Puszczam mimo uszu gawędy, które umieszczają tu niektórzy komentatorzy przywiązani do technikaliów. Mam na myśli tekst o bitwie pod Dien Bien Phu. Żaden sprzęt nie może zdecydować o wyniku starcia, jeśli jedna ze stron prowadzi działania w ramach strategicznego błędu. A tak właśnie czynili Francuzi, nie wykonując rozpoznania, ufając przy tym, że zajęcie wielkiego przyczółku na wrogim terenie i rozszerzanie go poprzez posiłki wysyłane z powietrza, jest świetnym pomysłem. Nic by im nie pomogło, nawet najlepszy sprzęt. Stąd też rozważali użycie bomby atomowej w tym starciu, do czego ostatecznie nie doszło.
Z pojęciem błędu strategicznego nieodmiennie wiąże się pojęcie histerii. Im większy błąd strategiczny tym większa histeria w czasie jego ujawniania się, albo w czasie ukrywania, bo nie zawsze każdemu zależy na tym pierwszym. Histeria zaś to wzmożone działania propagandowe, które powinny w zasadzie demaskować stronę histeryzującą, ale nie zawsze tak jest. Napisałem, jak wszyscy wiedzą, książkę o mało znanym epizodzie czyli o starciu polsko- szwedzkim pod Gniewem. Napisałem ją, albowiem byłem w Gniewie i bardzo mi się tam podobało, a także dlatego, że bitwa ta będąca kompromitacją husarii jest jednocześnie zwycięstwem histerii propagandowej. Dodam, że wrogiej Polsce. Nikt nie opisuje tego starcia, albowiem w myśl kolportowanej po kraju propagandy było ono porażką, kompromitacją króla Zygmunta, a do tego jeszcze najbardziej zasłużyli się w niej Lisowczycy, na których należy pluć, bo tak nam każe czynić wroga, histeryczna propaganda.
Tymczasem – Szwedzi mając drastyczną przewagę, bo i moment zaskoczenia był po ich stronie, sprzyjający teren i do tego jeszcze miejscowych protestantów za sobą, nie osiągnęli celu strategicznego. Cóż to znaczy? Tyle, że przegrali bitwę. Jedyną reakcją na wycofanie się z Polaków z pola pod Gniewem było natężenie histerii, uwolnienie załogi Gniewu i Order Podwiązki, który Gustaw Adolf otrzymał od Anglików. Okoliczność ta demaskuje także popełniony przez rzekomo genialnego króla Szwecji, w rzeczywistości uzurpatora, błąd strategiczny. Nie bierze się pieniędzy z Paryża, po to by realizować interesy Londynu i kolonii angielskiej w Elblągu, a wszystko w celu podniesienia ciśnienia kupcom z Amsterdamu. Tak nie postępuje geniusz, ale kretyn. W dodatku łapczywy. I trzeba by się teraz zastanowić nad okolicznościami śmierci Gustawa Adolfa w sławnej bitwie pod Lutzen, a także prześledzić każdą z jej wersji, bo jest kilka. Pod kątem – czy czasem gdzieś za plecami kirasjerów Pappenheima nie stał jakiś francuski snajper. Bo co do tego, że Richelieu miał w nosie geniusz wynajmowanych przez siebie ludzi i traktował ich instrumentalnie, możemy być pewni. Jak również tego, że nie puszczał zniewag płazem.
Czego dotyczyć miała operacja w ujściu Wisły? Zajęcia Gdańska. Tyle. Gdańsk nie został zajęty, więcej – nikomu w tym mieście nawet nie przyszło do głowy, żeby wpuścić do miasta Szwedów. A Lisowczyków wpuścili. Wobec tego faktu, wszystko inne nie miało znaczenia. Bardzo szybko też okazało się, że Paryż musi wspomóc swojego najwierniejszego sojusznika, albowiem sam nie da on sobie rady nad Wisłą i należy zastawić na Polaków jakąś pułapkę. Tą był rozejm w Sztumskiej Wsi, którzy zapoczątkował dwudziestoletnie przygotowania strony francusko-protestanckiej do ostatecznego zniszczenia Rzeczpospolitej. Tego się w ten sposób w Polsce dziś nie przedstawia, albowiem wszyscy w masie i każdy z osobna, jesteśmy ofiarami siedemnastowiecznej histerii propagandowej, powtórzonej później kilka razy – z całą powagą – przez dziejopisów rodzimych i niemieckich.
No to teraz przejdźmy do premiera Morawieckiego, który – co tu ukrywać – jest największym przegranym ostatnich wyborów. A miał być gwarantem sukcesu. Tak nam został przedstawiony, my uwierzyliśmy i przez całe osiem lat nikt tu, z nielicznymi wyjątkami, złego słowa na premiera nie powiedział. No to teraz – na podstawie mikrych bardzo przesłanek, bo co my możemy wiedzieć – spróbujmy zdemaskować błąd strategiczny, w którym działał premier i cała formacja oraz przeanalizować towarzyszącą dziś tej klęsce histerię.
Uczynimy to, że się tak wyrażę, punktowo, z pominięciem opisywanych tu już dwa razy moich własnych doświadczeń z otoczeniem Mateusza Morawieckiego.
Kiedy Grzegorz Braun wyszedł z więzienia, urządzono we Wrocławiu, w lokalu o nazwie „Konspira” spotkanie z udziałem Kornela Morawieckiego i tegoż Grzegorza Brauna. Zostało ono nagrane i jest pewnie dostępne gdzieś w sieci. Był to czas natężenia różnych dyskusji historyczno-politycznych, które w przestrzeni publicznej inicjował także Braun. Część z nich dotyczyła Jana Amosa Komeńskiego, którego na tym spotkaniu Kornel Morawiecki zaczął nagle wychwalać. Braun aż mu zwrócił uwagę, ale to nic nie pomogło. Dziś możemy się z tego śmiać, albo wzruszyć ramionami, albowiem cóż takie głupstwa mogą znaczyć wobec spraw rozgrywających się za naszymi oknami przez ostatnie lata. Myślę, że coś jednak one znaczą. Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Braunem, a było to w roku 2016, on powiedział, że Mateusz Morawiecki, który nie był wtedy jeszcze premierem, uważa, iż te nasze spory o historię to jest nic nie znacząca przeszłość, albowiem dziś co innego jest grane. Podobnie nieważne są już podziały na lewicę i prawicę. Być może Braun coś pokręcił, albo ja źle zrozumiałem. No, ale jeśli to prawda, wszystko wskazuje na to, że premier, dziś już były, uwierzył iż jest częścią jakiejś międzynarodowej społeczności wybrańców, którzy mieszą się z zagadnieniami intelektualnymi i politycznymi znacznie przekraczającymi możliwości zarządzanej przez niego populacji. Na to wskazywałaby jego wizyta w Poznaniu, w czasie kiedy był tam pisarz Harari mierzący się z najważniejszymi wyzwaniami współczesnego świata. Do tego jeszcze można dodać informację, że premier Mateusz Morawiecki był ponoć, bo wiem to z trzeciej ręki, kreacją profesorów Krasnodębskiego i Legutki. To oni mieli namówić Jarosława Kaczyńskiego na zastąpienie Beaty Szydło Mateuszem Morawieckim, albowiem był on bardziej światowy.
Powróćmy teraz do pierwszej części naszych rozważać – Gdańsk w roku 1626 nie wpuścił Szwedów za mury, choć mieli oni liczne gwarancje, ale wpuścił tam Lisowczyków, którzy mieli jak najgorszą i stale ugruntowującą się sławę. Dlaczego? Może Gdańszczanie wiedzieli coś, o czym nie wiedział Gustaw Adolf? Może mieli też gwarancje z miejsca, do którego jego uzurpatorska władza nie sięgała? Może wiedzieli też, że Lisowczycy nie są tak straszni, jak ich maluje wroga propaganda? Zapewne tak było. Trudno bowiem uznać, że kupcy w Gdańsku byli ludźmi działającymi pochopnie.
Co miał Mateusz Morawiecki? Zdawało nam się, że wszystko. No, ale tak się tylko zdawało. Nie miał gwarancji, co było do okazania niedawno. Ludzie zaś, którzy mu doradzali utwierdzali go w przekonaniu, że na świecie zaszły daleko idące zmiany, które unieważniają narracje, jakimi żyje cały naród i poszczególne, składające się nań grupy. Tymczasem okazało się – co nie było żadnym zaskoczeniem, bo wszyscy to przecież widzieli – że PiS jest ofiarą wrogiej, oczerniającej propagandy, dokładnie tak samo, jak elearzy polscy w XVII wieku. Ilość kłamstw wyprodukowanych w przestrzeni publicznej przeciwko partii i jej poszczególnym przedstawicielom przerażała. I nadal przeraża. Jaka była reakcja PiS na tą zmasowaną, dobrze przygotowaną akcję? Jest nią próba wytłumaczenia, na gruncie racjonalnym, że to wszystko nieprawda. Jaka była reakcja Lisowczyków pod Gniewem na różne szwedzkie wyskoki? Było nią spalenie zaplecza wrogiej armii. Ja celowo – dodam dla niezorientowanych – posługuję się tutaj metaforami będącymi całkiem nie na miejscu w ocenie pana premiera i jego otoczenia. One bowiem precyzyjnie określają gdzie jesteśmy i co się dzieje. Nie istnieje żadna nowoczesna komunikacja, wszystko nadal jest starą dobrą polityką, opartą o nachalną propagandę i odwracanie kota ogonem. Kornel Morawiecki był może entuzjastą i człowiekiem walecznym, ale rozeznanie w rzeczywistości miał słabe. I to pewnie też jakoś ukierunkowało jego syna. Harari nie jest żadnym wizjonerem, ale kuglarzem z jarmarku, na którym kahał chce zarobić grubszą forsę. Wiara w misję takich osobników, jest co najmniej dziwna. Jakby tego było mało, na ostatnich targach książki we Wrocławiu, które organizuje przecież Anna Morawiecka, siostra premiera, gościem specjalnym byli Aleksander Kwaśniewski i Katarzyna Nosowska.
Cóż tu można rzec – polityczne pułapki są rozstawione szeroko i bardzo, bardzo długo w ogóle ich nie widać. Kiedy już je jednak dostrzeżemy, trzeba za wszelką cenę starać się wyskoczyć z tej sieci i znaleźć na otwartych wodach. Ani premier, ani nikt z PiS do końca nie spróbował tej sztuki. Teraz to będzie ćwiczone przy okazji obrony telewizji. Przypomina mi się od razu obrona „Życia Warszawy” przez ekipę Tomasza Wołka, całkowicie przekonaną, że bronią wartości bliskich konserwatywnej prawicy. Biedni ludzie.
A to przecież nie koniec, bo mamy jeszcze prezydenta, który uprawia sport o nazwie „narodowe czytanie”. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale chyba nigdy nie było tam czytane nic z Sienkiewicza. Prezydent zaś ma stać na straży praworządności, o czym warto dziś przypomnieć. No zobaczymy…W każdym razie uśmiechy, jakie w kierunku Mateusza Morawieckiego słały różne panie-polityczki nic nie pomogły. Karty, które dostał on w talii może nie były blotkami, ale gra do której zasiadł okazała się nie być brydżem. To raczej rozgrywka znana z naszej młodości jako Historyczny Upadek Japonii, albo może Dureń, w każdym razie nie był to też preferans. Czekamy na kolejne rozdanie z udziałem prezydenta.