W wojnie najbardziej zdumiewające jest to, co się dzieje po niej. Nie mamy o tym pojęcia, albowiem nikogo te sprawy nie interesują. Jak jednak mogliśmy się przekonać wczoraj, są ludzie, którzy już w trakcie trwania ostatnich walk wiedzą, kto będzie odbierał kombatanckie renty za pół wieku. Ich zadaniem zaś jest zrobienie wszystkiego, by plan ten i te renty nie przepadły i nie dostały się w czyjeś niepowołane ręce.
My w Polsce jesteśmy w o tyle słabej sytuacji, że siły, które rządzą na naszym terenie wmawiają nam iż trzeba afirmować wojnę. Inaczej niż widać to na amerykańskich filmach, kiedy wszyscy zachowują się tak, jakby chcieli żyć w pokoju, ale niestety przez wroga, tego całego Hitlera czy innego Hiro Hito muszą walczyć. Po czym na koniec dowiadujemy się, że wszyscy byli ochotnikami, a jak ktoś trafił do oddziału z poboru miał przechlapane. U nas jest odwrotnie, wszyscy walczą z przymusu, a potem dorabia się do tego kombatanckie legendy, które powielane w milionowych nakładach tworzą obraz wojny. Ten następnie, poprzez inne formaty, publicystyczne, filmowe gawędziarskie, jest wchłaniany przez konsumentów treści. Nie twierdzę, że przez tłumy, ale wystarczająco wielu wariatów afirmuje wojnę, nie mając zamiaru brać w niej udziału, żebym się tym zaniepokoił.
Internet pełen jest wpisów ludzi, którzy siedząc wygodnie w fotelach, mając jakieś zasoby na koncie, a także dobre auta, zastanawiają się co to będzie, jak już zostaniemy zaatakowani, jak też wróg się z nami obejdzie, kiedy ostatecznie pokona naszą armię. Są też inni, którzy radzą, jak przygotować się do okupacji. Nad tym wszystkim jest państwo, które deklaruje chęć obrony obywateli, a w rzeczywistości jest akwizytorem sprzętu wojennego. Jego rolą jest wybór dostawcy, a cała polityka Polski koncentruje się na tym, żeby przedstawiciele handlowi jednej grupy zbrojeniowej wypchnęli z rynku przedstawicieli drugiej grupy zbrojeniowej. W tych warunkach afirmacja wojny i jej reklama wydają się koniecznością. Wpisy zaś wariatów, którzy szykują się na okupację i uważają, że ją przeżyją, bo mają krzesiwo w latarce i pół tony konserw zakopane za garażem, nabierają innego kolorytu. Wszyscy ci ludzie zapominają o jednym – wojna jest kreacją, ale to nie oni ją kreują. W czasie wojny naprawdę wiele rzeczy da się zaplanować i przeprowadzić z zimną krwią, a opisujące wojnę formaty publicystyczne i artystyczne starannie te momenty omijają. Tak, byśmy się nawet nie domyślili tego, jak machina wojenna działa naprawdę. Z publikowanych tu ostatnio tekstów można już ułożyć jakieś podsumowanie, które nie będzie oczywiście żadnym początkiem antywojennej strategii, bo my jesteśmy wobec wojny bezradni, będzie tylko pewnym schematem, który pozwoli, być może, żyjącym po nas czytelnikom nie nabierać się na plewy. No i bardziej uważać co i do kogo się mówi, a także jak trzeba pilnować ważnych rzeczy.
Wrócę do filmu „Kompania braci”, do tych odcinków, które rozgrywały się w Ardenach. Nie dość, że najlepiej wyposażona armia świata nie dostała zimowych mundurów, nie dość, że nie było leków, a sanitariusz latał po stanowiskach i żebrał o morfinę, to jeszcze dowódca uciekał z pola walki i chował się w sztabie. A na dodatek w czasie natarcia dostał ataku paniki i trzeba go było odstawić na tyły. Nie wiemy czy atak paniki był prawdziwy czy udawany, nie wiemy czy pan ten znalazł się na swoim stanowisku, bo był czyimś znajomym, czy też dlatego, że ktoś dobrze rozpoznał jego deficyty. Stawiam na to drugie, albowiem znajomi ważnych ludzi robią kariery na tyłach, a nie siedzą ze zmarzniętymi tyłkami pomiędzy oczekującymi na śmierć spadochroniarzami. Jestem więc przekonany, że operacja ardeńska była dobrze przygotowaną prowokacją, którą koordynowali agenci sowieccy czynni w amerykańskim sztabie, a także u Niemców. Jej istotnym celem nie było wyeliminowanie USA z wojny, ale ofiarowanie sowietom bezcennego czasu, który pozwoliłby im zbliżyć się do Berlina i przyczynił się do ostatecznego pogrzebania polskich mrzonek o niepodległości. Gdyby Amerykanie doszli do Turyngii, żaden sowiecki komisarz nie byłby w Polsce bezpieczny, a wszyscy lewicujący partyzanci, nawet ci przekonani do komunizmu, mieliby nielichy dylemat – do kogo strzelać? I nie dałoby się tak łatwo wykrzesać entuzjazmy dla nowych idei, zwłaszcza, że trwały już prace nad bombą. Minęło ponad osiemdziesiąt lat od tamtych wypadków, a my dopiero dziś zaczynamy coś tam kojarzyć, a i to tylko dlatego, że jakieś lewackie szuje, postanowiły się trochę polansować na bohaterach i po raz kolejny dorobić gębę generałowi Pattonowi.
W filmie „Pacyfik” widzimy bohatera, sierżanta, potomka włoskich migrantów, który otrzymuje Krzyż Kongresu. To jest jedno z najwyższych odznaczeń. Od razu odsyłają go z frontu i kierują do sprzedaży obligacji wojennych w kraju. Staje się jednym z wielu, którzy pozyskują pieniądze na wojnę. Można rzec, że awansuje ze stopnia sierżanta, na stopień akwizytora. Bo akwizycja na wojnie jest najważniejsza, tylko trzeba dobrze wiedzieć kto i co sprzedaje. Bo ryzyko jest duże. Oczywiście nikt w tym filmie nie nazwał tego wprost, ale jego rola do tego się sprowadzała. Ludzie narażający życie w okopach, byli następnie kierowani do kraju, by promować wojnę. Tyle, że kraj ten był całkowicie bezpieczny i na tyle potężny, by nic sobie nie robić nawet z prowokacji tak grubych, jak Ardeny.
W Polsce akwizycja wojny jest zabójcza. W zasadzie wszyscy powinniśmy się zajmować promocją pokoju, świętego spokoju oraz wszystkiego co się z tym wiąże, każdego najmniejszego drobiazgu, który ułatwia nam życie i czyni go bezpieczniejszym. No, ale wtedy rozsiani w narodzie akwizytorzy wojny nie mieliby pola do popisu. Nie mogliby pieprzyć tych wszystkich bredni, które emitują codziennie, przekonując słuchaczy, widzów i czytelników, że wojna jest wybawieniem z codziennych kłopotów, że stawia przed nami czyste i klarowne wyzwania, którym musimy sprostać. Ewentualnie, że będziemy mieli tak źle jak jeszcze nigdy i trzeba się na to wszystko przygotować. Całość tych działań ma swoją nazwę – to jest sabotaż i zabijanie ducha walki. Ten zaś bierze się z chęci do obrony urządzeń stworzonych w czasie pokoju. Ameryka nie brała udziału w wojnie dlatego, że jej mieszkańcy widzieli w wojnie jakieś swoje szanse. Oni poszli walczyć, żeby nie utracić tego co już mieli. I na tym założeniu opierała się amerykańska propaganda wojenna.
Polska propaganda wojenna jest tworzona przez pensjonariuszy Tworek. Jej najważniejszym założeniem jest pogarda dla tego co już mamy i dlatego co można by jeszcze zrobić. Najważniejsza wytyczna zaś brzmi – porzuć wszystko i giń. Co tam się kryje na spodzie? Jaka obietnica? Wszyscy domorośli, a w mojej ocenie wynajęci za pieniądze, promotorzy i akwizytorzy wojny, chcą, żeby im oddać władzę nad cywilami. To oni chcą być okupantami. I to oni chcą zniszczyć nasze życie, wzbogacić się na tym zniszczeniu, albo chociaż tylko podnieść sobie samoocenę. Głoszą bowiem pogardę dla dóbr doczesnych, świętego spokoju, urządzeń działających w czasie kiedy nie ma wojny, godnego wypoczynku i tego niewielkiego luksusu, na który mogliśmy sobie pozwolić w ostatnich latach. To właśnie jest u spodu wszystkich patriotycznych narracji, jakimi karmi się polskie społeczeństwo od wojny. To komuniści stworzyli wszystkie wojenne mity i sformatowali je tak, byśmy nawet nie śmieli zastanawiać się nad ich sensem. Przez cały PRL nie powstał żaden uczciwy film o wojnie, ani dokumentalny, ani fabularny. Nie było czegoś takiego, co widzieliśmy w opisanych tu filmach amerykańskich – autentycznych bohaterów, którzy wypowiadają się, już jako starcy, o swoich wojennych przeżyciach.
W PRL bohaterami wojennymi byli aktorzy – Mikulski, Pieczka, Gołas, Gajos, Press. I nikt nie zastanowił się dlaczego tak się dzieje? Ta sytuacja miała przełożenie 1:1 na literaturę i publicystykę wojenną. Stworzono fikcyjnych bohaterów, których istnienia i działań nikt nie kwestionował. Do dziś w nich wierzymy. Kiedy przyszła postkomuna, piszę to z przykrością, ale to prawda, całkowicie odcięła się od tych dętych formatów i zaproponowała narodowi rozrywkę. Może nędzną, ale jednak rozrywkę i jakąś tam konsumpcję. Kiedy przyszła nasza, patriotyczna władza pisowska, uznała, że stare, wymyślone ze złą intencją, formaty wojenne są znakomite do tego, by promować patriotyzm. Nigdy nie zapomnę, jak na pewnym spotkaniu, tu niedaleko, jeden działacz PiS namawiał wszystkich zebranych do oglądania filmów Poręby, żeby wzmocnić w sobie ducha patriotycznego. I nie rozumiał ten nieszczęśnik, że niczego nie wzmocni, bo nie można dążyć do prawdy żyjąc w kłamstwie. Przekonanie to jest jednak powszechne. I cała działalność propagandowa „naszych” sprowadza się dziś do tego, by za wszelką cenę utrzymać patriotyczne wzmożenie, oparte o legendy różnych bohaterów. Są oni co prawda jak kalkomania i obłażą, kiedy się ich wizerunki poskrobie, ale nie ma to znaczenia, albowiem wiara w moc formatów komunistycznych jest niezłomna. Poznajemy to choćby po tym, że wojenne formaty są dzisiaj tworzone na tej samej zasadzie, co w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, to znaczy żaden z prawdziwych bohaterów nie doczekał się ani książki ani filmu o sobie. Mamy za to hierarchię, w której mieszczą się ci, co zostali złamani przez komunę i siedzieli przez wiele lat, jak mysz pod miotłą, a wraz z nimi ci, co całą tę powojenną hucpę wymyślili u żyli z niej całkiem nieźle. Nowe pokolenia zaś, wyczuwając dziwny zapach tego konglomeratu, nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Do tego możemy dołożyć cały, rzekomo wojskowy folklor, który lansuje postawy wprost upiorne i ministra Macierewicza na koniec, awansującego do stopni wojskowych istoty zaburzone i dysfunkcyjne. Wszystko dla podtrzymania bojowych tradycji. A także po to byśmy nie zapomnieli o bohaterach. Nie widać szans, byśmy z tego wyszli. Zatrzymaliśmy się bowiem w tym momencie dziejowym, w którym – na ostatniej, przedpowstaniowej naradzie – ktoś, nie pamiętam kto, usiłuje tłumaczyć Okulickiemu, że zasoby miasta powinny być ocalone. On zaś śmieje mu się w twarz i mówi, że na wojnie nie ma to żadnego znaczenia. Jesteśmy więc cały czas w permanentnej, wojennej prowokacji, w samym jej środku. Dookoła zaś mamy wyłącznie takich, co próbują wyciszyć nasze niepokoje lub takich, którzy uczą nas, jak przetrwać w piwnicy dwa tygodnie oblężenia.