktoś zlecił stworzenie takiej rozgłośni natychmiast zlecieliby się tam godni i godniejsi, którzy musieliby dostać etaty i gadać na antenie to, co wcześniej powiedzieli już w TV. Ktoś musi odwrócić ten trend, bo będzie źle. Naprawdę źle. Próba skonsumowania całego tortu przez znanych nam dobrze milusińskich skończy się fatalnie. Naprawdę, nic by się nie stało, gdyby w jednej choć rozgłośni z dobrą muzyką i nienachalnym prowadzącym nie było Rachonia. Nic by się nie stało…Zwłaszcza, że skuteczność tego pana jest bliska zeru, co poznajemy po efektach wyborów, przed którymi dzień w dzień puszczano film „Reset”. Ktoś powie, że to nie czas na to teraz, bo mamy sytuację frontową. To prawda, ale przez osiem lat mieliśmy sytuację komfortową i co z tego? Nikt nawet nie pomyślał o czymś takim, albowiem wszyscy byli zajęci konsumpcją swojego sukcesu, którego sami przecież nie osiągnęli. Narodowi zaś zostawiono Zenka Martyniuka, sylwester marzeń i głupkowate seriale. Całkowicie lekceważąc jego wrażliwość. Dziś, ponieważ sytuacja jest zero-jedynkowa pan Janek nawołuje do boju. Niech on się wreszcie zamknie. Podobnie jak i kilku innych. Niech mówią ludzie tacy jak Majchrowski. Może do czegoś w końcu dojdziemy.

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy pomagają mi zebrać pieniądze na mieszkanie dla Saszy i Ani. Trochę jeszcze nam brakuje. Przypominam, że oni nie mają gdzie wrócić. Sasza zaś nie może iść do pracy, choć ma fach w ręku, jest elektronikiem, bo musi zajmować się Anią, zastąpić jej matkę. Pracuje więc dorywczo, a kiedy jest taka potrzeba siedzi w domu. Odrabia z Anią matematykę i inne przedmioty z których coś rozumie, bo polski Ania odrabia sama. I tak sobie tu żyją. Tak się złożyło, że Bóg na moje barki włożył odpowiedzialność ze nich, a ja bez Was jej nie dźwignę. Jeśli ktoś może pomóc, będę wdzięczny.

https://zrzutka.pl/shxp6c?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification

sty 112024
 

Zacznę od cytatu pochodzącego z licznych, publikowanych na twitterze mądrości prof. Sławomira Cenckiewicza

 

Innej Polski dla ciebie nie mam” powtarzał mi Prezes kiedy mówiłem o złej kondycji polskości.

 

Nie wiem, jak Wy, ale ja, jakbym się dobrze rozejrzał dookoła, to jednak znalazłbym i taką Polskę, jak trzeba, a do tego byłaby ona w całkiem niezłej kondycji. Wszystko zależy od tego gdzie się patrzy. Prof. Cenckiewicz, jak się zdaje, zaglądał do jakichś teczek i tam zobaczył ową złą kondycję polskości, którą koniecznie chciał poprawić. Skąd się jednak wzięło zimne rozczarowanie prezesa, które jest z nim zapewne przez cały czas, do dzisiaj? Tego nie wiem. Ma przy sobie bowiem oddanych ludzi, kiedy zginął jego brat Polacy wyszli na ulicę, żeby zamanifestować solidarność z rodzinami zmarłych i ze sobą nawzajem. Dawaliśmy liczne dowody poświęcenia i oddania sprawie. Ludzie, nie zważając, na to co robi policja, palili znicze pod pałacem prezydenckim, chodzili na manifestacje co miesiąc. Głosowali w wyborach do tego, przez dwie kadencje tak jak trzeba. Musieli przy tym znosić Kurskiego i jego upiorną ekipę, oglądać te gówniane filmy pokazywane w prime time, ale to ich nie złamało. Dalej popierali Polskę, PiS, prezesa osobiście. Jest nawet lepiej. Ponoć dziś w Warszawie jest już 800 autobusów, a mają dojechać nowe, mimo, że pogoda jest raczej marna. Jedenaście milionów ludzi głosowało na PiS, a część z tych ludzi pojawi się dzisiaj w Warszawie. Cenckiewicz zaś cytuje na twitterze jakąś swoją rozmowę z prezesem, kiedy ten mu powiedział – innej Polski dla ciebie nie mam? Dla ciebie?!!!!!!!!!!!!! A kim do jasnej cholery jest prof. Sławomir Cenckiewicz, że Polska ma być przeznaczona dla niego?!!!

Po wczorajszych i przedwczorajszych wyczynach trzeba powiedzieć wprost – wewnętrzne dyskusje w zarządzie PiS, wśród osób wtajemniczonych i takich, którym „dobro Polski i Polaków leży na sercu” powinny być upubliczniane. Nie wiemy co dokładnie powiedział prezes prof. Cenckiewiczowi, bo ten wszak mógł coś źle zrozumieć, albo zapomnieć, albo nie dosłyszeć i źle powtórzyć. No, ale musimy jednak zakładać, że obaj mieli dobrą wolę i tak dalece się w swojej miłości do Polski zakałapućkali, że nie zauważyli ani tłumów na miesięcznicach, ani wyborców na nich głosujących, ani twittera czy wcześniej blogów, gdzie prof. Cenckiewicz był i jest częstym gościem. Nie zauważyli niczego poza tymi smutnymi panami, którzy obsiedli kluczowe stanowiska w aparacie o biznesie uniemożliwiając jakiekolwiek zmiany. To zapewne była do pewnego stopnia prawda. No, ale w końcu jednak coś się zmienić udało, przy wydatnej presji Polaków demonstrujących na ulicach, uczestniczących w miesięcznicach, głosujących na PiS. Mariusz Kamiński został szefem MSW, a wcześniej był szefem CBA. Były też inne zmiany, które dostrzec można było gołym okiem. Najwięcej zaś tych zmian było w telewizji. Czy to znaczy, że inna Polska zaczęła się w końcu wyłaniać przed oczami prezesa? No chyba tak. I jak to się skończyło? Wszyscy wiemy, od wczoraj. Skończyło się to wystąpieniem prof. Mabeny-Zybertowicza, który zaczął nawoływać do pojednania. Najpierw więc Cenckiewicz zobaczył upiory w teczkach, potem prezes powiedział mu, że innej Polski nie ma, następnie doszło do wielu korzystnych zmian, w tym na odcinku propagandowym, ale na koniec okazało się, że coś nie sztymuje i ten głupi naród, który maszerował, składał wieńce, śpiewał, głosował w końcu, nie wykrzesał z siebie takiej energii, która pozwoliłaby rządzić dalej. Czyja to wina? No przecież nie tej Polski, którą widział prezes. To jest wina tych, którzy takiej Polski zaakceptować nie chcieli. I nie mówię tu o sobie, czy o nas wszystkich tutaj, bo myśmy akurat poszli głosować na PiS, mimo niechęci jaką żywimy w sercach dla całego tego medialnego burdelu, który towarzyszył rządom tej partii. A nie dość tego, będzie on towarzyszył nam dalej, bowiem nie tylko super śmieszny program satyryczny „W tyle wizji” zagości na antenie telewizji Republika, ale jeszcze u Karnowskich będą rozmowy pomiędzy Krzysztofem Fuessette i Dorotą Łosiewicz, również super śmieszne. To powinno ostatecznie zmobilizować ten elektorat, który miałby jeszcze jakieś wahania, na kogo głosować.

Może teraz zastanówmy się jaką Polskę widzi prezes, ze smutkiem udzielający odpowiedzi prof. Cenckiewiczowi. Najlepiej zrobić to poprzez wskazanie postaci, które wyznaczane były przez niego na stanowiska kluczowe w państwie. Na początek – Kazimierz Marcinkiewicz. Już wtedy, kiedy został premierem wszyscy dookoła krzyczeli, że są inni ludzie i jest inna Polska. Nikt nie słuchał. Prezydent Andrzej Duda, na którego wszyscy głosowaliśmy, a który wczoraj zachował się co najmniej dziwnie wysyłając do TV Republika prof. Zybertowicza, nawołującego do pojednania. Kiedy? W przeddzień wielkiej demonstracji, na której znów zjawią się ludzie bezwzględnie popierający PiS i wiecznie niezadowoleni z takich jak ja, którzy nie wykazują należytego entuzjazmu w godzinie próby. Ludzie ci dla prezydenta, prof. Zybertowicza, a może i dla prezesa będą niewidoczni. Tylko sami dla siebie będą istnieć, albowiem wszyscy wymienieni widzą tylko tamtych – tuskoidów. Ich zdecydowanie, wolę walki i narzędzia do niej, które przed chwilą sami, dobrowolnie, w wyniku demokratycznych procedur, im przekazali. Innej Polski naprawdę nie ma? Idźmy dalej – Zbigniew Ziobro, prawnik, minister, człowiek, jak sądziło wielu, zorientowany w różnych sprawach – lekką ręką przekazał milion złotych człowiekowi, który w swojej telewizji zajmował się szkalowaniem premiera, a do tego jeszcze Żydów. Jak wiadomo stosunek do Żydów jest papierkiem lakmusowym, który decyduje o ocenach postaw. Przynajmniej jeśli chodzi o tę Polskę, która dziś przyjedzie do Warszawy autobusami. No, ale jak się okazuje w pewnych kręgach, tych, których istnienie dostrzega także prezes, nie ma ten stosunek znaczenia. Choć być może jest inaczej – milion złotych nie ma znaczenia, a Żydzi ciągle są ważni. Bo cóż to w końcu jest za suma dla poważnych ludzi?

I jeszcze sam premier Morawiecki, który obiecywał nam, że dostaniemy pieniądze z KPO, bo Unia musi ustąpić. Ponoć został on tym premierem z rekomendacji profesorów Krasnodębskiego i Legutki. Był bowiem bardziej europejski niż Beata Szydło. Ta ostatnia, mogę się mylić, ale chyba reprezentowała tę Polskę, której prezesowi nie udało się jeszcze zobaczyć, mimo udziału w licznych demonstracjach.

No i w końcu sami profesorowie, których wymieniłem – dwaj strażnicy doktryny, którzy nie potrafili, poza lansem uprawianym w mediach, poza przemowami do europejskich gangsterów, zrobić nic. Dziś zaś roszczą sobie prawa do tłumaczenia nam co mamy robić i jak się zachowywać.

To wszystko są przedstawiciele Polski, którą widzi prezes. Do tego należy dodać tamtych. Oni też są w tej Polsce – Tusk, Trzaskowski, Czarzasty i reszta. Tylko nas tam nie ma. Dlaczego? Albowiem przeszkadzamy i psujemy klarowną i czytelną wizję, wobec której zarówno prezes jak i prof. Cenckiewicz mogą zająć stanowisko, choć lepiej będzie powiedzieć – mogą przybrać pozę. No i zabrać głos posługując się przy tym dawno nieaktualnymi, podręcznikowymi banałami.

Narzędzie władzy, które najlepiej leżało prezesowi w ręku, czyli prawo, zostało mu z tej ręki wytrącone. Jego nominat na szefa propagandy – Jacek Kurski – zrobił z telewizji pośmiewisko, które co prawda było lepsze od tego, co tam jest dzisiaj, ale to nie zmienia faktu, że było nędzne. I podkreślało jeszcze głębię tego cytatu, który Cenckiewicz prezentuje na twitterze – innej Polski nie ma.

Otóż jest. I to wynika ze statystyki, indywidualnych pragnień i dążeń Polaków, ich wyborów, talentów, sukcesów. Naprawdę, jest wiele jeszcze miejsca poza urzędniczymi mafiami i byłymi agentami służb komunistycznych oraz rosyjskich i niemieckich. Codziennie dorastają nowi, a jak widzimy w mediach, na ulicy i w sejmie, tamci – ponieważ nie czują zagrożenia – werbują w swoje szeregi wyłącznie po rodzinie, albo według zasad selekcji negatywnej.

Nad tym wszystkim unoszą się, nabierające szyderczych kontekstów, słowa Jana Olszewskiego – czyja będzie Polska? Cytowane codziennie niemal przez różnych ludzi, jak widzimy, całkowicie bez zrozumienia. Wiadomo czyja będzie Polska – tych, którzy znajdują się w spectrum widzianym przez prezesa Kaczyńskiego. Nas w tym spektrum nie ma i to już od dawna. Od roku 2010 na pewno, a może i wcześniej.

Jeśli ktoś ma do mnie pretensje o ten tekst niech się może opamięta i poczeka na wynik demonstracji. Będzie to kolejny już, po wczorajszych występach, pokaz niemożności, bezsiły i marnowania potencjałów, chęci, talentów, wytrwałości, pieniędzy, w zasadzie wszystkiego. Po co? Żeby ocalić tę wizję Polski, co to ją prezes razem z Cenckiewiczem oglądają. Miłego dnia.

gru 272023
 

Słuchałem sobie wczoraj podcastu pewnego popularnego youtubera. W pewnym momencie pan ten wyłożył prawdę tak oczywistą, że aż się wyprostowałem. I zdziwiłem do tego, że nikt wcześniej tego tak nie ujął. Oto najważniejszą sprawą jest dla nas dziś zachowanie powagi sejmu. Bo raz zdewastowana powaga sejmu nie daje się łatwo odbudować, a przykłady z przeszłości uczą, że nie daje się ona odbudować nigdy. Po czym człowiek ten dokładnie wskazał, w jakim momencie zniszczono powagę parlamentu włoskiego. Było to w chwili kiedy zasiała w nim Cicciollina. Wszyscy lub prawie wszyscy to pamiętamy, było wesoło i nikt się za bardzo tym nie przejmował. Ja zaś nawet pamiętam wypowiedź jednego z polityków, którą przeczytałem gdzieś w gazecie, że lepsza ku…wa w parlamencie niż poseł złodziej. Takie i podobne opinie spowodowały, że mamy dziś w Italii to co mamy, czyli państwo w rozkładzie, które usiłuje ocaleć wybierając na premiera kobietę…Bo mężczyźni albo latają za dziwkami, albo kradną.

Czy uda się ocalić powagę naszego sejmu? Tego nie wiem. Wpisy pod moim wczorajszym tekstem na fejsbuku wskazują, że będzie to trudne, albowiem poseł od gaśnicy zahipnotyzował ludzi zrzutką, którą urządził po swoim evencie i oni już nic innego nie widzą poza wyświetlającymi się na tej zrzutce cyframi. Przy tym tradycyjnie domagają się ode mnie, żebym ich szanował i pisał „Pan” wielką literą kiedy się do nich zwracam, a także bym pozwolił na pluralizm dyskusji. Oczywiście nie wyszedłem naprzeciw tym oczekiwaniom. Od czasów kiedy poseł Mikke miał jeszcze resztki włosów i zasiadał w sejmie wygłaszając tam różne brednie minęło trochę czasu i w zasadzie przez ten czas udawało się obronić powagę zgromadzenia mimo tego, że zasiadali tam ludzie tak zdeprawowani jak Leszek Miler. Ostatnie wybory to kontrofensywa szaleństwa, czyli atak konferansjerów. Tak to trzeba określić. Publiczność zaś, wychowana na podcastach, nie ogląda się już na nic poza wynikami zrzutek. A czyni tak, bowiem uważa, że podobne sukcesy mogą też być jej udziałem, wystarczy, że stanie po właściwej stronie. A która to jest ta właściwa? No ta, co się posługuje zgrywą w sposób sprawniejszy. Czyli strona pana posła strażaka i strona marszałka brzuchomówcy. I to właśnie jest powtórzenie przypadku Ilony Staller. Nie łudźcie się, że u nas degradacja będzie przebiegała tak wolno, jak w Italii. Będzie na odwrót, sprawy potoczą się błyskawicznie, a ulubiony strażak wszystkich Polaków, kiedy zrobi to, do czego został powołany, zniknie, jak sen jaki złoty i nawet się nie zorientujecie kiedy to się stanie. No, ale żeby nie wskazywać jednego tylko winnego, czy też dwóch, bo wyczyny marszałka brzuchomówcy są równie spektakularne, choć mniej widowiskowe, trzeba by pokazać jakie jeszcze instytucje państwowe dalekie są od powagi, a co za tym idzie znajdują się blisko ostatecznego upadku.

Ja może, jako obserwator twittera, wskażę na rzeczy, które mnie ostatnio tam najbardziej zszokowały. Oto kilka razy prof. Cenckiewicz wyzwał człowieka nazwiskiem Kosiniak-Kamysz, odgrywającego w sejmie rolę Pimpusia Sadełko, do porzucenia służby u Tuska. Powoływał się przy tym nasz dobry profesor na rzekomą propaństwowość Pimpusia i jego zdrowy kręgosłup moralny. W porównaniu, rzecz jasna, do innych kręgosłupów osób tworzących obecną koalicję. Przypomnę, że prof. Cenckiewicz jest jedną z głównych postaci serialu „Reset”, które demaskują w tym serialu zdradę i zaprzaństwo funkcjonariuszy państwowych. No i wzywa tego Pimpusia i wzywa…ze trzy razy go wezwał…aż tu dziś zaglądam na ten twitter, a tam piszą, że stryj Kosiniaka-Pimpusia to człowiek odpowiedzialny za wysłanie prezydenckiego samolotu na przegląd do Rosji. Tego samolotu, co to wiecie…Jak na człowieka, który ze wszystkich sił stara się robić na publiczności wrażenie zorientowanego we każdej kwestii, prof. Cenckiewicz wykazał się w przypadku Kosiniaka-Sadełko zaskakującą ignorancją. Dlaczego jego akurat wytypował na państwowca? Może dlatego, że Sadełko objął szefostwo MON? No, ale to chyba – zważywszy na tego stryja – powinno w głowie profesora zapalić wszystkie ostrzegawcze lampki i wywołać efekt odwrotny – wskazanie go jako najważniejszego zagrożenia dla państwa, wilka w owczej skórze, Pimpusia-Godzilli, niszczyciela światów i powagi instytucji państwowych?! Nie? Źle myślę?

Trwa zajazd kaowców na TVP i ja się tym przejmuje bardzo, szczególnie, że wczoraj dzień cały Tomasz Łysiak i inni współpracujący z TVP Info twórcy lamentowali iż archiwum TVP Info zostało skasowane. To jest coś nieprawdopodobnego…na takie rzeczy nie poważył się do tej pory nikt…a zaraz, przepraszam…poważył się wcześniej Tusk, sprzedając Polskie Nagrania za dwajścia złotych jakimś żulom. Dziś już nawet nie o sprzedaż chodzi, ale o zniszczenie. Ten przypadek jasno wskazuje co się stanie z innymi archiwami, na przykład IPN, kiedy tamci utrzymają się przy władzy. Żarty się skończyły, bo gdzie się jeden z drugim twórca odwoła, jak się okaże, że pieczołowicie archiwizowana na nośnikach elektronicznych twórczość jego została wypimpusiowana i wysadełkowana w sam środek kosmosu, z którego przybyła na ziemie Godzilla? Na milicję pójdzie? Do dyżurnego kaowca Sienkiewicza? A przypominam, że są jeszcze muzea, a w nich różne zbiory, które też mają swoją wagę i rynkową wartość. I być może kaowcy już ją przeliczają na flaszki Jasia Wędrowniczka.

Żeby nie było za słodko – przeżyłem wczoraj jeszcze jeden poważny szok, z którego nie mogę się otrząsnąć. Widzimy co się dzieje w TVP, nasi powołali na prezesa jakiegoś pana, bo Chuligan Literacki zdecydował się wreszcie ustąpić ze stanowiska i odejść do jakiejś pustelni, gdzie wygląda z tą brodą znacznie stosowniej. Na jego miejsce powołano człowieka, który w pierwszym ujęciu zrobił na mnie wrażenie starego ubeka, co się, pardąsik, nie opieprza. Potem jednak zobaczyłem inne jego zdjęcia i na nich już wyglądał jak Ciocia Chrum Chrum ze sławnej bajki o Misiu Uszatku. Pod wieczór więc nasi zdjęli go ze stanowiska i powołali kogoś innego – Michała Adamczyka. Było to słuszne, albowiem temu poprzedniemu ktoś wytknął, że zapisał się do PZPR w latach siedemdziesiątych jeszcze. No, tak – myślę sobie – to lepiej, żeby go wycofać. O tym Adamczyku godajom co prawda, że naprał kochanicę czy też małżonkę po ust koralach, ale przecież od tego czasu już się uspokoił i nikogo bił nie będzie, a w starciu z kaowcami temperament może być nawet zaletą. No i wtedy właśnie coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić kto zasiada w Radzie Mediów Narodowych…Zamarłem. Otóż jedną z czterech osób tworzących te radę jest Robert Kwiatkowski. Ten sam Robert Kwiatkowski, który w każdym programie publicystycznym walił w rząd Morawieckiego ile wlazło, wymądrzał się, okazywał lekceważenie i chamstwo wręcz wobec posłów i posłanek PiS. Był przy tym prostacki i bardzo wulgarny, a z przeszłości pamiętamy go ze sławnego sms-a, którego wysłał doń kolega, gdzie każdy wie co było napisane. Przepraszam, ale co tego człowieka łączy z partią, na którą głosujemy i dlaczego zajmuje on miejsce w Radzie Mediów Narodowych? Ktoś to może wyjaśnić? Chodzi bowiem o powagę instytucji państwowych, którą naruszają nieodpowiedzialni posłowie latający po sejmie z gaśnicą. Jakie są powody, że prócz Joanny Lichockiej w RMD siedzi ten pan? Ktoś mi to może wyjaśnić zanim redaktor Sakiewicz poderwie wszystkich do insurekcji i zanim zaczniemy wspólnie śpiewać – hej chłopcy wraz nad nami orzeł biały?

Musiałem znów ogłosić promocję, albowiem mój syn miał wypadek. Jakaś Ukrainka skasowała mu auto. Trzeba to naprawić, czym prędzej, a nie wiadomo kiedy ubezpieczalnia wyceni szkodę i wypłaci pieniądze, a także ile tych pieniędzy będzie. Tak więc zostałem zmuszony do obniżenia ceny książek drogich. Jeden tytuł już się wyprzedał, więc dołączam kolejny.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/handel-wolami-w-polsce/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zle-czasy-pamietnik-stanislawa-karpinskiego-z-lat-1924-1943/

gru 162023
 

Tematem nr 1 grzanym w mediach społecznościowych jest przejęcie TVP przez obecny rząd. Ponoć do 16 stycznia nic się w tej sprawie nie ruszy, bo tak zdecydował sąd. No, ale kiedyś się ruszy. I ponoć z tego powodu mają być demonstracje uliczne w obronie dziennikarzy. Ja mam tylko pytanie – całe cztery lata będą te demonstracje czy trochę krócej?

No dobra, tak jak wszyscy zakładam, że rząd się nie utrzyma. Składa się on bowiem z osób, które najwyraźniej nie wiedzą co czynią i gdzie się znajdują. I prawdopodobnie zostaną one porzucone przez swojego pasterza Donalda na pastwę urzędników unijnych. Wcześniej zaś spróbują owe osoby wykopać sobie grób, z przekonaniem, że złożą w nim PiS i wszystkich prominentnych członków partii. Zachowania ministrów nowego rządu, trudno bowiem oceniać inaczej niż w kategoriach obłędu albo sabotażu.

Wróćmy jednak do mediów. Nastrój wśród publiczności jest raczej zabawowy. Wszyscy traktują sytuację jakby to było przedstawienie, kolejne już, bo poprzednie zeszło z afisza. No i można sobie teraz porównać, które było lepsze. Nie inaczej będzie, kiedy już TVP zostanie przejęte przez ludzi z TVN. Cała pisowska tłuszcza rzuci się do oglądania, żeby potem pisać komentarze do tego co zobaczyli. To jest pewne jak wschód słońca. W tym samym czasie red. Sakiewicz będzie organizował demonstracje uliczne przeciwko przejęciu TVP i kneblowaniu wolnych mediów. To oczywiście będzie jeszcze lepsza reklama nowej ekipy z Woronicza i nawet ci, co nie mieli telewizorów do tej pory, kupią je sobie, żeby zobaczyć o co w tej całej aferze chodzi. Bo, że za pół roku nikt nie będzie pamiętał kim byli czołowi publicyści TVPiS to pewne. Oni sami jeszcze tego nie wiedzą, ale tak będzie. Ja z trudem, nie widząc od lat TVN, jestem sobie w stanie przypomnieć kim w ogóle jest ten Kraśko i jak on wygląda.

TVP, w pierwszym roku po przejęciu jej przez tuskoidów, będzie miała rekordową oglądalność, a social media będą areną walk o laury dla najbardziej bezczelnych jej propagandystów.

Ludzie nigdy nie dadzą sobie wytłumaczyć, że najlepiej dla nich i dla kraju byłoby nie oglądać nowej TVP. Po prostu jej nie włączać i przenieść dyskusję na jakieś inne obszary. No, ale to – jak powiadam jest niemożliwe – albowiem znika wtedy moment, w którym każdy z biorących udział w dyskusji ma tę sekundę sławy. Ta przychodzi zaś kiedy wszyscy patrzą, jak na ścianie śmietnika zwanego twitterem do niedawna, pisze nieprzystojne wyrazy pod adresem tego czy tamtego dziennikarza. Tego żaden Polak nie da sobie odebrać nigdy. Co to oznacza? Że każdy z ochotą sprzeda swoją wolność, byle móc powiedzieć głośno, że ma w dupie Tomasza Lisa. I jeszcze będzie przekonany, że w ten sposób wzmacnia opozycję polityczną. Jak spróbujemy mu wyjaśnić, że jednak nie, że robi zasięgi reżimowej telewizji i jest jak ten baran prowadzony na rzeź, nie uwierzy, albowiem pewnie czuje się tylko w grupie. Ta zaś musi emitować komunikaty powszechnie ważne. To znaczy korespondujące z tym, co jest pokazywane w telewizji.

Z tego całego wariactwa jedna rzecz mnie cieszy – zniknie niebawem program „W tyle wizji”. Nie wiem, jak wy, ale ja odetchnę z ulgą.

Cała sztuka zarządzania tłumem w Polsce polega na skandowaniu frazesów i stymulowaniu przyzwyczajeń. Nic więcej się nie liczy. To zaś, co mówimy, pokazujemy i w czym uczestniczymy, musi być boleśnie wtórne, przewidywalne, nudne, żeby nikt nie poczuł się czasem niezrozumiany, albo wyalienowany z tłumu. Prawdziwej rozrywki zaś dostarczają prowokatorzy. Ich postawa budzi zdumienie, refleksję, wywołuje polemiki i różne oczekiwania. Czego dowodem są ostatnie występy posła Brauna w sejmie.

Numer z gaśnicą oceniam pozytywnie, ale nie z tych powodów, o których pomyśleliście. Otóż Braun udowodnił, jednym ruchem, że media są zbędne. Nie ma sensu płacić ludziom wielkich pieniędzy za to, że będą się mizdrzyć przed kamerami. Niech rząd wydaje komunikaty, zrozumiałym dla wszystkich językiem, a kamery w sejmie rejestrują zachowania posłów. Jest tam dość emocji, żeby owe zachowania wystarczyły za wszystkie programy rozrywkowe świata, z Benny Hillem włącznie. Co jakiś czas dojdzie do wielkiej prowokacji, o której będzie mówił cały świat i wszyscy będą zadowoleni.

Tak by było najlepiej, ale póki co mamy pierwszy etap walki. O co? O przyszłą kampanię wyborczą, której w ogóle może nie być. Jak bowiem PiS zamierza komunikować się z wyborcami, kiedy nie będzie TVP, a cała jej – nie oszukujmy się – patologiczna formuła zostanie przeniesiona do TV Republika? Na ulicy?

Powtórzę to po raz nie wiem który, wybory 20215 roku PiS wygrał dzięki blogom. Nie dzięki wymienionej telewizji, nie dzięki demonstracjom ulicznym, ale dzięki blogom, gdzie stygły emocje i rozpoczynały się dyskusje w rejestrach, o których istnieniu nie mieli pojęcia działacze żadnej partii w Polsce. Wliczając w to te najbardziej patriotyczne i katolickie. I na tym chyba polegał problem – trzeba było ten obszar zniszczyć, żeby wreszcie znów było swojsko. Teraz więc będziemy mieli widowisko jak się patrzy. Do ataku ruszą ci, którzy przez lata całe przekonywali się nawzajem o swojej niesłychanej skuteczności. Życzę im jak najlepiej, ale wybaczcie, muszę być realistą…W końcu to nie cyrk, gra idzie o życie.

Od dwóch dni ludzie zapisują się na nasze spotkania, które odbywać się będą w Katowicach, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Szczecinie i kilku innych miejscach. Tak, jak przypuszczałem, zapisuje się najpierw stara gwardia, z niewielkim udziałem lokalsów. No, ale czas jest przedświąteczny i mamy przecież dużo czasu, więc to się jeszcze zmieni.

Szukałem wczoraj, z udziałem – zdalnym – stałych czytelników, lokali odpowiednich na takie spotkania. Szukaliśmy w różnych miastach, z różnymi ludźmi. Powiem Wam, że nie jest lekko. Formuła ta jest bowiem silnie eksploatowana przez środowiska miejscowe, które zapraszają różne gwiazdy, a także same prowadzą dyskusje polityczne pomiędzy sobą. Mają one jednak ten sam charakter, co występy telewizyjne najpopularniejszych dziennikarzy i działaczy partyjnych. Każdy jest za kogoś przebrany i wypowiada kwestie, które mają się publiczności kojarzyć z czymś znanym. Jednym słowem prowincja jak zwykle próbuje równać do metropolii, która – za wszelką cenę – chce trafić pod strzechy, żeby podnieść sobie oglądalność. Efektem tego jest ciąg występów parodystycznych w mediach, kryzysów tożsamości, przebieranek, wizerunkowych katastrof i wygłupów, których nie da się komentować. Aha i prowokacji jeszcze. Nasze spotkania nazwałem wieczorami w katakumbach, także dlatego, by uniknąć tych wszystkich szaleństw. Ich celem, nie jedynym, ale jednym z pobocznych będzie stworzenie atmosfery takiej, jaka kiedyś panowała w salonie24. Tyle, że na żywo. I trzeba to zrobić teraz, zanim szarża ciężkiej kawalerii Sakiewicza rozbije się o mury TVP, a niedobitki rozpierzchną się po kraju, żeby organizować podobne imprezy z udziałem Miłosza Kłeczka i Michała Rachonia, narzekając przy tym, niczym Jan Krzysztof Staniłko w roku 2010, na mieszkańców prowincji, że nie zwracają kosztów podróży prelegentom i trza ten cały kołczing patriotyczny wprowadzać. Szydzę rzecz jasna, ale jak tu nie szydzić, kiedy z samego rana człowiek odkrywa na byłym twitterze wpis premiera Morawieckiego, który mówi, że odblokowanie KPO to zasługa jego rządu. Kogo to dziś obchodzi? Wczoraj to już przecież historia.

Zapisy do katakumb przyjmuję na adres coryllusavellana@wp.pl.

Nasza świąteczna promocja trwa tylko do jutra, do godziny 21.00

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sprawa-macocha-w-swietle-prasy-1909-1916/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/przygody-kapitana-magona-leon-cahun/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zaginiony-krol-anglii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zabojczyni-leon-cahun/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ojciec-dreadnoughta-admiral-john-fisher-1841-1920/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gabriel-ronay-anglik-tatarskiego-chana-tlumaczenie-gabriel-maciejewski-jr/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/leon-cahun-niebieski-sztandar-powiesc-o-przygodach-chrzescijanina-muzulmanina-i-poganina-w-czasach-wypraw-krzyzowych/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jan-kapistran-biografia/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/ryksa-slaska-cesarzowa-hiszpanii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/walka-urzetu-z-indygo/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/?s=Sylwetki&post_type=product

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-ii/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/kredyt-i-wojna-tom-i-2/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wielki-zywoplot-indyjski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/katastrofa-kaliska-1914/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/propozycja-poskromienia-hiszpanii-tlumaczenie-gabriel-maciejewski-jr/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/swiety-ludwik-jacques-le-goff/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/i-co-kiedys-bylo-fajniej/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/jak-nakrecic-bombe/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/okraina-krolestwa-polskiego-krach-koncepcji-miedzymorza/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czerwiec-polski/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/basn-jak-niedzwiedz-socjalizm-i-smierc-tom-i/

 

Mamy też wreszcie w sklepie nową książkę Pawła Zycha „Lepsze czasy. Jak zostać królem”.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/lepsze-czasy-jak-zostac-krolem/